Arka miała mecz pod kontrolą. Prowadziła jedną bramką, a mogła znacznie wyżej, gdyby tylko nie zabrakło jej skuteczności. A jednak w ostatniej akcji spotkania dała sobie na własne życzenie strzelić gola na 1:1. Kiepsko wypadł dziś w Gdyni powrót Bruk-Bet Termaliki na pierwszoligowe boiska. Mariusz Lewandowski może się cieszyć, że udało się urwać chociaż punkcik.
Arka – Termalica. Pokaz nieskuteczności z obu stron
Kiedy po 60 minutach stadionowy zegar w Gdyni wciąż wskazywał wynik bezbramkowy, byliśmy tym naprawdę zdumieni. Obie strony miały bowiem całe mnóstwo sytuacji, by wpakować piłkę do siatki i to kilkukrotnie. Oglądaliśmy miły dla oka, otwarty mecz – trochę za ostry, prawda, ze zbyt dużą liczbą prostych strat w środkowej strefie boiska, ale jednak widać było po obu ekipach, że mają wielką chrapkę na trzy punkty.
Dobre tempo, intensywność, niewiele kalkulacji. O to chodzi. Na chaos w rozegraniu przymykamy oko.
Pierwsza połowa? Niby z początkową przewagą Bruk-Betu, ale summa summarum to gospodarze wykreowali sobie znacznie lepsze sytuacje strzeleckie. Brakowało im jednak spokoju w wykończeniu – uderzenia piłkarzy Arki były nieprecyzyjne, niechlujne, jak gdyby nerwowe. A jak już udało się przymierzyć w światło bramki, to na posterunku był Budziłek. Szczególnie jego interwencja po strzale głową Wolsztyńskiego mogła się podobać. Słychać było frustrację sztabu szkoleniowego Arki. I trudno się jej dziwić – naprawdę niewiele brakowało do trafienia.
Z drugiej strony – Termalica też kreowała sobie całkiem niezłe szanse. Dokazywał wszędobylski Bonecki, swoją setkę miał także Czarnowski. Gościom brakowało jednak często zdecydowania w polu karnym rywali. Momentami aż się prosiło o strzał, a oni szukali kolejnego podania, poprawienia swojej pozycji. Niepotrzebnie dawali defensorom żółto-niebieskich czas na reakcję.
Arka – Termalica. Emocje do końca
Przełamanie nastąpiło dopiero w 66. minucie gry. Rosołek wykorzystał kapitalne podanie na wolne pole ze strony Memicia i wreszcie pokonał Budziłka, rehabilitując się za sknoconą patelnię sprzed przerwy. Niedługo potem mógł zresztą trafić do siatki po raz kolejny, ale za długo zwlekał z uderzeniem i ostatecznie został zablokowany. Tak czy owak – z każdą kolejną minutą meczu rosła przewaga Arki. Termalica w pierwszej połowie była jeszcze w stanie przytrzymać piłkę, zepchnąć rywali pod ich pole karne. Po przerwie atak pozycyjny przyjezdnych zupełnie przestał już działać. Gospodarze notowali mnóstwo odbiorów w środkowej części boiska i bardzo szybko przedostawali się pod bramkę gości.
W sumie nie zapowiadało się zatem na jakieś trzęsienie ziemi w końcówce spotkania. Szczytem wszystkiego był moment, gdy jeden z piłkarzy Bruk-Betu w trzeciej minucie doliczonego czasu gry próbował wyrzucić piłkę z autu w pole karne, ale ta wyślizgnęła mu się z dłoni i spadła pod nogi. Ku wielkiej uciesze nielicznej grupy obecnej na trybunach stadionu w Gdyni. Wydawało się, że to taki symboliczny pokaz niemocy lidera 1. ligi.
A tymczasem w ostatniej akcji spotkania seria kiksów i rykoszetów w defensywie Arki przyniosła gola dla gości. Do siatki trafił Grzybek, ścierając uśmiechy z twarzy gospodarzy. Symboliczną asystę można zaliczyć wprowadzonemu po przerwie Mazkowi, który nie zdołał wybić piłki poza pole karne, no i w efekcie Nieciecza doczekała się gola. Gola, umówmy się, niekoniecznie zasłużonego – po przerwie Arka była zespołem zdecydowanie lepszym i rzetelnie zapracowała na trzy punkty. No ale ostatecznie podarowała rywalom remis w prezencie.
ARKA GDYNIA 1:1 BRUK-BET TERMALICA NIECIECZA
(M. Rosołek 66′ – M. Grzybek 90+5′)
fot. NewsPix.pl