Reklama

„Górnik to szansa życia”. Droga Krawczyka z III ligi do Ekstraklasy

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

14 maja 2021, 11:16 • 11 min czytania 0 komentarzy

Nigdy za dużo nie strzelał, aż nagle zdobył 30 bramek w jednym sezonie. Jak tego dokonał? Jak trzecioligowiec wkomponował się w szatnię Górnika? Czy lepiej mieć sytuacje, ale je marnować, czy jednak ich nie mieć? Czy 20-kilkuletni piłkarz zjeżdżając do III ligi może jeszcze marzyć o Ekstraklasie? Na ostatnie z pytań odpowiemy sami – otóż może, bo Piotrowi Krawczykowi w wieku 24 lat udało się awansować z Legionovii do PKO Bank Polski Ekstraklasy. Jak wyglądała kręta droga napastnika Górnika Zabrze? Zapraszamy na wywiad.

„Górnik to szansa życia”. Droga Krawczyka z III ligi do Ekstraklasy

– Zaczynałem w klubie z miejscowości, z której się wywodzę. Naprzód Skórzec. Grałem tam od dzieciństwa, przechodziłem przez wszystkie szczeble, w wieku 16 lat trafiłem do seniorów, gdzie grałem na poziomie okręgówki i czwartej ligi.

Aż do 19 roku życia. Całkiem długo.

Bardzo dużo zawdzięczam Naprzodowi, ale co tu kryć – to były amatorskie rozgrywki. Ukształtowały mnie, lecz musiałem zrobić kolejny krok. Późno, ale lepiej późno niż wcale. Zawsze byłem cierpliwy i mimo niepowodzeń starałem się nie załamywać. A były momenty, gdy było naprawdę ciężko. Niby miałem już swoje lata, ale ciągle byłem na niższym poziomie… Na szczęście udało się wskoczyć wyżej.

Inne kluby nie potrafiły cię wtedy wypatrzeć czy po prostu jesteś późno dojrzewającym zawodnikiem?

Myślę, że ta druga kwestia. Chociaż to prawda, że tego poziomu nie obserwuje zbyt wiele klubów i ciężko się wybić. W Naprzodzie wyglądałem nieźle pod względem liczb, to zachęciło Pogoń Siedlce. A że Siedlce leżą 15 kilometrów od Skórca, daleko na obserwację nie mieli.

Na początku było wypożyczenie. Trenowałem z pierwszą drużyną, powoli próbowałem się przebić do składu. W pierwszych miesiącach nie dostawałem zbyt wiele minut, Pogoń walczyła o awans do pierwszej ligi. Kilka występów było, awans się udał, więc doszło do transferu definitywnego. Tak się zaczęła, można powiedzieć, poważniejsza przygoda z piłką. Uznaję ten okres za bardzo ważny i przydatny, choć później przewijałem się przez wielu trenerów, zdarzały się gorsze momenty, byłem dwa razy wypożyczany na pół roku – do Orląt Radzyń Podlaski i Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. Potrzebowałem minut, bo w pewnym momencie nie grałem w Siedlcach. Trochę zyskałem też dzięki temu, że wyjechałem z domu rodzinnego, choć nie były to dalekie wyjazdy jak teraz, gdy w Zabrzu jestem daleko od rodziny. Spróbowałem jeszcze raz w Siedlcach, ale po okresie przygotowawczym zdecydowaliśmy, że zakończymy współpracę. Odezwała się Legionovia Legionowo, której trenerem był Bartosz Tarachulski, z którym pracowałem już w Siedlcach.

Reklama
Patrząc z dzisiejszej perspektywy – dlaczego w Pogoni na dłuższą metę ci nie poszło? Trochę meczów zaliczyłeś, ale koniec końców zjechałeś do III ligi.

Nie znalazłem konkretnej odpowiedzi na to pytanie. Generalnie uważam to za bardzo duży skok w mojej przygodzie. Jak na swój wiek, grałem w pierwszej lidze dużo minut. Nie notowałem liczb, ale grałem na pozycji środowego pomocnika. Nie do końca wykorzystywałem tam swoje walory, które są bardziej przydatne na ataku. Może tutaj był problem. Były trudniejsze momenty, chciałem złapać więcej minut, poczuć się pewniej, trochę się ograć, nabrać doświadczenia. Z biegiem czasu uważam to za dobre lekcje.

W Legionovii rozbiłeś bank. Do tego momentu notowałeś symboliczne liczby, a tu nagle 30 goli na przestrzeni jednego sezonu. W sezonie przed Legionovią miałeś… jednego gola.

Bo w Orlętach również grałem w środku pola, więc to może być uzależnione od pozycji. Nie chcę się tłumaczyć, ale to miało duży wpływ.

Wiadomo – inna rola na boisku. To może spytam inaczej – w którym momencie stałeś się napastnikiem? Właśnie w Legionovii?

Wcześniej byłem rzucany po pozycjach. Grałem na skrzydłach, w środku pola, na ataku. Zresztą w Legionovii też na początku grałem na boku, dopiero w końcówce przesunięto mnie typowo na dziewiątkę. Co zdecydowało, że wystrzeliłem? Bardzo dobrze trafiłem w drużynę, była dobra atmosfera, wszyscy byli ukierunkowani na jeden cel – awans, który założyliśmy sobie od samego startu. Miałem poparcie od trenera i to mi dawało mega kopa. Z trenerem Tarachulskim grałem w Pogoni, dzielił wtedy funkcję piłkarza i asystenta. Dużo od niego podpatrywałem, poświęcał mi wiele czasu po treningach na ćwiczenia typowo pod napastnika. Czułem wolność na boisku. No i dobrze zacząłem. W pierwszym meczu graliśmy Puchar Polski ze Stalą Stalowa Wola, która grała wtedy w drugiej lidze. Początek może nie był najlepszy, ale po przerwie ruszyliśmy. Strzeliłem trzy bramki. Mocne wejście w nową drużynę. Chłopaki od razu się do mnie przekonali i ja sam czułem się pewnie. Moja przygoda wyhamowała, a Legionovia dała mi kopa na rozpęd. Pojawiło się zainteresowanie z Górnika. Oferta nie do odrzucenia. Grając w trzeciej lidze człowiek marzy, żeby wejść na wyższy poziom. A tu od razu przyszła drużyna z Ekstraklasy! Duży awans, zastanowienia nie było.

Pamiętasz mecz, kiedy wpadłeś w oko Arturowi Płatkowi? Opowiadał mi, że przyjechał na spotkanie Legionovii oglądać innego zawodnika.

Tak? Nawet o tym nie wiedziałem! Od agenta usłyszałem pod koniec sezonu, że jest takie zainteresowanie. Nie pamiętam meczu, na którym był pan Artur Płatek, ale wiem, że mnie obserwował. Końcówka sezonu była w moim wykonaniu bardzo udana. Mogę tylko podziękować Górnikowi za zaufanie. Mam nadzieję, że jeszcze się odwdzięczę.

Gdy się ma 20-kilka lat i zjeżdża się do trzeciej ligi, myśli się jeszcze o poważnej karierze? Czy raczej o planie B?

Nigdy nie wątpiłem, że mi się uda. I mam nagrodę. Gdyby nie ta cierpliwość, mogłoby mnie nie być tu, gdzie jestem. Czasami trzeba poczekać, zrobić krok w tył, żeby potem wykonać dwa do przodu. Z takiego założenia wyszliśmy z moim agentem. Wiadomo, że w końcowym okresie w Pogoni Siedlce nie miałem obiecujących minut czy liczb, więc zainteresowania nie było. Nie byłem gorszy od innych zawodników, ale zaufanie było już mniejsze. Ciężko było też znaleźć klub, który da mi szansę. W niższych ligach szukaliśmy z przymusu.

Reklama
Podczas tej tułaczki zdarzyło ci się gdzieś dorabiać?

Nie. Przez pewien czas mieszkałem z rodzicami. Nie zajmowałem się innymi pracami, skupiałem się na piłce. Zawsze wychodziłem z założenia, że jednak warto się poświęcić, skupić tylko na jednym. Ciężko byłoby połączyć piłkę i pracę, chociaż w Legionovii czy Radzyniu Podlaskim zawodnicy pracowali. Wierzyłem, że jeszcze pójdę grać wyżej i to będzie moim życiem codziennym.

Powiedziałeś, że nad ofertą Górnika nawet się nie zastanawiałeś. A jak wyglądał dla ciebie przeskok do Ekstraklasy z niższych lig?

Gdy wszedłem na stadion, zobaczyłem płytę, szatnię… Można powiedzieć – spełnienie marzeń. Jestem spokojnym chłopakiem i nie wchodzę do szatni z buta. Muszę się zaaklimatyzować, więc moje wejście było spokojne. Powoli się wkomponowałem w drużynę. Początek może nie był najłatwiejszy, ale myślę, że z biegiem czasu coraz bardziej ta szatnia mnie akceptowała. Bo wiadomo, jak przychodzi chłopak z trzeciej ligi, musi pokazać na boisku, że na to zasługuje. Szatnia po pierwszym obozie fajnie mnie przyjęła. Miałem zawodników, od których mogłem się uczyć. Uważam Górnik za szansę szycia.

Czyli przychodząc z niższych lig trzeba udowodnić coś nie tylko sobie, trenerom, ale i kolegom z szatni.

Na pewno tak. Kluczem jest boisko, tam musiałem pokazać, że ten jeden sezon w Legionovii, który fajnie mi wypalił, nie był przypadkiem. I że mogę grać z zawodnikami, którzy przychodzili z większych klubów, są ograni na tym poziomie. Przeskok był duży nie tylko piłkarsko. Musiałem sobie to jeszcze poukładać w głowie. Zostałem rzucony na głęboką wodę, musiałem się obronić.

Pojawiły się kompleksy?

Czy kompleksy? Jestem spokojny i na początku musiałem się po prostu zaaklimatyzować. U mnie to zawsze trwa dłużej w każdym klubie. W Zabrzu szatnia przyjęła mnie bez problemu.

Zmieniłeś w jakiś sposób swoje podejście do piłki, gdy przyszedłeś do Ekstraklasy? Podpatrzyłeś coś od weteranów?

Bardzo dużo czerpię na treningach, ale też poza, gdy spotykamy się w szatni. Już wcześniej dużo pracowałem, a teraz robię to wszystko bardziej z głową. Mam tu osoby, które mi pomagają w przygotowaniu fizycznym, w Ekstraklasie poziom w tych aspektach jest dużo wyższy. Przychodząc do Zabrza musiałem wzmocnić się fizycznie. Dziewiątka musi walczyć z obrońcami. Piłkarsko też jest się od kogo uczyć. Igor Angulo to świetny zawodnik, imponowało mi jego ustawienie na boisku, wyjście na wolne pole na granicy spalonego, umiejętności typowo piłkarskie. Wcześniej, wiadomo, trenowało się z różnymi piłkarzami, ale tu weszło się na wyższy poziom, można było czerpać więcej.


Który obrońca w Ekstraklasie najbardziej dał ci się we znaki?

Jeśli miałbym wymienić jednego, bardzo zapamiętałem mecz z Piastem Gliwice i Kubę Czerwińskiego, który jest jednym z lepszych obrońców w lidze. Ciężko mi było cokolwiek zrobić. Takie mecze też są ważne, żeby wyciągnąć wnioski, poprawić się w następnym spotkaniu.
Co jest lepsze dla napastnika – dochodzić do sytuacji, ale je marnować, czy w ogóle ich nie mieć? Pewnie wiesz, dlaczego pytam.
Najlepiej jest do nich dochodzić i je strzelać! Ale jeśli mam wybrać jedną opcję, to dochodzić i nie strzelać. Jeśli się ma sporo sytuacji, w końcu któraś wpadnie. To najważniejsze, starać się dochodzić do tych sytuacji. A z biegiem czasu udoskonalać wykończenie, spokój pod bramką.

Z czego się brały twoje zmarnowane sytuacje? Trema? Brak wiary w siebie? Czy brak jakości?

Nie wydaje mi się, żeby to był brak jakości. Może głowa. Te ostatnie momenty nie były najłatwiejsze. Jeśli drużynie nie idzie, na nas, napastnikach, też się to odbija – sytuacje były, a bramek było mało. Moje liczby powinny być lepsze. Ważne w takich momentach jest to, żeby się tym nie przejmować, tylko dalej trenować i udowodnić, że to wypadek przy pracy. A skoro się do tych sytuacji dochodzi, to najważniejsze, żeby to wszystko dobrze poukładać w głowie. Jeśli nie ma się pewności siebie, gdzieś ta głowa nie dojeżdża, to ciężko o strzelenie bramki.

Napastnik czasem wpada w spiralę – każda kolejna niewykorzystana sytuacja jeszcze bardziej obniża pewność siebie, w efekcie jeszcze trudniej strzelić.

Jeżeli tych minut bez bramki jest dużo, przychodzi mecz, bramek nie ma, sytuacje są, ale są marnowane… To nie pomaga, brak pewności siebie, taki brak spokoju. One rozpraszają. Kluczowe, żeby sobie to wszystko poukładać w głowie. Najważniejsze, żeby się nie przejmować zmarnowaną sytuacją i dążyć do kolejnej. To jak z drużyną – jak wygrywa, jest nakręcona na kolejne zwycięstwa i idzie jak po swoje. Inaczej jest, gdy przyjdzie kilka porażek i gra się nie klei. Wtedy pewność siebie spada, jest nerwowość na boisku, niedokładność.

Po której zmarnowanej sytuacji w tym sezonie najbardziej plułeś sobie w brodę?

Po tej ostatniej z Wisłą Płock. To był dobry mecz, żeby zmienić nasz kierunek. Mieliśmy za sobą bardzo ciężki okres, nie wygrywaliśmy meczów. Na początku drugiej połowy stworzyliśmy dużą przewagę. Gdyby moja sytuacja skończyła się bramką, drużyna uwierzyłaby, że to jest ten moment, gdy możemy wrócić do gry o puchary. To jedna z nielicznych sytuacji, którą bardziej zapamiętałem. Byłem zły na siebie.

Niepotrzebnie próbowałeś przyjmować.

Nie, chciałem od razu uderzyć, ale źle obliczyłem tor lotu piłki i nieczysto trafiłem. Jak to oglądałem, też uważam, że to wyszło… bardzo źle. Takie sytuacje też się zdarzają, trzeba z nich wyciągać wnioski, żeby w przyszłości je wykorzystywać.

Podczas tego sezonu czuliście spokój, bo utrzymanie ani przez moment nie było zagrożone dzięki zaliczce z pierwszych czterech meczów, czy jednak nerwówkę, bo punktowaliście na poziomie Stali czy Podbeskidzia?

Nie było spokoju. Ta drużyna ma duży potencjał, naszym celem nie była gra o utrzymanie, a o wyższe miejsca. Jeżeli przychodzi taki okres, gdzie mamy gorsze tygodnie, no to też nakręca się to w złą stronę. Pojawia się większa presja. Inaczej to wygląda jak idzie, inaczej jak są gorsze momenty. Dopiero w ostatnim meczu pokazaliśmy, że możemy wygrywać z każdym. Myślę, że te gorsze chwile są już za nami, Szkoda, że tak późno.

Zupełnie po ludzku – nie frustruje cię to, że siadasz na ławce kosztem piłkarza przepłaconego, zawodzącego, który zostanie zapamiętany głównie z machania rękami na kolegów?

Na pewno nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja. Dobra rywalizacja się zawsze obroni, w naszym przypadku ona jest, bo są jeszcze Jesus Jimenez czy Alex Sobczyk. Trener ma ból głowy. Myślę, żę „Riczi” też ma swoje atuty, pokazywał to w poprzednich klubach. A tutaj? Nie wiem, czemu tak to wygląda, jeśli chodzi o jego liczby. Na pewno ja liczę na grę, po prostu. Uważam, że w pewnych momentach zasługiwałem na nią, a siadałem na ławce. Ale nie jestem z tego typu zawodników, że zaraz będę coś gadał czy się obrażał. To nie jest mój styl. Staram się udowodnić swoją wartość na treningach i w meczach. Obronię się, jeśli będę dobrze wykonywał swoją pracę. A moje ostatnie mecze, nie ukrywam, nie były najlepsze, więc trener szukał innych rozwiązań.

Podpisałeś kontrakt na dwa lata z opcją przedłużenia. Wygasa w czerwcu. Będzie przedłużony?

Nie mówię nie, nie mówię tak. Jesteśmy w trakcie rozmów. Teraz jeszcze skupiam się na ostatnim meczu, nie zaprzątam sobie tym na razie głowy. Jest jeszcze dużo czasu żeby to przemyśleć i podjąć dobrą decyzję.

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Cały na biało

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...