Stefan Savić rozbudził spore nadzieje, bo przychodził do PKO Bank Polski Ekstraklasy z ciekawym CV, ale jeszcze nie odpalił. Dlaczego? Nie znaleźliśmy odpowiedzi na to pytanie w tym wywiadzie. Ale znaleźliśmy na inne. Po lekturze rozmowy z piłkarzem Wisły dowiecie się, dlaczego wkurzył się na niego Red Bull Salzburg, jak to jest strzelić dwie bramki w derbowym finale pucharu Słowenii i co różni Wisłę Hyballi od Wisły Skowronka. Zapraszamy.
Urodziłeś się w Austrii, ale twoja rodzina pochodzi z Serbii.
Tak jest.
Więcej jest w tobie Serba czy Austriaka?
Trochę Serba i trochę Austriaka. W austriackiej mentalności jest więcej dyscypliny, w bałkańskiej z kolei więcej otwartości. I taki właśnie jestem – zdyscyplinowany i otwarty na ludzi. Kiedy drybluję, mam więcej serbskiej fantazji. Moi rodzice są Serbami. Stamtąd przeprowadzili się do Salzburga. Mój tata też był związany z piłką nożną. Moja babcia natomiast zamieszkała w Austrii i ściągnęła moją mamę za sobą, gdy ta miała 18 lat. I tak się to potoczyło. Mieszkaliśmy w Salzburgu, ale bardzo często bywałem w Serbii, zawsze gdy miałem w szkole dłuższe wolne – wakacje czy ferie.
Twoja rodzina miała na Bałkanach doświadczenia z wojną?
Tego nie wiem. Nie rozmawialiśmy o tym. Ale wydaje mi się, że nie, bo od dawna mieszkają w Austrii.
Zaczynałeś w Red Bullu Salzburg. Byłeś jednym z pierwszych piłkarzy, którzy przeszli cały cykl szkolenia w szkółce Red Bulla. Akademia stała już wtedy na takim poziomie, jak dzisiaj?
Dołączyłem do drużyny z Salzburga mniej więcej w momencie, gdy przejmował ją Red Bull. Nie wszystko wyglądało wówczas tak, jak teraz. W międzyczasie doszło do pewnego przełomu i z roku na rok szkolenie stawało się coraz lepsze. Teraz jest o wiele, wiele lepiej. Z czasem wybudowano obecną akademię – ogromną, świetną, z takimi warunkami, jakie możesz sobie tylko wyobrazić. Sam nie wiem, co jeszcze więcej można stworzyć. Obecnie wszystko jest perfekcyjne.
Zadebiutowałeś w Red Bullu, grałeś w satelickim Lieferingu, potem w LASK Linz, ale szybko, bo w wieku 21 lat, wyjechałeś z Austrii. I to do ligi chorwackiej, która nie wydaje się być oczywistym kierunkiem dla austriackiego talentu.
To długa historia. W wieku 16 lat dołączyłem do pierwszej drużyny Salzburga, trenowałem razem z nią. Jako 17-latek zaliczyłem debiut. Miałem moment, gdy dobrze wypadłem w okresie przygotowawczym – strzeliłem parę bramek dobrym drużynom. Wszyscy mówili: dobrze wyglądasz, trenujesz z profi, a z czasem będziesz dostawał 90 minut. Ale przez rok grałem tylko w FC Liefering, które jeszcze wtedy było w trzeciej lidze. Graliśmy dobrze, wielu z nas było na poziomie pierwszej drużyny. W klubie chcieli, by rezerwy awansowały do drugiej ligi. Załapaliśmy się do barażów, wygraliśmy oba mecze, strzeliłem w tych spotkaniach dwa gole. Red Bull nie chciał jednak skorzystać z opcji przedłużenia kontraktu ze mną. Uznali, że zarabiałbym zbyt dużo. Zaproponowali mi inną umowę. Budziłem wtedy zainteresowanie klubów z Holandii. Często słyszałem od holenderskich trenerów, z którymi miałem do czynienia, że w liga holenderska byłaby dla mnie idealna, bo pasuje do mojego stylu gry. W Holandii jest wiele gry 1 na 1, ofensywnego futbolu, gra się trochę inaczej niż w Austrii.
No więc wyjechałeś do Holandii. Miałeś wtedy 19 lat.
Tak, konkretnie do Heerenveen, które zwróciło na mnie uwagę. Trenowałem tam przez dwa miesiące, ale ostatecznie nie podpisałem kontraktu, bo kluby nie mogły się ze sobą dogadać. Wróciłem do Austrii, ale zostałem na lodzie. De facto nie miałem klubu przez 3-4 miesiące. Władze Red Bulla postrzegali mnie jako dziecko Salzburga, więc były na mnie wkurzone, że chciałem odejść. Trenowałem samemu. Byłem w międzyczasie na testach w innych drużynach, ale nie do końca mi te kluby odpowiadały. Dzięki tym testom mogłem przynajmniej utrzymać formę. Zimą nie wiedziałem już, co mam robić. Zadzwoniłem do Red Bulla i poprosiłem o drugą szansę. Dali mi ją. Ale druga szansa wyglądała tak, że nie mogłem już trenować z pierwszą drużyną, zostały mi tylko rezerwy.
Nie miałeś żadnej możliwości, by awansować do pierwszej drużyny?
Nie, bo byli na mnie wkurzeni. To znaczy wkurzeni… Po prostu powiedzieli, że mogę dostawać szanse w drugiej drużynie i zapracować na ewentualny transfer. Po jednej z rund byłem najlepszym asystentem w drugiej lidze (Savić miał 10 asyst – red.) i odszedłem do LASK Linz, gdzie odbywałem służbę wojskową, która w Austrii jest obowiązkowa. LASK chciał wtedy awansować do 1. Bundesligi. Nie udało się, stałem się latem wolnym zawodnikiem. I w taki sposób odszedłem do chorwackiej ligi, do Slaven Belupo.
Jak wspomniałem – nie jest to oczywisty wybór dla młodego piłkarza z Austrii. Co za nim stało?
To dobra liga, która daje duże możliwości sprzedażowe. Mój menedżer mówił, że Slaven jest pewien co do mojej osoby i powinienem spróbować. Byłem wtedy tylko w drugiej lidze austriackiej, nie udało nam się awansować, uznałem to za ciekawy kierunek, by zacząć od zera i później spróbować kolejnego transferu. Bo musiałem zacząć od zera i gdzieś się pokazać. I to się udało – trafiłem do Holandii.
Ale nie zagrałeś w ani jednym meczu Rody Kerkrade. Dlaczego?
Sam tego nie wiem. Trenowałem dobrze, a trener co chwilę powtarzał “otrzymasz szansę”. Często przegrywaliśmy, a nie zostałem wpuszczony choćby na dziesięć minut. Potem wyrzucili i trenera, i dyrektora sportowego. Nie wiem, co mogę powiedzieć – po prostu nie dostałem szansy.
Trenowałeś w Red Bullu z Sadio Mane?
Tak, podobnie jak z Kevinem Kamplem.
Ale chcę zapytać o Sadio Mane – spodziewałeś się, że może zrobić tak dużą karierę?
Na pewno było widać, że jest potwornie szybki, o wiele szybszy niż ktokolwiek inny. A kiedy w piłce masz taką szybkość, możesz wiele osiągnąć. I Sadio to się udało.
Może to głupie pytanie, ale jak duża była różnica pomiędzy tobą a Sadio Mane?
Mieliśmy zupełnie inną charakterystykę. On bazował głównie na sprintach, a ja byłem postrzegany jako techniczny zawodnik. Tak naprawdę ciężko to porównywać.
Który moment w twojej karierze był do tej pory dla ciebie najlepszy? Sezon w Olimpiji Lublana, gdy zdobyłeś mistrzostwo kraju i puchar?
Tak, choć w Red Bullu też zdobyliśmy mistrzostwo i puchar, byłem wtedy młody, wszystko było dla mnie wtedy takie fantastyczne. Ale to w Olimpiji byłem zawodnikiem pierwszego składu i brałem udział w tych sukcesach na boisku. Świetny czas. Mieliśmy wtedy dobre indywidualności jak na ligę słoweńską, dobrze nam szło.
Ty sam miałeś duży udział przy zdobyciu pucharu Słowenii. W finale zdobyłeś dwie bramki.
Wspominam to często, bo to świetna sprawa. Wygranie derbów z Mariborem w finale pucharu, strzelenie dwóch bramek, zapewnienie klubowi trofeum… O czym jeszcze więcej można marzyć?
Gdzie czułeś większą presję – w Olimpiji, gdzie walczyłeś o trofea, czy w Wiśle Kraków, gdzie cele są może inne, ale jednak tradycja i liczba kibiców sprawia, że zainteresowanie jest ogromne?
Nie wiem. Nigdzie w sumie nie czułem jakiejś wielkiej presji. Patrzę po prostu zawsze na siebie. Staram się pokazywać z jak najlepszej strony, a co się stało, to się stało, przeszłości nie mogę cofnąć. Może ta presja byłaby bardziej odczuwalna, gdybyśmy mogli grać przy pełnych stadionach. Atmosfera byłaby trochę inna. Ale jak mówię – raczej nie zwracam uwagi na presję, skupiam się na tym, co mogę pokazać, żeby pomóc drużynie w wygraniu meczu.
Czujesz generalnie, że grasz w klubie, który – jak na polskie warunki – jest bardzo duży?
Tak. Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, jaką historię ma Wisła i jak wielką marką jest w Polsce. Dowiedziałem się tego, zanim podjąłem decyzję o podpisaniu kontraktu.
A dlaczego w ogóle uznałeś, że chcesz opuścić Lublanę? W słoweńskich mediach można przeczytać, że dostałeś od Olimpiji propozycję nowego kontraktu, ale ją odrzuciłeś.
Miałem bardzo dużo innych propozycji, więc stwierdziłem, że to dobry moment na odejście. Wtedy pojawiła się Wisła. Miałem poczucie, że bardzo mnie chcą. Wszystko w tym klubie mi odpowiadało, więc się zdecydowałem na podpisanie kontraktu.
To dla ciebie w ogóle krok do przodu?
Tak, z pewnością. Liga jest lepsza, cięższa do gry, a sama Wisła jest bardzo dobrym klubem. To duża przyjemność grać dla klubu z takimi tradycjami. Szkoda, że nie ma z nami kibiców. Mam nadzieję, że szybko wrócą na trybuny, a wtedy jeszcze bardziej będę mógł odczuć, jak duży jest to klub.
No tak, ale jednak w Słowenii grałeś o mistrzostwo, o puchar, w Wiśle grasz o środek tabeli.
Tak, ale w Polsce też przecież można walczyć o puchar. Oczywiście, bardzo szybko odpadliśmy, ale w następnym roku – dlaczego nie? Zresztą, o ligę też. Skoro Piast Gliwice został mistrzem, dlaczego my mielibyśmy nie zostać nim w następnym sezonie? Mam wrażenie, że w Polsce sprawa tytułu jest przed sezonem bardzo otwarta, chociaż – jak mówię – liga jest dość ciężka.
Jak wiele ofert z PKO Bank Polski Ekstraklasy otrzymałeś przed tym sezonem? Słoweńcy pisali o zainteresowaniu także ze strony Śląska Wrocław i Lecha Poznań.
Było kilka ofert, ale o konkretnej liczbie nie wiem. Trzeba zapytać mojego menedżera.
A oferty ze Śląska i Lecha jesteś w stanie potwierdzić?
O takich sprawach lepiej nie mówić. Jestem teraz w Wiśle i gdybym miał podjąć decyzję ponownie, wybrałbym identycznie.
OK. Zapytam więc o wasze ostatnie trzy mecze. O ile na początku wiosny graliście z rozmachem i tworzyliście wiele sytuacji, o tyle mam wrażenie, że te trzy ostatnie spotkania były w waszym wykonaniu dość słabe. Widzisz jakiś konkretny powód?
Może przeciwnicy się do nas lepiej dopasowali? Mecz z Wisłą Płock był trochę komiczny. Piłka była ciągle w powietrzu, ciężko to nazwać futbolem.
Być może już zauważyłeś, w naszej lidze często zdarzają się takie mecze.
Ale gdy na koniec wygrywamy, nie ma to dla mnie znaczenia! Natomiast gdy przegrywamy, to podwójnie boli. Piłka szła ciągle od jednej strony do drugiej, była w powietrzu, pewnie ciężko się to oglądało. Z Lechią z kolei stworzyliśmy kilka szans bramkowych, może nie jeden na jeden z bramkarzem, ale jednak. Mieliśmy wystarczająco dużo okazji. Ale paradoksalnie twierdzę, że z Lechią zrobiliśmy pewien krok do przodu, mimo że wynik nie jest dla nas zadowalający. Mieliśmy też trochę pecha z rzutem karnym. No nic, mam nadzieję, że w następnym meczu stworzymy sobie przynajmniej trzy takie okazje i wynik będzie dobry.
Jesteś generalnie zadowolony z tych kilku miesięcy w Wiśle? Czy niekoniecznie?
Nie, nie jestem zbyt bardzo zadowolony z siebie. Dostaję wiele szans, ale mam nadzieję, że wreszcie zacznę strzelać. Z jednej strony jestem zadowolony, bo gram. Jeśli tego by nie było, byłoby całkiem fatalnie. Ale chcę strzelać gole. Szanse mam, mam też nadzieję, że w przyszłych kolejkach się uda.
Generalnie właśnie wydaje się, że to skuteczność jest twoim największym problemem. Z Lechią miałeś chyba ze trzy próby, ale nic nie wpadło.
Ale jeszcze nie miałem tego szczęścia, by wyjść jeden na jeden z bramkarzem. Pierwszy strzał z Lechią został zablokowany, przy drugim zabrakło precyzji, przy trzecim bramkarz dobrze się zachował. Brakowało kilku centymetrów i mam nadzieję, że w przyszłości się uda.
Peter Hyballa wystawia cię na dziesiątce, u Artura Skowronka grałeś na lewym skrzydle. Na jakiej pozycji czujesz się lepiej?
Przede wszystkim u trenera Hyballi gramy w zupełnie inny sposób niż u trenera Skowronka, więc ciężko to porównać. Trenera Hyballę znam już z czasów Red Bulla Salzburg. Gramy dziś takim samym systemem jak wtedy – wysoki pressing, dzięki któremu tworzymy więcej okazji. U trenera Skowronka graliśmy bardziej defensywnie, staliśmy z tyłu, atakowaliśmy raczej niskim pressingiem, czekaliśmy bardziej na kontry. Mieliśmy też większe posiadanie piłki, a u Hyballi chcemy szybciej stworzyć okazję bramkową. A pozycja? Na obu czuję się dobrze. Na skrzydle mogę więcej dryblować, z kolei na dziesiątce mam więcej szans, by posyłać “zabójcze podania”. U Hyballi grałem i na dziesiątce, i na ósemce, ale nie chciałbym sam przesądzać o tym, czy jestem bardziej dziesiątką czy skrzydłowym.
Jak bardzo zmienił się Hyballa od czasu w Red Bullu Salzburg?
Moim zdaniem pozostał bardzo podobnym trenerem. Na pewno ma większe doświadczenie, ale charakter ma taki sam.
Piłkarze Wisły mówią w wywiadach, że treningi Hyballi są wymagające. A jaka jest twoja perspektywa, trenowałeś kiedyś ciężej?
Nie wiem, w Red Bullu było tak samo. Dla mnie najważniejsze jest to, że mamy piłkę przy nodze, a nie tylko biegamy, bo wtedy faktycznie byłoby cieżko. Początkowo faktycznie mieliśmy trudności, ale już się przyzwyczailiśmy do tej intensywności. Mecze pokazują, że to dla nas dobre. Musimy robić to, co trener powie.
Jakie miałeś wyobrażenie o polskiej lidze zanim podpisałeś kontrakt z Wisłą?
Oglądałem kilka meczów ze względu na moich kolegów z Olimpiji – Dino Stigleca i Asmira Suljicia. Zwróciłem uwagę przede wszystkim na to, że stadiony i murawy są na wysokim poziomie. Generalnie wszystko wyglądało dobrze. Na pewno w Polsce dużo się biega, jest wiele pojedynków i każdy z piłkarzy jest silny – tak mówili mi koledzy.
Dla piłkarza ma znaczenie, że trafia do ligi, gdzie są dobre stadiony i cała otoczka jest bardzo profesjonalna?
Oczywiście, chciałbym jako piłkarz zawsze grać na pięknych stadionach, z dużą liczbą kibiców, na dobrych murawach. Jasne, tego sobie jako zawodnikowi życzę.
A jesteś w stanie porównać poziom ligi słoweńskiej i PKO Bank Polski Ekstraklasy?
Sądzę, że polska liga jest lepsza. Jest więcej drużyn, które mają świetne stadiony, murawy też są lepsze. Piłkarze w Polsce są prawdziwymi facetami, w Słowenii jest więcej młodzieżowców, bo nie ma tylu pieniędzy, co w Ekstraklasie. Tak, uważam, że polska liga jest mocniejsza.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. FotoPyK