Piątkowa prasa – co za zaskoczenie – w dużej mierze o mistrzostwach Europy. Mamy najświeższe wieści z polskiego obozu i rozmowy z eskpertami. W nich rzecz jasna pomysły na to, co można zmienić oraz krytyka Paulo Sousy i Zbigniewa Bońka. Tymczasem ten drugi w wywiadzie broni tego pierwszego. – Ja nie zwolnię Sousy z funkcji selekcjonera. Co więcej, chciałbym, żebyśmy mieli u nas kilkunastu trenerów z takim podejściem do pracy, o takiej mentalności, uczących piłkarzy kreatywności, chcących, by drużyna grała w piłkę. Ale trenerowi potrzeba w pracy także trochę szczęścia.
Sport
Konferencja z udziałem Jana Bednarka. W wersji pisemnej.
Dużo mówi się o komunikacji. Jak do tego doszło, że Milan Szkriniar strzelił w poniedziałek gola, skoro trener bardzo was na niego uczulał?
– Sytuacja, która pojawiła się po czerwonej kartce, zmusiła nas do zmiany ustawienia. Jeden z zawodników musiał pokryć strefę Grześka Krychowiaka. Piłka nożna to gra błędów i coś takiego, w czym trzeba podejmować trudne decyzje. My podjęliśmy taką, a nie inną… Nie wyszło to na naszą korzyść, ale jesteśmy o tę sytuację mądrzejsi. Drugi raz nie będziemy w taki sam sposób bronić.
Jest pan przekonany, że wszyscy zawodnicy reprezentacji Polski rozumieją, co mówi do nich Paulo Sousa?
– Język piłkarski jest uniwersalny i każdy z piłkarzy go rozumie. Nie trzeba być poliglotą, by go zrozumieć. Dajemy radę.
Jak czujecie się w systemie z trójką środkowych obrońców i wahadłowymi? Nie wolelibyście grać czwórką obrońców?
– To, co my wolelibyśmy jest mało ważne. Najważniejsze jest to, jakie decyzje podejmuje trener. I to, czego od nas wymaga. Jesteśmy głęboko przekonani jako drużyna, że ten system – prędzej czy później – zaprocentuje. Głęboko wierzę w to, że będzie to widoczne już podczas najbliższego meczu z Hiszpanią. Jesteśmy profesjonalistami. Mamy swojego szefa, którym jest Paulo Sousa i to on decyduje, w jakim systemie i składzie osobowym mamy grać.
Jesteście gotowi na to, że Hiszpania ruszy na was od pierwszej minuty?
– Jeżeli tak będzie, to Hiszpanie zobaczą, jak Polska broni. Analizujemy przeciwnika, ale skupiamy się głównie na tym, jak sami dobrze musimy zagrać. Każdy z nas ma zagrać swój najlepszy mecz w życiu.
Hubert Kostka krytykuje Bońka i Sousę. Mówi o olbrzymim błędzie.
W takiej sytuacji kryzysowej jak teraz, co może zrobić trener, żeby odwrócić sytuację, żeby natchnąć zawodników przed ważnym spotkaniem?
– Trudno cokolwiek doradzać, będąc daleko od kadry, jak ma to miejsce w moim wypadku. Mogę się opierać tylko na tym, co widzę w telewizji. Ja na pewno nie grałbym systemem z trójką obrońców. To pewna sprawa. Latami graliśmy systemem 4-4-2 i przynosiło to wiele pozytywnych wyników. Przez parę lat Górski wprowadził system 4-3-3, ale mieliśmy wtedy napastników i pomocników na wysokim poziomie. Odszedłbym od tego systemu gry trójką z tyłów. Podajmy przykład Górnika, który w poprzednim sezonie przeszedł na grę tym systemem i jak się skończyło? Na 10. miejscu w tabeli ekstraklasy. To są fakty, wystarczy spojrzeć jak to wygląda i wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Gromy sypią się na prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, za zatrudnienie Sousy na stanowisku selekcjonera i oczywiście na samego Portugalczyka. Jak pan to skomentuje i co pan o tym wszystkim sądzi?
– Od samego początku uważałem, że była to błędna decyzja. Odebranie reprezentacji Jurkowi Brzęczkowi było błędem. Nie wiem kto na to faktycznie wpłynął i tak zdecydował. Bierze to teraz na swoją klatę Zbyszek Boniek, ale nie sądzę, że sam zdecydował o wszystkim. Pewnie konsultował to z kimś jeszcze. To był jednak błąd, żeby oddać reprezentację w ręce kogoś, kto polskiej piłki nie zna kompletnie. To chyba pierwszy taki przypadek w historii nie tylko polskiej piłki, ale także światowej, że przychodzi do narodowej kadry trener i nie zna ani jednego zawodnika. Jak on ma w tym momencie wystawić optymalny skład? To był potworny błąd i takich błędów nie należy robić.
Dzisiaj klasyk klasyków. Czyli mecz Anglia – Szkocja.
Anglicy kolejny raz w historii zmierzą się ze Szkocją i będzie to już 115. starcie pomiędzy wymienionymi reprezentacjami. Z nikim „Synowie Albionu” nie mierzyli się częściej i – co ciekawe – z nikim częściej nie… przegrywali. Ogólny bilans jest wprawdzie dla nich korzystny, bo odnieśli 48 zwycięstw, ale też aż 41 meczów ze Szkocją przegrali. 25 spotkań kończyło się remisami. Co ciekawe, aż 29 spotkań rozegrano jeszcze w XIX wieku, a jedynie cztery w XXI stuleciu. Szkocja w bieżącym wieku z Anglią nie wygrała, ale zespół ten ma całkiem niezłe wspomnienia związane ze stadionem Wembley. Otóż w 1999 roku, w eliminacjach Euro 2000, Szkoci wygrali w Londynie 1:0, choć było to bezowocne zwycięstwo. Oba zespoły mierzyły się bowiem w barażach o awans na turniej mistrzostw Europy, który rozgrywany był w Belgii i w Holandii. Anglia wygrała jednak wcześniejszy mecz w Glasgow 2:0 i dzięki większej liczbie strzelonych goli na wyjeździe wyrzuciła rywala za burtę turnieju. Od tamtej pory oba zespoły rywalizowały ze sobą czterokrotnie. Odnotowano jeden remis, a trzykrotnie górą byli „Synowie Albionu”, którzy są zdecydowanym faworytem dzisiejszego spotkania. Również z tego względu, że Euro 2020 rozpoczęli w dobrym stylu.
Jan Urban włączy do pierwszej drużyny piłkarzy z rezerw Górnika.
Z drugiej drużyny z III-ligowych rezerw do kadry pierwszego zespołu, przynajmniej w tym pierwszym okresie, ma trafić aż 6 graczy. – Wspólnie zdecydowaliśmy, żeby kilku chłopakom dać szansę, żeby trenowali z nami. Może ktoś z nich zostanie z nami, mogą wrócić do drugiej drużyny, albo zostać wypożyczeni, ale tam, gdzie będą grać, niech się rozwijają. A co do treningów z pierwszym zespołem to wiadomo, już samo to jest plusem, bo to zajęcia o większej intensywności, jest się od kogo w takiej sytuacji uczyć. Najważniejsze to jednak dla młodych graczy grać, aby zrobić progres – podkreśla jedna z legend Górnika, który jak na wstępie swojej pracy w Zabrzu zaznaczył, chce dawać szansę młodym graczom.
Piłkarze i trener GKS-u Tychy komentują wynik barażu o Ekstraklasę. Tyszanom nie udało się awansować.
– Mieliśmy fajną atmosferę w zespole – dodaje 20-latek, który w 17 wiosennych występach strzelił 2 gole. – Na trening przychodziło się z przyjemnością. Chciało się iść na zajęcia i nie było ani chwili zniechęcenia czy znużenia i dlatego, choć smutni zamykamy ten rozdział, nie pozostaje nam nic innego, jak tylko z nadzieją patrzeć w przyszłość. Ten wątek pojawił się także w pomeczowej wypowiedzi trenera tyszan Artura Derbina. – W takim momencie nie chce się nic mówić – twierdzi szkoleniowiec GKS-u Tychy. – Jest to dla nas trudne doświadczenie i trudny moment. Jesteśmy nieco zawiedzeni tym co się stało, bo mieliśmy duże nadzieje i dużą wiarę w to, że w niedzielę zagramy w finałowym meczu barażowym. Tak się jednak nie stanie i odpowiedzialność za to spada na mnie i ja to biorę na swoje barki. Bardzo mi przykro z tego powodu, że nie byłem tą osobą, która dała drużynie tą satysfakcję i nie dała kibicom radości przejścia do kolejnej fazy walki o to, żeby GKS Tychy w przyszłym sezonie grał w ekstraklasie.
Dariusz Stanaszek, prezes GKS-u Jastrzębie, ocenia sezon. Mówi m.in. o zmianie trenera.
Nie martwi pana aż 19 porażek na koncie? To prawie 56 procent wszystkich rozegranych meczów…
– Z pewnością tyle przegranych spotkań chwały nam nie przynosi. Drużyna jednak, szczególnie w końcówce sezonu, ale również w ostatnich spotkaniach rundy jesiennej, stanęła na wysokości zadania. Duże zmiany, które zaszły przed rozpoczęciem rozgrywek i trwały także w ich trakcie, nie pomagały w zgraniu zawodników, co, niestety, przekładało się na wyniki. Taki jest jednak sport i musieliśmy zmierzyć się z tymi problemami.
Dlaczego trener Paweł Ściebura został zwolniony akurat w takim momencie, po porażce z Puszczą Niepołomice? Wydawało się, że skoro wytrzymał pan ciśnienie na początku rozgrywek gdy zespół przegrał 6 meczów z rzędu, to szkoleniowiec dotrwa do końca sezonu.
– O ile początek rundy wiosennej i mecze z Arką czy Koroną można ocenić na plus, nawet mimo porażki w Gdyni, to potem nastąpiła seria czterech porażek z rzędu. Musieliśmy znaleźć rozwiązanie, które da zespołowi nowy impuls. Przyznaję to z ciężkim sercem, ale w takich okolicznościach najłatwiejszą drogą, aby to osiągnąć, jest zmiana trenera. Trener Ściebura wykonywał dobrą pracę, zespół pod kątem motorycznym przygotowany był na odpowiednim poziomie, ale, niestety, nie szły za tym wyniki. Gdyby nie było reakcji właśnie w tamtym momencie, potem mogłoby być już za późno. Jeśli trenerowi Włodarkowi by się nie powiodło, cały czas moglibyśmy zareagować, szukając kolejnego trenera. Jednak zespół pod wodzą Łukasza Włodarka „odpalił” i nie było takiej konieczności.
Super Express
Wątek kosmiczny, czyli Robert Lewandowski w czarnej dziurze. Przynajmniej zdaniem Hiszpanów.
„As” nazywa Biało-Czerwonych „beczką prochu”, wytykając błędy naszej defensywy. „Trener Sousa jest w centrum krytyki. Przybył do Polski w styczniu, zaufano mu z powodu międzynarodowego doświadczenia. Zaledwie pół roku później jest szeroko krytykowany. Prasa wytyka mu, że jest najlepiej opłacanym polskim trenerem od czasów Leo Beenhakkera” – czytamy w „Asie”, który wskazuje także na to, że Robert Lewandowski był bardzo zły po porażce ze Słowacją. Dziennikarze oceniają, że atmosfera w polskiej szatni nie jest teraz najlepsza. Również „Marca” rozkłada sytuację Polski na czynniki pierwsze. „Czarna dziura Lewandowskiego” – czytamy. Dziennikarze wytykają kapitanowi kadry nieskuteczność w wielkich turniejach (zaledwie 2 gole w 12 meczach).
Jest też wzmianka o Christianie Eriksenie.
– Po tym, jak Christian przeszedł szereg badań serca, podjęto decyzję o zabiegu montażu ICD. Urządzenie jest niezbędne po atakach kardiologicznych spowodowanych zaburzeniem rytmu serca – powiedział. Zabieg ten nie jest w sporcie niczym nowym, z wszczepionym defibrylatorem występuje chociażby Holender Daley Blind, u którego przed kilkoma laty zdiagnozowano zapalenie mięśnia sercowego. Na razie nie wiadomo jednak, czy Eriksen będzie mógł kontynuować karierę. Lekarze podkreślają, że na takie decyzje jest zbyt wcześnie.
Igor Angulo przed meczem z Hiszpanią. Napastnik twierdzi, że Alvaro Morata będzie w sobotę pod dużą presją.
– Mówisz o zmarnowanych sytuacjach. Czy Hiszpania ma problem w ataku?
– Na EURO rozegrała dopiero jeden mecz, ale właśnie w nim napastnicy nie wykorzystali bardzo dobrych sytuacji. Zostali za to bardzo mocno skrytykowani, zwłaszcza Alvaro Morata. Wierzę, że z Polską będzie skuteczny. Nasi napastnicy będą grać w sobotę pod jeszcze większą presją. Być może Polska wykorzysta to napięcie w hiszpańskim zespole.
– Tylko że Polska też zagra pod presją. Jaki będzie przebieg meczu w Sewilli?
– Hiszpania będzie miała przewagę w posiadaniu piłki, a Polska będzie próbowała wyprowadzać kontrataki. Jeśli Hiszpania strzeli gola w pierwszej połowie, to łatwo wygra to spotkanie. Ale jeśli znowu będzie taka „susza” jak ze Szwecją i nie padnie bramka, to w drugiej połowie będzie jeszcze większa nerwowość. Wtedy Polska będzie miała swoje szanse.
Rozmowa z ojcem Grzegorza Krychowiaka. Oczywiście o tym, co stało się w spotkaniu ze Słowacją.
– Trener Sousa stoi murem za Grzegorzem, koledzy dodają mu otuchy. Jednak krytyki, a nawet hejtu było dużo.
– Już przeżyłem pewien etap, gdy krytykowano Grzegorza. Po występach na mundialu w 2018 czy innych meczach był krytykowany całkiem niesprawiedliwie i serce bolało. Tutaj był jego błąd, była kara, więc to mniej boli. Co do hejtu, to nie będę leczył i naprawiał pewnej grupy ludzi, tylko musimy z tym żyć jako kibice i rodzice. Na Facebooku po obraźliwych słowach pod adresem syna spytałem ich autora, jak on by się czuł, gdybym ja tak obrażał jego rodziców. Jeden z dziennikarzy zasugerował zbieranie podpisów pod tym, żeby zabrać piłkarzom pensje i premie. Czy ja bym chciał, żeby zabrać dziennikarzowi pieniądze za to, że coś napisał źle albo się pomylił? Raczej nie.
– Grzegorz szybko się podniesie?
– Myślę, że mu szybko przejdzie. Natomiast jego sytuacja jest zła pod każdym względem. Mecz z Hiszpanią odbędzie się w Sewilli, gdzie Grzesiek ma dom i wielu znajomych, i chciałby tam wystąpić, ale jest zawieszony. Jeśli Polacy wygrają, a może się to zdarzyć, to trener pewnie nie będzie zmieniał zwycięskiego składu na Szwecję.
Przegląd Sportowy
„PS” pyta: jak odzyskać naszą kadrę?
We wtorek na pytania dziennikarzy odpowiadał Grzegorz Krychowiak, który głównie tłumaczył się z czerwonej kartki i bolesnej porażki na Gazprom Arenie. Jego spostrzeżenie, że „widzę, że nawet wy dziennikarze przestaliście wierzyć w nasz awans, ale my się nie poddamy” przemknęło niezauważone w potoku słów wyrażających skruchę. Dzień po Krychowiaku – podczas spotkania z dziennikarzami – Karol Linetty wolał już nie mówić o Słowakach, na pytania odpowiadał ze dużą dozą nieśmiałości i strachu. Ale on taki jest z natury – generalnie jednak trudno było skądkolwiek zaczerpnąć choćby o d r o b i n ę optymizmu. Aż na spotkanie z dziennikarzami przyszedł Jan Bednarek. […] W środę wieczorem piłkarze przebrali się w cywilne ubrania i służbowymi autami PZPN – zachowując wszelkie normy bezpieczeństwa oraz zasady dotyczące obostrzeń pandemicznych – pojechali do zarezerwowanej wyłącznie dla nich restauracji. We własnym gronie spędzili około trzech godzin i przed 22.30 – jak wyznaczył Paulo Sousa – byli z powrotem w hotelu. Konkluzja spotkania była taka, że „w Sewilli wychodzimy na boisko i zap…. my! Gramy o zwycięstwo”. A wiara w to, że się uda, jest podobno zdecydowanie większa niż trzy lata temu podczas mundialu w Rosji.
Zbigniew Boniek nie zwolni Paulo Sousy. Twierdzi, że brakuje mu szczęścia.
Czy po przegranej ze Słowacją żałował pan, że zwolnił Jerzego Brzeczka i w styczniu zatrudnił Paulo Sousę?
Nigdy nawet nie pomyślałem w taki sposób. Uważam, że mamy mądrego trenera, o czym mówią wszyscy, którzy na co dzień z nim współpracują. Na razie to nie działa. Brakuje trochę szczęścia, bo gdyby miał go trochę więcej, to pewnie nie przegralibyśmy na Wembley z Anglią. Ale taka jest piłka.
Czy jeśli nie wyjdziemy z grupy, zwolni pan Paulo Sousę?
Nie rozumiem pytania, ale nie ma takiej opcji. Ja nie zwolnię Sousy z funkcji selekcjonera (Boniek będzie prezesem PZPN do 18 sierpnia 2021 roku, tego dnia odbędą się wybory nowego szefa federacji, a obecny prezes nie będzie kandydował – przyp.red.). Co więcej, chciałbym, żebyśmy mieli u nas kilkunastu trenerów z takim podejściem do pracy, o takiej mentalności, uczących piłkarzy kreatywności, chcących, by drużyna grała w piłkę. Ale trenerowi potrzeba w pracy także trochę szczęścia.
Czy zespół odbudował się mentalnie?
Piłkarze nie trzymają głów w popiele, ale zdają sobie sprawę, że zawalili. Ta porażka będzie się za nami wlokła. Żeby odzyskać wewnętrzny spokój, w sobotę należy rozegrać dobry mecz i zobaczyć, co z tego wyniknie. Czytam, że dziennikarzom podobała się gra Węgrów, a ja nie chciałbym, żeby reprezentacja Polski przegrała z Portugalią na Narodowym 0:3, pozwalając rywalowi przed utratą bramki na wymianę 47 podań.
Eksperci przepytani przez „PS” wskazują obronę na mecz z Hiszpanią. Glik, Bednarek i Kędziora.
– Wielkiego wyboru nie mamy, sądzę, że zagrają Bereszyński i Rybus. A skoro Bartek wypadanie ze środka obrony, to rolę półprawego stopera może pełnić Tomek Kędziora, który dobrze pokazał się w meczu towarzyskim z Islandią. I Bartek i Tomek mogą grać na pozycji półprawego stopera, ale ze względu na budowę ciała oraz bardzo dobrą grę głową, większe zaufanie wzbudza we mnie Kędziora. Byłem zbudowany jego występem w spotkaniu z Islandią, wcześniej jeszcze za kadencji Jerzego Brzęczka, też nie mieliśmy wobec niego większych zarzutów – ocenia Zieliński. Nie ma wątpliwości, że miejsce w składzie powinni utrzymać Kamil Glik i Jan Bednarek. – Widzieliśmy, jak Kamil funkcjonował w meczu ze Słowacją, jak dużo przestrzeni było pomiędzy nim a Bartkiem Bereszyńskim, co zmuszało cały zespół do biegania do tyłu – mówi były piłkarz kadry. On także przewiduje powrót do składu obrońcy Dynama Kijów. – Myślę, że Kędziora lepiej zabezpieczy tę stronę, ale to nie rozwiąże naszych problemów. Ważne jest to, jak cała nasza drużyna będzie funkcjonowała w spotkaniu, w którym 30 procent posiadania piłki uznamy za niezły wynik – uważa Wawrzyniak i zwraca uwagę na to, że Hiszpanie po stracie piłki będą błyskawicznie atakowali, a my nie potrafi my szybko wychodzić spod pressingu.
Jacek Bąk o meczu ze Słowacją. Jakie jego zdaniem były przyczyny porażki?
Co było główną przyczyną tej porażki?
Przede wszystkim mieszanie składem. Każdy mecz rozpoczynaliśmy inną jedenastką, przez co zawodnicy do końca nie wiedzieli, jak mają grać. Jaki to jest problem, żeby podać piłkarzom skład dzień przed meczem? Nie wiem, po co to komu potrzebne, żeby trzymać zawodników w niepewności. Myślę, że nigdy tak mi się nie zdarzyło, żebym niemal do ostatnich chwil przed meczem nie wiedział, czy zagram, czy nie. OK, każdy ma swój styl, ale ja nie jestem tego zwolennikiem.
Może powodem tego jest złe przygotowanie fi zyczne?
Zwłaszcza po Krychowiaku było widać, że nie jest w optymalnej dyspozycji. Nie wiem, jak wyglądały teraz przygotowania i jak mocno trenowali piłkarze. Wiem jednak, że przed trzema wielkimi turniejami, w których brałem udział, dostałem ostro w d***, a potem nie wyszliśmy z grupy. Już w meczach towarzyskich z Rosją i Islandią nie wyglądało to dobrze, podobnie zresztą jak przeciwko Słowacji.
Pan wie, jak to jest przegrać pierwszy mecz mistrzostw, przeżywał to pan trzykrotnie. Jak odbudować morale po takiej porażce?
Trzeba ją przetrawić i skupić się na kolejnym meczu. Gdybyśmy wygrali, wszystko odwróciłoby się do góry nogami. Hiszpanie mają lepszych piłkarzy od nas, ale nie jest to ta drużyna co kiedyś. Póki mamy szansę, trzeba wierzyć w tę reprezentację.
Sportowe korzenie Mateusza Klicha. Drogę piłkarza reprezentacji Polski opisują „Portrety”.
Zespół tworzyli zawodnicy trenujący w Tarnovii oraz kilku kolegów z podwórka. Już w pierwszej minucie spotkania z Dywizjonem Plastyk Klich szarżował w pole karne rywali i przeciwnik potrafi ł go powstrzymać jedynie faulem. Jego zespół wygrał 5:0, zwyciężył też w dwóch pozostałych meczach i awansował do fi nału rozgrywek. „Zwyciężyła drużyna, w której świetnie kreował grę Mateusz Klich” – czytamy w lokalnej gazecie z tamtego roku. Obok relacji z turnieju znajduje się wypowiedź 13-latka. To prawdopodobnie pierwszy wywiad, jakiego udzielił. – Piłkę kopię od kołyski. W turnieju kieruję grą, a bramki zdobywają koledzy – mówi Mateusz, który na zamieszczonym obok zdjęciu jest ostrzyżony niemal na łyso. Klich raczej nie mógł pójść inną drogą. Mało jest rodzin, w których sport jest aż tak obecny w kolejnych pokoleniach. Prapradziadek był bokserem, pradziadek piłkarzem, babcia grała w koszykówkę, a dziadek i mama pływali. Mateusz też zaczynał od tej dyscypliny. – Chodził do szkoły sportowej, był w klasie pływackiej. Można powiedzieć, że mama i dziadek go trenowali. Ale syn nie miał do tego talentu. Od początku było widać, że ciągnie go przede wszystkim do futbolu – opowiada ojciec Wojciech Klich, były piłkarz, który 84 razy zagrał w ekstraklasie. Gdy Mateusz był mały, chodził na mecze taty. Pan Wojciech z uśmiechem wspomina, jak grał kiedyś w Dębicy. Tuż po spotkaniu trzyletni Mateusz przybiegł do niego z poważną miną, niosąc bidon, by tata, który był dla niego wielkim bohaterem, mógł się napić. Podobno gdzieś nawet zachowało się takie zdjęcie.
Coś, co Polacy lubią najbardziej. Czyli liczenie matematycznych szans na awans.
W turniejach z udziałem 24 zespołów po wpadce na początek nie jest się jeszcze odartym ze złudzeń, a trzy punkty to już niezły kapitał. Statystyki z mniej lub bardziej współczesnej historii pozwalają mieć nadzieję, że Polacy mimo porażki ze Słowacją (1:2) wyjdą z grupy – prawie połowa takich przypadków to „lucky losers”. […] Pięć lat temu we Francji w 1/8 fi nału zagrało trzech pokonanych w 1. kolejce (33,3 procent): Belgia, Słowacja i Irlandia Północna, z którą wygraliśmy na starcie my (1:0). Żeby awansować, wystarczyło wygrać w grupie raz, a pozostałe mecze przegrać nisko (Wyspiarze mieli bilans bramkowy 2–2, ale 2–3 też by ich premiował). Belgia doszła nawet do ćwierćfi nału. 27 lat temu w USA było jeszcze lepiej, bo bilet do fazy pucharowej dostało 4 z 9 takich przegranych (44,4 procent). Tam doszło nawet do anomalii, po której Meksyk wygrał grupę, gromadząc cztery punkty, bo każdy miał po zwycięstwie i remisie. Na starcie przegrali także Włosi (później srebro), Bułgarzy (czwarte miejsce) i Arabia Saudyjska.
Gazeta Wyborcza
Króciak o Kiefferze Moorze, jednym z walijskich bohaterów. Nie po raz pierwszy napastnik poświęca się dla zespołu.
Jego drużyna zremisowała ze Szwajcarią 1:1, a on strzelił wyrównującego gola – jak piszą Walijczycy – „dzielny i zabandażowany”. W środę 28-latek znów był na boisku. Walia pokonała Turcję 2:0. Zderzenie w walce o górną piłkę z Kevinem Mbabu i krew brocząca z rozcięcia na skroni z pewnością przypomniały mu zdarzenie z lutego 2019 r., kiedy omal nie zakończył kariery, dotychczas nie tak znowu wspaniałej. Dwa lata temu też zderzył się głową z rywalem, ale wtedy – w meczu drugiej ligi angielskiej – pękła mu kość skroniowa, krew kapała z ucha i lekarze sugerowali, aby ze sportem skończył. Cztery miesiące później znów grał. Być może to stereotyp, że chłopcy z Walii, Szkocji i Anglii są najtwardsi, być może nie.
I zdecydowanie dłuższa rzecz – sprawa piłkarzy walczących z Coca-Colą.
Miliony im nie śmierdzą, więc gdy oglądamy Ligę Mistrzów, to w kółko patrzymy, jak Leo Messi podkrada studentce puszkę pepsi, a przywołany wyżej Pogba chrupie chipsy, zresztą poczęstowany przez Argentyńczyka – wszystko w kolorowym spocie sugerującym, że gazowany słodziak to radość, beztroska, przygoda. I, jeszcze raz podkreślmy, uwiarygadniane przez atletów, którzy w życiu prywatnym, nawet gdy jedzą, to trenują, nie wkładają do ust niczego niezmonitorowanego, codziennie faszerują organizm suplementacją złożoną z kilkunastu starannie dobranych składników. Do śmieciowego jedzenia zachęcali też polscy idole. Od Artura Boruca, który zapraszał do barów McDonald’s, przez Jakuba Błaszczykowskiego, który lansował akcję wyprowadzania piłkarzy na boisko przez dzieci w strojach z logo tej sieci, po Roberta Lewandowskiego, który spoglądał na nas z billboardów z butelką coca-coli. Występy kapitana reprezentacji Polski były tym bardziej zastanawiające, że wyraźne stanowisko w kwestii wszechsłodkich płynów i ciał stałych zabierała także jego żona Anna. Również osoba publiczna, również popularna, w dodatku manifestująca zaangażowanie w społeczną misję. Poszerza mianowicie naszą dietetyczną świadomość – można powiedzieć: wychowuje nas – uczy, jak i co jeść, by żyć w zdrowiu. I za jednego ze śmiertelnych wrogów uważa cukier. Na stronie akcji „Healthy Plan by Ann” pisała m.in., że to „biała trucizna”, że „wstrzymuje spalanie tłuszczu i obniża odporność immunologiczną organizmu, powoduje próchnicę, niedobory witaminy B i wapnia oraz zaburzenia poziomu cukru w organizmie”.
fot. FotoPyK