Reklama

PRASA. Gumny: Intensywność w Bundeslidze i Ekstraklasie? Przepaść

redakcja

Autor:redakcja

17 kwietnia 2021, 08:15 • 14 min czytania 9 komentarzy

Dzisiejsza prasa dostarcza nam sporo wieści z lig zagranicznych oraz Ekstraklasy. Mamy zapowiedzi debiutu Macieja Skorży, wywiad z Maciejem Żurawskim oraz szybki przegląd wiadomości z 1. i 2. ligi. Ciekawie wypada także wywiad z Robertem Gumnym, który opowiada o grze w Niemczech. I nie jest to opinia zbyt dobra dla polskiej ligi. – W Augsburgu wszystko trzeba robić na dużej prędkości: bronić, atakować, a później w pełnym biegu wracać na swoją pozycję. Intensywność w słabszym zespole Bundesligi jest wyższa niż w wiodącym niemieckim klubie, a w porównaniu z czołowym klubem ekstraklasy to przepaść. W tych ekipach jest czas na oddech, a my robimy wszystko na maksymalnych obrotach – mówi Polak.

PRASA. Gumny: Intensywność w Bundeslidze i Ekstraklasie? Przepaść

Sport

Lechia i Piast walczą o miejsce w czołówce. Przed meczem obie strony wzajemnie się komplementują.

Historia i bilans bezpośrednich meczów „żyje” w głowach bohaterów dzisiejszego meczu. Oba zespoły bardzo się szanują. – Lechia to zespół, który w ostatnich latach plasuje się w czołówce i ma zawodników o wysokim poziomie umiejętności. Nastawiamy się na trudne 90 minut, ale poznaliśmy już smak zwycięstwa w Gdańsku, a w tym sezonie pokonaliśmy ich również ostatnio u siebie, więc musimy pewni siebie podejść do tego spotkania i zdobyć 3 punkty – mówi pomocnik Piasta, Patryk Sokołowski. – Moim zdaniem nieprzypadkowo Piast jest w tym miejscu i ma tak imponującą serię, jaką nie może się pochwalić nawet liderująca Legia. To tylko pokazuje, z jakim przeciwnikiem przyjdzie nam się zmierzyć. Te statystyki nie są jednak tak imponujące w meczach z Lechią i zrobimy wszystko, żeby podtrzymać nasz bilans bezpośrednich spotkań – uważa z kolei trener Piotr Stokowiec. Jak widać z wielu względów dzisiejszy mecz będzie niezwykle ważny i zacięty, a wynik może mieć wpływ na najbliższą przyszłość. – Można powiedzieć, że Lechia jest naszym bezpośrednim rywalem w walce o czołowe lokaty i z pewnością będzie to bardzo istotne spotkanie, dlatego w pełni się skupiamy, żeby odnieść w nim zwycięstwo – dodaje „Sokół”.

Peter Hyballa przed meczem Wisły z Wartą jest oazą spokoju. Przynajmniej tak mówi.

Reklama

– Po porażce z Rakowem w szatni było spokojnie – mówi trener Peter Hyballa. – Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że wszyscy walczyli, ale rywal okazał się skuteczniejszy. Dlatego w tygodniu nastawiliśmy się na dalszą pracę i mogę powiedzieć, że wszyscy są bardzo skoncentrowani na treningach i starają się zdobyć miejsce w wyjściowej jedenastce, do której wróci już Felicio Brown Forbes. Nasz napastnik nie mógł zagrać w spotkaniu z częstochowianami, bo taka była umowa między klubami, ale teraz już będzie mógł wystąpić i poprawić swój strzelecki dorobek oraz pomóc drużynie zdobyć trzy punkty. Liczę też na Kubę Błaszczykowskiego, ale w innym wymiarze. W tym tygodniu nasz kapitan nie trenował raz, a w tym roku w sumie z powodów zdrowotnych zaliczył mało treningów. Ponieważ nasza gra oparta jest na dynamice i szybkości to bardziej widzę go w roli wchodzącego dżokera, tak jak to miało miejsce w Bielsku-Białej i w meczu z Rakowem. […] – Analizując grę Warty śmiało mogę powiedzieć, że jest to drużyna wzorcowa, która bardzo dużo biega, walczy i przede wszystkim gra do samego końca, nigdy się nie poddając – ocenia trener Wisły. – Stosują sprawdzone ustawienie 4-2-3-1, co na pewno pomaga jej realizować meczowy plan, na który składają się szybkie kontry. Zawodnicy całą swoją uwagę skupiają na zadaniach, które mają do wykonania na boisku, dlatego podoba mi się ten zespół. Na pewno czeka nas trudne spotkanie, ale jesteśmy na właśnie taki mecz przygotowani.

ŁKS Łódź zdaniem “Sportu” wpuszcza szmaty. W sumie, patrząc na gole Arki, ciężko się z tym nie zgodzić.

Tak, ŁKS stracił dwie „szmaty”, ale nie dlatego przegrał. Mimo wielu przeciwności losu Arka przetrzymała ataki łodzian w I połowie, a w II zdominowała mecz, wygrywając zbyt nisko, jak na przewagę, którą miała. Wyjście z własnej połowy było poza zasięgiem możliwości piłkarzy ŁKS-u, którzy jednak bramki stracili nie po efektownych strzałach przeciwnika, a po własnych kiksach przy wyprowadzaniu piłki. Najpierw Mikkel Rygaard nie opanował piłki po podaniu Malarza, chwilę później sam Malarz podał na nogę Marcusa Viniciusa, który w ten sposób po 9 latach (!) znów strzelił gola w meczu z ŁKS-em. Po czymś takim miejscowi rozsypali się całkowicie. Było wprawdzie kilka chaotycznych ataków, ale do zdobycia wyrównującej bramki było tak daleko jak z Łodzi do Gdyni. W końcówce można się było wprawdzie dopatrzyć „ręki” Łukasza Wolsztyńskiego w polu karnym, ale „co to za ręka”, jak powiedział kiedyś pewien sędzia, pytany po meczu, dlaczego nie podyktował karnego.

Mecz za sześć punktów. Tak nazywa się takie starcia jak spotkanie Zagłębia Sosnowiec z GKS-em Bełchatów.

Reklama

– Znamy swoją wartość. Pokazaliśmy, że możemy w tej lidze punktować niezależnie od tego, kto jest naszym rywalem. Z Termalicą straciliśmy wygraną w ostatnich sekundach, w Łodzi z ŁKS-em też byliśmy bliżsi wygranej, z Sandecją zabrakło skuteczności. Jeśli w niedzielę zagramy tak jak w ostatnich meczach, a do tego będziemy skuteczni i skoncentrowani w linii defensywnej, to po ostatnim gwizdku powinniśmy mieć powody do radości. To są jednak słowa i zamierzenia. Teraz musimy to przenieść na boisko – mówi kapitan Zagłębia, Lukasz Duriszka. Zdaniem wracającego do składu po lekkim urazie Michała Masłowskiego w meczu z GKS-em ważna będzie cierpliwość w rozgrywaniu akcji. – W takich spotkaniach rywal jest skupiony na zamykaniu się i kontratakach. Trzeba więc spokojnie i konsekwentnie grać piłką – podkreśla trzykrotny reprezentant Polski. Pomocnik sosnowiczan liczy na wygraną nie tylko z Bełchatowem, ale także w kolejnych starciach. – Chcemy wrócić do punktowania. Bardzo ważny będzie kolejny wyjazdowy mecz z Resovią. Przegraliśmy z Sandecją, ale nasza gra – zwłaszcza w drugiej połowie – była ciekawa. Niestety, piłka bywa przewrotna i nie wywalczyliśmy w Nowym Sączu nawet punktu.

GKS Katowice doczeka się stadionu? Do przetargu stanęło pięć firm, a jedna z nich spełnia wymogi budżetowe.

Pięć firm zgłosiło się do przetargu na budowę kompleksu sportowego ze stadionem i halą w Katowicach, w sąsiedztwie autostrady A4 i rejonie ulic Dobrego Urobku, Upadowej oraz Bocheńskiego. Koperty z ofertami zostały otwarte wczoraj o 9.00. Jedna z nich – NDI SA z Sopotu – zmieściła się w założonym przez katowicki magistrat budżecie, czyli niecałych 230 milionach złotych brutto. NDI wyceniła budowę kompleksu na 205,2 mln zł brutto. Oferty pozostałych firm były znacznie wyższe. 260,8 mln zł brutto to propozycja warszawskiego Mostostalu, 264,1 mln zł brutto – firmy Mirbud ze Skierniewic, 267,2 mln zł brutto – stołecznego Budimeksu, zaś aż na 305,7 mln zł brutto koszt powstania stadionu, hali, dwóch boisk i niezbędnej infrastruktury towarzyszącej określiło Bielskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego – o ponad 100 milionów więcej od najniższej oferty! Co teraz? – Wybór wykonawcy to nie kwestia tygodnia ani nawet miesiąca. Może to trwać kilka miesięcy. Komisja przetargowa przystępuje do pracy, weryfikacji dokumentów, będzie ewentualnie wzywać oferentów do uzupełnienia dokumentacji, potem przystąpi do oceny ofert. Pamiętajmy, że wybór wykonawcy uprawomocnia się dopiero po 10 dniach, a inni oferenci mają wtedy czas na odwołanie do KIO, co z automatu może wydłużyć całą procedurę. Jestem jednak optymistą i wierzę, że jesienią zacznie się budowa stadionu – przekonuje przewodniczący Komisji Kultury, Promocji i Sportu. Od dnia podpisania umowy wykonawca będzie miał 3 lata na zbudowanie kompleksu, który wedle najbardziej optymistycznego scenariusza w 2024 roku ma być gotowy. W ramach inwestycji powstanie stadion o pojemności 14896 miejsc, hala na 2792 miejsca, dwa pełnowymiarowe trawiaste boiska z budynkiem socjalnym oraz niezbędną infrastrukturą towarzyszącą.

Super Express

Wzloty i upadki Macieja Skorży, którego “Super Express” nazywa wielkim fanem lotnictwa.

Dublet z Wisłą

Szybko wyprowadził z kryzysu Wisłę, która pod jego wodzą sięgnęła w sezonie 2007/2008 po mistrzostwo z ogromną przewagą (14 pkt). W kolejnym sezonie obronił tytuł.

Tytuł z Lechem

Najbardziej spektakularnym wzlotem było jednak mistrzostwo Polski wywalczone z Lechem w sezonie 2014/2015. Faworytem była Legia, ale Kolejorz po świetnym finiszu ją wyprzedził.

Kompromitacja z Levadią

Największym koszmarem w czasie trzech lat spędzonych w Wiśle była kompromitacja w eliminacjach do Ligi Mistrzów w 2009 r. Zespół Skorży ośmieszyła… estońska Levadia. To był początek jego upadku w Wiśle.

Bartosz Kapustka jest wart coraz więcej kapustki. Rozumiecie, taka gra słów.

– Ma w sobie wiele kreatywności, pomógł nam bardzo w znalezieniu się w miejscu, w którym jesteśmy. Ma też większe doświadczenie od Bartosza Slisza (ostatnio powołany do kadry Paula Sousy – red.), jest trochę starszy. Był już m.in. w Leicester City. Ten bagaż doświadczeń teraz procentuje – komentuje dobrą grę kolegi Andre Martins, portugalski pomocnik Legii. Paulo Sousa też dostrzegł zwyżkę formy Kapustki. Piłkarz znalazł się na szerokiej liście portugalskiego selekcjonera, ale ostatecznie nie został powołany.

Poza tym wieści o nowym piesku Mariny i Wojciecha Szczęsnego.

Przegląd Sportowy

Maciej Żurawski uważa, że w meczu Warty Poznań z Wisłą Kraków nie ma faworyta. Będzie kibicował obydwu zespołom.

Kto pana zdaniem jest faworytem sobotniego meczu Wisła Kraków – Warta? Układ tabeli mógłby wskazywać, że większe szanse na zwycięstwo ma zespół z Poznania, który o pięć punktów wyprzedza Białą Gwiazdę.

W tym spotkaniu nie ma faworyta. Aktualne miejsce obu drużyn w tabeli nie ma znaczenia. Warta optymalnie wykorzystuje taktykę i charakterystykę swoich zawodników. Te elementy pięknie współgrają. Dobrze, że trener Piotr Tworek nie próbuje niczego zmieniać na siłę, tylko po to, żeby coś udoskonalać. Jeśli drużyna notuje serię zwycięstw, szkoleniowiec konsekwentnie trwa przy swoim pomyśle i to daje efekt. Warta nie ma wielkich możliwości i takiego potencjału piłkarzy, by grać otwarty futbol. Natomiast ich przepisem na sukces jest intensywna gra w defensywie oraz jednoczesne tworzenie i wykorzystywanie sytuacji bez ustępowania miejsca rywalowi. Zieloni mają bardzo fajny pomysł na to, jak zbierać punkty i to im się udaje.

Komu będzie pan kibicował w sobotę?

Obu drużynom. Ja nie mam swojego faworyta. Staram się być neutralny. Zarówno z jednym, jak i z drugim klubem wiąże mnie sporo wspomnień. W tym wszystkim jest dużo emocji. Trudno byłoby mi się odnosić tylko w kierunku jednego zespołu.

W takim razie, z jakimi emocjami kojarzy pan oba kluby? W Warcie Poznań i Wiśle Kraków był pan na zupełnie innych etapach swojej kariery piłkarskiej.

A między nimi był jeszcze znaczący okres w Lechu. Do obu drużyn odnoszę się z szacunkiem. Z Wartą wiążą mnie emocje dotyczące dzieciństwa i dorastania jako piłkarza. Natomiast z Wisłą czuję się złączony emocjami związanymi z największymi osiągnięciami i najlepszą grą w moim wykonaniu. W barwach Białej Gwiazdy zdobyłem wiele bramek w ekstraklasie, a jako zespół sięgnęliśmy po trofea.

Robert Gumny mówi o wzroście formy i słowach Rafała Gikiewicza, które swego czasu wywołały spore poruszenie.

Czy stwierdzenie Rafała Gikiewicza, że został pan wezwany na dywanik, było przesadzone?

Odpowiem za siebie: ja nie wypowiedziałbym się w podobnym tonie o koledze z zespołu. Z Rafałem wiemy, jaka jest prawda i nie ma co tego rozdrapywać.

Trafił pan do Augsburga jako prawy obrońca, a na tej pozycji występuje Raphael Framberger.

Trener Heiko Herrlich robi rotację w jedenasce, co nie pomaga w ustabilizowaniu formy. Raphael był pierwszym wyborem trenera i ten bardzo go ceni. Długo patrzył na niego przez pryzmat świetnego startu zespołu, kiedy wygraliśmy dwa mecze, a w trzecim zremisowaliśmy i byliśmy w czołówce. Raphael zyskał tym zaufanie trenera i miejsce w pierwszej jed e n a s t c e. Po czas i e , kiedy doszedłem do odpowiedniej formy fi zycznej, zacząłem go naciskać. Dostawałem swoje szanse i, choć pierwsze mecze nie wyglądały najlepiej, to teraz gram ze spokojniejszą głową.

Trener Heiko Herrlich powiedział, że udowadnia pan swoją wartość, ale zdarzają się przestoje, w których brakuje panu tchu.

Trener ma rację. W ekstraklasie było inaczej. Tutaj gramy dużo z kontrataku wobec tego wiele sił należy poświęcić na obronę: przesuwanie, pressing, doskakiwanie do rywala, ale również nie wolno zapominać o atakowaniu. Intensywność jest dużo wyższa niż w czołowym polskim klubie. W Lechu często dominowaliśmy, budowaliśmy akcję, kończąc ją strzałem, dzięki czemu miałem czas, by wrócić do siebie. W Augsburgu wszystko trzeba robić na dużej prędkości: bronić, atakować, a później w pełnym biegu wracać na swoją pozycję. Intensywność w słabszym zespole B u n d e s l i g i jest wyższa niż w wiodącym niemieckim klubie, a w porównaniu z czołowym klubem ekstraklasy to przepaść. W tych ekipach jest czas na oddech, a my robimy wszystko na maksymalnych obrotach.

Trener i dyrektor sportowy Eintrachtu odchodzą z klubu, który jest na fali. Co czeka zespół z Frankfurtu?

Według raportu Deloitte wpływy z transferów to połowa rocznych przychodów Eintrachtu, więc nic dziwnego, iż Bobic stał się łakomym kąskiem na rynku. Prawdopodobnie jego następcą zostanie Manga, co daje nadzieję, że nad Menem uda się uniknąć zmiany na gorsze. Z kolei Hütter przyjął ofertę Borussii Mönchengladbach i zastąpi tam Marco Rose. Austriacki szkoleniowiec w 2018 roku przejął Eintracht po Niko Kovaču (zdobył z zespołem Puchar Niemiec) i po początkowych kłopotach (odpadnięcie z DFB Pokal po spotkaniu z SSV Ulm) stworzył drużynę, której ofensywną grą zachwycano się w całym kraju. A w sumie także poza jego granicami, jako że Die Adler dotarli aż do półfi nału Ligi Europy. Jeszcze do niedawna wydawało się, że ekipę Hüttera sprawdzą także w Champions League, ale już wiadomo, że nie z nim na ławce. A przecież ponadto klub opuści prezes do spraw sportowych Bruno Hübner. W krótkim odstępie czasu na prezesa Petera Fischera spadło kilka nieszczęść. Jego głowa w tym, by jednak spróbować zachować harmonię i ostatnie lata nie były wyłącznie odstępstwem od normy.

Athletic Bilbao ma dziwne hobby. Lubi sobie walnąć Barcę w starciu o puchar.

Gdy Athletic ostatni raz triumfował, to w finale pokonał, a jakżeby inaczej, Barcelonę. Oznacza to, że ostatnie trzy trofea zdobywał zawsze po triumfie nad Dumą Katalonii. Sezon 1983/84 w ogóle był wyjątkowy, bo sięgnął także po, ostatnie do dziś, mistrzostwo. Jako że wywalczył i Puchar Króla, i tytuł w lidze, to przyznano mu również bez gry Superpuchar. Potem dla Basków przyszły chudsze czasy i na kolejny występ w finale Copa del Rey czekali aż ćwierć wieku, gdy ulegli Barcelonie. Doszli jeszcze do finałów trzy oraz sześć lat później i znów za każdym razem przegrywali właśnie z Barcą. Oznacza to, że na siedem ostatnich starć o trofeum w finale Pucharu Króla lub Superpucharze aż sześciokrotnie ich rywalem była Barcelona, a bilans tych spotkań jest remisowy. Teraz Bilbao żyje zbliżającym się finałem. Na stronie internetowej dziennika „El Correo” zamieszczono odliczanie minut i sekund do meczu. Tysiące fanów chciało pożegnać drużynę przed finałem, tak jak miało to miejsce przed starciem z Sociedad, ale teraz policja lepiej się przygotowała, aby nie doszło do tak znaczącego łamania koronawirusowych obostrzeń.

Antonio Conte nauczył Inter grać tak, jak grają zespoły wygrywające trofea. Nic dziwnego, że mediolańczycy właśnie po nie zmierzają.

Po pierwsze, Conte zdecydował się ograniczyć pressing. Plan Nerazzurrich jest prosty – napastnicy rzucają się na obrońców przeciwników próbujących konstruować akcje, jednak jeśli nie uda się zanotować odbioru, momentalnie cały zespół cofa się pod własne pole karne i zawodnicy ustawiają się blisko siebie, najczęściej w systemie 5-3-2. Drużyna z Mediolanu jest czwarta w Serie A pod względem prób pressingu podjętych w ofensywnej tercji murawy (34,2 na 90 minut), ale dopiero 17., jeśli chodzi o środkową część boiska. Początkowo Conte chciał większej aktywności w centrum, tyle że zrefl ektował się po stracie 23 bramek w 17 kolejkach. Po zmianie taktyki w 13 meczach Inter pozwolił sobie wbić cztery gole. Kolosalna różnica. Po drugie, szkoleniowiec nauczył piłkarzy wygrywania w – nazwijmy to – brzydki sposób. Sztandarowy przykład to triumf nad Sassuolo (2:1), w którym Nerazzurri zanotowali 30 procent posiadania piłki. Po tym spotkaniu były reprezentant Włoch Antonio Cassano burzył się, że gdyby on miał trenera z takim nastawieniem, popędziłby do prezesa klubu z żądaniem jego zwolnienia. Ostatnie sześć zwycięstw ekipa z Mediolanu odniosła jednym golem. Jeden powie, że to minimalizm, a drugi, że to skuteczność. Inter ma drugą najskuteczniejszą ofensywę Serie A po Atalancie, jeszcze w tym roku potrafi ł wbić po trzy bramki Lazio i Milanowi. Po prostu kiedy zaczęła się decydująca faza rozgrywek, postawiono na pragmatyzm.

Degerford IF wrócił do szwedzkiej ekstraklasy. Co z tego? To zespół z miasta liczącego 10 tys. mieszkańców, w którym znajdziemy oryginalne postaci.

Dziś struktura kadrowa beniaminka jest całkiem podobna, bo drużyna składa się z samych Szwedów (jeden ma podwójne obywatelstwo i gra dla Jordanii) i jednego tylko obcokrajowca. A i polskie ślady szybko znajdujemy nie tylko w osobie Bertilssona, bo rezerwowy bramkarz Jeff rey Gal, chociaż Amerykanin z Chicago, to z polskiej rodziny. Kapitan Oliver Ekroth to z kolei syn Petera, byłego niezłego hokeisty wybranego w drafcie do NHL, a w latach 2008–09 selekcjonera naszej kadry. Dużo większą postacią w szwedzkiej piłce jest starsza siostra Olivera Petronella, była zawodniczka Juventusu czy Romy. Obok Ekrotha w obronie grają Gustav Granath (kuzyn jego ojca Jonas to członek poprzedniej ekstraklasowej ekipy Degerfors) i Sebastian Ohlsson, otwarcie mówiący o uzależnieniu od snusa, szwedzkiej używki na bazie tytoniu, a do tego deklarujący, że lubi tyle piw, iż trudno mu wybrać ulubioną markę. Eksperci wcale nie są przekonani, że ta wesoła gromadka z rozwalającego się stadionu musi za parę miesięcy pożegnać się z ligą. Degerfors nieźle poradziło sobie na przełomie lutego i marca w Pucharze Szwecji, wygrało swoją grupę z kompletem zwycięstw i doszło do ćwierćfi nału. Wśród dziennikarzy „Sportbladet”, co roku typujących kolejność w Allsvenskan, tylko dwoje z dziewięciu przewiduje beniaminka do spadku. Bo przecież jeśli będzie grał dobrą piłkę, wszystko się ułoży.

Gazeta Wyborcza

Nic o piłce.

Rzeczpospolita

Nic o piłce.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Sven Hannawald: Mam łzy w oczach, gdy patrzę dziś na skoki Stocha [WYWIAD]

Jakub Radomski
2
Sven Hannawald: Mam łzy w oczach, gdy patrzę dziś na skoki Stocha [WYWIAD]

Komentarze

9 komentarzy

Loading...