Reklama

Boniek: Martwię się tylko o to, na co nie mam wpływu. Co można było zrobić, zrobiliśmy

redakcja

Autor:redakcja

23 marca 2021, 08:24 • 11 min czytania 19 komentarzy

Wtorkowa prasa jest dość ciekawa. Mamy rozmowy z Nemanją Nikoliciem, Andrzejem Niedzielanem i Zbigniewem Bońkiem. Do tego prezesowi PZPN po twitterowej krytyce odpowiedział Krzysztof Głowacki. 

Boniek: Martwię się tylko o to, na co nie mam wpływu. Co można było zrobić, zrobiliśmy

PRZEGLĄD SPORTOWY

Czy nowy selekcjoner Paulo Sousa powinien zacząć wprowadzać nowy system już w pierwszym meczu z Węgrami?

(…) Kilkanaście lat temu było to sporą innowacją, teraz coraz większa liczba trenerów decyduje się na taki wariant. I wszyscy powołani stoperzy w tym systemie grają (Michał Helik, Kamil Piątkowski, Paweł Dawidowicz) lub grali (Kamil Glik, Jan Bednarek) w swoich zespołach.

– To jest niezwykle ważne, bo będzie im zdecydowanie łatwiej przyswoić nowe założenia – uważa Ulatowski.

Reklama

Nie ma wątpliwości, że Sousa działał według zasady, którą kieruje się większość szkoleniowców: do swojego ulubionego systemu dobrał wykonawców. Na kogo z tej grupy postawi w czwartek? – Myślę że na pewno będą to Glik i Bednarek, a do nich jakiś trzeci, doświadczony obrońca – przewiduje Ulatowski, ale po chwili zdaje sobie sprawę, że pozostali albo nie mają żadnego doświadczenia w kadrze (Helik, Piątkowski), albo minimalne (Dawidowicz). – To zastanawiające. Ryzykownym jest stawianie na takiego nieopierzonego obrońcę – przyznaje szkoleniowiec i dodaje, że na wahadłach widziałby Arkadiusza Recę i Bartosza Bereszyńskiego.

Zdaniem 102-krotnego byłego reprezentanta Michała Żewłakowa skład powinien wyglądać nieco inaczej. – Widziałbym to tak: Glik, Bednarek i Piątkowski, który w takim systemie gra na co dzień, Bereszyński i Rybus jako wahadłowi. Opcje są, pytanie tylko, czy faktycznie warto je wdrażać w życie już w pierwszego meczu? – zastanawia się były kapitan kadry.

Rozmowa z Nemanją Nikoliciem. Były król strzelców Ekstraklasy w przeszłości współpracował z Paulo Sousą.

Zmierzy się pan z Paulo Sousą, swoim byłym trenerem z Videotonu.

Miał wpływ na moją grę, jest dobrym, otwartym facetem i myślę, że sprawdzi się w Polsce. Na boisku nie ma jednak przyjaźni. On chce, żeby wygrała Polska, ja pragnę tego samego dla Węgier. Postaramy się, aby jego debiut nie zakończył się sukcesem.

Anglia uchodzi za faworyta naszej grupy, więc mecze między Polską a Węgrami mogą być kluczowe dla obu drużyn, aby zakwalifikować się przynajmniej do barażów.

Jeśli chcesz grać w mistrzostwach świata, musisz wygrywać u siebie. Anglia jest faworytem, ale znam polską mentalność i wiem, że potraficie zaskoczyć rywali. Anglikom będzie trudno w Warszawie, ale także w Budapeszcie.

Reklama
Reprezentacja Węgier poczyniła w ostatnich latach duży postęp. Skąd się wziął?

Powstała infrastruktura jak w Polsce przed EURO 2012. Mamy wiele nowych stadionów, więcej pieniędzy trafiło do klubów i widać tego efekty. Ferencvaros i Vidi (Fehervar – przyp. red.) z dobrej strony pokazały się w Europie. Rozpoczęto ten projekt 20 lat temu i teraz się spłaca.

Wrócił pan do reprezentacji po dwuletniej przerwie.

Kiedy grałem w USA, przebywałem daleko od Europy, więc nie grałem w kadrze. Walczyłem o to, by zostać królem strzelców w MLS, a tam nie ma przerwy na mecze międzypaństwowe. Próbowałem latać na zgrupowania, ale męczyło mnie to. W końcu po powrocie do Chicago przez tydzień zastanawiałem się, co dalej robić, aż zadzwoniłem do trenera i prezesa związku, aby powiedzieć im, że nie mogę już przyjeżdżać na mecze reprezentacji. Tłumaczyłem, że muszę skupić się na klubie, zdrowiu i rodzinie. Zrozumieli.

Czy po powrocie na Węgry przypuszczał pan, że wróci także do reprezentacji?

Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Ale dyrektor sportowy naszego klubu powiedział mi, że selekcjoner odwiedził nas i zapytał, czy chcę wrócić do kadry. Spotkałem się z trenerem i rozmawialiśmy przez dwie godziny. Wyjaśnił mi, jak będzie grał i zapytał, czy jestem zmotywowany.

Od patrzenia, jak desperacko broni się reprezentacja Polski, momentami bolały zęby – mówi Andrzej Niedzielan, były napastnik polskiej kadry i autor dwóch goli w meczu z Węgrami (2:1) w 2003 roku.

(…) Dlaczego dwa gole strzelone Węgrom nie rozpędziły pana kariery w reprezentacji?

Tak już jest, że albo się wsiądzie do pociągu, albo zostaje się na peronie. To był moment, kiedy nie tylko trafiłem dwa razy w kadrze, ale również seryjnie strzelałem w lidze i w pucharach. Na pewno wtedy w drużynie narodowej była duża konkurencja w ataku: Żurawski, Kryszałowicz, Jeleń, który cały czas deptał pozostałym napastnikom po piętach, Frankowski oraz Brożek, powoli dobijający się do reprezentacji. Mówiło się także o Kuźbie. Wybór był więc spory. Ale w moim przypadku najbardziej znaczącym momentem był mecz w Kaiserslautern przeciwko USA w 2006 roku. Wtedy został popełniony błąd.

Jaki?

To był dwumecz: najpierw we wtorek mieliśmy sparing z zespołem Kaiserslautern, a na drugi dzień z USA. W piątek mój NEC Nijmegen grał ważny mecz w lidze z Alkmaar, więc trener klubowy dogadał się z selekcjonerem Pawłem Janasem, że zagram tylko w tym pierwszym spotkaniu, a w środę będę odpoczywał. I rzeczywiście zagrałem z Kaiserslautern 90 minut, zdobyłem dwie bramki i jasne było dla mnie, że następnego dnia już nie wystąpię. Ale w środę w okolicach południa Maciek Żurawski zgłosił kontuzję i trener spytał mnie, czy usiadłbym na ławce. Zgodziłem się, ale zaznaczyłem, że skoro dzień wcześniej rozegrałem cały mecz, jestem zbyt zmęczony, by zagrać. Byłem przekonany, że przesiedzę spotkanie jako rezerwowy, ale po godzinie gry zostałem, ku mojemu zdziwieniu, wysłany najpierw na rozgrzewkę, a kilka minut później na boisko. Przypomnę: przeciwko Stanom Zjednoczonym, a więc graczom zawsze świetnie przygotowanym pod względem fizycznym. Po tym występie zostałem zweryfikowany przez selekcjonera, jako ten, który się nie sprawdził.

Dziwne zachowanie selekcjonera. Miał pan do niego żal?

Nie chodzi o żadne żale. Po prostu mam poczucie, że to trochę niesprawiedliwe. We wtorek zagrałem bardzo dobrze, strzeliłem dwa gole, co – powiem na marginesie – sprawiło, że Kaiserslautern wysłało do Nijmegen ofertę wykupienia mnie. Ale o tym spotkaniu wszyscy zapomnieli, natomiast zostałem negatywnie zweryfikowany dzień później, kiedy nie miałem szans zagrać na dobrym poziomie, mając w nogach wybiegane 90 minut.

Kamil Kosowski próbuje przewidzieć wyjściowy skład reprezentacji Polski.

Jak zagramy? Niemal na pewno z trójką środkowych obrońców. To będzie największa zmiana związana z przyjściem nowego selekcjonera. Większej rewolucji się nie spodziewam i myślę, że pierwszy skład będzie podobny do tego, który wystawiał Jerzy Brzęczek. W bramce stanie Wojciech Szczęsny, co selekcjoner już ogłosił. Łukaszowi Fabiańskiemu pozostaje walczyć, a innym selekcjonerom zazdrość. Każdy trener reprezentacji na świecie chciałby mieć taki komfort w wyborze piłkarzy na pozycję bramkarza, jak Sousa. W defensywie też pewnie zagrają sprawdzeni już w boju zawodnicy. Szkoda, że zabraknie Tomka Kędziory. Moim zdaniem ma wszystkie atuty by być solidnym wahadłowym, ale został skreślony. W pomocy mamy znajdującego się w świetnej formie Piotra Zielińskiego i mam nadzieję, że Sousa dotrze do niego i odblokuje go dla reprezentacji. Poprzednio żaden selekcjoner tego nie potrafił. W środku można postawić jeszcze na Mateusza Klicha i Kubę Modera. Mały problem robi się ze skrzydłowymi. Kamil Grosicki nie gra, podobnie jak Przemek Płacheta, a Kamil Jóźwiak gra, ale nie tak jakbyśmy tego chcieli. Patrząc z boku na początek kadencji Portugalczyka, na razie ładnie się to zapowiada. Trener na konferencjach mówi o swoich zawodnikach, używając pięknych słów, ale my będziemy go oceniać po tym, jak zagra jego drużyna.

SPORT

Nasza drużyna narodowa w ścisłym reżimie sanitarnym rozpoczęła wczoraj zgrupowanie przed meczami eliminacji MŚ z Węgrami, Andorą i Anglią.

Zgrupowanie, z powodów oczywistych, odbywa się w ścisłym reżimie sanitarnym. Naszą ekipę obowiązują wytyczne zawarte w protokole medycznym UEFA. Kadrowicze będą kilka razy testowani pod kątem zakażenia koronawirusem. Przypomnijmy, że kilku reprezentantów Polski, jak np. Bartosz Bereszyński, Sebastian Szymański, Maciej Rybus czy Piotr Zieliński, przeszło zakażenie. Dokładnej liczby piłkarzy, którzy mają to za sobą, nie znamy, bo też nie wszystkie kluby informowały bezpośrednio o personaliach zakażonych zawodników.

Bez względu na to zasad przestrzegać muszą wszyscy, bez wyjątku. – Tak naprawdę maseczek nie zakładamy tylko przy spożywaniu posiłków i w trakcie treningów – powiedział rzecznik prasowy PZPN-u, Jakub Kwiatkowski. – Będziemy jeść przy stołach pięcioosobowych. Na treningi planujemy jeździć dwoma autokarami. Podzielimy się po równo, chodzi o to, żeby było mniej osób w jednym autokarze i dzięki temu zachowany określony dystans pomiędzy nimi – wyjaśnił.

Przypomnijmy, że dziennikarze nie mają dostępu do zawodników, a większość konferencji prasowych, wyłączając te przed, jak i po meczach, odbywać się będzie online. Właśnie w takiej formie „spotkał” się wczoraj z przedstawicielami mediów Robert Lewandowski.

Niewielu polskim piłkarzom udało się w meczu z Węgrami trafić więcej niż raz do siatki. Czy Robert Lewandowski pójdzie ich śladem?

(…) Po latach 30. przyszło czekać długi czas na ponowne pokonanie Madziarów w bezpośredniej konfrontacji. Po złotym dla nich okresie lat 50., także i później liczyli się w futbolowym światku, a świadczą o tym złote medale olimpijskie na igrzyskach w Tokio w 1964 i w Meksyku w 1968 roku. Wyrosło nowe pokolenie świetnych zawodników, z najlepszym piłkarzem Europy 1967 r. Florianem Albertem na czele. W zdobyciu trzeciego olimpijskiego złota Madziarom przeszkodził nie kto inny, jak reprezentacja Polski kierowana przez Kazimierza Górskiego. Olimpijski finał na stadionie w Monachium nie zaczął się dla nas najlepiej, bo do przerwy to Węgrzy po trafieniu Beli Varadiego prowadzili. Potem sprawy w swoje ręce wziął jednak Kazimierz Deyna, który dwa razy wpisał się na listę strzelców. Polska wygrała 2:1, zdobywając złoto i zaczynając swój piękny okres w światowym futbolu.

Trzy lata później bohaterem meczu z Węgrami był inny za śląskich napastników, Joachim Marx. Polacy w towarzyskiej grze na początku października 1975 r. mierzyli się w Łodzi na stadionie ŁKS z bratankami i to właśnie pan Joachim zdobył dwa gole. – Czegoś takiego się nie zapomina – mówi „Sportowi” mieszkający od lat we Francji były świetny napastnik Ruchu Chorzów. – Pamiętam jak te bramki zdobywałem, a było to po jednej na połowę. Pierwsza – Bronek Bula zagrał mi z kornera. Otrzymałem piłkę gdzieś na 20. metrze, nikt mnie nie krył. Wszyscy oczekiwali, że będę wrzucał, a ja strzeliłem. Piłka przeleciała wszystkim między nogami i wpadła do siatki. Druga bramka – był wolny z 18-19 metrów. Bronek Bula – tak robiliśmy też w klubie – zagrał mi trochę tę piłkę, żeby ominąć mur, a ja trafiłem w krótki róg – opowiada dzisiaj Joachim Marx.

Może do marazmu z końcówki jesieni jeszcze daleko, ale w ostatnich meczach Podbeskidzie Bielsko-Biała nie przypomina drużyny z początku wiosny i znów przegrywa.

Na 8 kolejek przed zakończeniem sezonu i po rozegraniu połowy zaplanowanych na wiosnę spotkań Podbeskidzie ma punkt straty, ale lepszy bilans bezpośrednich starć ze Stalą (1:0 u siebie, 1:2 na wyjeździe), za to gorszy z Cracovią (2:2 u siebie, 1:1 na wyjeździe). Wszystko wskazuje bowiem na to, że te zespoły między sobą rozstrzygną kwestię spadku. Wyprzedzająca Cracovię Wisła Płock ma już od niej 5 punktów więcej, a także 7 „oczek” zapasu nad „góralami”. A zatem w Bielsku -Białej, Mielcu i przy Kałuży w Krakowie najbliższe dni powinny upłynąć pod
znakiem wytężonej pracy.

Opiekun „górali” cieszy się, że właśnie teraz – po dwóch porażkach z rzędu i sześciu spotkaniach bez wygranej – przychodzi pauza na reprezentację. – Musimy ją dobrze wykorzystać. Te dwa tygodnie powinny pomóc szczególnie nowym zawodnikom. Marco Tulio i David Niepsuj mogą być wartością dodaną w spotkaniach, które zadecydują o utrzymaniu – podkreślił szkoleniowiec beniaminka. Jasne, że ostatnie porażki nie są tak dotkliwe jak te z końcówki jesieni, ale do gry Podbeskidzia powrócił pewnego rodzaju marazm.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego bezpośrednio o piłce, ale Krzysztof Głowacki odpowiedział na twitterową krytykę Zbigniewa Bońka.

– Zbigniew Boniek wywołał burzę w internecie, pisząc, że pojechałeś tylko po kasę…

– Słyszałem o tym. Ja zostawię to bez komentarza, bo nie chcę obrazić Zbyszka Bońka. Nie chcę go obrazić, bo bym mu grubo pojechał. Nie zniżę się do jego poziomu.

RZECZPOSPOLITA

Rozmowa ze Zbigniewem Bońkiem przed zbliżającymi się meczami w mundialowych eliminacjach.

(…) I nic pana przed rozpoczęciem eliminacji nie niepokoi?

Jedynie to, na co nie mam wpływu. To, co można było zrobić, już zrobiliśmy. Teraz trzeba tylko dobrze zagrać.

Trener pierwszy raz zobaczył wszystkich w poniedziałek, a na czwartek musi mieć gotową jedenastkę. To nie jest łatwe.

Niech pan spojrzy na kadrę. To zawodnicy w różnym wieku, bardziej lub mniej doświadczeni, ale to zawodowcy. Grają po całej Europie, z niejednego pieca chleb jedli. W większości wiedzą co to są eliminacje, znają ich presję, mają świadomość swoich wartości i braków. Jedni grają w klubach regularnie, inni rzadziej, a Kamil Grosicki wcale. Przyjechał więc wcześniej do Polski, żeby trenować indywidualnie. A pamięta pan, żeby Grosicki kiedyś zawiódł?

Zdarzało mu się, kiedy nie grywał regularnie w klubie. Ale jesienią nawet Robert Lewandowski zawodził.

Lewandowski jest liderem, autorytetem, punktem odniesienia, ale ma prawo do słabszego dnia, bo nie jest maszyną. Pan lubi historię więc proszę sobie przypomnieć, że Polska odnosiła sukcesy zawsze wtedy, gdy miała lidera.

Lubańskiego, Deynę, Bońka, Latę…

Brawo. Robert osiągnął już bardzo wiele, czasami więcej niż niejeden z nas, jednak jako zawodnik ambitny chciałby mieć też jakieś medale za sukcesy reprezentacji. My je mamy, a on jeszcze nie. Ale żadnego z nas prezydent nie przyjmował indywidualnie w pałacu, żeby wręczyć odznaczenie państwowe. Dostawaliśmy je po turniejach, kiedy na spotkania przychodziła cała kadra. Kiedy ktoś nas docenia w taki sposób jak prezydent Roberta, to dodatkowo mobilizuje i uświadamia odpowiedzialność.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
0
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...