Ten mecz był naprawdę dobry. Dużo akcji ofensywnych, dynamika i szybkość, walka w środku pola, ogółem ładny dla oka futbol. Niestety przyprawiony w zbyt ostre faule i błędy sędziowskie. Jeden z nich mógł wypaczyć wynik, bo Widzew powinien był wybiec na drugą połowę w dziesiątkę, ale ostatecznie „sprawiedliwości” stało się zadość. Pół-żartem, pół-serio, bo GKS Tychy oddał przez 90 minut tylko trzy strzały. Widzew – 7. Widzew, który może pluć sobie w brodę, bo czasami potrafił zmieść swoich rywali z boiska.
Pierwsza połowa pod znakiem dużej kontrowersji
Początek tego meczu, jak i wiele jego dalszych fragmentów, można opisać jednym określeniem: jazda bez trzymanki. Obie ekipy weszły w dzisiejsze zawody na dużej pompce, co było widać jak na dłoni. To, że Widzew wciąż liczy na cud i dojście do strefy barażowej, a GKS Tychy musi wygrywać mecze, żeby złapać Radomiaka na drugim miejscu w tabeli. Miałby z tym problem dość prędko, bo nie minęło dużo czasu, nim Poczobut mógł strzelić na 1:0. Ale zrobił niebywały kiks na jedenastym metrze po tym jak Michalski wyłożył mu idealną piłkę na strzał. Tyle że piłkarz, który nie ma jeszcze bramki w tym sezonie mimo kilkunastu strzałów, zachował się jak piłkarz bez bramki w tym sezonie. Cóż, pewnych rzeczy nie da się oszukać.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Tak jak faktu, że tyszanie mieli ogromne trudności w środku pola. Nie mieli nad nim kontroli, Widzew zdominował tę strefę boiska. Drużyna gości przegrywała pojedynki, faulowała pod swoim polem karnym, miała problem z wyprowadzeniem piłki od własnej bramki. To Widzew był ekipą, która lepiej weszła w mecz. Z drugiej strony Widzew był też stroną bardziej faulującą w sensie konsekwencji, jakie mogły nieść te przewinienia. Jednym z nich było brutalne wejście Poczobuta w staw skokowy Piątka. Chyba nie musimy mówić, na jaką kartkę zasługiwało to zagranie. Była żółta, ale sędzia Paszkiewicz musiał przecież wyciągnąć czerwoną. Sami zobaczcie:
W pierwszej połowie Widzew miał wiele okazji, żeby oddać sensowny strzał na bramkę Jałochy. Ale albo spartolił woleja w polu karnym Tomczyk, albo Kun robił o jeden drybling za dużo w odpowiednim miejscu do uderzenia. No dobra, jeden raz 23-letni napastnik z Poznania zmusił bramkarza tyszan do interwencji, strzelał lewą nogą z ostrego kąta. Poza tym jednak 30-latek nie musiał się bardzo wysilać, bo rywale strzelali jako tako z dystansu lub z gorzej przygotowanych pozycji. Widzew miał też ciekawe rozwiązania na stałe fragmenty gry, które tworzyły dość spore zagrożenie. Rozgrywane krótko, na kilka podań. GKS za czymś takim ledwo nadążał i generalnie był trochę stłamszony. Widzew natomiast wyglądał tak, jakby to on walczył o bezpośredni awans do Ekstraklasy.
Sęk w tym, że ten sam Widzew od 45. minuty powinien grać w dziesiątkę. Łokciem faul taktyczny popełnił Poczobut, co musiało skończyć się drugą żółtą kartką. Podobny faul do Nedicia, który za coś takiego dostał upomnienie. Cóż, błąd sędziego Paszkiewicza i to nie pierwszy w tym meczu w przypadku tego samego piłkarza.
Statystyki pierwszej połowy mówią wiele:
- Widzew: osiem strzałów, cztery celne, trzy żółte kartki, 63% posiadania piłki
- GKS Tychy: jeden niecelny strzał, jedna żółta kartka, 37% posiadania piłki
Druga połowa podobna, ale znowu z kontrowersją…
Druga część spotkania wyglądała podobnie. Widzew atakował, miał coraz więcej wolnych przestrzeni, ale ciągle nie potrafił dać jakichś konkretów. Albo strzał był za słaby, albo brakowało ostatniego podania w polu karnym. Generalnie wszystko wskazywało na to, że gospodarze w końcu wcisną gola. Przewaga w statystykach rosła, a GKS tylko w pojedynczych momentach potrafił podejść pod przeciwną bramkę. Grał już tylko z kontry i jeszcze bardziej stracił kontrolę nad środkiem pola. Nie zapowiadało się, żeby ten mecz podopiecznym trenera Derbina udało się wygrać. Widzew był świetnie dysponowany, miał ciekawe pomysły, ale brak wykończenia. Tyszanie nie mieli dzisiaj z tego wachlarza nic i jeśli już chcieli na coś liczyć, to jedynie na szczęście.
Znamienny jest fakt, że pierwszy celny strzał na bramkę Widzewa oddał Moneta dopiero w 82. minucie. I to dość niemrawy, coś, czego nawet nie powinno się liczyć w statystykach. Pięć minut później, już w samej końcówce, GKS wychodził z kontrą 4 vs 2, ale nawet nie oddał strzału. W ostatnich minutach zrobiła nam się typowa podwórkowa nawalanka od jednej bramki do drugiej. Chwilę później to Widzew wychodzący z Robakiem i Kunem na połowę tyszan powinien popisać się większą dokładnością, ale plan na dobrą akcję, jakich wiele w tym meczu po stronie łodzian, spalił na panewce.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
O czym wcześniej pisaliśmy? O szczęściu. Ono w końcu uśmiechnęło się do GKS-u
Konkretnie do 20-letniego Kargulewicza, który trzy minuty po wejściu z ławki strzelił bramkę. Z głębi pola kapitalne prostopadłe podanie od Żytka otrzymał Grzeszczyk, który ze skrzydła wrzucił piłkę w pole karne. Nienajlepszą interwencją popisał się Kudrjavcevs, który już w pierwszej połowie pokazywał, że ma problem z grą na przedpolu. W idealnym miejscu i czasie odnalazł się Kargulewicz, oddając instynktowny strzał. To nie był jeszcze koniec, bo tuż przed ostatnim gwizdkiem sędzia Paszkiewicz odgwizdał rzut karny. Wbiegającego w pole karne Monetę faulował Becht, ale zrobił to tuż przed linią szesnastki, więc powinien być z tego jedynie rzut wolny. Zdaje się, że to był kolejny błąd arbitra i oczywiście prezent dla GKS-u, z którego skorzystał Grzeszczyk. Oj, działo się.
GKS Tychy dzięki temu zwycięstwu wskoczył na drugą pozycję w tabeli 1. ligi. Teraz będzie czekał na sobotni mecz Radomiaka z Resovią. Radomiaka, z którym zrównał się punktami.
Widzew Łódź – GKS Tychy 0:2 (0:0)
Kargulewicz 89′, Grzeszczyk 90+4′