– Kulesza gra jak reprezentacja Niemiec U-17 w niedawnym meczu z naszą kadrą: do końca. W przypadku zachodnich sąsiadów skończyło się to pędem za kolejnymi golami i zwycięstwem 10:1. Niewykluczone, że podobny pogrom Kulesza urządzi Koźmińskiemu, bo najwyraźniej to przyświeca mu na finiszu kampanii. Do jego obozu na ostatniej prostej dołączyli trzej baronowie: Eugeniusz Nowak i Radosław Michalski, którzy we wcześniejszych tygodniach popierali Koźmińskiego, oraz niezdecydowany Paweł Wojtala. I bez nich Kulesza był pewny wygranej, z nimi jego zwycięstwo będzie jeszcze bardziej okazałe – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Co tam dziś w prasie?
“SPORT”
Dziś wybory na nowego prezesa PZPN. Wygląda na to, że nic już nie zabierze zwycięstwa Cezaremu Kuleszy. A co z najważniejszymi stanowiskami w związku?
Dwaj wiceprezesi – ds. piłkarstwa profesjonalnego (Wojciech Cygan) i amatorskiego (Adam Kaźmierczak) – są już de facto wyłonieni. Trzech kolejnych – ds. organizacyjno-finansowych, zagranicznych oraz szkoleniowych – wskazać ma nowy prezes. Jednym z nich może być Kopczewski. Dwaj pozostali? Padają nazwiska Mieczysława Gołby (Podkarpacki ZPN) i Henryka Kuli. Przez jedno z krajowych mediów prezes Śląskiego ZPN został nawet określony „szarą eminencją”, gotową rządzić związkiem po wygranych wyborach. Kula może zostać nowym wiceprezesem ds. organizacyjno-finansowych, co pociągnęłoby za sobą inne zmiany. Mówi się, że zarządzanie Śląskim ZPN-em 65-latek oddałby w ręce obecnego wiceprezesa Jarosława Brysia. A Śląsk miałby dwóch wiceprezesów PZPN: Kulę i Cygana (obaj w minionej kadencji byli członkami zarządu). Ostatnie rozmowy przed godziną zero w warszawskim „Sofitelu” toczyły się już wczoraj. Ustępujący po 9 latach Zbigniew Boniek wydał uroczystą kolację. Możliwe, że w strukturach PZPN zostanie jako honorowy prezes. Czy ta ostatnia doba mogła jeszcze – jak to bywało w przeszłości – wpłynąć na wyniki wyborów? Dziś po południu wszystko będzie jasne.
Raków szykuje się do walki o fazę grupową europejskich pucharów. Trzeba utrzymać tak dobrą defensywę i poprawić cherlawą do tej pory ofensywę.
Po kilku dniach spokoju w poniedziałek częstochowianie wrócili do treningów. Najwięcej do poprawy mają w aspektach ofensywnych. W ostatnich spotkaniach tworzyli sporo sytuacji, jednak nie potrafili ich wykorzystać. Podczas meczu z Gentem będzie to niezwykle istotne. Belgowie w tym sezonie stracili 8 bramek, a to sygnał dla częstochowian, że spotkanie w Bielsku-Białej niekoniecznie zakończy się kolejnym bezbramkowym remisem.
Kluczem do zwycięstwa będzie jednak utrzymanie dobrej dyspozycji oraz zdrowia podstawowych obrońców i bramkarza. To jeden z głównych atutów Rakowa. Podopieczni trenera Papszuna w regulaminowym czasie gry nie stracili choćby jednej bramki, w czym duża zasługa Vladana Kovaczevicia, jak i całego bloku defensywnego. Mimo kontuzji Milana Rundicia, szkoleniowiec zdobywcy Pucharu Polski potrafił zestawić skutecznie broniący się blok defensywny, który jednak w kilku sytuacjach miał sporo szczęścia. Trudno wywnioskować, w jakim zestawieniu defensywnym częstochowianie wybiegną w czwartek na murawę. W zespole nie ma nowych urazów, a kontuzjowani zawodnicy powoli wracają do zdrowia. Oznacza to, że Marek Papszun powinien mieć do dyspozycji wspomnianego Rundicia, gotowego na pełne 90 minut. Wówczas może narodzić się problem – zdecydować się ma Serba, który niedawno wrócił do zespołu, czy ponownie postawić na sprawdzone w trudnych bojach ustawienie z Franem Tudorem w roli pół-prawego stopera.
Nicola Zalewski powołany do reprezentacji Polski. Odmówił Włochom, a teraz ma spełnić marzenie swoje i ciężko chorego ojca.
Nie przeżyję, jeżeli nie zobaczę syna w koszulce reprezentacji Polski – takich słów w rozmowie ze „Sportowymi Faktami” użył Krzysztof Zalewski, ojciec Nicoli, czyli zawodnika AS Roma, który otrzymał powołanie na wrześniowe mecze naszej drużyny narodowej w eliminacjach mistrzostw świata Katar 2022. Są to o tyle wzruszające słowa, bo pan Krzysztof jest ciężko chory, a większą część swojego życia poświęcił na to, by umożliwić synowi rozwój w kierunku piłkarskim. Do Włoch wyjechał w 1989 roku, uciekając, jak sam przyznał, przed… wojskiem. To właśnie tam, a konkretnie w Tivoli, niewielkim mieście pod Rzymem, 23 stycznia 2002 roku na świat przyszedł Nicola. Futbolowy brylant, talent czystej wody, który miał wybór. Mógł grać dla reprezentacji Włoch. Niedawno, a konkretnie miesiąc temu, do rodziny Zalewskich odezwała się bowiem włoska federacja, oferując występy w reprezentacji Włoch do lat 19. Rodzina grzecznie odmówiła. Wcześniej Nicola Zalewski występował w juniorskich reprezentacjach Polski.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Jan Nezmar, były dyrektor Slavii Praga, twierdzi, że Slavia wygrałaby polską ligę. W czym zatem swoich szans może upatrywać Legia?
– Biorąc pod uwagę krajowe rozgrywki, Slavia i Legia są do siebie podobne. Dominują w swoich ligach, zdobywają mistrzostwa. Spodziewam się wyrównanego meczu, ale faworytem będą Czesi. Za nimi przemawia olbrzymie doświadczenie uzyskane w ostatnich latach w europejskich pucharach. W decydujących momentach spotkania ono może mieć kapitalne znaczenie – mówi w rozmowie z „PS” Nezmar. W minionych trzech sezonach Slavia dwukrotnie docierała do ćwierćfinału Ligi Europy, grała też w Champions League, gdzie jak równy z równym rywalizowała z Barceloną i Interem Mediolan. Nezmar zwraca też uwagę na styl gry Slavii. – To będzie wyzwanie dla Legii. Prażanie grają bardzo szybko, intensywnie, starają się spychać przeciwnika. Warszawianie mają z kolei zawodników kreatywnych, którzy w polskiej lidze dyktują warunki. Czesi im na to nie pozwolą – podkreśla 44-latek, który przed angażem w Slavii był dyrektorem sportowym Slovana Liberec i mimo budżetu wynoszącego 3–3,5 mln euro trzykrotnie awansował z nim do Ligi Europy. W czym zatem Legia może upatrywać swojej szansy? Nezmar: – W tej chwili problemem Slavii są kontuzje kluczowych zawodników, jak Lukaša Provoda lub Petra Ševčika. Po mistrzostwach Europy wciąż nie grał Jan Bořil. W ogóle kadrowicze ze Slavii mieli bardzo wyczerpujący sezon, EURO, w którym dotarli aż do ćwierćfinału, krótkie urlopy i późno zaczęli przygotowania. Do optymalnej formy trochę im brakuje.
Kulesza szykuje pogrom Koźmińskiemu na dzisiejszych wyborach. Na finiszu liczenia szabelek jeszcze więcej delegatów deklaruje oddanie na niego głosu.
Kulesza gra jak reprezentacja Niemiec U-17 w niedawnym meczu z naszą kadrą: do końca. W przypadku zachodnich sąsiadów skończyło się to pędem za kolejnymi golami i zwycięstwem 10:1. Niewykluczone, że podobny pogrom Kulesza urządzi Koźmińskiemu, bo najwyraźniej to przyświeca mu na finiszu kampanii. Do jego obozu na ostatniej prostej dołączyli trzej baronowie: Eugeniusz Nowak i Radosław Michalski, którzy we wcześniejszych tygodniach popierali Koźmińskiego, oraz niezdecydowany Paweł Wojtala. I bez nich Kulesza był pewny wygranej, z nimi jego zwycięstwo będzie jeszcze bardziej okazałe. Gdy w poniedziałek wieczorem na stadionie Legii spotkali się zwolennicy Kuleszy i przeliczyli głosy pośród samych tylko obecnych, wyszło im ponad 70 (głosować będzie 118 delegatów). A wielu z popierających byłego szefa Jagiellonii nie dotarło wtedy do stolicy. Tym, którzy przy Kuleszy byli od początku jego kampanii, nie jest w smak pojawienie się po tej samej stronie Nowaka i Michalskiego. Obu postrzegano jako przedstawicieli twardej opozycji. Według innych zmienili front koniunkturalnie, gdy karty dawno już zostały rozdane. Z innych powodów niezadowolony może poczuć się popierający Kuleszę prezes Legii Dariusz Mioduski – w zarządzie prawdopodobnie zabraknie Marcina Animuckiego, z którym szef mistrzów Polski ma dobre relacje. Prezes Ekstraklasy SA nie pojawił się na poniedziałkowym spotkaniu przy Łazienkowskiej.
Rozmowa z Igorem Lewczukiem. O przejściu do Znicza Pruszków, pożegnaniu z Legią, wydłużaniu sobie kariery.
Trudno jest powiedzieć „pas”?
Przedłużam karierę, bo lubię grać w piłkę. Po ostatnim meczu w koszulce Legii miałem poczucie, że coś się skończyło. Było mi przykro, bo latami dążyłem, by wspiąć się na szczyt, pokonywałem kolejne szczeble, miałem cel, a nagle przyszedł moment, w którym się okazało, że dalej droga prowadzi już tylko w dół. Można było się oszukiwać, ale czeka to każdego. Czasu się nie cofnie.
Napisać, że z Legią rozstał się pan po cichu, to nic nie napisać…
A czego miałbym oczekiwać?
Pożegnania przed kibicami. Było za co nagradzać i co wspominać.
Ale też wiem, że Legii sporo zawdzięczam. Nie ode mnie zależała forma pożegnania, kwiaty dostałem. Tyle.
Nie było propozycji nowej umowy?
Nie. Wiosną przestałem grać także ze względu na kontuzję, ale wyzdrowiałem i nic się nie zmieniło. Przeczuwałem, co się dzieje, więc poszedłem do dyrektora sportowego Radosława Kucharskiego i zapytałem, co dalej. O tym, że się rozstajemy, nie chciałem się dowiedzieć tydzień, dwa przed końcem rozgrywek. To żaden wstyd ani ujma powiedzieć piłkarzowi: „Mamy inne plany, będziemy stawiać na kogoś innego”. Zawodnik nie może się obrazić, może się poczuć rozżalony, ale taka jest rzeczywistość. Lepiej powiedzieć to od razu, w twarz niż przeciągać. No i coś takiego usłyszałem od dyrektora Kucharskiego. Ale też dodał, że mam predyspozycje i w sumie dobry charakter, by pełnić w klubie podobną rolę jak Inaki Astiz. Spytał, czy byłbym zainteresowany. Odpowiedziałem, że jak najbardziej, porozmawiać zawsze możemy. Nawet się ucieszył i zapewnił, że się odezwie po sezonie. Ale może zapomniał? Nie wiem, bo się nie odezwał.
Jak wygrać wybory? Poświęcać czas delegatom. Antoni Bugajski pisze w felietonie o tym, jak przebiegała kończąca się dziś kampania wyborcza na prezesa PZPN.
Z delegatami zwyczajnie trzeba się spotykać. I to nie na kawie w modnym warszawskim lokalu, choć to pewnie nie zaszkodzi, ale w mateczniku delegata, tam gdzie jest u siebie w domu i może poczuć, że wielki kandydat zaszczycił go odwiedzinami. Tylko wtedy gospodarz może prowadzić długą dyskusję na własnych warunkach, a dostojny gość ma czas na cierpliwe słuchanie bez nerwowego spoglądania na zegarek. K toś powie, że więcej w tym blichtru i łechtania ego niedowartościowanego działacza, który raz na cztery lata staje się mocny dzięki mandatowi delegata. Że poważny kandydat powinien przekonywać elektorat umiejętnością diagnozowania problemów polskiej piłki i prezentowaniem ambitnego programu na czteroletnie rządy. Tak w 2008 roku uznał Zbigniew Boniek i przegrał. Tak w 2021 roku uznał Marek Koźmiński i też niechcący wkroczył na drogę do wyborczej porażki. Bardzo dobry niegdyś piłkarz ruszył śladami swojego kolegi, piłkarza jeszcze większego. Obaj poradzili sobie w biznesie, pomnażając majątek zarobiony w piłkarskiej karierze i obaj są święcie przekonani, że wiedzą, jak skutecznie zarządzać polską piłką. Wszystko też wskazuje, że Koźmiński, tak jak kiedyś Boniek, na swoją szansę będzie musiał poczekać jeszcze cztery lata. Tyle ma czasu, aby zauważyć, że środowisko piłkarskich działaczy może i się zmienia, ale zachowuje swoją właściwość, której nie należy bagatelizować, nawet jeżeli wcześniej było się już wiceprezesem PZPN, bo i ta uwaga – cóż za sekwencja analogii – dotyczy zarówno Bońka, jak i Koźmińskiego.
“SUPER EXPRESS”
Jan Tomaszewski mówi, że nowy prezes PZPN będzie miał wysoko zawieszoną poprzeczkę po poprzedniku.
Nowy prezes będzie musiał to kontynuować, ale będzie mu trudno. Cenię zdanie Maćka Sawickiego, który podał się do dymisji. Ale uważam, że byłoby błędem, gdyby nowy prezes pozbył się Maćka. On wszystkich zna, a to jest bardzo ważne. Nowy prezes musi jak najwięcej ludzi wciskać do władz FIFA i UEFA. Nie sugeruję, kto ma być nowym prezesem. Nie wszystko za kadencji Bońka było idealne. Miałem pretensje do Zbyszka, że niepotrzebnie włączył się do polityki. Piłka nas powinna łączyć, sport jest apolityczny. Prezes związku nie może się opowiadać za którąś ze stron.
Zalewski w kadrze, czyli człowiek Mourinho i drybler, na jakiego czekamy.
Odkrywcą jego talentu w Polsce był trener Przemysław Małecki. – Postawiliśmy na niego i myślę, że on to docenia. W jednym z wywiadów podkreślał, że w Polsce dostał szansę, że wyciągnięto do niego rękę, że cały czas w niego wierzono. Był przecież okres, gdy Włosi zaczęli się nim interesować. Ale Nicola wybrał Polskę – mówił trener niedawno w rozmowie z „SE”. Małecki w kilku zdaniach scharakteryzował Zalewskiego. Jeśli jego przewidywania się potwierdzą, będziemy mieli w kadrze prawdziwy diament. – Potrafi dryblować z lewej i prawej strony boiska, a potem dośrodkować czy „złamać” akcję do środka. Jest bardzo szybki na pierwszych metrach. Ma niesamowity „odjazd”. Dzięki sprytowi potrafił się odnaleźć na małej przestrzeni – zaznaczał.