Reklama

Wreszcie transfer klasy premium?

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2021, 14:12 • 5 min czytania 85 komentarzy

Lech Poznań przynajmniej do wieczora pozostaje samodzielnym liderem Ekstraklasy. I właśnie jako samodzielny lider Ekstraklasy przymierza się do ruchu, którego w Poznaniu kibice dopominają się od miesięcy, a może i od lat. Nowym piłkarzem „Kolejorza” ma zostać Adriel Ba Loua, 25-latek z Viktorii Pilzno, a kwota transferowa ma przekroczyć tę psychologiczną granicę miliona euro. 

Wreszcie transfer klasy premium?

O samym zawodniku będzie jeszcze czas napisać więcej, skupmy się natomiast na samym Lechu. Na razie jeszcze cały czas zakładamy, że wszystko może się momentalnie rozsypać, więc na miejscu jest raczej tryb przypuszczający, niż oznajmujący. Natomiast: jeśli Lech Poznań faktycznie wyda ponad bańkę na piłkarza z pozycji lidera Ekstraklasy, po okienku, w którym nie sprzedał niemalże żadnego istotnego gracza, dojdzie do sytuacji niemal bez precedensu.

Lech Poznan bez większych osłabień

Zacznijmy od tego, że pewnym sukcesem Lecha już teraz jest utrzymanie większości spośród zawodników, którzy występowali w Poznaniu wiosną 2021 roku. Tak, mimo fatalnej gry, mimo kiepskiej pozycji w lidze – to jest pewien sukces, bo generalnie w Lechu zawsze jest przynajmniej paru łebków, których można bezzwłocznie wysłać na zachód, w zamian ściągając przelewy z sympatyczną liczbą zer. Tym razem wyjechał tylko Puchacz i nie było to dla nikogo żadne zaskoczenie. Co więcej – zdaje się, że i drużyna nie odczuje tego w takim stopniu, jak choćby przy odejściu Modera czy Jóźwiaka.

Pamiętajmy jednak, że obecny spokój wynika również z prostego rachunku – kto miał odejść, już to zrobił zimą, albo jeszcze wcześniej, latem 2020. Co więcej – przypominało to wówczas prawdziwy demontaż rodem z lat dziewięćdziesiątych, gdy często mistrz Polski do eliminacji Ligi Mistrzów przystępował już bez kilku czołowych zawodników.

  • Jakub Moder za 11 baniek do Brighton
  • Kamil Jóźwiak za ponad 4 bańki do Derby
  • Robert Gumny za 2 bańki do Augsburga
  • Christian Gytkjaer do Monzy

Nic dziwnego, że zabrakło pary i w fazie grupowej Ligi Europy, i w lidze, gdzie Lech zaliczył katastrofalny sezon. Szczególnie wiosną, gdy już nie było wymówki o grze na dwa fronty.

Reklama

Ale druga strona medalu jest taka, że Lech na pewien czas mógł się uspokoić z transferami wychodzącymi. Ktoś złośliwy mógłby zapytać: kogo niby Lech miałby sprzedać latem, skoro nawet mistrzostwo Poznania było dla nich absolutnie nieosiągalnym sukcesem. Ale ta złośliwość nie jest do końca trafiona. Gdy patrzymy po kolejnych nazwiskach w składzie „Kolejorza”, dostrzegamy piłkarzy o sporej jakości i pewnym potencjale sprzedażowym. Ishak, Satka, Kamiński, nawet Skóraś – nie jest tak, że Lech to była absolutna pustynia, na której trudno nawet cokolwiek zasiać.

Tych piłkarzy udało się utrzymać. I to jest plus. Raz jeszcze zaznaczmy: odszedł jedynie Puchacz, który i tak już chyba dobijał do sufitu swoich możliwości w obrębie tej konkretnej drużyny. Jeśli spojrzeć wyłącznie na stan posiadania Lecha na koniec sezonu 2020/21 i początek sezonu 2021/22 – nie jest gorzej.

Lech Poznań z próbą jakościowych wzmocnień

Brak osłabień w Poznaniu często oznacza jedno: wzmocnień nie ma sensu się spodziewać. Bo przecież po co zabierać młodym plac, bo przecież przesadna rywalizacja mogłaby zaburzyć finansową równowagę, bo przecież gra się w jedenastu, a nie w dwudziestu. Poza tym tutaj można wylosować sobie dowolną poznańską wymówkę ostatnich lat. „Nie chcemy przepłacać”. „Musimy gruntownie przeanalizować wszystkie za i przeciw”. „Nie skusimy się na kota w worku”. „Próbujemy dogadać się z zawodnikami ze szczytu naszych list skautingowych”.

Lechici wydawali się pogodzeni z losem – skoro zostają Kamiński czy Skoraś, skoro jest wciąż Ishak czy Tiba, ba, wrócił jeszcze Amaral, to do klubu wpadną jedynie uzupełnienia składu. I początkowo właśnie taki scenariusz był w Poznaniu realizowany. Artur Sobiech został przyjęty z umiarkowanym optymizmem, Radosław Murawski też nie wzbudził gremialnego zachwytu. Nieco inaczej było z Barrym Douglasem – gdzie można było już odnieść wrażenie, że w Lechu wajcha została delikatnie przesunięta w stronę większych wydatków na pierwszy zespół.

Wciąż jednak brakowało solidnego trzaśnięcia pięścią w stół, pokazania, że te grube miliony pompowane rokrocznie w Lecha przez Brightony i Augsburgi, na coś mogą się przydać. Tym trzaśnięciem pięścią w stół ma być właśnie Adriel Ba Loua.

Adriel Ba Loua, czyli ruch niezbyt poznański

Miał być Kądzior. Miał być Mane. W Lechu coraz częściej było słychać: „mamy lepszego”. Kibice, którzy te wszystkie śpiewki doskonale znali, wzruszali ramionami i czekali, aż okaże się, że „ten lepszy” jednak wybrał Turcję. Wszystko jednak wskazuje na to, że tym razem blefowania nie było, tym razem nie było kitrania monet do skarpety zakopanej gdzieś w ogródku. Gdy Maciej Skorża na każdej konferencji, czy to przedmeczowej, czy pomeczowej podkreślał, że nadchodzą wzmocnienia – prawdopodobnie nie kłamał.

Reklama

Adriel Ba Loua na papierze to faktycznie transfer gruby, może nawet bardzo gruby. Abstrahując od tego, że polskie kluby niechętnie wydają taką gotówkę na zawodników – to gość, gdzie zgadza się wszystko. Wiek, CV, moment kariery, nawet ostatnie występy.

W ubiegłym sezonie 39 spotkań dla Viktorii Pilzno, 8 goli i 6 asyst jako skrzydłowy. Finał Pucharu Czech, występy w kwalifikacjach Ligi Mistrzów i Ligi Europy, solidny udział w wywalczeniu z Viktorią piątego miejsca, gwarantującego mecze w Lidze Konferencji. W tym sezonie gra już mniej, również z uwagi na rozmowy transferowe, ale gola The New Saints zdołał wcisnąć. Generalnie od lat jest solidnym zawodnikiem ligi czeskiej, w dodatku przeszedł drogę, która jest niemal książkowa – najpierw występy w mniejszej Karwinie, potem awans do Pilzna i uwiarygodnienie się na tym szczebelku. 25 lat. Można wierzyć, że jeszcze da się na nim nawet zarobić.

W dodatku sporo mówi się o dołku Viktorii, o problemach finansowych, o jej słabnącej pozycji w czeskiej piłce solidnie doinwestowanej za sprawą nowych właścicieli w Pradze. Na papierze – wszystko się zgadza.

Teraz tylko tego nie spartolić

Największe wyzwanie dla Lecha? Po pierwsze – dopiąć ten transfer. Po drugie – wprowadzić Ba Louę do drużyny w taki sposób, by nie okazał się kolejnym Sykorą, na którego trzeba czekać tygodniami. Do tego jeszcze „jedynie” utrzymać kadrę, pomimo udanego początku sezonu, zwłaszcza w przypadku Kamińskiego. Wówczas jest szansa, by ten sezon nie był aż tak bolesny dla kibiców Lecha, jak ubiegły.

Poznaniaków na to stać i to jest bardzo świadomy dobór słów. W końcu stulecie zdarza się naprawdę rzadko, jakkolwiek policzymy – raz na sto lat.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

85 komentarzy

Loading...