Ocenianie transferów po fakcie jest znacznie łatwiejsze, niż wcześniejsza próba przewidzenia, jak sprawy się potoczą. W końcu jedno to wróżenie z fusów, a drugie nieco przypomina zgrywanie cwaniaka. Nie powinno to jednak stać na przeszkodzie we wskazaniu kto okazał się oczarowaniem, a kto rozczarowaniem. Dzisiaj zajmiemy się tylko basiorami.
Wyselekcjonowanie tylko pięciu piłkarzy nie było rzeczą łatwą. W końcu kluby angielskiej ekstraklasy znowu poszły na całość, niespecjalnie bacząc na straty, jakie wywołała pandemia koronawirusa. Królem polowania wydawała się być Chelsea, która sięgnęła po wyróżniające się nazwiska z Bundesligi, Ligue1 i ligi holenderskiej. Niestety, nie zawsze wszystko ułożyło się zgodnie z planem. Londyńczycy przynajmniej w dwóch wypadkach przestrzelili bardzo spektakularnie, przez co ich ogólna ocena jest niższa niż choćby sąsiadów z West Ham United.
The Hammers dokonali szeregu trafionych wzmocnień i musieliśmy się ograniczać, by w pełni nie zdominowali tego zestawienia. Dość powiedzieć, że ostatecznie nie zmieścili się Tomas Soucek (wykupiony ze Slavii) oraz Michael Dawson. Nie ma również Ollego Watkinsa, Eberechiego Eze, Diogo Joty, Edouarda Mendy’ego, Bena Chilwella, Pierre-Emile’a Hojbjerga, Thiago Silvy i Garetha Bale’a, chociaż wszyscy zasłużyli na wyróżnienie.
Są natomiast inni kozacy, ale jako że lubimy polemikę, zapraszamy do dyskutowania. Pole do niego z pewnością jest.
Oczarowania transferowe Premier League 2020/21
Vladimir Coufal
Potencjalnie najlepszy transfer minionego sezonu. Vladimir Coufal dołączył latem 2020 roku do swojego rodaka, Tomasa Soucka. Panowie grali wcześniej dla Slavii Praga, a ich wspólna kariera jest kontynuowana po transferze na Wyspy. Patrząc na te ruchy z perspektywy West Hamu United, nietrudno zostać oczarowanym. Zachwyca przede wszystkim prawy obrońca.
O ile bowiem wykupienie Soucka swoje kosztowało, wszak londyńczycy zapłacili blisko 20 milionów funtów, o tyle jego kolega był początkowo traktowany jako gratis. Dodatek do głównego prezentu w prenumeracie ulubionego magazynu. Slavia zażyczyła sobie niespełna 5.5 miliona funtów. Nie jest to kwota, jaką wyłożyłby jakikolwiek klub z Ekstraklasy, lecz kwocie tej znacznie bliżej właśnie do naszych standardów, niż do bajońskich sum płaconych przez włodarzy z Premier League. Stosunek ceny do jakości był piorunujący.
Jeśli wczoraj pisaliśmy, że Klich wszedł do ligi razem z futryną, to Coufal przesunął całą kondygnację. Mimo tego, że całą swoją dotychczasową karierę spędził w Czechach i nie jest już najmłodszym piłkarzem (na starcie następnego sezonu będzie miał 29 lat), nie miał żadnych problemów z przystosowaniem się do angielskich wymogów. Grał niemal wszystko – od momentu transferu opuścił tylko jedno spotkanie. Najważniejsze jest jednak nie to ile grał, ale jak się na boisku prezentował. Nie jest to jednak zbyt problematyczna kwestia.
Siedem asyst, jeden z najwyższych współczynników odbiorów w Premier League, wydatna pomoc w wywalczeniu awansu West Hamu United do europejskich pucharów. W głosowaniu ekspertów Sky Sports, tylko Gary Neville i Paul Merson nie znaleźli miejsca dla Coufala. Sześciu innych dziennikarzy takiej trudności nie miało.
Ruben Dias
Czasami potrzebujesz jednego człowieka, by odmienić wygląd całego zespołu. Taką rolę u Pepa Guardioli pełni właśnie Ruben Dias, którego ściągnięto latem z Benfiki. Wiele osób spodziewało się, że Portugalczyk będzie dobry. Mało kto sądził jednak, że obrońca wejdzie na taki poziom, nieosiągalny dla któregokolwiek z pozostałych defensorów w tym sezonie.
Ruben Dias to nie tylko doskonałe umiejętności stricte piłkarskie, ale też cechy przywódcy, którymi odznaczają się najlepsi zawodnicy na świecie. Mimo zaledwie 24 lat na karku, Portugalczyk lideruje pierwszej linii jednego z najlepszych klubów na świecie, a jego pracę docenia się tak mocno, że prawdopodobnie wygra wszelakie nagrody dla zawodnika sezonu. Pod nieobecność Virgila van Dijka to właśnie Dias był tym obrońcą, który swoją grą przyciągał przed telewizory.
Jasne, przydarzały mu się błędy, lecz były one marginalne w porównaniu do dobrych rzeczy, które były dziełem wychowanka Benfiki. Pod wodzą Pepa Guardioli stał się jeszcze lepszym piłkarzem, wyeliminował niemal całkowicie swoją największą bolączkę, którą była skłonność do odpałów. Dias – jeszcze za czasów gry w ojczyźnie – czasami wyłączał się i gubił koncentrację. W Anglii właściwie mu się to nie przydarza. Poza pucharowym starciem z Chelsea, gdzie zaskoczyła go wysoka piłka, był wzorem do naśladowania i dowodem na to, że wydanie ponad 60 milionów funtów (+Nicolas Otamendi) może spłacić się w ciągu jednego sezonu.
24-latek stał się odpowiedzią na wszystkie kłopoty w defensywie Manchesteru City. W dużej mierze to dzięki Diasowi Ederson wywalczył Złotą Rękawicę, a The Citizens stracili najmniej bramek w całej lidze. Potrzebowali lidera, kogoś, kto mentalnie podciągnie kolegów do góry, i go dostali. To właśnie Dias pomógł wyciągnąć wszystko co najlepsze z Johna Stonesa i wydatnie przyczynił się do awansu swojego klubu do finałów rozmaitych rozgrywek.
Jesse Lingard
Nie jest to może historia bajkowa, bo Lingard pozostawał zawodnikiem klubu z Premier League, ale poziom jego gry dla West Hamu United zaskoczył niemal wszystkich. Mnóstwo było osób, które kwestionowały ten ruch ze strony londyńczyków. Pomocnik nie miał za sobą najlepszych miesięcy, bardzo długo nie grał w piłkę. W całkiem nieźle funkcjonującej maszynie Davida Moyesa jawił się jako piąte koło u wozu. Jakże pochopne były to oceny.
Dość powiedzieć, że zastanawiano się nad umieszczeniem Lingarda w jedenastce sezonu. Ostatecznie uznano jednak, że pół roku to trochę zbyt mało, by dostąpić takiego zaszczytu (i słusznie). Nie powinno to jednak przeszkodzić w ogólnym docenieniu Anglika, bo jego pierwsze tygodnie w stolicy kraju były imponujące. Zaliczył zaledwie 16 występów w tym sezonie Premier League, a mimo tego zdołał zdobyć dziewięć bramek i zanotować pięć asyst. Wynik rewelacyjny, tym bardziej, jeśli przełożymy go na punkty, bezpośrednio wywalczone dzięki wychowankowi Manchesteru United.
- dublet z Aston Villą – 3:1
- gol z Tottenhamem – 2:0
- gol i asysta z Arsenalem – 3:3
- bramka i asysta z Wolverhampton – 3:2
- dublet z Leicester City – 3:2
Trzynaście punktów w zaledwie pięciu meczach, tyle był wart Lingard dla klubu, który zdecydował się go odkurzyć. Nie ulega wątpliwości, że bez jego wkładu WHU nie byłoby w stanie radzić sobie tak dobrze. Co więcej, przesadą nie będzie również stwierdzenie, że bez Anglika The Hammers mogliby się po prostu nie załapać na przyszłą edycję Ligi Europy.
Dzięki swoim występom dla West Hamu, Lingard został przywrócony do reprezentacji Anglii. Gareth Southgate powołał rodaka po blisko półtorarocznej przerwie. Nie było to jednak powołanie za zasługi, zorganizowanie benefisu. 28-latek po prostu na kolejną szansę zasłużył i prawdopodobnie pojedzie na zbliżające się Euro. Wciąż bowiem może dać wiele, bardzo wiele. Przeszedł pełne odkupienie – od memu po gościa, za którego Manchester United wołać będzie kilkadziesiąt milionów funtów.
Emiliano Martinez
Gdyby nie przeklęty Ederson, Emiliano Martinez z pewnością byłby najlepszym bramkarzem minionego sezonu Premier League. Ba! Jego występy na tyle kupiły ekspertów na Wyspach, że ci zdecydowali się postawić właśnie na niego, kosztem Brazylijczyka, który przecież zaliczył więcej meczów na zero z tyłu.
Da się to jednak wytłumaczyć – Argentyńczyk był bardziej imponujący, ekstrawagancki, spektakularny w swoich paradach. Często na Orliku pada stwierdzenie „uderz mi na telewizyjną”. Martinez takich obron miał większość, a że koniec końców zaliczył ich aż 135, nietrudno było wpaść w zachwyt. Zdarzały się mecze, w których były piłkarz Arsenalu popisywał się odbiciem kilku piłek z rzędu. Stanowił mur nie do przejścia, mimo że defensywa Aston Villi nie zawsze stawała na wysokości zadania.
W całej lidze tylko Sam Johnstone (WBA) oraz Alphonse Areola (Fulham) wykonali więcej parad, a przecież ich kluby pożegnały się z Premier League. Ponadto, to właśnie bramkarze beniaminków byli wzywani do tablicy bardziej regularnie niż Martinez, ale żaden z nich nie ma tak dobrego współczynnika interwencji. Martinez odbił 76.8% strzałów, które zmierzały w jego stronę. Lepszy wynik osiągnął tylko Nick Pope, lecz różnica jest iluzoryczna i wynosi 0.2% na korzyść Anglika.
Można było mieć obawy, czy Emiliano Martinez będzie w stanie powtórzyć dobrą końcówkę sezonu z czasów, gdy jeszcze grał dla Arsenalu. Teraz kibice Aston Villi powinni się martwić, czy Argentyńczyk nie zacznie celować w ponowny transfer do klubu, który ma większe aspiracje niż The Villans.
Raphinha
Największy dylemat był właśnie z przyznaniem ostatniego miejsca wśród wyróżnionych. No bo przecież w kolejce byli jeszcze piłkarze West Hamu United oraz Tottenhamu. Ze względów czysto wizualnych postawiliśmy jednak na Raphinhę, który – w przeciwieństwie do konkurentów – może zaraz zmienić klubowe barwy. O jego względy – zdaniem brytyjskich mediów – zabiega bowiem bardzo silnie Manchester United oraz Liverpool. Nie ma się jednak czemu dziwić.
Mamy w Premier League wielu artystów, lecz Brazylijczyk jest jednym z tych, który wyróżnia się najmocniej. Jasne, nie ma z niego co robić drugiego Jankiela, ale wartości wizualne 24-latka pozostają bezsprzeczne. Tak samo jak to, że Leeds United zrobiło doskonały interes, ściągając go do Anglii.
Victor Orta wypatrzył skrzydłowego Rennes i zrobił wszystko, by jak najszybciej przetransportować go do świeżo upieczonego beniaminka. Co więcej, dyrektor sportowy postarał się, by był to biznes jak najbardziej opłacalny. Reprezentant Kraju Kawy kosztował bowiem 17 milionów funtów. Obecnie można rzec, że było to jedynie 17 milionów funtów, bowiem jakikolwiek transfer wychodzący będzie ściśle powiązany z kwotą przynajmniej dwa razy wyższą. Taki próg ustawiło sobie Leeds United i z takim progiem trzeba się pogodzić. Wydaje się jednak, że będzie to piłkarz wart tych 40 milionów.
Już teraz skompletował 6 bramek i 9 asyst, co w klasyfikacji kanadyjskiej beniaminka stawia go na trzecim miejscu, tuż za Jackiem Harrisonem oraz Patrickiem Bamfordem. Raphinha powinien być jednak wyżej, gdyby tylko angielski napastnik wykazywał się nieco lepszą skutecznością. Nie ma bowiem zawodnika, który w minionym sezonie Premier League zmarnowałby więcej „big chances” niż Patrick Bamford właśnie. Z drugiej strony nie ma chyba żadnego innego nowego transferu, który jeśli idzie o połączenie efektywności i efektowności znalazłby się na tej samej półce co Raphinha.
Druga część, w której przeczytacie o wpadkach transferowych minionego sezonu Premier League, już jutro na Weszło.
Fot.Newspix