Reklama

“Zażyłe kontakty Mioduskiego z Czerczesowem podkopały autorytet Michniewicza”

redakcja

Autor:redakcja

26 października 2021, 09:08 • 16 min czytania 14 komentarzy

Skoro aktualny mistrz Polski zmienia trenera, to wiadomo, że będzie to temat numer jeden dla prasy. I rzeczywiście, we wtorkowych gazetach mamy garść wniosków po kolejce Ekstraklasy i 1. ligi, ale najważniejsza sprawa to jednak zmiana trenera w Legii. Pisze o niej choćby felietonista “Przeglądu Sportowego”, Kamil Kosowski. – Uważam, że na zwolnienie szkoleniowca Legii duży wpływ miała atmosfera w drużynie. To, jak Michniewicz dogadywał się z zespołem i z zarządem. Niepokojące były zwłaszcza zażyłe kontakty Dariusza Mioduskiego ze Stanisławem Czerczesowem. Rosjanin przyjechał do Warszawy, właściciel Legii pokazywał mu ośrodek treningowy Legii, a obok piłkarze trenowali pod okiem Michniewicza. To musiało podkopać jego autorytet i pewność siebie.

“Zażyłe kontakty Mioduskiego z Czerczesowem podkopały autorytet Michniewicza”

Sport

Raków Częstochowa gra z KKS-em Kalisz. To zespół, który dopiero co objął Bogdan Zając.

Przygoda Zająca z Białymstokiem była co najmniej nieudana. Jagiellonia pod jego wodzą przegrała równo połowę spotkań (11, w tym 10 ligowych). Teraz „zjechał” do II ligi. Nowych podopiecznych zdążył dotąd poprowadzić tylko podczas wczorajszych zajęć. Niezależnie od zmiany szkoleniowca, częstochowianie muszą potraktować KKS poważnie. Kaliszanie w poprzednim sezonie do samego końca walczyli o awans na zaplecze elity. Przegrali dopiero baraż ze Skrą Częstochowa. W obecnych rozgrywkach pokonali w Pucharze Polski Pogoń Szczecin. Choć ostatnio nie idzie im najlepiej w lidze (cztery mecze bez zwycięstwa), to teoretycznie mogą zaskoczyć obrońców trofeum. Klucz do tego w dyscyplinie i determinacji. – Mam sporo zastrzeżeń do naszej gry, bo meczu nie kontrolowaliśmy. Niepotrzebnie oddaliśmy gościom trochę pola. Z naszej strony musi być większa koncentracja, gdyż jej brak dużo kosztuje. Bruk-Bet to dobry, ciekawy zespół, który gra znacznie lepiej niż wskazywałoby to jego miejsce w tabeli. Teraz już myślimy o meczu pucharowym w Kaliszu – stwierdził Marek Papszun. 

Alberto Toril się przełamał. Co dalej?

Reklama

Gdy do ekstraklasy trafia anonimowy Hiszpan z niższej ligi, to zazwyczaj… kończy się to dobrze, bo ta nacja w Polsce radzi sobie wyjątkowo pozytywnie. Ale reguły nie ma. Wymagania bowiem rosną, a przeskok, trochę kulturowy i klimatyczny, robi swoje. Alberto Toril przekonał się o tym na własnej skórze. – Polski jest dla mnie bardzo trudny, opanowanie go sprawia mi duże problemy. Druga sprawa związana z aklimatyzacją to… mój charakter. Jestem introwertykiem, przez to bywa trudniej – przyznał napastnik w rozmowie z portalem sportowefakty.wp.pl. Sam zawodnik musiał się przystosować, a kibice nie wiedzieli, czego się po nim spodziewać. – Jest wysoki, skoczny i dobrze gra głową. Wierzę, że przy nas rozwinie się jeszcze bardziej i wielokrotnie pokaże się z dobrej strony – mówił na naszych łamach dyrektor Piasta Bogdan Wilk, którego pytamy, skąd pomysł na dwóch Hiszpanów z tego samego klubu, czyli z Murcii (tym drugim jest Miguel Munoz – przyp. red.). – To przypadek, bo ich tematy były prowadzone osobno. Mieliśmy o nich informacje, obserwowaliśmy ich. Gerard Badia też trochę pomógł – dodawał Wilk. 

Bartosz Nowak w roli rezerwowego? To zawsze opcja tymczasowa.

W meczu z Lechią 28-letni zawodnik wrócił do wyjściowego składu górniczej jedenastki. Wcześniej, w spotkaniach z Wisłami z Płocka i z Krakowa, wchodził na boisko w końcówkach. W starciu z „nafciarzami” zdobył kluczowego gola na 3:2. W Gdańsku Nowak zagrał w wyjściowym składzie kosztem Piotra Krawczyka i – jak pokazały boiskowe wydarzenia – była to dobra decyzja trenera Jana Urbana, który zresztą, co naprawdę bardzo rzadko się zdarza we współczesnym futbolu, w sobotnim wyjazdowym starciu nie przeprowadził ani jednej zmiany. Jedenastka, która weszła na boisko, również skończyła zawody. W odniesieniu do Nowaka rola rezerwowego to nie pierwszyzna. Wiosną, kiedy jeszcze drużynę prowadził Marcin Brosz, również cztery razy wybiegał na murawę jako rezerwowy, a w meczu z Zagłębiem Lubin, w 21. kolejce ekstraklasy w połowie marca, w ogóle nie pojawił się na boisku. Trener Urban, pytany przez nas przed starciem z Wisłą Kraków, czy rozważa danie szansy od początku Nowakowi, tylko się uśmiechnął i powiedział, że nie jest to gracz rezerwowy. Tak czy inaczej doświadczony rozgrywający wrócił do pierwszego składu i miał duży wkład w to, że „górnicy” na ciężkim terenie wywalczyli remis. Teraz w Zabrzu wszyscy koncentrują się już na starciu z trzecioligową Ślęzą Wrocław w 1/16 finału Pucharu Polski. Odbędzie się on w środę o godzinie 13.30.

GKS Jastrzębie odrobił dwubramkową stratę. Wyszarpał remis z Odrą Opole.

– Ten mecz dla nas tak naprawdę rozpoczął się dopiero w II połowie – przyznał szkoleniowiec GKS-u, Jacek Trzeciak. – Nie wiem, co się stało w pierwszych minutach. Myślę, że nie popełniliśmy tylu błędów, by stracić aż dwie bramki. W tym momencie mecz mógłby się dla nas skończyć. Mówię mógłby, ale nie przy tej drużynie, bo ona ma charakter. W II połowie poprzesuwaliśmy linie, bo do przerwy mankamentów w ustawieniu było dosyć dużo. Strzelona kontaktowa bramka dała nam nadzieję, druga zaś pokazała, że to nie był przypadek. Trzeba jednak sobie zdać sprawę z tego, że Odra kilka razy wyszła z dobrą kontrą i mogła ten mecz zamknąć. Ale w niedzielę Bozia nam sprzyjała – dodał trener Trzeciak. Dla 21-letniego obrońcy Szymona Zalewskiego występ przeciwko Odrze był 24. w I lidze. W 52 minucie wychowanek Szkółki Piłkarskiej MOSiR Jastrzębie ładnym uderzeniem lewą nogą zdobył kontaktowego gola. We wcześniejszym meczu z Górnikiem Polkowice dwukrotnie oddał podobne strzały, ale wówczas oba obronił jego były kolega z klasy, Jakub Szymański.

Reklama

GKS Tychy poszukuje bardzo ważnej rzeczy. Bramek.

– Uważam, że to był chyba nasz najlepszy mecz w tym sezonie – mówi skrzydłowy tyszan Bartosz Biel. – Stworzyliśmy bardzo dużo sytuacji i dlatego naprawdę możemy czuć niedosyt. Nie weszliśmy w to spotkanie tak, jakbyśmy chcieli. Nie szło nam rozegranie na trzech obrońców, ale gdy to zmieniliśmy, to po przerwie zdominowaliśmy przeciwnika. Mieliśmy bardzo dużo sytuacji i szkoda, że nic nie wpadło. Mieliśmy dogodne sytuacje i to takie, które powinniśmy zamienić na bramkę. Ciężko mi powiedzieć, dlaczego nie strzeliliśmy gola. Nie wiem z czego mogło to wynikać. Może po prostu brak szczęścia. We wcześniejszych spotkaniach mieliśmy go sporo, ale ostatnio ze Stomilem i teraz ze Skrą nie sprzyjało nam. Czasem tak jest, ale mam nadzieję, że już w najbliższym spotkaniu nasza skuteczność będzie na wyższym poziomie i uda się nam wygrać spotkanie.

Trwa kryzys Zagłębia Sosnowiec.

Zagłębie tylko w meczach z Górnikiem Polkowice oraz ŁKS-em Łódź, wychodząc na prowadzenie, kończyło spotkanie w glorii zwycięzców. Mecze z GKS-em Jastrzębie i Podbeskidziem kończyły się remisem, z kolei w starciach z Widzewem Łódź, GKSem Katowice oraz GKS-em Tychy to rywal inkasował punkty, choć musiał odrabiać straty. Z Widzewem i ekipą z Tychów Zagłębie prowadziło 1:0, aby ulec rywalom 1:2, z kolei w Katowicach prowadziło już 2:0, a mimo to przegrało 2:3. Zagłębie miało przerwać w niedzielę fatalną passę meczów bez wygranej u siebie (w tej chwili licznik zatrzymał się na ośmiu takich spotkaniach), a także passę dwóch przegranych z rzędu oraz dwóch spotkań bez strzelonej bramki. Udało się zremisować i strzelić dwie bramki, ale ten wynik na pewno nie może satysfakcjonować sosnowiczan, którzy w 14 meczach zainkasowali zaledwie 11 punktów. To sprawia, że spełnia się czarny scenariusz, czyli trzeci sezon z rzędu walki o utrzymanie. 

Matty Cash otrzyma powołanie do reprezentacji Polski. To już pewne.

– Śledzę losy Polski od lat. Dorastając oglądałem wiele jej meczów. Wiedziałem, że potencjalnie mogę ją reprezentować – przekonywał w rozmowie z Canal+ zawodnik. Dla ludzi mieszkających w Polsce, będącej krajem prawie jednolitym etnicznie (co wraz z postępującą globalizacją powoli się jednak zmienia), cała ta sytuacja może powodować pewien niepokój, dysonans i skonfundowanie. W Wielkiej Brytanii takie zagwozdki są natomiast na porządku dziennym. Każdy przecież wie, że swego czasu Anglia była globalnym mocarstwem. Tak jak w przypadku XVI -wiecznego państwa Habsburgów, tak i w kontekście późniejszej Wielkiej Brytanii używano określenia: „Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi”. Bo zawsze nad jakimś angielskim terytorium panował dzień. To rzecz jasna spowodowało, że obecnie wielu Anglików ma mieszane korzenie. Kanada, Australia, Indie, niektóre kraje karaibskie (w tym Jamajka), arabskie oraz całe mnóstwo afrykańskich – one swego czasu znajdowały się pod jurysdykcją Brytyjczyków, w związku z czym wielu „Synów Albionu” ma nieeuropejskie pochodzenie, np. Fikayo Tomori (Nigeria i Kanada), Tyrone Mings (Barbados), Kyle Walker (Jamajka), Bukayo Saka (Nigeria), Jadon Sancho (Trynidad i Tobago) i wielu innych.

Super Express

Lewandowski całuje żonę na spacerze, Świątek je owoce morza, Kowal krytykuje grupę bankietową w “Lidze Minus” a Michniewicz leci przez nią z Legii. Nic nowego.

Przegląd Sportowy

Temat numeru? Szok – Czesław Michniewicz zwolniony z Legii, jego następcą został Marek Gołębiewski.

Na mecz decydujący o swojej przyszłości Michniewicz nie zabrał Lirima Kastratiego, Mattiasa Johanssona i Lindsaya Rose’a – zostali ukarani za nieprofesjonalne podejście do wykonywanych obowiązków i, pisząc wprost, zbyt frywolne spędzanie wolnego czasu. Albańczyk Jurgen Celhaka nie pojechał do Gliwic, ponieważ odmówił występu w III ligowych rezerwach, a portal legia. net informował, że w spotkaniu z Piastem miało zabraknąć także Mahira Emrelego, ale reprezentant Azerbejdżanu ostatecznie zagrał i przy stanie 0:0 zmarnował dwie idealne okazje, o których były dyrektor sportowy Legii Michał Żewłakow powiedział w Canal+, że „łatwiej było trafić w bramkę niż nie trafić”. Emrelemu się udało – obił oba słupki. Nie jest tajemnicą, że Legia nie stanowi monolitu i jedności, a wyniki tylko pogarszają atmosferę w zespole, w którym wielu nowych graczy nie jest zadowolonych ze swojej roli. Nieumiejętność zarządzania rezerwowymi to jeden z zarzutów władz klubu wobec Michniewicza, któremu pod koniec drużyna zwyczajnie się „rozlazła”. A kiedy zareagował, przegrała 1:4 w Gliwicach, choć wynik mógł być inny. Numerem jeden na liście życzeń Legii jest prowadzący obecnie Raków Częstochowa Marek Papszun, ale zatrudnienie go wcześniej niż 1 stycznia 2022 roku jest niemożliwe z kilku powodów. Przepisy zabraniają, by jeden szkoleniowiec prowadził dwa zespoły na tym samym poziomie rozgrywkowym w jednej rundzie. Po drugie Papszun ma kontrakt z częstochowskim klubem ważny do czerwca przyszłego roku i w Rakowie, podobno, ani myślą, by się zgodzić na wcześniejsze rozwiązanie umowy. Dalej – Papszun zarabia około 140 tys. zł miesięcznie, czyli o około 40 tys. zł więcej niż miał w Legii Michniewicz. A prezes Mioduski do końca rozrywek ma na kontrakcie, poza właśnie zwolnionym szkoleniowcem, także Aleksandara Vukovicia. Dlatego w Legii nastał czas Gołębiewskiego. Ile potrwa – zależy wyłącznie od niego.

Piast Gliwice ruszy w pogoń za czołówką? Mecz z Legią mógł być przełamaniem.

Wygrana z wciąż aktualnymi mistrzami Polski może być dla gliwiczan punktem zwrotnym. Przeciwko Legii dobrze zagrał nie tylko Alberto Toril, strzelec trzech goli. Warto też wyróżnić grę pomocników, nakręcających ofensywnę gospodarzy. Damian Kądzior już od kilku spotkań pokazuje, że jego forma rośnie. W beznadziejnym dla Piasta meczu z Górnikiem Łęczna (1:1) 29-latek był właściwie jedynym jasnym punktem w swoim zespole, co idealnie pokazują statystyki fauli. Z siedmiu przewinień aż sześć razy gracze Górnika nieprzepisowo zatrzymywali właśnie Kądziora. Fani Piasta musieli więc chwilę poczekać, by były gracz m.in. Dinama Zagrzeb się rozkręci, ale wygląda na to, że wreszcie przejął rolę Jakuba Świerczoka i teraz to on będzie liderem zespołu. Kądzior nie dość, że potrafi bardzo dokładnie dośrodkować, o czym zresztą przekonali się gracze Legii, to jeszcze dobrze czuje się w rozegraniu akcji, nadając im odpowiednie tempo i wybierając nieoczywiste dla przeciwnika rozwiązania. Przed niedzielnym spotkaniem pisaliśmy, że będzie to mecz, w którym jedna z drużyn może dostać pozytywnego kopa, by wyjść z kryzysu. Po raz kolejny okazało się, że to Fornalik jest mistrzem cierpliwości i chłodnej kalkulacji. 

Skompromitowana Wisła Kraków musi się podnieść. Póki co jest coraz bliżej strefy spadkowej.

To był nokaut. W 27. minucie meczu ze Śląskiem Wisła Kraków przegrywała już 0:3 i jej sympatycy stracili nadzieję na wywalczenie choćby punktu w starciu z drużyną Jacka Magiery. – Chciałbym przeprosić kibiców za to, co się stało na boisku. Dla nas jest to bardzo trudny moment. Bierzemy pełną odpowiedzialność za wynik – powiedział po meczu trener Wisły Adrian Gula. Ostatecznie Śląsk wygrał 5:0 i ten wynik jest tylko potwierdzeniem kryzysu, jaki kilka tygodni temu zawitał na stadion przy Reymonta. Wisła cierpi na brak lidera, kogoś kto krzyknie, zmotywuje i porwie za sobą zespół. Żaden z obcokrajowców nie ma odpowiedniej charyzmy. Tej nie można wymagać od młodych zawodników, którzy niedawno weszli w świat wielkiej piłki. Doświadczeni Polacy albo odeszli (Rafał Boguski), albo w zespole są od niedawna (Uryga), albo prezentują się słabiej (Maciej Sadlok). Naturalnym liderem Wisły powinien być Jakub Błaszczykowski, który nie dość, że uratował klub przed bankructwem, to jeszcze pomógł na boisku. On jednak leczy poważną kontuzję.

Krajobraz po derbach Łodzi w 1. lidze.

– Widzew oddał dwa strzały i zdobył dwie bramki. Obie po stałych fragmentach gry, nad którymi mocno pracowaliśmy. Szkoda – stwierdził Vicuna. Może i na gorąco po meczu Hiszpanowi trudniej było dostrzec pozytywy meczu z lokalnym rywalem, ale tych jest dla ŁKS całkiem sporo. Przede wszystkim niedzielne derby pokazały, że kłopoty organizacyjne nie mają większego przełożenia na grę zespołu. Część zaległych pensji dla piłkarzy z alei Unii została już uregulowana i szefowie klubu są pełni optymizmu, że w najbliższych dniach będą mogli przekazać kibicom kolejne dobre informacje. Czas powinien więc w tym wypadku działać na korzyść ełkaesiaków. Ale nie tylko w tej sprawie upływające dni mogą się okazać zbawienne dla dwukrotnych mistrzów Polski. Zespół Vicuny jest przetrzebiony kontuzjami i każdy skreślony w kalendarzu dzień przybliża kilku zawodników do powrotu na boisko. A z pełną kadrą ŁKS powinien grać znacznie skuteczniej niż do tej pory. – W poprzednim sezonie, mniej więcej na tym etapie, coś się w naszej grze popsuło. Teraz mamy nadzieję, że karta się odwróci i zaczniemy punktować lepiej – mówił przed derbami Maksymilian Rozwandowicz. Nie do końca zadowolony z wyniku jest też Niedźwiedź. Ale u niego rozczarowanie pewnie jest znacznie mniejsze. No, chyba że mowa o postawie zmienników. Kompletnie z rangą meczu nie poradził sobie Abdul-Aziz Tetteh. Doświadczony pomocnik miał mnóstwo strat, grał wolno, często źle przyjmował piłkę i dlatego na drugą połowę już nie wyszedł. – Muszę z nim porozmawiać na temat tego występu – skwitował krótko Niedźwiedź. Gołym okiem widać było brak w szeregach RTS Marka Hanouska i Juliusza Letniowskiego, którzy w poprzednich meczach byli najważniejszymi zawodnikami lidera Fortuna 1. Ligi.

Wywiad z Gołębiewskim. Tyle że z Danielem.

JAROSŁAW KOLIŃSKI: Ma pan poczucie, że poradził sobie po karierze piłkarskiej?

DANIEL GOŁĘBIEWSKI (BYŁY PIŁKARZ EKSTRAKLASY): Myślę, że tak. Stwierdzam nawet, że 31 lat, czyli wiek, w którym skończyłem grać w piłkę, to o 2–3 lata za późno. Będąc w 1. lidze w Pogoni Siedlce, rozmawiałem z Jackiem Magierą, który powiedział: „Masz 28 lat. Już czas myśleć o przyszłości”. Dopiero kilka  lat później zrozumiałem, co miał na myśli i że czas przestać próbować wrócić na poziom ekstraklasy. Plusem było, że zagrałem na każdym poziomie w polskiej lidze, od A-klasy do ekstraklasy. Mam więc bogaty obraz każdej ligi. Najkrótszą drogą po skończonej karierze byłoby zostać asystentem u któregoś z trenerów, jednak stwierdziłem, że lepiej będzie najpierw zbudować niezależność fi – nansową. Moim celem było otworzyć w Nasielsku, gdzie mieszkam, klub fi tness.

I tak powstał „Garaż. Strefa treningu”.

Funkcjonuje od dwóch lat. To pierwszy punkt planu. Drugim było zrobienie licencji trenerskiej, niedawno zdobyłem uprawnienia UEFA A oraz zaliczyłem kurs trenera przygotowania motorycznego. Te dwa punkty są ze sobą związane, ponieważ wiem, że jeśli chcę być szkoleniowcem, który działa na własnych zasadach, muszę być niezależny fi nansowo. Poza tym wiadomo, jak niepewny jest to zawód. Dziś pracujesz, jutro nie.

Na którym trenerze wzoruje się pan najbardziej?

Jeśli chodzi o to, jakim powinienem być człowiekiem, pierwszy do głowy przychodzi mi Leszek Ojrzyński, który tak docierał do ludzi, że dawali z siebie, co mieli najlepsze. Staram się robić to samo w „Garażu”. Dam przykład. Powiedzmy, że przychodzi pan do mnie na trening. Jedyne, co wiem na początku, to pana imię. Ale z kolejnymi wizytami dowiaduję się więcej: jakie miał pan kontuzje, co lubi robić, a czego nie. Później w końcu o pana sposobie życia, aż wreszcie wiem, że danego dnia wstał pan o 4 rano i jest rozdrażniony, bo dziecko całą noc płakało. Słowem: budujemy relację. I dokładnie o takie rzeczy dbał Ojrzyński. Pamiętał imiona żon, dziewczyn i dzieci piłkarzy, co w kluczowych momentach potrafi ł wykorzystać. Przy niekorzystnym wyniku niekoniecznie wpadał do szatni i krzyczał, tylko potrafi ł podejść do piłkarza i powiedzieć: „Dawaj, k…, bo jak się twoja żona dowie, że tak grałeś, to masz ciężki tydzień w domu!”. A do innego mógł rzucić krótki komunikat: „Twoje dzieciaki są na trybunach. Liczą na ciebie”. I więcej dodawać nie musiał. To jest bardzo istotna kwestia w piłce – pamiętać, że piłkarz też jest człowiekiem i potrzebuje np. dostać wolne, bo ma wesele czy chrzciny. A rewanżuje się tym, że potem przez cały tydzień pruje na treningu jak dziki. Ojrzyński był przy tym doskonałym mówcą. Potrafi ł przekonać do wszystkiego. Kolejny trener, jakiego zapamiętałem, to Adam Nawałka.

Marcin Kamiński przypomina Paulo Sousie, że może zagrać w reprezentacji.

Obrońca Schalke zdobył bramki w dwóch ostatnich meczach tego zespołu. Za oba spotkania w „Kickerze” dostał notę 2 w skali 1–6, co oznacza „bardzo dobrze” i trafi ł do jedenastki kolejki. W tym sezonie nie opuścił ani minuty. W czterech kolejnych starciach jego ekipa odniosła zwycięstwa bez straty gola. Dziś w 1/16 fi nału Pucharu Niemiec zmierzy się z TSV 1860 Monachium. Kamiński stał się bohaterem końcówek. Najbardziej spektakularnym wyczynem popisał się w przedostatniej kolejce 2. Bundesligi, gdy trafi ł w spotkaniu z Hannoverem (1:0), zapewniając drużynie zwycięstwo w piątej minucie doliczonego czasu gry strzałem z siedmiu metrów. W sobotę trafi ł głową po dośrodkowaniu Thomasa Ouwejana z rzutu wolnego w czwartej minucie doliczonego czasu gry starcia z Dynamem Drezno (3:0). W defensywie także spisuje się bez zarzutu. – Kamiński wygrywa pojedynki, potrafi wyjść, aby podać do przodu, dobrze sobie radzi w destrukcji – mówi nam Johannes Ohr, dziennikarz „Bilda” z Gelsenkirchen. Tym samym Kamiński przypomina o sobie selekcjonerowi Paulo Sousie, który jeszcze go nie powołał. Skoro w kadrze jest Michał Helik z występującego w Championship Barnsley, to dlaczego nie wezwać Kamińskiego? Na dodatek Schalke gra w systemie z trzema obrońcami, tak jak drużyna narodowa. W tym tygodniu Sousa powinien ogłosić powołania dla piłkarzy z zagranicznych klubów na mecze z Andorą (12.11) i Węgrami (15.11). 

Kamil Kosowski komentuje sprawę Czesława Michniewicza. Jego zdaniem powinien zostać na stanowisku.

Przed tygodniem pisałem o porażce Legii z Lechem i możliwym zwolnieniu Czesława Michniewicza. Broniłem trenera Legii i twierdziłem, że powinien dostać szansę na wyprowadzenie drużyny z kryzysu. W niedzielę mistrzowie Polski przegrali 1:4 z Piastem Gliwice, a wczoraj Czesław Michniewicz został zwolniony. Swoje zdanie podtrzymuję – trzeba było go zostawić. […] Czy słusznie go zwolniono? Trzeba na to spojrzeć dwojako. Pierwsza sprawa to gra mistrzów Polski w Europie. Legia nie ma się tu czego wstydzić. Planowano awans do Ligi Konferencji Europy, był awans do Ligi Europy. Później zakładano porażki w bardzo trudnej grupie, a po trzech meczach Legia ma koncie sześć punktów i zwycięstwa nad Leicester oraz Spartakiem. Takiego scenariusza nie zakładali nawet najwięksi optymiści. Czesław Michniewicz prowadząc legionistów w pucharach, zarobił dla klubu dużo pieniędzy, a to bardzo ważne w obecnej sytuacji finansowej Legii. To trener, który przywiązuje ogromną uwagę do gry defensywnej. Już pracując w młodzieżówce, pokazał, że wie, jak ustawić zespół pod konkretnego rywala i zneutralizować jego atuty. W Lidze Europy było mu łatwiej niż w ekstraklasie. Nie musiał specjalnie motywować zawodników na mecze ze Spartakiem, Leicester czy Napoli. Takimi spotkaniami piłkarze sami się napędzają. Co innego było w lidze. Tu Legia gra zdecydowanie poniżej możliwości i cierpliwość się wyczerpała. Zastanawiam się jednak, co byłoby, gdyby Mahir Emreli wykorzystał swoje sytuacje w meczach z Rakowem, Lechem czy nawet Piastem? To były tzw. setki, nic, tylko strzelić, a on pudłował albo obijał słupki (dwa razy w jednej akcji!). […] Uważam, że na zwolnienie szkoleniowca Legii duży wpływ miała atmosfera w drużynie. To, jak Michniewicz dogadywał się z zespołem i z zarządem. Niepokojące były zwłaszcza zażyłe kontakty Dariusza Mioduskiego ze Stanisławem Czerczesowem. Rosjanin przyjechał do Warszawy, właściciel Legii pokazywał mu ośrodek treningowy Legii, a obok piłkarze trenowali pod okiem Michniewicza. To musiało podkopać jego autorytet i pewność siebie.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...