W piłce hiszpańskiej zakończyła się niezwykła era. Im dalej w las, tym bardziej to stanie się odczuwalne. Nie chodzi tylko o odejście pierwszoplanowej gwiazdy z okładki, Leo Messiego, który na całym świecie był kojarzony przede wszystkim z La Ligą. Te rozgrywki nabierają nowej prędkości i bynajmniej nie mowa tutaj o wrzuceniu na wyższy bieg. Trzeba się z tym pogodzić. Na gruncie finansowym, wizerunkowym i sportowym realia w Hiszpanii zbladły, na tle najlepszych lig w Europie wygląda to coraz gorzej. W kontekście rywalizacji w pucharach nie ma powodów do optymizmu, ale, szukając jakichś pozytywów, przynajmniej o tyle dobrze, że ligowa młócka może okazać się ciekawsza niż zwykle. To może ekscytować.
Oczywiście to wciąż liga, która posiada interesujące akcenty. Potrafi zaciekawić, aczkolwiek o podbicie serc niezdecydowanych będzie teraz cholernie trudno. La Liga przestała być skupiskiem najlepszych piłkarzy na świecie na swoich pozycjach, ostatnie najgorętsze nazwiska ulotniły się. Skupmy się jednak na tym, co pozostało. Jest mniej ekskluzywnie, wielu niedzielnych kibiców odpłynie, ale koneserzy nie powinni narzekać. Kto chodzi po świecie w szacie zagorzałego fana hiszpańskiej piłki, ten na pewno znajdzie coś dla ciebie. Nawet mimo faktu, że ilość wydawanych pieniędzy w hiszpańskich klubach w żaden sposób nie nawiązuje już do europejskiej czołówki. Przykład? Do dnia 12 sierpnia kluby La Liga wydały łącznie 120 mln euro w letnim okienku transferowym, czyli nieco więcej niż topowe kluby w Anglii poświęcają na transfer jednego zawodnika.
Wymowna różnica, prawda? Ale tak już musi być, tego nie odkręci się w trymiga.
Wydatki topowych lig na transfery w 2021 roku:
- Premier League – 935 mln euro
- Serie A – 373 mln euro
- Bundesliga – 318 mln euro
- Ligue 1 – 285 mln euro
- La Liga – 127 mln euro
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Sprawa wagi ciężkiej w tle – deal z CVC i i finanse klubów
Nowy sezon La Liga będzie czymś zupełnie nowym, ale nie w tym kontekście, jakiego chcieliby uświadczyć jej fani. Włodarze rozgrywek wprowadzili bowiem limity płacowe, które są tak rygorystyczne, że wielu klubom uniemożliwiają zarejestrowanie nowo nabytych zawodników. Problem nie dotyczy tylko Barcelony, ale też choćby Realu Betis. Łącznie takich przypadków jest kilkanaście, w tym kilka w Segunda Division, gdzie kluby nie mogą skorzystać nawet z 7-8 nowych piłkarzy. To oczywiście może zmienić się z biegiem czasu, ot, wystarczy, że inni zgodzą się na obniżkę lub zostaną sprzedani. Tylko że słowo „wystarczy” nie określa pełnej rzeczywistości. Niektórzy muszą bowiem wietrzyć kadrę na gwałt, a potencjalni kontrahenci wiedzą przecież o problemach, jakie mają hiszpańskie zespoły. To nie takie proste.
Mówiąc wprost – nie jest kolorowo. Największym wydatkiem w letnim oknie transferowym jest transfer Rodrigo de Paula za 35 mln euro, którego pozyskało Atletico. Dalej – Juan Foyth za 15 mln euro i Boulaye Dia za osiem do Villarrealu, Emerson za 5 mln euro do Barcelony, Ante Budimir za osiem do Osasuny. Jak widać, wśród transferów gotówkowych mamy bryndzę. Lepiej wyglądają nabytki wolnych zawodników, takich jak Alaba, Depay czy Aguero, ale nie oszukujmy się. Hiszpańskie kluby najzwyczajniej w świecie nie mają pieniędzy.
Aż tu nagle na białym koniu wjeżdża pan biznesmen z funduszu inwestycyjnego CVC. Co oferuje? Środki, które trafią do ekip w ramach pożyczki z zerowym oprocentowanie na 40 lat. CVC otrzyma 10,9% praw do dochodów z działalności związanej z prawami audiowizualnymi i 11% praw do reszty dochodów każdego z klubów. Umowa miała wygenerować 2,7 miliarda euro, z czego 15% z otrzymanej pożyczki można było przeznaczyć na transfery i pensje. W przypadku Barcelony ta kwota wyniosłaby 40 mln euro. La Liga już ten deal zatwierdziła, choć nie wszystkie 42 kluby się zgodziły. Sprzeciw wyraziły Barcelona czy Real, ale też kilka innych marek. Ba, hiszpańska federacja oficjalnie uznała całe przedsięwzięcie za nielegalne.
Na tę chwilę wygląda to tak, że kluby, które wyraziły zgodę, otrzymają pożyczkę.
Dla reszty podane kwoty zostaną zamrożone, dopóki nie zmieni zdania. To strategiczna umowa, która da klubom większe możliwości, zmieni model ich zarządzania i zwiększy atrakcyjność rozgrywek – ogłosił Tebas. Real i Barcelona, mając zapewne w głowach plany o Superlidze, tak nie uważają. Florentino Perez przedstawił nawet wyliczenia innym prezesom, dając do zrozumienia, że kluby La Liga stracą na tym dealu w perspektywie kilkunastu lat. Mamy zatem małą wojenkę, która, zdaje się, nikomu nie przyniesie nic dobrego.
O najlepszych klubach słów kilka
Czas wtrącić jakieś przewidywania. Kto mistrzem Hiszpanii? To jest o tyle proste, że widać gołym okiem, kto ma najmniej problemów na każdej płaszczyźnie. Jest to Atletico Madryt, które nie tylko nie osłabiło się, ale też poczyniło konkretne wzmocnienie. Przyszedł kozak do linii pomocy (de Paul), jest też ciekawy 20-latek z ligi brazylijskiej (Marcos Paulo), z którym „Los Cholchoneros” związali się bardzo długim kontraktem. Reszta składu została nieruszona, wszystkie najważniejsze ogniwa spróbują obronić tytuł mistrzowski. Znamiennie jest to, że to będzie pierwszy taki sezon, kiedy ekipę trenera Simeone rzeczywiście można stawiać w roli faworyta do powtórzenia sukcesu. Bardziej przez pryzmat potęgującej się słabości największych rywali, lecz też dzięki mądremu prowadzeniu projektu sportowego. Wszystko układa się pod Atletico.
To też będzie chyba ostatni sezon szansy dla Joao Felixa. Poprzedni rok miał lepszy, strzelał i asystował więcej, więc można się spodziewać, że zrobi kolejny krok naprzód. Za niedługo 22 lata na karku, oczekiwania duże, bo łatka transferu za ponad 120 mln euro wciąż trzyma się dosyć mocno.
***
Co słychać w Barcelonie? Cóż, to pytanie z szyderczym uśmiechem na twarzy wypada wybornie. Z jednej strony sytuacja w stolicy Katalonii może bawić, ale nie jest do śmiechu tym, którzy tej ekipie kibicują. Tam kręcą czeski film, w którym bardziej wyczekuje się informacji, że nie będzie gorzej. Teraz każda, nawet mała pozytywna wieść jest na wagę złota. Ktoś ma wątpliwości, że jest inaczej? Zastanówmy się…
Rok temu Ronald Koeman zaczynał sezon po 2:8 z Bayernem w Lidze Mistrzów, burofaksie Leo Messiego i przy wotum nieufności wobec Bartomeu. Wtedy mówiliśmy, że gorzej być nie może, a jakiekolwiek trofeum będzie czymś ponad stan. Teraz holenderski szkoleniowiec zaczyna sezon bez Messiego, bez pieniędzy, z wątpliwościami wobec prezydenta, z transferami, które mogą nie zostać zarejestrowane przez gigantyczne problemy finansowe, i z kibicami bez nadziei na sukces. Jest słabo, naprawdę słabo. Oczywiście można doszukiwać się pozytywów, bo te również istnieją. Wraca Ansu Fati, większą rolę otrzyma Griezmann, urósł piłkarsko Pedri, pojawił się ekscytujący Depay, który rozbudził apetyty Cules świetnymi występami w presezonie. No i Yusuf Demir, którym Koeman jest zachwycony. Mówi się w Barcelonie, że to gość, który może pójść śladami Pedriego. 18-letni Austriak miał wylądować w Barcelonie B, tam też został zarejestrowany, ale o takim scenariuszu nie ma już mowy. Jeśli nie uda się zarejestrować Depaya na niedzielny mecz otwarcia z Realem Sociedad, to właśnie Demir ma wystąpić na boisku.
No i jeszcze słówko o Messim.
To będzie wyjątkowy sezon pod tym względem, że powstanie dziura w postaci 40-50% wypracowanych bramek dla zespołu. Tak, tyle dawał Messi golami i asystami, więc kac po jego odejściu może być srogi. Tym bardziej, że Barcelona wciąż nie ma napastnika z prawdziwego zdarzenia. Nowy (Aguero) połamał się i zagra może dopiero w listopadzie, a Depay może na razie jedynie trenować, bo nie wiadomo, czy Laporta zdoła go w ogóle zarejestrować przy płacach przekraczających limity o 25%. Jasne, to wciąż mocna kadra, która na pewno skończy sezon na podium. Ciekawi też jesteśmy Barcy jako kolektywu, nie „Messiego i spółki”. Ale przy bajzlu, jaki nadal panuje w kuluarach, mistrzostwo Hiszpanii zdobyte przez Katalończyków byłoby teraz po prostu dość dużym zaskoczeniem.
***
Wśród opinii o Realu Madryt da się usłyszeć, że to będzie taki odgrzewany kotlet. Wiecie – zero ekscytacji, ci sami piłkarze i znów brak perspektyw na podbicie Europy. Być może zmieniłby to transfer Mbappe, ale generalnie nie ma co się łudzić. Real nie poczynił żadnego kroku naprzód, ba, zrobił wręcz w tył tak jak Barcelona. Florentino Perez też musi borykać się z problemami finansowymi, zaciśnięcie pasa jest nieuniknione, dlatego blado prezentuje się przyszłość „Królewskich”. Tym bardziej, że części bardziej doświadczonych piłkarzy kończą się kontrakty, a przecież niewykluczone, że kontuzje dalej będą zmorą tego zespołu. Fajnie, że przyszedł Alaba. Fajnie, że wrócił Bale, który z nowym trenerem może się lepiej dogadywać. Tylko że nie ma w tym wszystkim blasku, a kolejni piłkarze (Ceballos czy Odegaard), którzy mogliby okazać się przydatni, już szykują się do odejścia.
Trudno rozważać Real w kategorii mistrza Hiszpanii. Defensywa została rozmontowana, Ramosa i Varane’a nie ma. Wzmocnień na pozycje ofensywne – brak. Jedyne, co może zmienić się w Realu, to fakt, że Benzema powalczy o indywidualne trofeum. Nie ma Messiego, więc zagorzeje walka o tytuł najlepszego strzelca La Liga. Francuz obok Suareza i Gerarda Moreno jest faworytem. I, szczerze mówiąc, to chyba jedyna klasyfikacja, gdzie słowo „Real” możemy postawić przy określeniu „faworyt”. Bo ani po ekipie Ancelottiego, ani Koemana nie powinniśmy spodziewać się fajerwerków.
Kto za plecami największych?
Tutaj Ameryki nie odkryjemy, to będą Villarreal i Sevilla. Już nie Valencia, w której widać totalny brak rozwoju. Natomiast co do ekip mogących namieszać i pokrzyżować plany wielkiej trójce – oczywiście tymi najsilniejszymi są drużyny prowadzone przez trenerów Lopeteguiego i Emery’ego, którzy potrafili wprowadzić te kluby na wyższy poziom.. „Żółta łódź podwodna” zwyciężyła w Lidze Europy, napisała piękną historię. Sevilla zaś mogła pluć sobie w brodę, bo skończyła sezon na historycznym czwartym miejscu ze stratą zaledwie dwóch punktów do Barcelony.
Patrząc na końcowy układ tabeli z poprzedniego sezonu, można postawić te same przewidywania. Z zaznaczeniem, że dystans między najlepszymi a dobrymi zespołami La Liga się zmniejszy. Nikt wyraźnie się nie wzmocnił, kadry zostaną jedynie zliftowane. A przynajmniej póki co tak to wygląda, bo mówi się w Hiszpanii, że Monchi pracuje nad kilkoma transferami do Sevilli. Tam wylądował już Erik Lamela w zamian za Bryana Gila, a do tego bramkarz z Eibaru. Ciekawego gościa pod opiekę dostał trener Unai Emery, bo odszedł Villarrealu Carlos Bacca, a na jego miejsce został ściągnięty Boulaye Dia z ligi francuskiej (36 meczów w ostatnim sezonie Ligue 1, 14 goli). Pojawił się też Aissa Mandi, kluczowy obrońca w układance Realu Betis przez kilka ostatnich lat. Generalnie oba te kluby poczyniły rozwój, a sezon 2021/2022 ma być dowodem, że da się ten dobry kierunek utrzymać.
***
Idąc dalej, mamy Real Sociedad, w którym nie za wiele się dzieje. Przyszedł lewy obrońca z Championship i bramkarz Brighton. Tyle. Wrócił też z wypożyczenia Willian Jose, ale, co najważniejsze, dotychczas znany skład został niemal nieruszony. Jeśli uda się utrzymać taki stan do końca okienka, tę ekipę będzie można wciąż rozpatrywać w kategorii stałego bywalca tuż za czołówką. Na tyle dobrego, że awans do Ligi Europy wywalczy, ale nic więcej. Okej, są Isak, Oyarzabal, Silva czy Merino. Tylko że to raczej za mało, żeby bić się z Sevillą o Ligę Mistrzów.
Komu łatka ligowego średniaka?
Tak jak o Realu Sociedad, tak też w identycznym tonie można wypowiedzieć się o Realu Betis. Z tą tylko różnicą, że drugi klub z Sevilli wypada w tym zestawieniu najgorzej. Powód? Gra w pucharach przy wąskiej kadrze, brak załatania dziury w defensywie po odejściu Aissy Mandiego, jedynie solidne uzupełnienia. W klubie zostaje Juan Miranda z Barcelony, przychodzi też Youssouf Sabaly na prawą obronę za Emersona. To są roszady co najwyżej jeden do jednego, nic ponadto. No i warto dodać, że Real Betis ma problem z zarejestrowaniem nowych zawodników. A gra na trzech frontach tuż tuż, to może skończyć się źle, dlatego prędzej widzimy tę drużynę gdzieś w okolicach środka tabeli, nie wyżej. Pamiętamy przecież, jak skończyła się przygoda Espanyolu, który łączył europejską przygodę z grą o utrzymanie. Tam też kołdra była krótka i w końcu efektem był spadek do Segunda.
***
Patrząc na resztę stawki, ciekawie zapowiada się sezon Granady, której na pewno nie skazujemy na walkę o utrzymanie. Poprzedni sezon to ćwierćfinał Ligi Europy i 9. miejsce w tabeli. Wydaje się, że bez gry co trzy dni powinno być łatwiej o poprawienie wyniku. Ale też sukcesem będzie powtórka z rozrywki. Słowem: jeśli ekipa trenera Moreno wejdzie do pierwszej dziesiątki, będzie można bić brawo. Tym bardziej, że ten zespół wygląda minimalnie gorzej na papierze. Odszedł Roberto Soldado, który strzelił kilkanaście bramek w poprzednim sezonie. Nie ma też zastępstwa za pierwszego bramkarza, a wśród wzmocnień tylko Bacca jest gwarantem jakości na już. Kolumbijczyk jako rezerwowy wypracował ostatnio 10 bramek dla Villarrealu, a teraz może stać się pierwszoplanową postacią w Granadzie. Tam idą wzorem ściągania wiekowych snajperów i na razie wychodzi to dobrze.
***
Skoku jakościowego można spodziewać się po Osasunie i Celcie Vigo. Sezonu zakończonego w środku tabeli również po Espanyolu, która po roku przerwy wrócił do La Liga. Nie jest słabszym zespołem niż ten, który grał w europejskich pucharach, dlatego z miejsca ląduje w gronie średniaków, nie potencjalnych spadkowiczów. Zresztą ściągnął do siebie na stałe ciekawego Belga, to Landry Dimata, który wykręcał świetne liczby w Anderlechcie. Do tego rezerwowy, bardzo solidny obrońca Sevilli – Sergi Gomez. Poza tym trzon zespołu został utrzymany na czele z trzema Hiszpanami, którzy zrobili kapitalną robotę w walce o powrót na najwyższy szczebel. Raul de Tomas – 23 gole, Javi Paudo – 12 goli, 8 asyst, Adrian Embarba – 9 goli, 14 asyst. Warto ich obserwować.
***
Wracając – dlaczego Osasuna i skok jakościowy? Bo zrobiła sensowne wzmocnienia, jedno nawet drogie jak na swoje standardy. 8 mln euro za wykupienie Ante Budimira z Mallorki to niemały wydatek, ale ten 30-letni napastnik jest gwarantem kilkunastu goli w sezonie. Bezcenny piłkarz. Kolejny zakup to Jonás Ramalho, środkowy obrońca, który już wcześniej grał w La Liga w barwach Girony. Udało się również wyciągnąć dwóch ważnych piłkarzy z Eibaru, który spadł z ligi. To José Ángel mający ogromne doświadczenie nawet w europejskich pucharach, oraz Kike Garcia na pozycję napastnika, też mocniejsze nazwisko jak na warunki Osasuny. Sumując to wszystko, jak i fakt, że klub nie boryka się z żadnymi problemami, można oczekiwać, że uda się płynnie awansować do grona zespołów z pierwszej dziesiątki.
***
No i jeszcze słówko o Celcie Vigo. Tam dokonało się kilka zmian, pojawiły się nowe twarze, za które klub wyłożył pieniądze. Pozbyto się również zawodników, którzy tylko zalegali na liście płac. Na ich miejsce wszedł Ranco Cervi, skrzydłowy Benfiki, oraz Javi Galan z Levante, który obstawi każdą pozycję na lewej stronie boiska. Obaj kosztowali 4 mln euro. Nie wygląda to ekscytująco, ale i tak po drużynie trenera Coudeta można spodziewać się czegoś podobnego jak w poprzednim sezonie (8. miejsce w tabeli). Żeby ugrać trochę więcej, trzeba by szerszego składu, a z tym jest problem. Ba, wystarczy, że wysypie się 34-letni Iago Aspas (14 goli, 13 asyst w poprzedniej kampanii). Wtedy nie ma czego zbierać. Te ograniczenia powodują, że Celta to chyba najbardziej typowy średniak ze średniaków, ot, pewnego sufitu nie przeskoczy. Wcześniejsze dwa sezony to walka o życie, ale ten ostatni każe myśleć, że „Celestes” mogą po prostu wieść spokojniejszy żywot bez większej presji.
***
Dodalibyśmy jeszcze coś o Valencii, ale szkoda słów na ten klub, bardziej jego zarządzanie. Bo to, jak prowadzi go Peter Lim, jest jakimś kryminałem. Brak wsparcia z góry, brak wzmocnień do zespołu, łamane obietnice, nastawienie na czysty zysk, nowy trener pozostawiony samemu sobie. Wszystko opakowane w aurę tymczasowości i niezdrowej atmosfery. Tam oczywiście drzemie jakość, są ciekawi piłkarze tacy jak Cilleseen, Soler, Guedes, Kangin Lee, Maxi Gomex, Jose Gaya czy Paulista. Na papierze – walka o Ligę Mistrzów. Ale rzeczywistość w ostatnich latach była dla Valencii brutalna (13. i 9. miejsce w La Liga). Pozostaje mieć z perspektywy kibiców „Nietoperzy” nadzieję, że trener Bordalas, który w ciągu pięciu lat wyniósł Getafe na wyższy poziom, będzie potrafił zrobić to samo w nowym miejscu pracy. Nawet bez nowych transferów, o których ani widu, ani słychu.
W kim upatrywać spadkowiczów?
Na koniec, króciutko, o tych, których skazujemy na ścięcie. A więc do ostatniego tchu, do ostatniej kropli potu o utrzymanie będą walczyć… Elche, Cadiz i Rayo Vallecano. Sprawdzimy za jakiś czas, ile warte były te przewidywania. Na pewno są to obecnie wybory logiczne, bo te drużyny prezentują się najgorzej pod względem kadrowym. Elche ledwo uchroniło się od spadku kilka miesięcy temu, Cadiz zrobiło coś ponad stan, a Rayo od pięciu lat jest jak meteoryt. Raz wpada, raz wypada. Nie ma tam stabilizacji.
Fot. Newspix