Reklama

PRASA. Kasperczyk: Chciałbym zobaczyć zespół, po którym widać, że gra o życie

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2021, 08:49 • 12 min czytania 9 komentarzy

W piątkowej prasie mamy rozmowy z Robertem Kasperczykiem i Jackiem Magiery, kilka ligowych raportów (będą spore zmiany kadrowe w Piaście Gliwice) i parę ciekawych tekstów z lig zagranicznych. 

PRASA. Kasperczyk: Chciałbym zobaczyć zespół, po którym widać, że gra o życie

PRZEGLĄD SPORTOWY

Krzysztof Piątek złamał nogę w kostce. Jego udział w mistrzostwach Europy jest wykluczony.

Piątek przegrał walkę z czasem, zanim na dobre ją zaczął. „Hmmm, martwi mnie ta kostka” – napisał na Twitterze prezes PZPN Zbigniew Boniek. W przypadkach złamania kostki przerwa trwa zwykle od czterech do sześciu tygodni. A to oznacza brak Piątka wśród wybrańców trenera Paulo Sousy na EURO 2020.

W poniedziałek portugalski selekcjoner ogłosi kadrę na rozpoczynające się 24 maja zgrupowanie w Opalenicy. Będzie ona liczyła minimum 26 nazwisk (tylu graczy pojedzie na turniej), ale pewne jest, że Sousa wezwie kilku potencjalnych rezerwowych. Ostateczna lista musi zostać wysłana do UEFA dziesięć dni przed pierwszym meczem turnieju, czyli 1 czerwca. W normalnych okolicznościach Piątek byłby pewniakiem do wyjazdu. Tym bardziej że obecny selekcjoner w każdym z trzech meczów wystawiał w pierwszej jedenastce minimum dwóch napastników. Nawet na Wembley w Londynie, choć brakowało wtedy kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego. A przeciwko Andorze od początku grało nawet trzech atakujących!

Reklama

Bardzo możliwe, że po sezonie z Piasta Gliwice odejdzie kilku ważnych graczy.

Jeśli tylko klubowe finanse na to pozwolą, Fornalik zrobi wszystko, by zatrzymać najlepszego strzelca w zespole. Ale pozostanie Świerczoka może oznaczać zielone światło do odejścia dla innych graczy. Jednym z pierwszych w kolejce jest Patryk Sokołowski. Środkowy pomocnik co prawda przedłużył ostatnio umowę z Piastem, ale ta obowiązuje tylko do końca roku. Wychowankiem Legii zainteresowany jest Urał Jekaterynburg, a to nie jedyny zespół rosyjskiej ekstraklasy, który chciałby mieć pomocnika u siebie. To dość atrakcyjny kierunek nie tylko pod względem sportowym, ale też finansowym, dlatego bardzo możliwe, że po sezonie Sokołowski zmieni klub.

Trener Podbeskidzia, Robert Kasperczyk wierzy w zwycięstwo na stadionie Legii.

Jakub Radomski: „Wiem, co potrafimy i stać nas było na wygranie z Wisłą Płock” – powiedział pan po ostatnim, zremisowanym spotkaniu, które zmniejszyło wasze szanse na utrzymanie w lidze. Teraz musicie wygrać przy Łazienkowskiej i liczyć na porażkę Stali Mielec we Wrocławiu ze Śląskiem. Przed meczem z Legią powie pan: „Wiem, co potrafimy i stać nas na zwycięstwo na ich terenie”?

Robert Kasperczyk, trener Podbeskidzia Bielsko-Biała: Nie ukrywam, że jakąkolwiek zdobycz punktową, a szczególnie zwycięstwo w meczu z Legią należałoby rozpatrywać w kategoriach sporej niespodzianki. Ale raz już się udało, pokonaliśmy ich w tym sezonie na własnym boisku, więc czemu nie miałoby się to wydarzyć po raz kolejny? Chciałbym zobaczyć w niedzielę mój zespół, po którym widać, że gra o życie. Zmierzymy się z drużyną, która swój cel – wywalczenie mistrzostwa Polski – już osiągnęła. Na trybuny wracają jednak kibice, co może być dodatkową motywacją dla piłkarzy Legii. Wiemy, że po spotkaniu przewidziana jest feta. Mimo to uważam, że jesteśmy w stanie wygrać na Legii.

Stal, z którą walczycie o utrzymanie, mierzy się ze Śląskiem, któremu zwycięstwo może dać grę w europejskich pucharach. To dla was korzystny układ.

Zgadza się. Aż pięć drużyn wciąż może zająć czwarte miejsce, a Śląsk ma spośród nich znajdującego się najniżej w tabeli rywala. To zespół o bardzo dużych możliwościach personalnych i organizacyjnych, który po przyjściu trenera Jacka Magiery ma obiecującą końcówkę. To, w jakiej sytuacji jest twój przeciwnik, ma spore znaczenie. My graliśmy z Piastem Gliwice, który po wygranej Rakowa Częstochowa w finale Pucharu Polski dowiedział się, że czwarte miejsce w lidze da występy w pucharach. W ostatniej kolejce mierzyliśmy się z Wisłą Płock, która miała zakodowane, że remis zapewnia jej pozostanie w lidze, co miało spory wpływ na przebieg spotkania. Musimy jednak przede wszystkim myśleć o sobie.

Reklama

To były zupełnie nietypowe okoliczności podpisania nowego kontraktu i możliwe, że zwiastujące duże zmiany na rynku transferowym – pisze w swoim felietonie Michał Zaranek o Kevinie De Bruyne.

Kevin De Bruyne zlecił analitykom z programu Player Lens opracowanie raportu na temat swojej gry. Zawierały mnóstwo danych, nie tylko bramki, asysty, podania itd. Stworzyli z tego sylwetkę piłkarza, który ma chyba największy wkład w grę i sukcesy Manchesteru City. Te dane były argumentem Belga podczas negocjacji na temat przedłużenia umowy z angielskim klubem. I tak bezdyskusyjnie przekonujące, że władze bez zbędnej zwłoki zgodziły się nawet na podwyższenie zarobków zawodnika z 400 tysięcy do 462 tys. euro tygodniówki. Ustaleniem szczegółów kontraktu zajęli się tylko jego ojciec Herwig i jeden prawnik. Na marginesie dodam, że przy okazji fachowcy przygotowali też dla De Bruyne analizę drużyny na podstawie wyników, kadry, wieku i wartości graczy, sylwetek trenerów i ich taktyki, planów transferowych. To dla niego też było ważnym elementem planowania swojej przyszłości. – Podpisanie kontraktu było natychmiastową decyzją. Ta drużyna jest stworzona na sukces. Oferuje mi wszystko, czego potrzebuję, aby zmaksymalizować moje występy – powiedział Belg po ogłoszeniu przedłużenia umowy do 2025 roku.

No zaraz, a gdzie wszechwładni na rynku transferowym agenci? Niepotrzebni. De Bruyne miał własne powody, by ich pominąć, Jego były przedstawiciel Patrick de Koster został aresztowany w sierpniu 2020 roku po tym, jak sam gracz oskarżył go o pranie pieniędzy i fałszowanie dokumentów.

Czas na Magazyn Lig Zagranicznych.

Robert Lewandowski już jutro może pobić pobić legendarne osiągnięcie Gerda Mullera. Obaj magiczną granicę 40 goli pokonywali w zupełnie inny sposób.

Na początku sezonu 1971/72 nic nie wskazywało, że Müller będzie w stanie ustanowić rekord, który wtedy wynosił 38 goli (rozgrywki 1969/70) i oczywiście należał do niego. Warto też wspomnieć, że do obecnego sezonu Müller zajmował wszystkie trzy stopnie podium jeśli chodzi o najwyższą liczbę goli w sezonie. Lewandowski zepchnął go już z drugiego miejsca i teraz atakuje pierwsze.

Wspomniany start w rekordowym sezonie niemiecki napastnik miał nieudany, wręcz sporo pisało i mówiło się o jego kryzysie. Bo cztery gole po dziesięciu kolejkach to wynik przyzwoity dla napastnika, ale nie dla tak genialnego zawodnika, jak Gerd Müller. Na dodatek ówczesny gracz Bayernu występował we wszystkich meczach, nie opuścił ani jednej kolejki. A Lewy pauzował z powodu kontuzji kolana cztery kolejki oraz w jednym meczu był oszczędzany przez trenera Hansiego Flicka. Gdyby nie pechowy uraz odniesiony w meczu z Andorą (3:0) oraz przerwa w spotkaniu z fatalną w tym sezonie ekipą z Kolonii, rekord Müllera już byłby nieaktualny, a my pewnie zastanawialibyśmy się, czy możliwe jest zdobycie pięćdziesięciu bramek w 34 meczach w Bundesligi. To pozostanie jedynie w teoretycznych rozważaniach, ale za to nie ma co dyskutować, że Lewy miał znacznie trudniejsze zadanie, bo rozegrał pięć spotkań mniej. A przecież i występ w ostatniej kolejce nie jest przesądzony, bo jedno ostrzejsze zagranie w starciu z Freiburgiem i żółta kartka oznaczać będą przerwę w następnej kolejce.

Ollie Watkins z Aston Villi błyskawicznie przeskoczył z amatorskiego poziomu na ten wymagany w Premier League.

Kilka dni później jeden z najbardziej zaskakujących transferów w Premier League stał się faktem. Może pozyskanie Watkinsa z Brentford nie wzbudziłoby aż takich emocji, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze – cena. Blisko 30 milionów funtów zapłacone za gracza z Championship budziło spore kontrowersje. W momencie podpisywania umowy, większość ekspertów bez wahania twierdziło, że Aston Villa po prostu przepłaciła. Po drugie – Watkins jeszcze kilka lat wstecz kopał w amatorskich ligach i mało kto wierzył, że w tak krótkim czasie można wykonać przeskok do Premier League.

Jednym z nielicznych, który nie miał żadnych wątpliwości był Dean Smith, menadżer klubu z Birmingham. Obaj znali się od dawna, bo 50-latek śledził karierę urodzonego w Torquay gracza od dawna. – Obserwował mnie jeszcze w czasach, gdy grałem amatorsko – zdradził napastnik Aston Villi. Musiało minąć jednak trochę czasu, by obaj mogli ze sobą współpracować. Smith w końcu sprowadził Watkinsa do prowadzonego przez siebie Brentford i tam mógł po raz pierwszy przyczynić się do rozwoju gracza. – Zapamiętałem jedno zdanie, które do mnie powiedział. „Najlepsi piłkarze, od tych całkiem niezłych różnią się przede wszystkim umiejętnością zapominania o złych zagraniach”. Szybko zrozumiałem przekaz, bo mam tendencję do przesadnego analizowania zmarnowanych sytuacji – mówi Watkins.

W końcówce sezonu Serie A ligowe debiuty zaliczyli 19-leti Nicola Zalewski oraz młodszy o dwa i pół roku Kacper Urbański. Ten pierwszy zrobił znakomite wrażenie. Co ich czeka?

Kacper Urbański jest od Nicoli młodszy o dwa i pół roku. 7 września wychowanek Lechii Gdańsk będzie obchodził dopiero 17. urodziny, jest najmłodszym w historii Polakiem, jaki zagrał w Serie A. Urbański przeszedł do Italii zimą, początkowo grał w zespołach juniorskich Rossoblu, ale na początku maja został zgłoszony do rozgrywek włoskiej ekstraklasy, dostał numer 82 na koszulce i usiadł na ławce z Fiorentiną (3:3) dwie kolejki temu. W środę z Genoą (0:2) Mihajlović wpuścił go w końcówce i pozwolił pobić rekord ustanowiony w końcówce zeszłego sezonu przez Jakuba Iskrę ze SPAL, który był do tej pory jedynym niepełnoletnim Polakiem, jaki zagrał w Serie A. – Trener powiedział, że Urbański wszedł na boisko bez strachu pomimo młodego wieku, a z czasem będzie tylko lepszy – mówi „PS” Federico Calabrese z portalu 1000cuorirossoblu.it (1000 czerwono-niebieskich serc), zajmującego się drużyną Bolognii. Mihajlović wraz z Polakiem wystawił do gry także Wisdoma Ameya. Urodzony 11 sierpnia 2005 roku obrońca został najmłodszym debiutantem w historii Serie A (15 lat i 274 dni), pobił rekordowy wynik o sześć dni.

SPORT

Rozmowa z byłym reprezentantem Polski, Pawłem Sibikiem, uczestnikiem mistrzostw świata w 2002 roku w Korei Płd. i Japonii.

Stali Mielec wystarczy remis we Wrocławiu, by nie było żadnych niedomówień w kwestii degradacji do I ligi. Myśli pan, że Śląsk zagra na maksa, by utrudnić to zadanie beniaminkowi?

– Na pewno większa determinacja będzie po stronie piłkarzy Stali, natomiast Śląsk zagra bez większej presji, na luzie. Ale decydująca może być tzw. sportowa złość, która na pewno będzie większa w drużynie z Mielca. Poza tym wydaje mi się, że trener wrocławian Jacek Magiera będzie chciał przetestować kilku młodzieżowców, by ocenić ich przydatność do zespołu w następnym sezonie.

Toczy się zażarty wyścig o czwarte miejsce w tabeli, premiowany występem w europejskich pucharach. Najbliżej tego celu jest Piast Gliwice. Wisła Kraków jest w stanie pokrzyżować mu szyki?

– Musiałby się zdarzyć cud lub nie wiadomo co, by Wisła zdobyła punkty w Gliwicach. Odnoszę wrażenie, że każdy z piłkarzy „Białej gwiazdy” rozgrywa swoją „gierkę”, nie tworzą zespołu, nie walczą o wspólny cel. Piast powinien sobie poradzić i rozstrzygnąć to spotkanie na swoją korzyść. Sądzę, że to będzie mecz do pierwszej strzelonej bramki, potem będzie już „z górki”. Z tego powodu uważam, że szanse Lechii i Śląska na pozbawienie Piasta udziału w europejskich pucharów są znikome.

W 2013 roku Czesław Michniewicz „cudownie” utrzymał Podbeskidzie w ekstraklasie. Teraz może je z niej spuścić…

Przed ostatnim meczem sezonu wiadomo było, że z ekstraklasy spadnie jedna drużyna, bo licencji w komisji odwoławczej nie otrzymała Polonia Warszawa. „Górale” zajmowali przedostatnią lokatę i mieli punkt przewagi nad GKS-em Bełchatów. Jechali do Łodzi na mecz z Widzewem, podczas gdy ich bezpośredni rywal grał w Gliwicach z Piastem. Bielszczanie za sprawą trafienia Damiana Chmiela objęli prowadzenie. Na 2:0 podwyższył niezawodny w tamtym sezonie Robert Demjan, król strzelców rozgrywek, ale Widzew szybko zdobył kontaktowego gola. Do końca meczu pozostało pół godziny i zrobiło się nerwowo. Tym bardziej, że z Gliwic napłynęła informacja o prowadzeniu Bełchatowa 3:0.

Pod koniec meczu łodzianie domagali się karnego. Ich zdaniem zawinił Błażej Telichowski i gdyby wówczas obowiązywał VAR, być może skończyłoby się inaczej. „Jedenastki” jednak nie podyktowano, Podbeskidzie utrzymało się w lidze, a Michniewicz został bohaterem. „To nie ksiądz, to co najmniej biskup” – żartowano pod Klimczokiem. Zresztą gdy w marcu 2013 roku Michniewicz obejmował Podbeskidzie, świat żył tym, co działo się w… Watykanie, bo nieco wcześniej konklawe wybrało nowego papieża. „Habemus Czesław” – takim tytułem opatrzono w „Sporcie” tekst o nominacji Michniewicza na stanowisko trenera Podbeskidzia.

Na boisku leży spora kasa – tyle można napisać przed niedzielnym starciem Lech – Górnik.

Oczywiście o pieniądze. Sytuacja finansowa Górnika jest, jaka jest, więc w klubowej kasie liczy się każdy grosz, a w Poznaniu do ugrania jest – za ten jeden mecz! – ponad 700 tys. złotych. Skąd ta kwota? Wiosną zabrzanom szło jak po przysłowiowej grudzie. W 15 ligowych meczach zdobyli 13 punktów i pod tym względem są w ekstraklasie najgorsi (Wisła Płock i Jagiellonia mają po 14 „oczek”). Plusem całej sytuacji było jednak to, że drużyna prowadzona przez Marcina Brosza grała wieloma młodzieżowcami. Po pierwszej części rozgrywek jedenastki z Zabrza nie było w czołowej piątce zespołów premiowanych w Pro Junior System. W drugiej części sezonu to się zmieniło. W większości meczów trener Brosz desygnował do gry w podstawowym składzie aż 4 młodzieżowców. To miało swoje przełożenie na pozycję w tabeli PJS. Teraz „górnicy” są na 4. miejscu, wyprzedzając nieznacznie Wisłę Kraków. Różnica w pieniężnej premii pomiędzy czwartą a piątą drużyną jest spora, bo 400 tys. zł. Czwarte miejsce wyceniane jest na okrągły milion, a piąte na 600 tys.

SUPER EXPRESS

 – Przegraliśmy na Stadionie Dziesięciolecia z RFN 1:3, a on odesłał mnie z kwitkiem. Strzelił mi dwa gole, a cała Polska zrobiła ze mnie kozła ofiarnego. Wszystko przez Gerda Muellera – mówi Jan Tomaszewski (73 l.), którego słynny snajper pokonał także w pamiętnym meczu na wodzie w MŚ 1974. Już w sobotę ulubieńca niemieckich kibiców może przebić Robert Lewandowski. Jest na najlepszej drodze, by pobić jego strzelecki rekord Bundesligi z sezonu 1971/1972.

Mueller strzelił wtedy 40 goli, a „Lewy” ma już na koncie 39 trafień i dwa mecze do końca sezonu. – Robert musi pobić ten rekord, bo należy mu się to jak psu zupa. Gdyby nie kontuzja, to nie przegralibyśmy z Anglią i teraz zastanawialibyśmy się, czy strzeli 45 czy 48 goli. To będzie osiągnięcie porównywalne do strzelonych pięciu goli w 9 minut. Tamten rekord jest nie do pobicia i ten też będzie – mówi Jan Tomaszewski.

Wybitny polski golkiper sporo wycierpiał przez Gerda Muellera. To on strzelał mu gole na Stadionie Dziesięciolecia, on trafił też do jego siatki, zabierając Polakom szansę na finał MŚ w 1974 r. – Był moim katem – wspomina Tomaszewski. – To była kaczka! Jakbym nie wiedział, kto to jest, tobym go nakrył kapeluszem. Miał niezwykle silne nogi, trzymał się na nich jak pieniek drzewa. Wysocy, rośli obrońcy nie potrafili go obalić. Jak już dostał piłkę, to nawet jak się z nią przewrócił, to strzelał. Siedział na pupie – też strzelał! Robił karuzelę. Obrońcę, który go krył, brał w obroty i wyprzedzał o metr. Był nie do upilnowania – opisuje legendarnego napastnika Bayernu polska legenda.

RZECZPOSPOLITA

Rozmowa z Jackiem Magierą o pracy w Śląsku Wrocław.

Przykład Szymona Lewkota i Konrada Poprawy pokazuje, że młodzi będą mieli u pana łatwiej?

Wręcz przeciwnie. Będą mieli jeszcze trudniej! Jestem trenerem, który wymaga, nie toleruje dziadostwa i marnowania swojego potencjału. Młody zagra, kiedy zasłuży. Młodzi powinni mieć napisane na ścianie hasła: „Gotowość”, „Mentalność”, „Odpowiedzialność” oraz „Jakość”, a nie „Jakoś”. Są zdolni zawodnicy, którzy grali na poziomie drugiej ligi, a my wyciągnęliśmy ich wyżej. Jeśli zadowolą się kilkoma występami w ekstraklasie, to znaczy, że nie nadają się do wielkiej piłki.

Latem Śląsk czekają duże zmiany?

Potrzebujemy świeżej krwi. Mamy na oku kilku zawodników, rozmawiamy. Nasze możliwości finansowe nie są takie jak klubów walczących o mistrzostwo. Sondujemy rynek, szukamy obrońców oraz wahadłowych. Chcemy piłkarzy głodnych rozwoju i gry.

Fot. Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]

Piotr Rzepecki
0
Matysiak: Nie tylko piłkarze mogą być dziećmi akademii, trenerzy również [WYWIAD]
Niemcy

Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Damian Popilowski
0
Polski trener w Leverkusen: Bayer ma wizję, by co sezon grać o mistrzostwo

Komentarze

9 komentarzy

Loading...