W poniedziałkowej prasie szału nie ma, ale są ciekawsze momenty. Jerzy Dudek broni Dietmara Hamanna, Piotr Tworek opowiada o sukcesie Warty Poznań, a Marcin Żewłakow wręcz nagrody ligowcom.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Paulo Sousa w samo południe ogłosi, kogo zabiera na zgrupowanie przed Euro. Czterech zawodników wyeliminowały kontuzje.
(…) Obrońca Crotone usłyszał wyrok w sobotę. Przyleciał do Polski z nadzieją, że szczegółowe badania potwierdzą wcześniejsze diagnozy włoskich lekarzy, którzy twierdzili, że uraz prawego kolana nie jest powinien być zbyt poważny. Niestety. Okazało się, że konieczny jest zabieg. Kontuzja, jakiej Reca doznał w meczu z Romą (starł się z napastnikiem Edinem Džeko), to nie tylko naciągnięcie więzadła pobocznego, uszkodził również łąkotkę. Oznacza to, że co najmniej na miesiąc jest wykluczony z normalnych treningów. To zbyt długo, aby był brany pod uwagę przy wyborze piłkarzy na Euro, bowiem Polacy pierwszy mecz (ze Słowacją) rozegrają już 14 czerwca. Sousa musi więc borykać się z tym samym problemem, co jego poprzednicy, znaleźć piłkarza, który zastąpi Recę. Marcowe spotkania pokazały, że nie zamierza powielać pomysły Jerzego Brzęczka, który wielokrotnie uznawał, że najlepszym rozwiązaniem będzie przesunięcie na lewą stronę prawego obrońcy Bartosza Bereszyńskiego. Wybierał między Recą a Maciejem Rybusem.
– Lata mijają, a ta pozycja cały czas jest deficytowa, wciąż rozmawiamy o tym samym. Teraz wydaje się jednak że sprawa się właściwie wyjaśniła, naturalnym wyborem jest Rybus, jego sytuacja wyjściowa jest znakomita – mówi Jakub Wawrzyniak, który przez całą karierę reprezentacyjną słyszał rozważania, czy nadaje się na lewą stronę defensywy w kadrze. Wtedy reprezentacja grała jednak ustawieniem z czterema obrońcami. Sousa preferuje inne rozwiązanie. – Objął kadrę jako trener, który chce grać trójką obrońców, pokazał to w marcu, nie sądzę, aby to się zmieniło. Dlatego zastanawiajmy się, kto zagra nie na lewej obronie, a na lewym wahadle – zauważa Wawrzyniak. Szybko wymienia też piłkarza, który może w 26-osobowej kadrze zastąpić Recę. Jego głównym kandydatem jest Tymoteusz Puchacz, który w marcu znalazł się na szerokiej liście Sousy. Portugalczyk na ostatecznej liście go nie umieścił, ale zaprosił na mecz z Andorą, chciał, by obejrzał to spotkanie z trybun przy ulicy Łazienkowskiej.
Kogo Marcin Żewłakow uznał za najlepszego piłkarza ekstraklasy? Komu wręczy ligowego Oscara za najlepszy film? Dlaczego Łukasz Zwoliński może iść na imprezę prosto z boiska?
Najlepszy reżyser?
Marek Papszun. Tendencja wzrostowa w Rakowie jest utrzymana, wszystko, co zaplanowano i zapowiedziano, wykonano z nawiązką. Za klubem najlepszy sezon w jego historii. Wicemistrzostwo potwierdza, że Raków staje się liczącą siłą w ekstraklasie, może zagości w pierwszej piątce na dłużej. Zdobycie Pucharu Polski to ta nawiązka i bonus dla kibiców na stulecie klubu. Jako najlepszego trenera wskazuję więc Papszuna, poza tym nie dopuścił do kryzysu w tym sezonie.
Rzeczywiście, zdarzyły się słabsze mecze, ale generalnie przeszli suchą stopą przez sezon.
Myślę, że kiedy właściciel Rakowa siadał na trybunach i czekał na mecz, to jego tętno nie podchodziło pod wysokie, bo wiedział, czego po swojej drużynie się spodziewać. Że będzie solidnie, dobrze albo bardzo dobrze. To trzeba trenerowi oddać, że pod względem mentalnym, doboru zawodników i utrzymania poziomu umiejętności Raków był drużyną najbardziej policzalną, przewidywalną i cały czas rozwijającą się.
Utrzymają ten trend?
Raków wchodzi w nowy wymiar. Już nie będzie zachęcającej gry na dwóch frontach, bo pojawił się trzeci. I on, tak naprawdę nowy, kosztuje najwięcej. Nie zdziwiłbym się, gdyby trochę się to odbiło na miejscach, wokół których Raków będzie krążył w pierwszych miesiącach nowego sezonu. Lekka korekta na ligowej giełdzie może być. Dla każdego piłkarza czy trenerów ze sztabu to coś nowego i będą się tego uczyć.
Do kogo trafi Oscar za najlepszą charakteryzację?
W normalnych okolicznościach dedykowałbym to kibicom i zastanawiał się nad najlepszą oprawą meczu. Z uwagi na covid to niemożliwe, więc skupiłem się na piłkarzu, który wydaje się jednym z najbardziej zadbanych.
Czyli?
Wskazuję na Łukasza Zwolińskiego. Nienaganna prezencja, włosy ułożone bez zarzutu. Mam wrażenie, że gdyby zabrać go prosto z boiska na imprezę czy po zdjęcie na Instagram, musiałby tylko założyć spodnie.
Jerzy Dudek nie wierzy, że Dietmar Hamann na serio sugerował Lewandowskiemu, żeby nie pobijał rekordu Gerda Muellera.
Moim zdaniem Robert zdobędzie przynajmniej jedną bramkę w starciu z Augsburgiem, przeciwko któremu lubi grać. Poza tym widać, że na sukces naszego napastnika pracuje cały zespół, a jeszcze niedawno zastanawialiśmy się, czy tak będzie. Spekulowano, że pobicie rekordu Müllera przez polskiego piłkarza nie wszystkim jest na rękę. Od początku patrzyłem na takie tezy z przymrużeniem oka, bo to zawodowy futbol, w którym nie ma miejsca na takie intrygi. Nawet jeśli część niemieckich ekspertów uważa inaczej, to w samym Bayernie nie spodziewałbym się braku profesjonalizmu i gry nie fair. Jestem przekonany, że Robert przejdzie do historii, ale już jako samodzielny lider. Chodzi mi oczywiście o słowa Dietmara Hamanna, który powiedział, żeby z szacunku do rekordu Müllera Bayern zabronił występu Lewandowskiemu. Znamy się z Didim dobrze, ale ten komentarz traktuję jako satyryczny. To poważny komentator i były bardzo dobry zawodnik, więc nie mógł tego mówić poważnie. Idąc tym tokiem myślenia, my powinniśmy nakazać Rafałowi Gikiewiczowi przepuścić każdy strzał Lewego w następnym meczu, żeby ten jeszcze bardziej wyśrubował ten rekord. Sam Robert pokazał największy szacunek dla Gerda w ostatnim meczu, pokazując jego podobiznę na swojej koszulce.
Dariusz Dziekanowski pisze o Łukaszu Piszczku oraz jego dwóch byłych kolegach z BVB, czyli Robercie Lewandowskim i Jakubie Błaszczykowskim.
Zacznijmy od Łukasza Piszczka, który w Bundeslidze w ostatnim sezonie był trochę w cieniu, ale zdobywając Puchar Niemiec, po którym koledzy dosłownie nosili (i podrzucali) go na rękach, dostał pożegnanie, na jakie zasłużył. Kariera Łukasza jest nie mniej imponująca, niż Lewego, bo dziś w piłce nożnej takie cechy, jak lojalność, dotrzymywanie słowa czy skromność są rzadkością i tym bardziej zasługują na pochwały. Chwilami szkoda mi, że opiera się namowom prezesów klubów ekstraklasy i nie chce kończyć kariery na polskich boiskach, tak jak żałowałem, że nie dał namówić się poprzedniemu selekcjonerowi Jerzemu Brzęczkowi na zmianę decyzji i dalsze występy w drużynie narodowej. Z drugiej strony świetnie go rozumiem i podziwiam za rozsądek i konsekwencję. Prawda jest bowiem taka, że powrót do ekstraklasy nic dobrego by mu nie przyniósł. Po 11 latach spędzonych w Bundeslidze przestawienie się na występy w tym czy innym polskim klubie nie zagwarantowałyby mu nawet ćwiartki emocji (tych pozytywnych), które przeżywał dotychczas. A wymagania i oczekiwania względem niego byłyby ogromne, zaś Łukaszowi trudno byłoby wyzwolić odpowiedni poziom motywacji. Pomysł pomocy i gry w LKS Goczałkowice wydaje się więc trafiony z dwóch powodów. Po pierwsze, robi coś dobrego dla lokalnej społeczności. Dla młodych chłopaków, którzy występują w tej drużynie, przebywanie i granie z nim będzie nie tylko niezwykłą frajdą, lecz także niewątpliwie ich zmotywuje i zainspiruje do sięgania wyżej. Po drugie, Łukasz będzie mógł się przy tym dalej grać w piłkę i przy tym – bez ciśnienia – po prostu się bawić. Piszę „bawić”, bo mówimy przecież o amatorskiej drużynie.
SPORT
W numerze głównie podsumowania weekendu, więc dajmy coś felietonowego. Michał Zichlarz:
We wrześniu zeszłego roku rozmawiałem w Czechach z Radoslavem Kovaczem, byłym reprezentantem naszych południowych sąsiadów, graczem takich klubów, jak Spartak Moskwa, West Ham United czy FC Basel, a teraz trenerem. Na pytanie, jak to jest, że czeskie kluby tak dobrze radzą sobie w pucharach – w tym sezonie Slavia Praga grała przecież w ćwierćfinale Ligi Europy – a polskie tak słabo, odpowiedział, że być może jest to związane z prowadzeniem klubów, z odpowiednią filozofią.
Kovacz mówił, jak wiele znaczy kwestia doboru graczy, że nie zawsze decydują pieniądze, które – umówmy się – w polskich klubach są lepsze niż w Czechach. – Być może w tym tkwi wytłumaczenie wszystkiego, ale nie znam specyfiki waszego ligowego futbolu – tłumaczył czeski internacjonał. 30-krotny reprezentant Czech, uczestnik mistrzostw świata 2006 i Euro 2008, trafił w sedno. Dokładnie w tym tkwi główna bolączka naszych ligowych klubów, które są zarządzane źle albo bardzo źle, ze wskazaniem na to drugie. To dlatego zbieramy cięgi w europejskich pucharowych bojach, to dlatego do ekstraklasy sprowadzony jest zagraniczny szrot, który nie wnosi odpowiedniej jakości. Warto o tym pamiętać przy okazji zakończenia sezonu 2020/21.
Podsumowaniem tego wszystkiego niech będzie jeden z niedzielnych postów na portalu 90minut.pl przy informacji Jagiellonii, która podała, że rozstaje się z takimi zawodnikami, jak Borysiuk, Makuszewski, Węglarz i Ferreira. Jeden z komentujących napisał: „W ciągu kilku lat poziom transferów Jagiellonii spadł z ligowego pionierstwa do daremnego szrotowiska. To, co działo się w ostatnim letnim okienku, porównać można do pamiętnych wagonów zmierzających do Gdańska, ruchów Korony za schyłkowego Gino Lettieriego czy swego czasu wiosennej „ofensywy” transferowej Sosnowca pod wodzą tego furiata z Litwy (Valdas Ivanauskas – przyp. red.)”. To tak naprawdę całe podsumowanie działania naszych klubów.
GKS Katowice znów stracił punkty, ale tym razem zdołał uniknąć porażki, wyciągając z Wigrami Suwałki remis, mimo że przegrywał już 0:2.
Walka! – trener Rafał Górak w doliczonym czasie gry odwrócił się z zaciśniętymi pięściami w stronę trybuny głównej, ciesząc się z wyrównującego gola, jakby chcąc spojrzeć w oczy wszystkim tym, którzy sobotniego popołudnia zwątpili już w GieKSę. Czy to będzie moment przełomowy tego sezonu, tej wiosny? Katowiczanie znów nie wygrali, ale to był ich najlepszy mecz ze wszystkich siedmiu, jakie rozegrali po wyjściu z covidowej kwarantanny, a dzięki niesamowitej końcówce i dwóm zdobytym bramkom wytargali Wigrom remis, utrzymując przynajmniej nad nimi 6-punktową przewagę.
– Doskonale zdaję sobie sprawę, że w ostatnim okresie nie jesteśmy tacy, jacy chcielibyśmy być – podkreślał szkoleniowiec GieKSy, która w 8 poprzednich spotkaniach zdobyła ledwie 8 „oczek”, a sobotni remis też raczej oddalił ją niż przybliżył do bezpośredniego awansu. – Musimy wytrzymać nie tyle ciśnienie i presję, co dalej dążyć z ogromną chęcią do zrealizowania planu, który był od początku, jest i nikt się z niego nie wycofuje, nikt nie mydli oczu. Może on się zrealizuje w 90-którejś minucie ostatniego meczu? Musimy w to wierzyć, a nie jeszcze przeszkadzać tym młodym ludziom, którzy są na boisku. „Czwórka” szybko się poddaje i jest bardzo nerwowa, ale ja tych ludzi też rozumiem – dodawał Górak, nawiązując do sektora nr 4 trybuny głównej.
Na Bukowej stawiło się w sobotę 1,5 tysiąca widzów. Na „Blaszoku” wywieszony został transparent „To jest bardzo poważna sprawa, bo to życie prywatne wielu ludzi”, a więc z fragmentem słynnej wypowiedzi szkoleniowca sprzed lat. – To łapie za serce – przyznawał Rafał Górak, któremu w końcówce, przy stanie 0:2, puszczały nerwy. Gdy Wigry egzekwowały aut przy ławce rezerwowych GieKSy, trener poganiał gości, wdał się w wymianę zdań z sędzią technicznym i szkoleniowcem rywali Dawidem Szulczkiem, za co ujrzał żółtą kartkę.
SUPER EXPRESS
Nic ciekawego, impresje z weekendu. Może coś słyszeliście, że Lewandowski wyrównał rekord?
RZECZPOSPOLITA
Kontekstowy tekst o wyrównaniu rekordu Gerda Muellera przez Lewandowskiego.
– Kilka lat temu nikt by nie uwierzył, że dogonienie Gerda Muellera jest możliwe – przyznał trener Bayernu Hansi Flick. Nieprawdopodobne wydawało się to jeszcze kilka tygodni temu, gdy Lewandowski doznał kontuzji w meczu eliminacji mundialu z Andorą i wypadł z gry na miesiąc. A jednak to zrobił. Wystarczyło mu 28 spotkań Bundesligi, tylko w czterech nie strzelił gola – ostatnio w lutym. Przyznał, że kiedyś nie odważyłby się o tym marzyć, ale na ten podniosły moment był przygotowany, po zdobyciu bramki numer 40 podbiegł do kamer, uchylił meczową koszulkę i zaprezentował T-shirt z wizerunkiem wielkiego poprzednika i podpisem „4EVER GERD”.
– Gerd chciałby, by Robertowi się udało – twierdzi Rummenigge. Głos na ten temat zabrała też niedawno żona Muellera. – Nie byłby zazdrosny. Wręcz przeciwnie, byłby pierwszym, który by pogratulował i powiedział: „Dobra robota!”. Jestem tego pewna – przekonuje Uschi Mueller w rozmowie z „Bildem”. Niestety, tak się nie stanie, bo legendarny „Bomber” od lat choruje na Alzheimera, przebywa w domu spokojnej starości, nie jest świadomy, że piłkarz z Polski mierzy się z jego rekordami. Nie ma z nim kontaktu. – Nie mogę mu nawet o tym powiedzieć. Przez większość dnia śpi, ale nie wygląda na zestresowanego, czuje się dobrze. Jest cichy i spokojny – opowiada pani Mueller.
GAZETA WYBORCZA
Rozmowa z Piotrem Tworkiem o wspaniałym sezonie Warty Poznań.
MARCIN WESOŁEK: Jesteście najbiedniejszym klubem ekstraklasy, a do ostatniej kolejki byliście w grze o awans do europejskich pucharów. Jak to w ogóle możliwe?
PIOTR TWOREK: Takie rzeczy są możliwe w sporcie, a zwłaszcza w piłce. Gdy wychodzi się na boisko, nie grają budżety, tylko ludzie: to, co mają w nogach, w płucach, w głowach i w sercach. Tylko dzięki takiemu podejściu zrobiliśmy wynik, z którego jestem dumny.
Budżety klubów nie mają znaczenia?
– Mają! Ogromne! Za jakość trzeba zapłacić. Prawie co tydzień graliśmy przeciwko zespołom lepiej opłacanym, mającym kilka indywidualności w swoich szeregach, jak Filip Mladenović z Legii, Pedro Tiba z Lecha czy Jesus Jimenez z Górnika. My mieliśmy co innego: zespół. I tylko bardzo dobrą grą zespołową mogliśmy osiągnąć to, co osiągnęliśmy. Ale piłka to rozrywka, indywidualności są potrzebne. Gdy wiosną przyszedł do nas Makana Baku, dał nam właśnie trochę błysku. A że niedługo później praktycznie zapewniliśmy sobie pozostanie w ekstraklasie, cały zespół poczuł więcej luzu. Na treningach widzę umiejętności piłkarzy, ale w meczach wszystkich na boisku obowiązuje żelazna dyscyplina taktyczna. Ona jest dla nas ważniejsza niż indywidualny popis.
Przed tym sezonem ekstraklasy pan tylko liznął, w zespole ma pan jednego doświadczonego gracza – Łukasza Trałkę.
– Pracowałem w trzech klubach ekstraklasy jako asystent trenera. Śledziłem ligę, trochę wiedziałem, czego się spodziewać. I wierzyłem, że po awansie mój zespół może zrobić postęp, każdy piłkarz może podnieść swoje umiejętności. Naszym celem było przekonanie o tym zawodników, wyeliminowanie ich obaw, przekonanie ich, że sobie poradzimy.
Standardem jest to, że po awansie zespół bierze kilku doświadczonych ligowców bez kontraktów i na nich opiera swoją grę.
– Nas nie było na to stać, trzeba było znaleźć inne rozwiązanie, czyli wydobyć z piłkarzy, których mieliśmy, więcej i więcej. I udało się – Mateusz Kuzimski, który nigdy nie grał w ekstraklasie i kilka lat temu pracował fizycznie w Anglii, teraz strzela siedem goli w sezonie, Adrian Lis w Warcie od III ligi teraz jest jednym z najlepszych bramkarzy w najwyższej klasie. My przeciwko Wiśle Kraków – wielokrotnemu mistrzowi Polski i uznanej marce w polskiej piłce – graliśmy w jedenastu [drużynę zdziesiątkowały koronawirus i kontuzje, trener Tworek pokazuje na swoim telefonie zdjęcie na tle pustej ławki rezerwowych]. I choć potem przyszły cztery porażki z rzędu, to od meczu z Wisłą wiedzieliśmy, że z tymi ludźmi można zrobić dużo.
Fot. FotoPyK