To nie było One Man Show, ale niewiele ku temu zabrakło. Federico Chiesa był bez wątpienia najlepszym zawodnikiem na boisku. Zdominował całe spotkanie, nie dał pola do konkurencji Cristiano Ronaldo, nie mówiąc już o Lorenzo Insigne. Świecił najjaśniej, ale tym razem nie ma co się na jego klub zżymać.
Czy Juventus zagrał dobre spotkanie? Ano tak. Właściwie było ono bardzo dobre, bo Napoli trudno było stworzyć jakąkolwiek klarowną sytuację. Raz wyraźnie spudłował Ruiz, raz Piotr Zieliński, ale w obu tych akcjach bardziej byśmy się zdziwili, gdyby padła bramka, niż ostatecznym rozwiązaniem.
Koniec końców ekipa Gennaro Gattuso pozostała z kilkoma słabiutkimi uderzeniami, które bez problemu sparował Buffon i dwiema próbami Insigne. Jedna spaliła na panewce – piłka poszybowała zbyt wysoko. W drugiej Włoch już się nie pomylił, ale zadanie miał o tyle łatwiejsze, że uderzał z jedenastego metra.
Poza tym? Bardzo krucho. Nie mogło jednak być inaczej, bo w Napoli nie działało dzisiaj właściwie nic. Mimo, że Insigne i był bodaj najlepszym piłkarzem gości, oddał najgroźniejsze strzały, to i tak przez większość spotkania trzymał się w cieniu. Ba! Raz w akcji defensywnej ośmieszył go Morata, który założył mu siatkę, drugim razem w akrobatycznym stylu minął go wspomniany Chiesa.
Trudno jednak wyróżnić kogokolwiek innego. Zieliński nie potrafił wpasować się w tempo meczu. Miał niecelny strzał, jedną niezłą długą piłkę i nieudaną próbę wywalczenia rzutu karnego. Trochę mało, trochę rozczarowująco. Grał na spuszczonym powietrzu, podobnie jak reszta jego kolegów z drużyny. Ani Fabian, ani Lozano, ani Mertens, ani Koulibaly. Nikt nie wyróżniał się na tle Starej Damy, która przecież w ostatnim czasie miała nieliche problemy.
Niby koniec końców Napoli przeważało pod względem statystyk, lecz fani ekipy spod Wezuwiusza mogą nimi co najwyżej ocierać sobie kąciki oczodołów. Niby więcej strzałów, niby więcej celnych, niby większe posiadanie piłki. A przecież gdyby tylko Juventus był skuteczniejszy, a Chiellini bardziej ostrożny, skończyłoby się dla nich jeszcze gorzej.
Zespół pieśni i tańca
Kto wie – być może tak pozytywny odbiór tego spotkania w dużej mierze wynika z tego, że Juventus spotkanie zaczął koncertowo. Najpierw zawodników Napoli nawijał Morata, który radził sobie tak dobrze jak rodowity Włoch z nawijaniem makaronu. Później w jego ślady poszedł Cristiano Ronaldo, a nawet Danilo. Nikt jednak nie zrobił obrońcom Gattuso takiego mentliku w głowie jak Chiesa.
- 100% skuteczności dryblingu (5/5)
- jedna asysta
- 92% wygranych pojedynków (11/12)
Był wszędzie, a do dopełnienia doskonałego występu brakło mu tylko trafienia. Miał ku temu okazję, ale a to raz przeszkodził mu namolny sędzia liniowy, a to sam Chiesa popełnił błąd w sztuce i nie pokonał Mereta. Nie może to jednak zamazać wrażenia, jakie zdołał wywrzeć w ciągu 80. minut spędzonych na boisku.
Nie ma też przypadku w tym, że Napoli zdobyło bramkę akurat wtedy, gdy już nie hasał po placu boju. Włoch zanotował przecież pięć interwencji w defensywie, czyli więcej niż choćby Danilo i ten nieszczęsny Hysaj, przed którym stanęło zadanie powstrzymania 23-latka.
Zresztą nie tylko Albańczyk nie dawał sobie rady. Juventus wyglądał w pierwszej połowę niczym zespół pieśni i tańca. Jego przedstawiciele mijali graczy Napoli z wielką swadą. Był to jeden z nielicznych meczów, w których na Starą Damę patrzyło się po prostu dobrze. Ich agresja, pressing, determinacja, ale i walory estetyczne pozostawiły Azzurrich daleko z tyłu. Z perspektywy ich fanów najważniejsze jest chyba jednak to, że udało się dowieźć prowadzenie i zainkasować trzy punkty. Juventus wraca do czołowej trójki. Pytanie, na jak długo.
Juventus – Napoli 2:1 (1:0)
Ronaldo 13, Dybala 73 – Insigne 90 (karny)
Fot.Newspix