Sylwestrowa prasa serwuje nam wszelkie podsumowania i przeglądy minionego roku. Z oczu nie tracimy jednak najgłośniejszego ostatnio tematu – reprezentacji oraz selekcjonera. Zwłaszcza że zaczęły się rozważania o następcy Paulo Sousy. “Przegląd Sportowy” stawia na Adama Nawałkę. – Obecnie najbardziej prawdopodobny scenariusz to przejęcie kadry przez Adama Nawałkę. Takie rozwiązanie miałoby swoje plusy. Były selekcjoner zna większość zawodników, którzy występują w reprezentacji i ma doświadczenie w prowadzeniu zespołu w ważnych meczach.
Sport
Pomysł Michała Listkiewicza z dołączeniem do kadry Jerzego Engela już pominiemy. Ale Mariusza Śrutwy wysłuchamy.
Co pani sądzi o zamieszaniu i odejściu ze stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski Paulo Sousy?
– Od początku byłem przeciwnikiem tego, żeby w takim, a nie innym trybie zwolnić Jurka Brzęczka. Uważałem, że było to niepotrzebne i nie miało uzasadnienia. Życie pokazało, że trener-selekcjoner Sousa był złym pomysłem. I to zarówno jeżeli chodzi o osobę szkoleniowca, jak i odnoszące się do jego osoby jako człowieka. To jego zachowanie w ostatnich dniach pokazało wszystkim ponad miarę, że zatrudnienie go było błędem. Nie zasługiwał na taką pracę, na taką posadę.
Czy Mariusz Śrutwa ma swojego kandydata, którego wdziałby na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski?
– Pewnie jest ich kilku, ale wydaje mi się, że teraz dobre byłoby to, gdyby dać dokończyć rozpoczęte wcześniej dzieło przez Jurka Brzęczka. Może nie wszystkim podobał się styl w jakim tą kadrę prowadził, jak ta drużyna grała i prezentowała się, ale gdybyśmy podsumowali wyniki osiągane pod jego wodzą, to były one bardzo przyzwoite. Dlatego uważam, że powinno się dać dokończyć Jurkowi to, co zaczął jako selekcjoner kilka lat temu, a co potem drastycznie zostało przerwane. Czyli Jurek Brzęczek. A później, po barażach, to jak powiedziałem chwilę wcześniej, jeżeli weźmie odpowiedzialność za wszystko po tych barażach, oby w liczbie mnogiej, to od ich wyników uzależniałbym co dalej. Wydaje mi się, że na dziś to najrozsądniejsze rozwiązanie i najbliższe tego o czym mówię, a więc tego, że po tych barażach nie będzie szukania jakiegoś usprawiedliwienia i szukania winnych u kogoś innego. Także dla mnie jasna i klarowna deklaracja: jesteś selekcjonerem, ale bierzesz pełną odpowiedzialność i nie cofniesz się za chwilę, przy ewentualnym niepowodzeniu do tego, że to nie ty byłeś wcześniej, w ostatnim czasie przy kadrze.
Żołnierz, trener i skaut. Władysław Kłoczko wspomina karierę.
Wybiegliśmy nieco w przód w tej opowieści o niezwykłym człowieku z niekoniecznie pierwszych stron gazet. A przecież nim Władysław Kłoczko ocierał łzy wzruszenia związane z sukcesami odkrytych przez siebie piłkarskich perełek (o emocjach związanych z tegorocznym świętowaniem 95. urodzin nie wspominając), napisał jeszcze w swym CV niespodziewany rozdział boiskowy. Niespodziewany, bo przecież z frontu powrócił z nie w pełni sprawną prawą ręka, a od prawej łopatki przez długość pleców ciągnie mu się blizna będąca – przypomnijmy – wynikiem ostrzału, jakiemu poddany został jego czołg. Nic dziwnego zatem, że mimo fascynacji Matyasem i innymi ekspogoniarzami ze Lwowa, dla których Polonia stała się namiastką „raju utraconego”, pan Władek nie zakładał, że będzie czynnie uprawiał sport. Rzucił się raczej w wir pracy zawodowej – w Bytomskich Zakładach Urządzeń Technicznych przepracował 38 lat – oraz w prace organizacyjne w powstającej sekcji hokejowej. W tej ostatniej był człowiekiem od zadań specjalnych. Tych prozaicznych (– Przy okazji jakiegoś święta rada zakładowa urządzała loterię. Rowery i motocykle były wśród nagród, a mnie udało się wylosować pralkę. Przydała się: w kolejnych latach teściowa prała w niej sprzęt hokeistów), i tych bardziej skomplikowanych (– Trzeba było oświetlenie na lodowisko doprowadzić, szatnie wymurować. „Wapno, cement, pustaki potrzebuję; wiele metrów kabla i mnóstwo żarówek” – mówię do dyrektora zakładu. A on mi na to: „Rób zamówienie w dziale zaopatrzenia. Tylko tak, żebym ja o niczym nie wiedział”. No i udało się). Pełnił też rolę kierownika drużyny, a więc jeździł z nią na bliższe i dalsze wyjazdy. Lwowiacy – a na początku przeważali oni wśród hokeistów (wśród piłkarzy także, o czym później) – z reguły budzili zainteresowanie i sympatię wśród widowni. Kłoczko: – Pamiętam wyjazdowy mecz w Siemianowicach. Po jednej z bramek nasz zawodnik – Filipowicz się nazywał – urządził „pacałychę” („zabawa” w gwarze lwowskiej). Widownia oklaskiwała go na stojąco, a po spotkaniu zmusiła, by swój taniec powtórzył! Praca dla hokeistów trwała cztery lata; po tym czasie pan Władysław „został na lodzie”. Choć właściwie nie; to on zrezygnował z dalszej pracy na rzecz tej sekcji po konflikcie z ówczesnym trenerem pierwszej drużyny.
Roland Buchała trafił do Arabii Saudyjskiej. Co robi tam polski trener?
Skąd wziął się pomysł przeprowadzki do Arabii Saudyjskiej?
– Dotąd kojarzono mnie głównie z ROW-em 1964 Rybnik. W tym klubie mogłem się rozwijać zarówno jako piłkarz, a przez 6 ostatnich lat jako trener, za co jego działaczom jestem bardzo wdzięczny. Pomyślałem jednak, że przyszedł czas na krok do przodu. Nie sądziłem jednak, że może się trafić propozycja z Arabii Saudyjskiej.
Kto za nią stał?
– Na wstępie muszę podziękować Pawłowi Zimonczykowi i agencji FairSport za zaufanie. Dziękuję, że postawił właśnie na mnie. Drugą osobą, której jestem wdzięczny, jest trener Martin Szevela. Zarówno na Słowacji, jak i w Polsce wykonał świetną pracę… Cieszę się, że mogę pracować u jego boku i się rozwijać. Uwielbiam wyzwania, więc gdy odezwał się Paweł i przedstawił swój projekt, decyzję podjąłem od razu. Zawsze marzyłem o pracy za granicą, ale nie sądziłem, że zakotwiczę w Arabii Saudyjskiej. Robić to co się kocha w towarzystwie cudownych ludzi w egzotycznym kraju… Nic lepszego nie mogło mi się zdarzyć.
Trafił pan do ligi bogaczy?
– Wszystko wskazuje, że wkrótce będzie można ją tak określać. 6-7 klubów dysponuje naprawdę olbrzymimi budżetami. Ich włodarze mogą sobie pozwolić na ściąganie głośnych nazwisk i podpisywanie bardzo wysokich kontraktów. Myślę, że ten kraj przejmuje pałeczkę po Chinach, które jeszcze dwa lata temu również miały spore możliwości. Piłka nożna wiedzie tu prym, więc jestem pewien, że wkrótce zakres inwestycji w tę dyscyplinę sportu jeszcze bardziej się poszerzy. Arabia Saudyjska chce się pokazywać na futbolowej mapie świata, czego przykładem jest m.in. głośna sprawa wykupienia Newcastle Utd.
Jaki cel wam postawiono na trwający sezon?
– Prezydent klubu, który nas zatrudniał, powiedział, że chciałby mieć zespół, który z roku na rok coraz lepiej będzie grał w piłkę. Abha ma się wreszcie przestać kojarzyć z walką o utrzymanie. Klub jest w fazie budowy, cały czas się rozwija. Powstaje akademia, a jej budynek ma być skończony w przyszłym roku. W grze drużyny już widać pewne postępy. Polepszyliśmy atak pozycyjny i nie nastawiamy się tylko na kontry. Nadrzędnym celem jest utrzymanie, ale jeśli zajmiemy miejsca 8-10, władze klubu będą bardzo zadowolone.
Super Express
Paweł Golański ocenia potencjalny powrót Adama Nawałki.
– Trener Nawałka jest naturalnym następcą – mówi nam Paweł Golański, były obrońca reprezentacji Polski, uczestnik Euro 2008. –Powierzenie kadry szkoleniowcowi, który nie zna naszej reprezentacji, jest zbyt dużym ryzykiem. Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem. Przecież zaraz baraż z Rosją. Nawałka był na bieżąco, zna zawodników, wie na co ich stać nie tylko od strony piłkarskiej, lecz także cech charakterologicznych. To najlepsze rozwiązanie po bałaganie, jaki powstał po zamieszaniu z Paulo Sousą – zaznacza były kadrowicz.
Przegląd Sportowy
Podsumowanie 2021 roku w reprezentacji Polski. Sporo się działo, niekoniecznie dobrego.
W maju Sousa ogłosił powołania na EURO 2020 i tak naprawdę z perspektywy czasu już wówczas można było się zorientować, że niewielkie pieniądze go nie interesują, dlatego nie wezwał „Grosika”, czyli Kamila Grosickiego, do tej pory etatowego kadrowicza (choć w tamtym momencie z olbrzymimi problemami w klubie). Najwyraźniej Portugalczyk nie zna polskiego powiedzenia, że grosz do grosza, a będzie kokosza… Czego by o szkoleniowcu nie mówić, miał trochę pecha. Ostatecznie z udziału w turnieju zostali wyeliminowani Krzysztof Piątek oraz Arkadiusz Milik, a więc duet, który miał wspierać Roberta Lewandowskiego w strzelaniu goli (znowu te strzały…). Ten pierwszy z powodu złamania kostki wypadł z drużyny jeszcze przed startem przygotowań, za to drugi zjawił się w Opalenicy, gdzie ćwiczyła kadra, z urazem kolana. Początkowo dolegliwości ukrywano, napastnik poleciał na dodatkową konsultację do Hiszpanii, ale fi nalnie nie był w stanie wystąpić w ME. Sousa pięknie opowiadał, co trzeba poprawić, co wyeliminować, co dodać. Ależ się tego słuchało! Niestety, prędko okazało się, że wymachiwał pistoletem na kapiszony. Może i wszystko wyglądało na prawdziwe, nawet trochę tak brzmiało, tyle że na tym koniec. Przeciwnika taką bronią nie zatrzymasz, żadnego kraju nie podbijesz. I to bez względu na to, ile razy będziesz próbował, a nowa formuła EURO umożliwiała najazdy na różne krainy. Polacy zaczęli w Rosji, następnie musieli przenieść się „tylko” na drugi koniec kontynentu do Hiszpanii, by wrócić na wschód. Cóż, biorąc pod uwagę dyspozycję Biało- -Czerwonych, choćby w 80 dni objechali cały świat, i tak niczego by nie wskórali… Najpierw lepsza okazała się Słowacja (1:2), w czym wydatnie pomógł rywalom Grzegorz Krychowiak, który przy 1:1 wyleciał z boiska. Ciut nadziei w serca kibiców Biało-Czerwonych wlało postawienie się Hiszpanii w Sewilli (1:1), tyle że wszystko wylało się przez pękniecie wywołane przez Szwedów (2:3). Robert Lewandowski robił, co mógł, ale jego dwa gole nie wystarczyły do zdobycia punktu. Trzy mecze i do domów – tak skończyły się mistrzostwa Europy dla Polaków.
Posprzątać bałagan po Sousie. Ostatni taniec Adama Nawałki?
Na razie w piłkarskiej centrali trwają dyskusje na temat kolejnych kandydatów. Do PZPN wpływają kolejne, mniej lub bardziej sensowne, kandydatury i trzeba spośród nich wybrać najlepszą. Obecnie najbardziej prawdopodobny scenariusz to przejęcie kadry przez Adama Nawałkę. Takie rozwiązanie miałoby swoje plusy. Były selekcjoner zna większość zawodników, którzy występują w reprezentacji i ma doświadczenie w prowadzeniu zespołu w ważnych meczach. Oczywiście końcówka jego kadencji była nieudana, ale wtedy mówiło się o tym, że doszło do zmęczenia materiału i chemia między trenerem i zawodnikami gdzieś wyparowała. Pytanie, czy dwa i pół roku przerwy to wystarczająco dużo, by znów, choć na chwilę, chemia była. Kto jest brany pod uwagę oprócz Nawałki? Wśród polskich szkoleniowców nie ma zbyt wielkiego wyboru. Rozpatrywane są jeszcze kandydatury Michała Probierza i Czesława Michniewicza, ale obaj mają mniejsze szanse na objęcie posady selekcjonera. Choć jeśli zespół miałby przejąć ktoś z tej dwójki, to z racji wcześniejszej pracy z kadrą U-21 bliżej jest Michniewicz.
Jak odchodzili selekcjonerzy? Przypomnienie zmian na tym stanowisku.
W 2002 roku zatrudniony został Paweł Janas. Eliminacji ME nie zdołał uratować, ale jego drużyna wywalczyła awans do kolejnego mundialu. Z MŚ Polacy odpadli po fazie grupowej. Po turnieju Janas nie podał się do dymisji i czekał na ruch PZPN. Związek po raz pierwszy od dawna postawił na obcokrajowca. Dotychczasowemu selekcjonerowi, jeszcze przed rozstaniem, pozostało napisanie raportu z analizą przyczyn porażki Polaków na MŚ. „Konieczne wydają się częstsze konfrontacje z drużynami światowej czołówki ze względu na aspekt sportowy, jak i psychologiczny” – pisał były już selekcjoner Janas w 13-stronicowym dokumencie.
W dwóch pozostałych meczach eliminacji MŚ 2010 naszą drużynę prowadził Stefan Majewski. Polacy przegrali w nich z Czechami (0:2) i w śnieżycy ze Słowacją (0:1). – Chcę zwyciężać w każdych warunkach. Nawet jeśli jest źle i nie wszystko układa się po mojej myśli. I oczywiście, że chcę dalej prowadzić kadrę – mówił Majewski w rozmowie z „PS”. Jego chęci nie podzielał Grzegorz Lato. Na początku zapewnił, że Majewski będzie prowadził reprezentację w listopadowych meczach towarzyskich, ale potem zmienił zdanie i przed zbliżającymi się wielkimi krokami mistrzostwami Europy w Polsce i na Ukrainie zatrudnił Franciszka Smudę.
Joao Amaral zostaje w Lechu Poznań na dłużej. Złe puszcza w niepamięć.
Dobre pół roku wystarczyło, by Portugalczyk zapracował na nowy kontrakt z Lechem. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że to piłkarz niezbędny, by po siedmiu latach przerwy mistrzostwo wróciło do stolicy Wielkopolski. – Miałem w klubie różne momenty, były lepsze, ale i te= gorsze. Usłyszałem też kilka nieprzyjemnych słów, również od kibiców, ale akceptuję to i szanuję. Najważniejsze, że teraz wszystko jest już dobrze, a moja misja w Poznaniu nie dobiegła końca, dlatego bardzo się cieszę, że przedłużyłem umowę. Mam nadzieję, że na koniec sezonu będziemy mogli świętować mistrzostwo Polski. Z taką jakością, jaką mamy obecnie w zespole, na pewno jest to w naszym zasięgu – powiedział po podpisaniu nowego kontraktu Amaral. Jeśli Portugalczyk utrzyma formę z jesieni, o zrealizowanie tych marzeń będzie znacznie łatwiej.
Rozmowa z Fryderykiem Gerbowskim z Wisły Płock.
Przebicie się do pierwszego zespołu trwało rok. Co się działo w tym czasie?
Było wiele wzlotów i upadków. Ciężko pracowałem na treningach z pierwszym zespołem, ale grałem w rezerwach. Szansę na debiut miałem dostać w 2020 roku w meczu Pucharu Polski z Pogonią Szczecin (1:1, k. 3:4 – red.). Niestety, trzy dni przed spotkaniem okazało się, że mam koronawirusa, a przechodziłem go ciężko. Mecz przełożono, a ja i tak nie byłem w pełni sił, aby w nim wystąpić. Był to dla mnie cios, zaliczyłem upadek. Na szczęście dużo wtedy rozmawiałem z rodzicami, bratem i dziewczyną, oni nie pozwolili mi się załamać. Pod względem mentalnym był to trudny rok, ale traktowałem to jako pewną weryfikację, czy nadaję się do profesjonalnej piłki.
Przez ten rok, kiedy był pan w rezerwach, dostawał pan jakieś informacje od trenera Radosława Sobolewskiego?
Przekaz od trenera był jasny: „Trenuj, buduj się fizycznie, a my na ciebie czekamy”. Szkoleniowiec chciał mi dać szansę, jednak ze względów zdrowotnych do tego nie doszło. W następnym roku fajnie wszedłem do zespołu, a podczas obozu zimowego doczekałem się występów. Później niestety naderwałem mięsień dwugłowy, co spowodowało trzymiesięczną przerwę od gry, a następnie jeszcze dłuższą rehabilitację. Dopiero po tym wróciłem, odbudowałem się fizycznie, dzięki czemu teraz jestem szczęśliwy.
Polacy w USA mają za sobą najlepszy rok w karierze. Nie chodzi jedynie o piłkarzy.
Nie tylko polscy piłkarze mogli zaliczyć ten sezon do udanych. Urodzony w Stalowej Woli arbiter Robert Sibiga został wybrany na najlepszego sędziego w MLS. Polak, który ma na koncie 138 spotkań w roli głównego arbitra i w 2018 sędziował All-Star Game (gwiazdy MLS zremisowały 1:1, ale po karnych przegrały 3:5 z Juventusem) dołączył do Arkadiusza Prusia, który ten tytuł zdobył w 2009. W ich ślady już wkrótce będzie starał się pójść 29-letni tarnowianin Łukasz Szpala, który w lipcu zadebiutował i w sumie uzbierał sześć występów jako główny arbiter. Nowy sezon MLS zacznie się już w lutym 2022. Nie zobaczymy w nim Frankowskiego, być może z MLS odejdą także Tytoń i Buksa, ale do grona polskich piłkarzy dołączy Jan Sobociński z beniaminka FC Charlotte.
fot. FotoPyK