Przypomniał mi się taki totalnie idiotyczny dowcip z początku pandemii i obowiązku noszenia maseczek. Wchodzi facet bez maski na twarzy do banku i mówi: – Uwaga, to jest napad.
Powiedzmy, że jest to absurdalny rodzaj poczucia humoru, ale coś takiego właśnie się wydarzyło. Weszło kilku gości w eleganckich garniturach, bez żadnych masek i oznajmiło, że od dzisiaj to oni przejmują biznes.
Lata temu Legia organizuje imprezę przy Chmielnej w Warszawie. W pewnym momencie do lokalu wchodzi kilku kolesi po haracz od właściciela. Są opryskliwi, nikogo się nie boją, brzydko odzywają się do żony jednego z zawodników. Niektórzy piłkarze chcą się z nimi naparzać, a siedzący przy stoliku Mariusz Piekarski mówi do pozostałych uspokajającym głosem: – Panowie, za grubo weszli.
I trochę tak jest teraz w europejskim futbolu. Możesz chcieć się naparzać z gośćmi, którzy oświadczyli, że przejmują biznes, ale – no właśnie – już wiesz, że za grubo weszli.
Powalczyć można, nawet trzeba, ale to nie będzie szybkie danie sobie po ryju. Rozpoczyna się futbolowa wojna podjazdowa, która może trwać latami. Bez względu na to, jak się ona skończy – w sensie, bez względu na to, kto będzie mógł ogłosić zwycięstwo – w każdym scenariuszu finansowo zyskają najwięksi, a stracą najmniejsi. To już jest jasne, pytanie w jaki sposób do tego oczywistego efektu dojdziemy.
Na początek trzeba zaznaczyć, że to, z czym mamy do czynienia, jest próbą przełamania monopolu, a monopol to nie jest coś, za co należałoby umierać. UEFA to gigantyczna korporacja, która stosuje całkowicie monopolistyczne rozwiązania i broni swojej pozycji monopolisty, używając do tego wszelkich metod. Gdyby chodziło o inną branżę, prawdopodobnie trzymalibyśmy kciuki za buntowników. Ale nie trzymamy, do czego jeszcze dojdę.
W każdym razie to nie jest żadna walka dobra ze złem, tylko walka o wielkie pieniądze. I UEFA nie stoi tu po stronie żadnych wartości sportowych, chociaż będzie starała się każdemu to wmawiać. UEFA broni swojego monopolu na organizację turnieju, w którym występują wielkie, ale przecież niepowiązane z nią kapitałowo firmy. W sumie trudno znaleźć argument za tym, że właśnie UEFA powinna być jednym, jedynym pośrednikiem mogącym organizować tego rodzaje turnieje piłkarskie. Warto w tym momencie zaznaczyć, że UEFA powstała w 1954 roku, a więc kilkadziesiąt lat później niż kluby, które teraz chcą grać po swojemu. Dlaczego szwajcarska korporacja miałaby zawłaszczyć wszystko i na zawsze?
Na zdrowy rozum: nie chcesz grać w turnieju organizowanym przez firmę X – nie grasz. W większości sportów jest to coś całkowicie normalnego. Serena Williams bojkotuje turniej w Madrycie, ponieważ jest w konflikcie z organizatorem. Czy ktoś jej mówi, że jak tam nie zagra, to nigdzie nie zagra? No nie, gra gdzie chce. Natomiast UEFA chce zmusić kluby, by grały w jej turnieju, bo jak nie zagrają to – huhuhu – będzie bardzo źle. Tylko dlaczego te przedsiębiorstwa muszą mieć obowiązek grania gdzieś, gdzie nie chcą grać? Patrząc na to wolnorynkowo – absurd.
Jednocześnie nie róbmy z organizacji takich jak UEFA czy FIFA strażników rywalizacji sportowej. Nie będę już teraz pisał o wielkich łapówkach, o turniejach przyznawanych za kasę w coraz to dziwniejszych krajach. Zostanę przy pucharach. Format Ligi Mistrzów zmieniał się wielokrotnie, ale zawsze tylko w jednym kierunku: takim, aby bogaci byli jeszcze bogatsi i aby jak najrzadziej musieli rywalizować z maluczkimi. Dzisiaj to nie do pomyślenia, że Barcelona czy Real Madryt musiały bić się z polskimi zespołami w rundach wstępnych do Ligi Mistrzów, a nie tak znowu dawno przecież była to norma. To UEFA robiła wszystko, aby dysproporcje finansowe pomiędzy wielkimi i małymi się powiększały, a nie zmniejszały i aby izolować jednych od drugi. Bogaty na lewo, biedny na prawo, prosimy się nie mieszać i zachować spokój. Przegłosowany właśnie kształt nowej Ligi Mistrzów nie różni się wcale tak znacząco od Superligi, z tą różnicą, że największe kluby uznały, iż UEFA za dużo bierze dla siebie i za tanio ten produkt sprzedaje.
Można w zasadzie powiedzieć, że mamy tutaj kilkanaście firm, które uznały, że przez lata UEFA reprezentowała je na rynku reklamowym i sprzedawała w ich imieniu świadczenia reklamowe. I postanowili zmienić brokera albo nawet zająć się tą sprzedażą samemu, bez koszącego duże procenty pośrednika. Czy to coś złego? No nie do końca.
UEFA – wielki monopolista – przez lata działała na rzecz wielkich klubów i na tym budowała swoją finansową potęgę, ale też karmiła forsą potwory, które rosły i rosły. I teraz – uwieszona u cycka owych gigantycznych potworów – nagle została strącona. Poczuła się zdradzona, bo chciał dać tym klubom jeszcze jeden palec, chyba już ósmy, a one stwierdziły, że w zasadzie to nadszedł czas na całą rękę, plecy i głowę. I teraz: że jak to, że to się tak nie godzi.
Więc tak naprawdę w całym tym starciu dla mnie są dwa czarne charaktery. Ale żeby ten film się dobrze oglądał, trzeba jednak komuś kibicować. Dlatego… kibicuję UEFA.
Po drugiej stronie mamy nawet nie… kluby. No bo właśnie kogo my tam w zasadzie mamy? Kluby to całe społeczności: kibice, pracownicy, piłkarze, trenerzy… Nikt nie zapytał o zdanie ani kibiców, ani pracowników, ani piłkarzy, ani trenerów. Grupa biznesmenów postanowiła wywrócił do góry nogami futbol, bez jakichkolwiek konsultacji, nawet wprost oszukując – jak Agnelli, który grał na dwa fronty. Nie można więc stwierdzić, a sam to robiłem wcześniej, że kluby coś zrobiły: nie, grupa biznesmenów coś zrobiła. I zrobiła to, narażając na nieprzyjemności wszystkich, którzy te kluby przez lata tworzyli i tworzą na wielu poziomach. Jest to więc inicjatywa całkowicie oderwana od tożsamości klubów, a przecież owi biznesmeni mogą być właścicielami akcji, ale nie są właścicielami historii, są co najwyżej jej strażnikami.
No więc grupa białych kołnierzyków weszła i powiedziała, że przejmuje ten biznes. Pod względem finansowym ich ruch może i nawet miałby sens, ale… No właśnie, teraz będzie cała seria różnego rodzaju „ale”.
*
Nie widzę nic złego w tym, że wielkie kluby stały się wielkie – niemal prawie wszystkie zaczynały tak samo. Skrzyknęło się kilku gości, ktoś uszył stroje, ktoś kupił piłkę, potem przez 120 lat budowały swoją pozycję – zwiększały liczbę kibiców, zdobywały trofea, w końcu są tam, gdzie są. Ale bycie wielkim klubem dzisiaj to tak czy siak biznes generujący nadzwyczajne przychody. To, że założyciele Superligi w ostatnim czasie generowali gigantyczne straty, nie wynikało z tego, że futbol w obecnym kształcie nie daje dopływu pieniędzy, wręcz przeciwnie. Wynikało z niesamowitego rozpasania, braku hamulców i wytworzenia realiów, w których wystarczy wejść w jakimś meczu na minutę, by być ustawionym do końca życia. To w największym stopniu te kluby rozłożyły ekonomicznie futbol – dmuchając w ten balon bez opamiętania i stając się potworami tak wielkimi, że mają problemy by zapełnić swoje rozdęte żołądki.
Jeśli dzisiaj odprawa dla zwolnionego trenera jest tak wielka, że ani ten trener, ani jego dzieci, ani jego wnuki nie muszą nic już robić – bo wystarczyło dać się zwolnić – to znaczy, że ktoś posunął się za daleko. Florentino Perez mówi, że ratuje futbol przed plajtą i że bez Superligi sytuacja finansowa klubów będzie fatalna. W związku z tym może rozważyłbym – wiem, wiem, to kontrowersyjne – zmniejszenie wydatków? Wyobrażam sobie bowiem świat, w którym piłkarz musi pracować dwa dni na swoje Ferrari, a nie jeden. Wyobrażam sobie, że kibel w domu montuje srebrny, a nie złoty. Wyobrażam sobie, że angielskie kluby nie wydają w rok ponad miliarda (!!!) złotych na prowizje dla menedżerów piłkarskich, bo mówią im: – Słuchajcie, nie mamy tyle, może skoro to piłkarze was wynajmują, to niech oni zapłacą?
Bo prezes Realu chce ratować futbol przed plajtą, a plajta polega na tym, że jak kupi Mbappe za pierdyliard, to zabraknie mu na Haalanda i Raiolę w pakiecie za kolejny pierdyliard. I istnieje ryzyko, że oni do Madrytu nie trafią, tylko będą grać tam, gdzie grają teraz. A to nieakceptowalna wizja.
Perez mówi, że jak najwięksi będą mieć kłopoty, to mniejsi będą mieć jeszcze większe. Ale ja sobie wyobrażam futbol, w którym wielki przestaje być wielki – bo przeinwestował. A inny wielki – np. Bayern – który nie przeinwestował, staje się jeszcze większy. I że nadszedł jego czas. Glasgow Rangers w skali Szkocji było gigantem, ale zbankrutowało i musiało zacząć od zera. Ale wiecie co? Futbol to przetrwał.
Prezesowi Realu przez myśl nie przechodzi scenariusz, w którym jego klub musi zacisnąć pasa, albo nawet przestać być jednym z trzech najbogatszych klubów świata i zadowolić się miejscem pod koniec pierwszej czy drugiej dziesiątki. Uważa, że aby do tego nie dopuścić, trzeba wywrócić strukturę piłki nożnej do góry nogami. Bo futbol to on i jego kilkunastu kolegów. Opowiada więc jakieś dyrdymały o ratowaniu futbolu (czyli jego i jego kolegów), o solidarności, o młodych pokoleniach, które chce przyciągnąć do sportu. Niby czym chce przyciągnąć? Tym, że prowizję za organizację turnieju dla wielkich klubów weźmie on z kolegami zamiast UEFA? Przecież do tego to się sprowadza. Nowa Liga Mistrzów jest niemalże Superligą, tylko przez kogo innego organizowaną. Nawet mu się to wymsknęło w potoku pustosłowia dla naiwnych: – Chcemy zrobić to samo, co w koszykówce. Chcemy być właścicielami własnego losu.
Biznesmeni uznali, że nie ma co się szczypać – potrzebują pieniędzy, jeszcze więcej pieniędzy. Potrzebują ich, bo Eden Hazard kosztował 160 milionów, a do kasy przyniósł może z 5. Potrzebują, bo Dembele i Coutinho okazali się wydmuszkami. Gdyby wzięli Lewandowskiego z Borussii to by kasę mieli, no ale wzięli Hazarda/Dembele/Coutinho i nie mają. Potrzebują, bo trzeba znowu miliard wypłacić agentom. Potrzebują na nowe odrzutowce. W związku z tym licytują grubo i straszą separatyzmem, żeby dostać hajs od UEFA już teraz – albo zorganizują go sobie sami. Ale zorganizują sobie zdradzając sport. Bo w tym wszystkim najgorsze jest właśnie zburzenie podstaw sportu. W piłce nożnej zawsze mogłeś się łudzić, albo ładniej mówiąc – zawsze mogłeś mieć marzenia. Bez względu na to, z jakiej pozycji startujesz, w teorii nic nie blokuje cię przed zdobyciem Pucharu Europy. Kwestia tylko tego, ile lat ci to zajmie. Możesz mieć klub w czwartej lidze i wierzyć w to, że mając dobry plan za 10 lat zagrasz przeciwko Manchesterowi United. Mógł sobie istnieć taki mały Wojtuś i wierzyć w to, że kiedyś zagra przeciwko Manchesterowi United i strzeli mu gola na Old Trafford. No i strzelił. I takich Wojtusiów na świecie były miliony. I takich meczów były tysiące. I dzieci – ale nie tylko dzieci, całe ogromne społeczności – realizowały swoje marzenia, pisały lokalne legendy i baśnie. Legendy o chłopakach z włókienniczego miasta, którzy wyeliminowali Liverpool albo Juventus.
I teraz te kluby ogłosiły: wynocha, nie będziemy się zniżać do was, piszcie sobie te bajeczki bez nas, żyjcie wspomnieniami, bidoki.
To są całkowite podstawy sportu, do którego te wielkie dziś kluby kiedyś się zapisały, a z którego teraz się wypisały. Te kluby właśnie taką drogę przeszły – zapracowały na swoją pozycję, wyrosły imponująco. Ale dzisiaj zamiast utrzymać tę pozycję w sposób sportowy, postanowiły się „skeszować”. Zamknęły się na futbol jako sport, a otworzyły na futbol jako biznes. Wcześniej był to biznes sportowy, hybryda, która nikomu nie przeszkadzała, a teraz ma być to tylko biznes – produkcja eventów telewizyjnych. Zastanawiam się, czy fakt, że (jeszcze?) do projektu nie dołączył Bayern nie wynika z tego, że Bayernem rządzą ludzie, którym futbol pozwolił zrealizować marzenia. Oni przeszli ten cały szlak. Byli Wojtusiami i Zbyszkami.
Będę wulgarny. Biznesmeni z największych klubów wysrali się na cały piłkarski świat. Na inne drużyny ze swoich lig. Na drużyny z innych krajów. Postanowili opuścić pewien stuletni ekosystem, w którym dla przetrwania wszystkich potrzebny był i plankton, i małe ryby, i wielkie ryby. Jednym ruchem przecięto nitki łączące boisko gdzieś pod blokiem w Lesznie z Santiago Bernabeu. Pogardzono całą dyscypliną sportu, zniszczono odwieczną zasadę równości szans. Egalitaryzm zastąpiono elitaryzmem.
Założyciele Superligi uznali, że są zbyt super, by grać z jakimś Olympiakosem, Besiktasem, Porto, Romą, Spartakiem, Dynamem czy inną Legią. Uznali, że są z innego świata i nie będą tracili czasu na ogrywanie żebraków. Tylko że oni z tego innego świata już i tak byli, bo przymusili UEFA do stworzenia dla nich innego świata i do tej pory ich jedyna powinność polegała na tym, aby kilka razy do roku gdzieś polecieć i pokazać, czym jest futbol w najlepszym wydaniu. Uznali, że mają to gdzieś. To przerwanie wielopokoleniowej tradycji, która scalała futbol we wszystkich zakątkach globu. To też finansowy cios w serce wszystkich klubów świata. I cios w serce – co ważniejsze – wszystkich kibiców świata. Lechia do dziś wspomina wizytę Juventusu, ale Juventus właśnie wysłał maila: „wypierdalać, nie pozdrawiamy”.
I za to Superligą należy pogardzać. Superliga gardzi sportem i kibicami, więc należy gardzić nią. Superlidze sport jako taki nie jest potrzebny. Notowany na giełdzie Juventus nie potrzebuje uzależniać przychodów od tego, czy Szczęsny trąci piłkę, czy nie. Nie trącił w meczu z FC Porto, więc oni już nie chcą grać o kasę z FC Porto. Mogą zagrać o przekonanie, ale też woleliby nie.
Bogaci wybrali sobie grono, w którym czują się komfortowo. Uznali, że Arsenal to fajny kompan do towarzystwa, bo bogaty i z ładnym stadionem i cóż z tego, że od pięciu lat nie umie się dostać sportowo do Ligi Mistrzów i że w tym sezonie znowu nie dałby rady? Superliga lekceważy sport, lekceważy Leicester City, Atalantę czy West Ham. Możecie sobie grać, ale nie należycie do naszego świata. Arsenal jest sexy, a wy tylko lepiej gracie w piłkę, a biznesmenów nie interesuje, kto jak gra w piłkę. Postanowili się oderwać i stworzyć elitę, na bazie własnych fanaberii, bez jasnych kryteriów. Dwadzieścia lat temu w elicie byłaby Valencia, a trzydzieści lat temu Sampdoria. Teraz jest Tottenham z pustą gablotą, ale pękatym kontem.
*
Kto ma mocniejsze karty? UEFA czy Superliga?
Przede wszystkim trzeba się zastanowić, co jest celem wygranej. Czy aby na pewno start Superligi, czy może jednak jeszcze bardziej zdecydowane przestawienie wajchy w Lidze Mistrzów na rzecz największych klubów? Lub też przedefiniowanie tego, kto ma marketingowo Ligę Mistrzów sprzedawać i za ile? Bo jeśli miałoby dojść do startu Superligi, to tylko po długiej i wyniszczającej wszystkich brudnej wojnie.
Co może UEFA? Na razie może straszyć.
Wykluczymy was z rozgrywek krajowych. Hmm. A czymże będą te rozgrywki krajowe, bez tych klubów? Wymagamy od federacji takiej i takiej, by wyrzuciła kluby z ligi? Ale potem taka federacja też zacznie liczyć pieniądze i może uznać, że jednak się jej to nie opłaca. W Hiszpanii są oburzeni pomysłem wielkiej trójki, ale w tej samej Hiszpanii wyprowadzili Superpuchar kraju do Arabii Saudyjskiej dla kasy i chcieli grać mecze ligowe w Miami – dla kasy. Po prostu są teraz oburzeni, bo to nie kasa dla nich. Ale jak sobie w La Liga po nieudanych szantażach obliczą, ile warte są rozgrywki bez Realu, Barcelony i Atletico to może się okazać, że pójdzie komunikat do UEFA: szanujemy waszą opinię, ale te kluby będą w naszej lidze grały dalej. UEFA wrzaśnie, że w takim razie rozgrywki międzynarodowe bez Hiszpanii, ale potem sama siebie zapyta: czy to aby na pewno dobry pomysł?
Może się więc okazać, że ta karta nie jest zbyt mocna.
Wyrzucimy piłkarzy z wielkich turniejów! No w porządku, ale zacznijmy od najważniejszego: cokolwiek UEFA teraz wymyśla, w Superlidze już to wiedzieli. Każdy straszak na sto procent był przez nich przeanalizowany na milion sposobów już dawno temu. Tego typu teksty ze strony UEFA nie są zaskakujące, a skoro nie są zaskakujące – trudno się ich przestraszyć. Zapewne od dawna i ten temat mają rozpykany, wiedzą, co finalnie okaże się zgodne z prawem, a co nie. Oczywiście mogą się oszukać, ale mogą się nie oszukać. Ponadto UEFA strasząca, że zrobi mistrzostwa bez 200 najlepszych piłkarzy świata de facto straszy, że utnie sobie obie nogi i dopiero potem wystartuje w wyścigu po kasę. Takie turnieje bez topowych piłkarzy to z miejsca odpływ sponsorów i zniszczenie prestiżu rozgrywek.
Jeśli nie uda się wyrzucić klubów Superligi z rozgrywek krajowych, to w zasadzie nie wiadomo, co UEFA miałaby zrobić. Zbyt mocna reakcja mogłaby doprowadzić do powstania alternatywnej federacji, niemalże jak w boksie. Wyobraźmy sobie, że angielskie kluby są wyrzucone z Premier League. Ale przecież rozgrywki krajowe są absolutnie niezbędne dla zachowania tożsamości klubów i zachowania bazy kibiców. I te kluby to wiedzą. Wyrosły z pokolenia na pokolenia i to jest prawdziwe zaplecze finansowe i ludzkie, a nie jakieś sportowe Netfliksy, podatne na koniunkturę. Jeśli więc wyrzucisz te kluby, to one zaraz mogą zawołać kolejne 10 zespołów i zrobił Premier League Bis, sam szczyt piramidy, bez lokalnych bidoków. I sobie grać jak gdyby nigdy nic w sobotę u siebie, a w środę w Europie.
UEFA chodzi więc po polu minowym. Nie może zareagować niewłaściwie, bo może się jej cały biznes posypać. Dzisiaj wielkie kluby nafaszerowane kasą od UEFA, są większe od UEFA i większe od reprezentacji krajowych. W sumie mało tych mocnych kart ma w ręku europejska federacja. Musi oszacować, czy chce stracić monopol, czy utrzymać go w 90, zamiast w 100 procentach.
Ale Superliga ma inny problem – jest produktem, którego nikt nie chce, poza założycielami. Owszem, on ma trochę sensu – tzn. więcej jakościowych meczów zamiast meczów typu Ferencvaros – Dynamo Kijów. Ale wydaje się, że jakość meczów nie musi być argumentem numer jeden dla większości kibiców. Trybuny nie lubią nabzdyczonej do granic elitarności i atmosfera wokół całego projektu może być permanentnie nieznośna, a co za tym idzie – produkt może wcale nie być tak atrakcyjny dla sponsorów, jak się teraz niektórym wydaje. Jako że to zamach na współczesny model futbolu – model może niedoskonały, ale zaakceptowany społecznie i ugruntowany – może się okazać, że sponsorowanie tego jest obciachem. A nawet kręcenie się w pobliżu.
Florentino Perez powiedział jedną rzecz całkowicie nieakceptowalną – że Superliga będzie historycznym następcą Ligi Mistrzów, a więc wygranie jej będzie oznaczało wygranie Pucharu Europy. To już jest próba zawłaszczenia, kradzieży. Bo Perez tworzy sobie ligę biznesu, takie trochę bardziej rozbudowane Audi Cup. I jemu się wydaje, że wmówi nam, że to nie jest Audi Cup, tylko osadzony w historii futbolu turniej. Równie dobrze z takim tekstem mógłby wyskoczyć organizator ligi szóstek na Bemowie. Muszą te kluby zrozumieć, że oderwały się od sportu, a poszły w czystą komercję. Bo sport jest tam, gdzie Puchar Europy może wygrać Crvena Zvezda Belgrad, Ajax Amsterdam, Steaua Bukareszt albo FC Porto.
UEFA – ten czarny charakter, monopolista – jednak zachował chociaż pozory, że futbol jest dla wszystkich. Można było chociaż się marzyć. Niektórym na szczycie stworzono lądowisko dla drogich helikopterów i oni tam sobie wlatywali popijając szampana, innym zostawiono drogę krętą, długą, stromą i z mostami linowymi. Ale zostawiono.
Perez, Laporta, Agnelli i inni postanowili te liny przeciąć. I jeszcze powiedzieli, że to dla dobra wszystkich. Jak oni się już na szczycie jakoś doprowadzą do porządku, to dadzą znać.