Reklama

Tomaszewski: Przegraliśmy na własne życzenie, mamy lepszych piłkarzy od Anglików

redakcja

Autor:redakcja

02 kwietnia 2021, 08:46 • 12 min czytania 25 komentarzy

Piątkowa prasa przynosi kolejne dyskusyjne tezy Jana Tomaszewskiego. Jest też krytyka Paulo Sousy w kilku innych tekstach oraz powrót do ligowej rzeczywistości. Ze względu na start Ekstraklasy w sobotę, dziś też dodano Magazyn Lig Zagranicznych. 

Tomaszewski: Przegraliśmy na własne życzenie, mamy lepszych piłkarzy od Anglików

PRZEGLĄD SPORTOWY

Po trzech meczach dalej nie wiadomo, w którym kierunku zmierza nasza kadra.

Polacy strzelili siedem goli, przy większości udział mieli zawodnicy wprowadzeni na boisko. W Budapeszcie Krzysztof Piątek i Kamil Jóźwiak w dwie minuty doprowadzili do remisu. Przeciwko Andorze debiutant Karol Świderski trafił na 3:0, akcję napędził 17-letni Kacper Kozłowski, a podawał Kamil Grosicki – cała trójka zaczynała na ławce. Na Wembley asystował Arkadiusz Milik

Na Węgrzech Sousa dokonał pierwszych zmian (od razu trzech na raz) dziesięć minut po wznowieniu drugiej połowy i utracie gola na 0:2. W Londynie nie czekał tak długo – Świderski został w szatni po pierwszych 45 minutach. W ten sposób Paulo Sousa reagował na swoje wcześniejsze błędy personalne, niejako przyznając się do nietrafionego zestawienia pierwszej jedenastki. W Budapeszcie podstawowym środkowym obrońcą był debiutant Michał Helik, którego po spotkaniu portugalski selekcjoner delikatnie skrytykował: „Kilka razy mógł i powinien zachować się lepiej. Szczególnie po odzyskaniu piłki miał podejmować większe ryzyko, ale wybierał podania na bezpieczną odległość”. Spotkanie z Andorą Helik obejrzał z trybun, by na Wembley znowu zagrać od początku i popełnić bezmyślny faul, po którym Anglicy mieli rzut karny. Swoją drogą reprezentacja Andory dłużej od Polaków, bo do 30. minuty, utrzymywała z Wyspiarzami bezbramkowy remis. – Chciałbym, żeby selekcjoner starał się jednak unikać sytuacji, w których zmianami zaraz po przerwie przyznaje się do błędów personalnych. Idealnie, gdyby nie błądził i od razu podejmował prawidłowe decyzje, ale podobały mi się jego reakcje na to, co działo się na boisku – oceniał były selekcjoner kadry Andrzej Strejlau.

Reklama

W tym roku piłkarze Pogoni Szczecin biegają intensywniej niż jesienią i nieprzypadkowo są drudzy w tabeli.

Piłkarze Pogoni w rundę wiosenną weszli krokiem dziarskim i przede wszystkim szybkim. Portowcy są w stanie biegać intensywniej niż jesienią, co dobitnie potwierdzają statystyki. W pierwszej rundzie Granatowo-Bordowi średnio w meczu robili 95 sprintów (bieg powyżej 25,2 km/h), natomiast w ośmiu tegorocznych spotkaniach w ekstraklasie sześciokrotnie notowali wyniki powyżej tego rezultatu. Komu w trakcie zimowych przygotowań trzęsły się dłonie ze zmęczenia, jak swego czasu Radosławowi Majewskiemu, dziś ma pewność, że nie na darmo.

Zawodnicy Pogoni tylko w starciach z Cracovią (1:0) oraz Piastem Gliwice (0:0) zanotowali względnie mało sprintów (odpowiednio 73 i 62), ale trudno nie połączyć tych wyników z absolutnie fatalną murawą, jaka wówczas leżała na stadionie w Szczecinie (nawierzchnia została już zerwana i wymieniona na nową). Na tak złym boisku każdy krok sprawiał większą trudność niż zwykle i najpewniej stąd słabsza intensywność tych meczów.

– Po prostu nie było możliwe więcej dziś biegać – nie ukrywał trener Kosta Runjaic po remisie z ekipą ze Śląska.

Jeśli uznać, że niemiecki szkoleniowiec ma rację i jako miarodajne potraktować pozostałe sześć spotkań wiceliderów ligi, średnia sprintów Portowców wynosiłaby 111. Dla porównania – w całym sezonie tylko Legia Warszawa jest pod tym względem lepsza (112 za oficjalną stroną Ekstraklasy).

Reklama

Rakowie Częstochowa nie przybywa kolejnych chorych na koronawirusa, ale mecz ze Stalą Mielec i tak został przełożony.

We wtorek częstochowski klub poinformował o zakażeniach koronawirusem wśród piłkarzy i członków sztabu szkoleniowego. W „kilku  przypadkach” wyniki testów antygenowych dały wynik pozytywny. Wskazane badaniami osoby zostały odizolowane od reszty zespołu. Raków cały czas testuje też zawodników i trenerów, którzy podczas wtorkowych rezultatów byli „negatywni”. Nowych chorych nie przybywa. Wygląda więc na to, że pod Jasną Górą zatrzymali ognisko SARS-CoV-2. W najbliższych dniach wszyscy „pozytywni”, którzy nie mają objawów, będą jeszcze raz badani wymazowymi testami PCR. Jednym z zakażonych jest Kamil Piątkowski, u którego COVID-19 stwierdzono podczas ostatniego zgrupowania reprezentacji Polski. Młody defensor przebywa obecnie na kwarantannie w domu.

Z powodu zakażeń w Rakowie Ekstraklasa SA przełożyła sobotnie spotkanie ze Stalą Mielec. Na razie nowy termin nie jest znany. Usłyszeliśmy, że rozważane są środy 28 kwietnia i 5 maja. Ostateczny wybór jest uzależniony od tego, czy częstochowianie awansują do finału PP (2 maja). W półfinale tych rozgrywek drużyna trenera Marka Papszuna ma zmierzyć się na wyjeździe z Cracovią. To spotkanie jest zaplanowane na 14 kwietnia.

Magazyn Lig Zagranicznych.

To miał być wielki mecz z udziałem Roberta Lewandowskiego ścigającego rekord Gerda Müllera. Bez Polaka emocji będzie zdecydowanie mniej, mimo że stawka jest ogromna.

O kontuzji najlepszego piłkarza świata napisano już chyba wszystko. Począwszy od kuriozalnych prognoz powrotu na boisko w wykonaniu sztabu medycznego reprezentacji Polski i prezesa PZPN Zbigniewa Bońka, po najbardziej pesymistyczne przewidywania, mówiące o tym, że dla naszego piłkarza to wręcz koniec sezonu. Prawda leży jak zawsze pośrodku, ale z tendencją do optymistycznego wariantu, który zakłada powrót Lewego na boisko może nawet za kilkanaście dni. Ale nie zmienia to faktu, że w sobotnim hicie Bundesligi Lewandowski na pewno nie zagra i trener Bayernu Monachium Hansi Flick musi znaleźć rozwiązanie problemu: „Jak zastąpić niezastąpionego”. Przy czym zastąpić to chyba nawet złe słowo, bo bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, jak przetrwać najbliższe mecze bez polskiego napastnika. Bo że zastępujący go czasami Eric Maxim Choupo-Moting jest po prostu zbyt słaby, nie ulega wątpliwości. Przed tym sezonem reprezentant Kamerunu trafił do zespołu z Monachium głównie po to, żeby wchodzić na końcówki meczów oraz jako dobry piłkarz treningowy. I to za postawę na zajęciach jest najbardziej chwalony, a nie za to, co pokazuje w oficjalnych meczach.

Ronald Koeman nie miał łatwego zadania, bo przejął zespół w trudnym momencie i musiało minąć trochę czasu, by poukładał zespół po swojemu, ale widać, że dziś zespół z Camp Nou zaczyna wyglądać całkiem porządnie – uważa Jonathan Wilson, brytyjski dziennikarz.

Ile z filozofii Cruyffa jest w dzisiejszej Barcelonie?

Sporo. Oczywiście Ronald Koeman nie miał łatwego zadania, bo przejął zespół w trudnym momencie i musiało minąć trochę czasu, by poukładał zespół po swojemu, ale widać, że dziś zespół z Camp Nou zaczyna wyglądać całkiem porządnie. Gra ofensywnie, do drużyny wprowadzanych jest coraz większa liczba wychowanków.

Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że kryzys finansowy nieco pomógł Dumie Katalonii wrócić do korzeni?

Trochę tak. Barca musiała przemodelować skład i po latach przerwy sięgnąć do klubowej szkółki, by jakoś załatać dziury. I nagle okazało się, że oni też potrafią grać w piłkę. Czasem lepiej od sprowadzanych za miliony piłkarzy.

Dlaczego klub z Camp Nou popadł w tak duży kryzys?

Trzeba się cofnąć do transferu Neymara. Brazylijczyk był szykowany na następcę Messiego. To dookoła trio, uzupełnionego przez Luisa Suareza, wszystko się w pewnym momencie w Barcelonie kręciło. Nawet jeśli widać było pewne oznaki słabości w linii pomocy, nadrabiali to napastnicy. Aż nagle PSG po prostu wyciągnęło pieniądze i wykupiło Neymara. Francuzi ośmieszyli Barcę. Upokorzyli ją. A potraktowany w ten sposób zarząd katalońskiego klubu, zaczął podejmować kolejne złe decyzje. I tak zamiast sprowadzić do Barcelony jedną gwiazdę i dwóch, trzech obiecujących graczy, kupiono Philippe Coutinho i Ousmane’a Dembele, by uspokoić rozgniewanych fanów. Później dorzucono do tego jeszcze Antoine’a Griezmanna, generując ogromne koszty. Najgorsze dla katalońskiego klubu było to, że żaden z nich tak naprawdę nie pasował do stylu Barcy. Upokorzenie przez PSG było więc kluczowe.

Gianluigi Buffon opuści swój być może ostatni w karierze mecz przeciw Torino za… złamanie drugiego przykazania.

Pauza za żółte czy czerwone kartki to normalka, o tych spowodowanych kontuzjami nie ma nawet co wspominać. W ostatnich dwunastu miesiącach przywykliśmy też do koronawirusowych absencji piłkarzy, a i zawieszenie za udział w jakiejś pozaboiskowej aferze typu ustawianie meczów zdarza się wcale nie tak rzadko, mamy przecież nawet taki przypadek w tym sezonie ekstraklasy. Ale już wykluczenie piłkarza z gry za przeklinanie – no, to nakazuje unieść brew.

Tymczasem we Włoszech taka sytuacja wydarzyła się w tym sezonie trzeci raz i tym razem ofiarą zawieszenia – chociaż określenie prowodyr sytuacji będzie dużo bardziej odpowiednio – padł Gianluigi Buffon. „Porta! Interesuje mnie tylko, żebym widział jak biegasz, stoisz tam i cierpisz, psia mać! Reszta g… mnie obchodzi!” – wykrzyknął, w wolnym tłumaczeniu, 19 grudnia w kierunku kolegi z Juventusu Manolo Portanovy, który w 80. minucie meczu z Parmą (4:0), przy stanie 3:0 dla Bianconerich, zirytował go biernością w jednej z akcji pod bramką turyńczyków. Dosłownie przetłumaczyć się tego na polski nie da, bo po naszemu nie ma inwektyw, w których wspólnie występują Bóg (Dio) i pies (cane), a tak było w kwiecistej wypowiedzi Gigiego. I to użycie imienia Boga nadaremno stało się przyczyną jego kłopotów.

Calcio jest we Włoszech religią, ale nawet piłkarzom bluźnić nie wolno (odpowiedni zapis w przepisach wprowadzono 11 lat temu). Przekonali się o tym w tym sezonie Bryan Cristante i Manuel Lazzari. Zawodnik Romy pauzował w grudniu z Torino (3:1), bo obraził Najwyższego, zły po strzeleniu samobójczego gola. Piłkarza Lazio spotkało to samo w lutym, kiedy opuścił starcie z Sampdorią (1:0), bo kilka kolejek wcześniej puścił wiązankę w stronę asystenta sędziego i wyłapano, że też złamał przy okazji drugie przykazanie.

SPORT

Michał Zichlarz krytykuje personalne wybory Paulo Sousy.

Jesteśmy w przededniu wielkanocnych świąt, z którymi kojarzą się jajka i pisanki. Jaja, tyle że kwadratowe, zafundował nam też w ostatnim czasie Paulo Sousa, a konkretnie chodzi o personalne i taktyczne rozwiązania, które zobaczyliśmy w meczach eliminacji mistrzostw świata.

A teraz zerknijmy na tabelę i zobaczmy, w którym miejscu jesteśmy. To, że tak jest, to duża wina portugalskiego szkoleniowca, który dostał do ręki kosztowną zabawkę – w tym wypadku reprezentację Polski – i nie do końca potrafi się z nią obchodzić. W meczu na Puskas Arena odstawił od składu Kamila Glika, a w konsekwencji Węgrzy wjeżdżali w naszą defensywę, jak w masło. Po tym nieszczęsnym spotkaniu w Budapeszcie debiutującego Michała Helika odesłał na trybuny i nie było go w kadrze na mecz z Andorą, po czym ponownie postawił na niego w środę na Wembley. Widzieliśmy, jak się wszystko skończyło…

Kolejne złe wybory? Rację ma były selekcjoner Jerzy Engel, który odnosząc się do Kamila Jóźwiaka stwierdził, że jak już masz pionka we właściwym miejscu, to go nie zmieniasz. A Sousa ciągle kombinuje. Po co trzymał w Londynie szybkiego skrzydłowego na ławce, skoro ten tak dobrze prezentował się w Budapeszcie, a i z Andorą dokładał swoje. W ten sposób to można traktować Kamila Grosickiego, który przecież w klubie nie gra. Rację ma Artur Wichniarek, który mówi, że Karol Świderski, choć chłopak utalentowany i ma dobry sezon, to nie miał prawa wyjść w podstawowym składzie reprezentacji na starcie z Anglikami. Rację ma również Antoni Bugajski z „Przeglądu Sportowego”, który w jednym ze swoich ostatnich felietonów pisał „Nie ruszaj Glika, bo zginiesz!”. Czy trener selekcjoner Sousa tego nie widzi? Jego wybory personalne i próby odciśnięcia piętna na grze naszej.

Rozmowa z byłym piłkarzem m.in. Zagłębia Lubin i Śląska Wrocław Januszem Kudybą przed najbliższą kolejką Ekstraklasy.

Mecz na szczycie pomiędzy Legią i Pogonią ma jakiekolwiek znaczenie? Czy porażka z „portowcami” jest w stanie pozbawić drużynę
Czesława Michniewicza mistrzowskiego tytułu?

– Nie ma się co oszukiwać, Legia w każdym meczu jest faworytem. W najbliższym nie ma powodów do obaw, bo jak pokazały wcześniejsze spotkania, doskonale radzi sobie nawet bez swojego najlepszego snajpera, Tomasza Pekharta. Trener Michniewicz dobrze poukładał zespół, który na dodatek jest na fali wznoszącej. Nie wykluczam porażki Legii w najbliższej kolejce, lecz jest ona mało prawdopodobna.

Pogoń jednak ostatnio miała patent na legionistów. Wprawdzie jesienią u siebie zremisowała z nimi bezbramkowo, ale w poprzednim sezonie
wygrała wszystkie mecze z Legią; jeden u siebie i dwa w stolicy.

– To, co było dawno temu, to… nieprawda. Potwierdzam jednak, że Kosta Runjaić wykonał w Szczecinie bardzo dobrą robotę. Pogoń ma najlepszą defensywę w ekstraklasie, o czym świadczy tylko 13 straconych bramek. Poza tym ma także najlepszych środkowych pomocników; mam na myśli Damiana Dąbrowskiego i Kamila Drygasa, którzy stanowią wartość dodaną. „Portowcy” są świetnie zorganizowani, co świadczy o fachowości ich trenera. Ale nawet gdyby jakimś cudem udało im się wygrać teraz z Legią, to i tak nie pozbawią jej tytułu.

W Krakowie dojdzie do spotkania zespołów, które rozczarowują, czyli Cracovii i Lecha. Akcje której z tych drużyn stoją u pana wyżej?

– Wyniki Lecha przypominają sinusoidę, lecz mimo to oceniam go wyżej niż „Pasy”. Do dobrej dyspozycji wraca Ishak, w drugiej linii brylują Tiba i Ramirez, a Salamon uszczelnił defensywę. Mankamentem są bramki tracone w końcówkach spotkań. „Kolejorz” ma jednak znacznie większy potencjał od przeciwnika, zwłaszcza w ofensywie. Cracovia gra zbyt schematycznie, niby jest bardzo dobrze zorganizowana, lecz jej taktyka jest bardzo czytelna, nie ma w tym wszystkim elementu zaskoczenia. Lech do 3. obecnie Rakowa traci 8 punktów i do końca rozgrywek może to odrobić.

Piłkarze drugoligowej Skry Częstochowa, Mariusz Holik wypadł z ostatniego meczu, ponieważ został dawcą szpiku kostnego. Trener Marek Gołębiewski chwali jego postawę.

W ostatnim meczu nie zagrał Mariusz Holik, ale to chyba on zasłużył na największe brawa. Wasz obrońca został dawcą szpiku kostnego dla osoby chorej na białaczkę.

– Już w styczniu Mariusz zapowiedział, że może być taka możliwość i wtedy przepadnie mu jakiś mecz, kilka treningów. Odparłem, że nie ma problemu. Sam też jestem zresztą zarejestrowany w Fundacji DKMS (jej misją jest znalezienie dawcy dla każdego pacjenta na świecie potrzebującego przeszczepienia krwiotwórczych komórek macierzystych z krwi lub szpiku kostnego – dop. red.). Jeśli tylko będę mógł komuś pomóc, to na pewno to zrobię. Nie samym sportem człowiek żyje. Mariusz świetnie się zachował, uratował ludzkie życie. Teraz powoli do nas wraca. Nie trenował już w mikrocyklu poprzedzającym mecz z Bytovią, teraz jego dyspozycję oceniam na 70 procent, ale szybko dochodzi do siebie. Myślę, że nawet jeśli nie od początku, to i tak w sobotę w Chojnicach z niego skorzystam, bo coraz lepiej się czuje. O ile oczywiście lekarz klubowy wyda zgodę, ale powinno być OK.

Nie miał pan obiekcji, zwalniając zawodnika z obowiązków służbowych.

– Sport to tylko dodatek do życia. Oczywiście, to również nasz zawód, dzięki któremu zarabiamy, ale najważniejsze jest zdrowie. Skoro komuś możemy pomagać, to jak najbardziej należy to robić. Nawet gdybyśmy grali o utrzymanie, postąpiłbym tak samo. Dzięki temu, że Mariusz oddał krew i szpik, uratował życie osobie z Włoch. Duża sprawa.

„Nawet gdybyście grali o utrzymanie”… Czyli rywalizując o awans traktujecie swoją sytuację komfortowo.

– Jesteśmy w posiadaniu 41 punktów. To daje nam spokój w graniu i powoduje, że nie jesteśmy do niczego zmuszeni. Chłopaki czują, że możemy sprawić fajną niespodziankę. Co mecz chcemy grać ładną piłkę, zdobywać punkty. Dzięki takiemu dorobkowi presja jest z nas zdjęta.

SUPER EXPRESS

Jan Tomaszewski uważa, że przegraliśmy z Anglikami na własne życzenie, bo mamy lepszych piłkarzy niż oni.

„Super Express”: – Skoro tak, to dlaczego przegraliśmy?

Jan Tomaszewski: – To będzie słodką tajemnicą selekcjonera, dlaczego tak pokierował zespołem. Dla mnie to skandal. Może wam opowiadać bzdury, że za nisko grali Rybus i Bereszyński, że nie byli wahadłowymi. Panie Sousa, powtarzam panu: Rybus i Bereszyński są obrońcami! Przegraliśmy ze słabiutką Anglią na własne życzenie. Nie wiem, dlaczego wypuścił Helika. A ten zrobił karnego.

– Czyli błędy w taktyce?

– Anglicy nas ośmieszali do przerwy, bo na trzech naszych było pięciu ich. Gdyby zamiast Piątka, który jest beznadziejny i w klubie, reprezentacji, wyszedł skrzydłowy, gralibyśmy jak równy z równym. Na Boga! Czemu my się boimy jakichś Anglików! Oni grają bardzo słabo, więc to żenujące, że daliśmy się ograć. Nie mogę zrozumieć, jak to jest możliwe, że Jóźwiak nie gra? Z Węgrami i Andorą grał kapitalnie. Panie Sousa, wytłumacz mi to pan. Dlaczego najlepszy zawodnik wchodzi z ławki rezerwowych?

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
3
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Komentarze

25 komentarzy

Loading...