“How many times?” krzyczał Jerzy Janowicz podczas Australian Open w 2013 roku. Dzisiaj kibice PSG mogli wołać do niebios dokładnie to samo. Ich zawodnicy znowu ich zawiedli, znowu wywrócili się na dziesięć metrów przed metą. Jak – grając w półfinale Ligi Mistrzów – można popełniać takie błędy?
Manchester City, zespół budowany przez Pepa Guardiolę, zdobył dwie bramki nie bezpośrednio po swoich koronkowych akcjach. Ich trafienia były efektem pomyłek gargantuicznych rozmiarów, które od początku drugiej połowy zaczęła popełniać drużyna prowadzona przez Mauricio Pochettino. Zaczynało się bardzo niewinnie, by doprowadzić do tego, że w ciągu kilkunastu zaledwie minut zupełnie zawalił się zamek. Trudno się jednak dziwić, skoro był on budowany nie z trwałego materiału, lecz z soli i piasku.
Załóż konto w Fuksiarz.pl i postaw na siebie!
Jest chyba coś w psychice wszystkich zawodników PSG. Ten gen, który doprowadza do tego, że za każdym razem jest jakieś ale, zabierające im marzenia. Wydawało się, że w końcu jednak wyjdą z tej pułapki, że uda im się przełamać. Wyrzucili przecież za burtę Bayern Monachium, mimo tego, że w pierwszym meczu Bawarczycy mogli spokojnie strzelić pięć goli. Mieli szczęście, ale to był ten czynnik, którego tak często brakowało paryżanom.
Dzisiaj koszmary wróciły. Wyrokowanie, czy znowu to fortuna odwróciła się do nich plecami, czy zabrakło twardej psychiki, jest trudne. Niemal tak trudne, jak zupełne zaprzeczenie, że – mimo wszystko – czynnikiem determinującym była ta druga kwestia.
PSG w ostatnich latach wygłupia się regularnie:
- 2011 – remis ze Slovanem Bratysława, odpadają w fazie grupowej Ligi Europy
- 2014 – odpadają w ćwierćfinale Ligi Mistrzów z Chelsea, mimo zwycięstwa 3:1 w pierwszym meczu
- 2017 – remontada Barcelony, PSG za burtą już po 1/8
- 2019 – wyeliminowani przez Manchester United, mimo przewagi i prowadzenia 2:0 po pierwszym meczu
Warto przy tym uwypuklić, że do zeszłego roku, PSG miało serię trzech sezonów z rzędu, gdzie było eliminowane jeszcze przed ćwierćfinałami. Jak na klub, który ma tak hegemonistyczne aspiracje, jest to wynik po prostu słaby. Nieważne bowiem, czy prowadzi ich Blanc, Tuchel, czy Pochettino. W ważnych momentach ekipa z Ligue1 po prostu zawodzi, kończąc na bolesnym lądowaniu na czterech literach, nie zaś na wstawieniu europejskiego pucharu do gablotki.
W bieżących rozgrywkach nie zanosi się na to, by sytuacja uległa zmianie. Jasne – mają jeszcze co najmniej 90 minut, na uczynienie ze mnie głupca, ale patrząc na ich dzisiejsze popisy, trudno oprzeć się wrażeniu, że ten klub potrzebuje cudu. Nie zmiany pokoleniowej, polityki transferowej, lecz po prostu cudu.
Przecież w ich szeregach nie brakuje wspaniałych indywidualności, ludzi o mentalu zwycięzcy. To w większości zawodnicy z sukcesami, transportowani do Paryża jako gotowy produkt. A mimo tego popełniają błędy, za jakie na Orliku byłoby się ganianym z zapalczywością wkurzonego psa. Z Manchesterem City przegrali przede wszystkim na własne życzenie, nawet jeśli Guardiola i spółka zrobili wiele, by się ono szybko ziściło.
Odbierz najwyższy cashback na start bez obrotu w Fuksiarz.pl!
W jaki sposób PSG przegrało pierwszy półfinał z Manchesterem City?
Katalończyk odmienił swoją drużynę po przerwie. W pierwszej połowie faktycznie PSG w niczym nie ustępowało ekipie z Premier League. Wykorzystywali ich błędy, samemu grając stosunkowo ostrożnie. Właściwie jedynym zawodnikiem, jaki wysyłał oznaki pewnego niepokoju, był Keylor Navas.
Kostarykańczyk źle wyprowadził piłkę, co mogło się skończyć trafieniem dla przyjezdnych. Skończyło się wówczas tylko na strachu. A przynajmniej tak się nam wydawało.
Nie można bowiem wykluczyć, że był to moment niezwykle istotny dla całego spotkania. Doświadczony Navas popełnił wyraźny błąd, zachwiał solidnymi do tamtej pory posadami. Od tamtej pory Manchester City nabrał większego animuszu, co skończyło się niezłym uderzeniem Fodena. PSG co prawda wygrywało do przerwy, sprawiało wrażenie, że ma ten mecz pod kontrolą. Była to jednak ułuda, co w ich wypadku niespecjalnie zaskakuje.
Po kwadransie na murawę wybiegły zupełnie inne drużyny. Gospodarze nie wiedzieli co z tym prowadzeniem zrobić, goście – wręcz przeciwnie. The Citizens po prostu delikatnie nacisnęli na paryżan. Później mocniej, jeszcze mocniej, aż zabrakło rywalom tchu. Po zmianie stron nie byli w stanie oddać choćby jednego celnego strzału na bramkę Edersona. Anglicy – dla wyraźnego kontrastu – znowu dawali pretekst, by Navas się pomylił.
Ich wołania zostały wysłuchane. Okres od 64. do 77. minuty to kolejny horror-show w wykonaniu PSG.
- 64′ – Navas przepuszcza żenujący centrostrzał Kevina de Bruyne
- 71′ – mur PSG rozstępuje się przed uderzeniem Mahreza prawie tak szeroko, jak morze przed Mojżeszem
- 77′ – Gueye odcina prąd i wylatuje z boiska
Te niespełna piętnaście minut były podręcznikowym przykładem tego, jak spieprzyć sobie mecz na własne życzenie. Jasne, drużyna Guardioli cisnęła. Pewnie tak, czy inaczej, dałaby radę coś wcisnąć przed końcowym gwizdkiem. Problem w tym, że bramki zdobyła w tak zawstydzający sposób, że w środku pewnie bardziej się śmiali, niż szczerze cieszyli.
Na twarzy Pochettino nie malowały się wówczas żadne emocje. On po prostu stał i patrzył. Wiedział, że jest bezradny, że wszystko się posypało już wtedy, gdy Navas musiał wyciągać piłkę z siatki. Reszta potoczyła się lawinowo, nie sposób było te destrukcyjną siłę zatrzymać.
To jednak odróżnia też Argentyńczyka od Pepa Guardioli. Katalończyk dotarł do swoich piłkarzy, sprawił, że zaczęli grać odważniej. Wprowadził na boisko Zinczenkę, który dał świetną zmianę. Co więcej, jego klub zmienił się taktycznie, znacznie wyżej atakując rywala.
Pochettino zaś wręcz przeciwnie. Rozłożył ręce i czekał, tak jakby w kodzie genetycznym PSG było potknięcie się o własne nogi. Jedyny plus końcówki w ich wykonaniu jest taki, że nie rywale nie wcisnęli jeszcze jednej bramki. Chyba nie trzeba mówić, kto okazał się basiorem.
Fot.Newspix