To miał być standardowy dzień w biurze Juventusu. Mecz na własnym stadionie, przeciwnik w kryzysie i wizja walki o wicemistrzostwo Włoch. To wszystko powinno było wystarczyć, żeby uderzyć na pełnej w beniaminka i po prostu pokazać wyższość piłkarską. Plan dobry, ale z luką w postaci faktu, że „Stara Dama” potrafi gubić punkty ze słabiakami. W tym sezonie dwukrotnie z Hellasem Veroną, raz z Crotone i jesienią z Benevento. Był to zatem jakiś punkt zaczepienia dla tych, którzy w dzisiejszym spotkaniu szukali niespodzianki. I cóż, taka sytuacja sytuacja rzeczywiście miała miejsce.
Trochę wstyd, panie Pirlo.
Czasami na twarzy trenera Juve było widać bezradność. Wiecie, jego zespół tam trochę poklepał, tu Ronaldo strzelał po bandach reklamowych, gdzie indziej ktoś inny potrafił wprowadzić zamieszanie w polu karnym Benevento. Bez skutku. Z biegiem minut natężenie ataków gospodarzy rosło. W końcu CR7 załadował gola z woleja, ale z pozycji spalonej, a chwilę wcześniej jeden z piłkarzy gości omal nie wpakował samobója. Tylko co z tego, skoro brakowało efektywności. Ekipa Inzaghiego zaś w ofensywie niemal nie istniała, a jeśli już porwała się na atak bramki Szczęsnego, świetnie spisywała się para Bonucci-De Ligt.
W pierwszej połowie widzieliśmy Juventus bezradny w swoich działaniach. A raczej nie tego chcą doświadczać kibice tej drużyny, szczególnie że po stronie planów pozostało jej dociągnąć sezon w Serie A w dobrym stylu. Ligi Mistrzów brak, więc nie przystoi męczyć się z klubami pokroju Benevento, a to właśnie widzieliśmy. Wymownym obrazkiem była gra skrzydłowych: Chiesy, Kulusevskiego i czasami Bernardeschiego, który włączał się do akcji z pozycji lewego obrońcy. Wszyscy panowie grali tak niemrawo, jakby popołudniowe słońce było im nie w smak.
Pierwsza połowa: pięć do zera w strzałach celnych, zero do zera na tablicy wyników.
Mówiąc wprost, to widowisko nie miało potencjału na porywanie tłumów. Po zmianie stron tak naprawdę nic się nie zmieniło. Juventus ciągle męczył bułę, Arthur robił swoje niezwykle użyteczne kółeczka, a Ronaldo walił z rzutu wolnego w mur. Mieliśmy wrażenie, że gdzieś to już widzieliśmy. Hmm, w jakichś kilkunastu meczach „Starej Damy” w tym sezonie, jeśli nie więcej. Nie chcemy mówić, że tego nie da się oglądać, bo tak można powiedzieć o tworze polskiego Pepa Guardioli, a nie Andrei Pirlo. Ale czasami przy spotkaniu Juve zastanawiamy się, kiedy w końcu ta ekipa wrzuci wyższy bieg i zacznie grać na miarę swojego potencjału. Jasne, w lidze ma najlepszą defensywę i czwartą ofensywę, czyli wstydu nie ma. Tyle że właśnie takie starcia jak z Benevento decydują na finiszu sezonu, kto cieszy się z mistrzostwa, a kto czuje, że nie spełnił oczekiwań.
No i co, Juventus próbował dobrać się do skóry swoim rywalom, w pewnym momencie ruszył nawet z ciekawą kontrą, przy której bramkarz Benevento musiał się trochę napocić. Swoją drogą – to mógł być kolejny samobój. Podsumujmy: ekipa trenera Inzaghiego stworzyła groźniejsze okazje do pokonania samych siebie niż „Stara Dama” przez większość spotkania, bo w końcówce bramkarz Benevento musiał już trzymać się na baczności. Wtedy uzbierał tyle interwencji (9), że mógłby obdzielić nimi ze dwa mecze.
W końcu nastała ta chwila, kiedy Benevento doszło do głosu. A konkretniej: skorzystało z prezentu pewnego Brazylijczyka, który jest tak dobrym interesem dla Juventusu, jak Pjanić dla Barcelony. Oj, kochamy takie transakcje. Pomijając fakt, że sezon w wykonaniu Arthura we Włoszech pozostawia wiele do życzenia, to jeszcze tym razem 24-latek popisał się piękną asystą. Zaznaczmy, że pierwszą w barwach nowego klubu! Były pomocnik Barcelony potrzebował do tego 26 meczów. Ot, przyjął piłeczkę przy linii bocznej na własnej połowie, rozejrzał się i zagrał na szesnasty metr pola karnego. Futbolówkę przejął Adolfo Gaich, który posłał uderzenie nie do obrony.
Piękny to był obrazek, bo taki, wiecie, z dodatkowym kontekstem.
Dzięki temu sabotażowi Benevento wiedziało już, że z tak grającym Juventusem nie da się przegrać. Goście cofnęli się pod własną bramkę i patrzyli tylko, jak Ronaldo próbuje strzelić gola z przewrotki. Na przestrzeni ostatniego kwadransa było gorąco, Juve do samego końca walczyło o remis, ale bez skutku. Milion wrzutek nie zdało się na nic, strzały też lądowały na rękawicach golkipera. Słowem: zabrakło skuteczności.
Aha, kluczowa informacja. Benevento wygrało mecz po jednym celnym strzale na bramkę Szczęsnego. Częściej uderzali na własną bramkę.
Wymowne.
Juventus – Benevento 0:1 (0:0)
Gaich 69′
Fot. Newspix