Reklama

PRASA. Do końca kwietnia decyzja w sprawie Świerczoka. Piast pobije rekord?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

19 kwietnia 2021, 07:03 • 11 min czytania 16 komentarzy

– Do końca kwietnia Piast Gliwice musi zdecydować, czy wykupi Jakuba Świerczoka z Łudogorca Razgrad. Jeżeli chce to zrobić, musi zapłacić milion euro, czyli ustanowić efektowny transferowy rekord w historii klubu. Świerczok – najlepszy napastnik Piasta i jeden z najlepszych w całej ekstraklasie – w tym sezonie gra tylko na zasadzie wypożyczenia, co i tak było sukcesem gliwickiego klubu, bo chętnych na nietuzinkowego piłkarza nie brakowało, nawet przy uwzględnieniu, że jest podatny na urazy i kontuzje – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?

PRASA. Do końca kwietnia decyzja w sprawie Świerczoka. Piast pobije rekord?

“SPORT”

Niektórzy zastanawiają się, czy Warta może jeszcze dokulać się do pucharów, ale Piotr Tworek po wygranej z Wisłą mówił o pewnym utrzymaniu.

Piotr Tworek po końcowym gwizdku promieniał. – Zanim skomentuję mecz, chciałbym powiedzieć coś ważnego. Moi chłopcy zrobili niesamowitą rzecz. Na pięć kolejek przed końcem rozgrywek utrzymaliśmy się w ekstraklasie. Taki był cel główny i to udało nam się zrobić. Jestem ogromnie dumny z moich piłkarzy i chylę przed nimi czoło, bo od pierwszego meczu z Lechią Gdańsk aż do dzisiaj – i śmiem twierdzić, że także do następnego i kolejnych spotkań – tak będą biegać, pracować i grać. Dziękuję wam chłopcy i cieszcie się tą chwilą, bo na Wiśle Kraków nie wygrywa się często – radował się szkoleniowiec Warty, czyli rewelacji sezonu. W listopadzie w Grodzisku Wielkopolskim beniaminek wygrał z Wisłą 2:1, a decydującego gola strzelił Mateusz Kuzimski. W rewanżu 29-letni napastnik znowu okazał się katem „Białej gwiazdy”. To on bowiem oddał jedyne uderzenie, po którym piłka znalazła drogę do siatki.

Podbeskidzie poobijane po meczu z Pogonią, a tu zaraz trzeba grać ze Śląskiem i walczyć się o utrzymanie.

Reklama

– Wiemy, o co gramy i po meczu powiedzieliśmy sobie kilka słów – mówi Łukasz Sierpina, lewy wahadłowy w ekipie Podbeskidzia. – Ten mecz wcale nie wyglądał tak, że musieliśmy go przegrać. Losy tego meczu mogły ułożyć się odwrotnie. Przed przerwą graliśmy jak równy z równym, a stracony gol spowodował, że grało nam się trudniej – zaznacza były kapitan Podbeskidzia, który uważa, że jego drużyna dobrze weszła w drugą połowę. – Ale po kolejnej bramce, tym razem z rzutu karnego, trudno było odwrócić losy tego spotkania. Były momenty, w których to my prowadziliśmy grę. Uważam, że mogliśmy wyciągnąć coś z tego więcej. Nie byliśmy jakoś dużo gorsi od rywala – przekonuje Sierpina, z którego zdaniem nie do końca się zgadzamy. W naszej opinii długimi fragmentami tego spotkania zespół ze Szczecina dominował na placu gry i gdyby nie słaba skuteczność – Pogoń nie wykorzystała co najmniej dwóch stuprocentowych sytuacji – to zwycięstwo „portowców” byłoby bardziej przekonujące. Skończyło się 0:2, ale czasu na rozpamiętywanie porażki bielszczanie zupełnie nie mają – bo już jutro zmierzą we Wrocławiu ze Śląskiem.

Flick zapowiedział odejście, ale paradoksalne wcale nie musi odejść. Piłeczka leży po stronie Bayernu.

Mimo wszystko wcale nie jest powiedziane, że… Flick odejdzie. Jego kontrakt obowiązuje do 2023 roku, a według doniesień mediów większość zarządu to zwolennicy trenera, którzy mogą nie chcieć go puścić. W opozycji  znajduje się rzecz jasna skonfliktowany z Flickiem Salihamidzić, mający jednak silne poparcie słynnego Uliego Hoenessa. Były prezydent usunął się co prawda w bawarski cień, jednak cały czas ma wiele do powiedzenia w kuluarach. Jeśli Flick odejdzie z Bayernu, wcale nie zrobi tego jako przegrany. Przegrany będzie wtedy… Bayern, który straci świetnego szkoleniowca, a zostanie z fajtłapowatym w swoim działaniu dyrektorem sportowym – bo pracy Salihamidzicia zbyt pozytywnie nie można oceniać. 56-letni trener na brak zainteresowania nie może narzekać, bo oprócz kadry chciałby go niejeden klub z Anglii. Jeśli opuści Monachium, to na swoich zasadach. – Flick oczekiwał należytego szacunku. Chciał być traktowany jak partner do rozmów, a nie podwładny, któremu się wciska każdy szmelc do kadry – wyjaśnił krótko punkt widzenia szkoleniowca Tomasz Urban, ekspert Eleven Sports. Głośna była historia sprzed kilku tygodni, kiedy między trenerem a dyrektorem doszło do ostrego spięcia w klubowym autokarze. Flick nie patyczkował się wówczas z Salihamidziciem i… kazał mu się zamknąć, do czego zresztą lekką ręką przyznał się później w mediach.

“PRZEGLĄD SPORTOWY”

Mateusz Borek pisze, że bolesna prawda o Lechu jest taka, iż może celować tylko w wicemistrzostwo Wielkopolski. Gadki o grze o puchary można sobie odpuścić.

Reklama

Sam trener Maciej przyznaje, że gdyby mógł, to zmieniłby dziś porządek świata i wydłużył dobę, bo niemiłosiernie brakuje mu czasu. Skorża chyba już nie powinien wypowiadać się głośno o absurdalnej matematyce, która wciąż pozwala marzyć o pucharach. Powiem więcej, nie powinien się koncentrować na celach tu i teraz. Czas, który pozostał do końca sezonu, powinien raczej potraktować w kategorii przeglądu wojska, przyjrzeć się bardzo skrupulatnie wszystkim zawodnikom i zdiagnozować, kto z tej grupy jest na odpowiednim poziomie piłkarskim oraz mentalnym, by od pierwszego meczu następnego sezonu być gotowym na „wyprucie flaków” za Lecha i kto ma predyspozycje, by wziąć odpowiedzialność za wynik. W klubie panuje chaos, drużyna pogrążona jest w niepewności i marazmie, punktów brakuje od tygodni, Tymoteusz Puchacz marzy o Bundeslidze, a spora grupa piłkarzy udowadnia swoją postawą, że gra przy Bułgarskiej to dla nich zdecydowanie za wysokie progi. Po dwudziestu pięciu kolejkach Lech ma na koncie zaledwie trzydzieści punktów na siedemdziesiąt pięć możliwych. To temu zespołowi nie przystoi, to jest dla kibiców Kolejorza bilans nie do zaakceptowania. Napiszę dosadniej, to dla Lecha powód do wstydu. Ale to konsekwencja odgórnych wyborów: trenera, zawodników i zasad funkcjonowania. Przed rokiem Kolejorz wywalczył wicemistrzostwo Polski. Teraz może celować co najwyżej w wicemistrzostwo Poznania. Taka jest bolesna prawda.

Rozmówka z Marcinem Cebulą. O pięknym golu z Lechem, walce o wicemistrzostwo oraz Puchar Polski i o powodach zwyżki formy po transferze do Rakowa.

Wicemistrzostwo i zwycięstwo w Pucharze Polski to dla was realny cel?

Jak najbardziej. Pokazaliśmy w ostatniej kolejce, że nawet jak przyjeżdża do nas Lech, to my dyktujemy warunki i oni się dostosowują do naszego stylu gry. Naszym celem jest zajęcie miejsca w pierwszej trójce w ekstraklasie oraz wygrana w finale Pucharu Polski. To wszystko jest w naszym zasięgu.

Uważa pan, że wasz wyjazdowy mecz z Pogonią z ostatniej kolejki będzie jeszcze decydował o czymś?

Jeżeli i my, i oni wygramy wszystkie inne spotkania, to może się okazać, że będzie to spotkanie o wicemistrzostwo. Do tego jednak daleka droga. Musimy jednak robić swoje.

Z czego wynika zwyżka formy u pana od przejścia z Korony do Rakowa? Ustawienie, które stosuje trener Papszun, bardziej panu pasuje?

W jakimś stopniu na pewno. Gram jako ofensywny pomocnik, na pozycji numer dziesięć. To mi bardzo odpowiada. Trener też świetnie przygotowuje nas do każdego spotkania. Mamy konkretne wytyczne na poszczególne mecze. Znamy swoje indywidualne zadania. Stwarzamy więcej sytuacji od rywali. Staramy się cały czas prowadzić grę na połowie przeciwnika. Taki styl sprzyja zawodnikom ofensywnym, czyli między innymi mnie. Kilka razy już wspominałem w różnych wywiadach, że musiałem zmienić otoczenie. W Koronie byłem od czasów juniorskich (w pierwszej drużynie osiem lat – przyp. red.). Dla mnie przejście do Rakowa to było nowe otwarcie, które sporo mi dało. 

Czy Piast rozbije bank dla Jakuba Świerczoka? W najbliższych dniach rozstrzygnie się przyszłość snajpera gliwiczan. W grę wchodzą duże pieniądze.

Do końca kwietnia Piast Gliwice musi zdecydować, czy wykupi Jakuba Świerczoka z Łudogorca Razgrad. Jeżeli chce to zrobić, musi zapłacić milion euro, czyli ustanowić efektowny transferowy rekord w historii klubu. Świerczok – najlepszy napastnik Piasta i jeden z najlepszych w całej ekstraklasie – w tym sezonie gra tylko na zasadzie wypożyczenia, co i tak było sukcesem gliwickiego klubu, bo chętnych na nietuzinkowego piłkarza nie brakowało, nawet przy uwzględnieniu, że jest podatny na urazy i kontuzje. Bułgarzy przed rokiem chcieli go komuś oddać, ponieważ ówczesny trener Pavel Vrba nie wiązał z nim dużych nadziei. Dlatego Łudogorec – przynajmniej ze swojego punktu widzenia – nie stawiał wygórowanych żądań. Podobno zażyczył sobie tylko 50 tys. euro, ale zależało mu, by klub wypożyczający przejął zobowiązania płacowe wobec zawodnika. I tu pojawiała się istotna przeszkoda, bo polskie kluby interesujące się Świerczokiem aż takich pieniędzy zawodnikom nie płacą. O powrót dawnego snajpera mocno zabiegało Zagłębie Lubin, jednak musiało się obejść smakiem, gdy usłyszało, że jego roczne utrzymanie to wydatek rzędu 500 tys. euro. Takich oporów nie posiadał mający na głowie także kwalifi kacje do Ligi Europy Piast. Uzgodnił warunki kontraktu i dobrze na tym wyszedł, bo pozyskał gracza stanowiącego o jakości zespołu w ofensywie. Zależność jest oczywista – gdy dobrze gra Świerczok, dobrze gra cała drużyna. Gdy natomiast 28-latkowi nie idzie, cały zespół ma kłopot z uzyskaniem dobrego wyniku. W Gliwicach muszą teraz zważyć, czy stać ich na wydanie okrągłego miliona euro, plus oczywiście około dwóch milionów złotych na roczne wynagrodzenie dla piłkarza.

“Prześwietlenie” tym razem z trenerem rewelacji II ligi – Marek Gołębiewski ze Skry Częstochowa opowiada o swojej filozofii, ideałach i trenerskich planach na przyszłość.

Trenerem chciał pan zostać już piętnaście lat temu, w wieku 25 lat. Skąd taka świadomość?

Nawet wcześniej. Pierwszy zespół przejąłem w wieku 20 lat, zaczynałem z 11-latkami w Jedności Żabieniec. W ataku biegał dobrze zapowiadający się napastnik, Antek Królikowski, dziś aktor. To moja pierwsza styczność z trenerką, zaczęło mi się to podobać. Grałem w Gwardii Warszawa, później wyjechałem na cztery lata do Grecji. Po powrocie zacząłem pracę w Escoli.

Co pana pociąga w tym zawodzie?

Zarządzanie ludźmi i kontakt z nimi. To dwie rzeczy, które bardzo lubię. Słabo o sobie mówić, ale jestem otwarty, łatwo nawiązuję kontakty. W pracy trenera podoba mi się właśnie ten kontakt z zawodnikami. Pozwala mi to wracać do czasów, kiedy sam grałem w piłkę. Szatnia, stresik, motyle w brzuchu. Każdy trener wie, o czym mówię.

Który trener wywarł na panu największe wrażenie?

Carlos Alos był pierwszym dyrektorem w Escoli, a teraz jest trenerem na Cyprze. Facet z ogromną wiedzą, który wpłynął na moją filozofię. W Escoli pracowałem też z Wojciechem Stawowym. Do dziś czerpię jakieś wzorce z wiedzy taktycznej, którą mi przekazał. Podstawy zostały we mnie, choć gram trochę inaczej.

A skąd w ogóle taki styl grania u pana? Ofensywny, więc trudniejszy.

Ale bardziej cieszący zawodników i mnie. Pracujesz nad schematami, a gdy to ci wychodzi, strzelasz po nich gole i wygrywasz, to wtedy ta praca cieszy. Możesz też stanąć z tyłu i czekać na błąd przeciwnika. Pewnie takie mecze moja drużyna także będzie grała, ale przeważnie chcę dominować. Tydzień temu przegraliśmy 3:4 ze Stalą Rzeszów. Wynik wiele mówi, wolę taki niż 0:1. Jako trener nie lubię remisów 0:0. Jak już mam dzielić się punktami, to z bramkami.

Rozmowa z Iwoną Lewandowską, czyli mamą Roberta Lewandowskiego. Bardzo życiowa rozmowa – jest o odrzuceniu Lewandowskiego przez Legię, emocjach piłkarza, dojrzewaniu, wsparciu kobiet, rodzinie. Ciekawy wywiad.

Robert otacza się też bardzo silnymi kobietami. To raczej nie jest przypadek.

Mając silną mamę, bo byłam silna i on to widział, pamięta. Lipiec przed laty. Miasteczko na granicy niemiecko holenderskiej. Varsovia miała z tą drużyną układ. Ich zespół przyjeżdżał do Polski, my ich nocowaliśmy, a potem oni jechali do nich na turniej. Trener Varsovii zapytał, czy możemy ugościć u siebie w domu trenera z synem, który też był zawodnikiem. Żaden problem. Mój mąż dorabiał wtedy na taksówce, więc dowożenie ich było na mojej głowie. Brałam samochód, Roberta, trenera z synem, zawoziłam gości na obiekty Olimpii, Roberta na Sarmatę, wracałam do Leszna, robiłam obiad, po czterech godzinach wracałam po nich, przywoziłam ich, po pół godzinie dołączał mój mąż. Wiedzieli, że mogą na mnie liczyć. Zawsze byłam dobrze zorganizowana.

Bycie mamą jednego z najlepszych piłkarzy na świecie to więcej profitów czy problemów?

Niestety dużo ludzi w Polsce ocenia cię po tym co masz, kim jesteś, a nie jakim człowiekiem jesteś. W oczach wielu osób, bycie mamą Roberta Lewandowskiego generuje wiele stereotypów i niepotrzebnych etykiet. Tylko że on ma swoje życie, a ja swoje. Gdybym nie była wykształcona, nie miała mieszkania, pasji, wtedy mogłabym liczyć na jego pomoc. Ale tak nie jest. Sama też do czegoś doszłam. Jestem dyplomowanym nauczycielem, grałam w pierwszej lidze w siatkówkę, wychowałam cudowne dzieci, byłam w szczęśliwym małżeństwie, od 30 lat mam przyjaciół. I to jest prawdziwy dorobek mojego życia.

Pamięta pani czasy, gdy byliście zupełnie anonimową rodziną?

Nigdy taką rodziną nie byliśmy. W Lesznie nas znano. Mój mąż był wodzirejem na spotkaniach towarzyskich, ja też lubię poznawać ludzi, dużo mówić, wiele razy się przekrzykiwaliśmy. Poza tym oboje byliśmy nauczycielami, więc przyzwyczailiśmy się do tego, że uczniowie patrzą (śmiech).

Według Dariusza Dziekanowskiego Raków wymierzył Lechowi i Skorży karę za tanie cwaniactwo.

Wracając do Lecha i nowego trenera Macieja Skorży. Myślę, że porażka z Rakowem była ceną, którą szkoleniowiec zapłacił za swoją decyzję, by nie zaczynać pracy od spotkania z Legią. Tydzień temu pisałem w tym miejscu o Skorży z pewną nadzieją. Niestety kiedy wyszło na jaw, że tak naprawdę jego umowa z Lechem była już gotowa przed meczem z liderem, to byłem lekko zniesmaczony. Jestem zwolennikiem reguły, że generalnie w sporcie kalkulowanie nie popłaca. Kiedy zaczynasz kombinować w ten sposób, że z tym rywalem odpuścisz sobie mecz, skupisz się na następnym, to zazwyczaj za takie tanie cwaniactwo przychodzi ci zapłacić wysoką cenę. Jesteś dobry, znasz się na robocie, ktoś cię wzywa do ważnej pracy, to zawijasz rękawy i zaczynasz. Przegrywasz z Legią, znosisz to po męsku i korygujesz błędy w meczu z Rakowem. A gdy unikasz prestiżowej rywalizacji z liderem, potem dostajesz po głowie od Rakowa, to nie masz już żadnego alibi, że pracujesz za krótko, że piłkarze nie pojęli jeszcze twoich pomysłów.

“SUPER EXPRESS”

Piłki dziś w Superaku niewiele – Krychowiak z kolejnym bardzo dobrym występem, za to Fabiański nie popisał się w barwach West Hamu.

To był jednak popis „Krychy”, który najpierw pewnie wykorzystał rzut karny podyktowany po faulu na nim, a w końcówce asystował jeszcze przy ostatnim golu dla Loko. Na koniec uśmiechnięty pozował z nagrodą dla najlepszego piłkarza meczu. Krychowiak w tym sezonie rosyjskiej ligi ma już na koncie siedem goli i trzy asysty.

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Sven Hannawald: Mam łzy w oczach, gdy patrzę dziś na skoki Stocha [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Sven Hannawald: Mam łzy w oczach, gdy patrzę dziś na skoki Stocha [WYWIAD]

Komentarze

16 komentarzy

Loading...