W czwartkowej prasie szału nie ma. Jest rozmowa z Jackiem Bąkiem o reprezentacji i rozmowa z węgierskim dziennikarzem przed meczem obu drużyn w eliminacjach. Jest kilka raportów z Ekstraklasy i niższych lig. I to w zasadzie tyle.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Jacek Bąk uważa, że to piłkarze zwolnili Jerzego Brzęczka i ma o to do nich trochę pretensji.
(…) Inna sprawa, że w trakcie jego 2,5-letniej kadencji reprezentacja przez niego prowadzona nie rozegrała choćby jednego meczu, który latami by się wspominało. Ta kadra nawet jeśli zwyciężyła, to raczej „bezobjawowo”…
Fakt. Za Beenhakkera mieliśmy takie spotkanie z Portugalią w Chorzowie, za Jerzego Engela w Kijowie z Ukrainą. Tu takiego stempla jakości nie było, choć podkreślam – Jurek cel osiągnął. Trochę słabo zachowali się piłkarze, bo nie ma co się czarować, oni uderzyli w trenera, a prezes Boniek postanowił coś z tym zrobić.
W jakim sensie słabo się zachowali?
Bo lepiej powiedzieć coś wprost, a tu było trochę ściemniania, chociaż milczenie niekiedy mówi więcej niż tysiąc słów. Było ono wymowne, gdy Robert Lewandowski, pytany przed kamerami o plan selekcjonera, milczał. Brzęczka zwolnili piłkarze. Gestami, wywiadami. W środku tej reprezentacji coś się nie kleiło. Dla mnie jednoznacznym sygnałem było tamto milczenie Roberta. A prezes Boniek, inteligentny facet, wyczuł, co jest grane i uznał, że impuls jest niezbędny, by coś w tej drużynie drgnęło, by kadra mocniej powiosłowała, a nie dryfowała. Ale wie pan, to jest moja opinia złożona z doniesień medialnych, strzępków prywatnych informacji…
Mówi się, że zamiana Brzęczka na Sousę jest o tyle ryzykowna, że Portugalczyk nie zdąży zbyt dobrze poznać swoich piłkarzy. A czas nagli, bo zaraz ruszają eliminacje mistrzostw świata.
Ale zmiana według mnie ma przede wszystkim wpłynąć na mental piłkarzy, a nie polegać na tym, że nowy selekcjoner wytrenuje nam reprezentantów. W trakcie kilku zajęć ani obecny trener, ani żaden z poprzednich prochu nie wymyśli. Ma obrać taktykę, nastawić zespół według swojego pomysłu, przekonać do swojej idei, do siebie. Powtarzam – tu chodzi o przygotowanie głów piłkarzy. Jasne, to też nie jest łatwe. Każdy trener wygrywa w szatni i na papierze, bo wydaje mu się, że ma plan zaskoczenia rywala, opracowane fortele i tak dalej. Ale kompletnie inną parą kaloszy jest realizacja planów na boisku. Dla piłkarzy na pewno nowe otwarcie jest bodźcem, bo każdy zechce pokazać się u nowego szkoleniowca, wywalczyć miejsce w jego reprezentacji. A co do znajomości nowych zawodników – być może miesiąc czy dwa wcześniej Sousa miał sygnał od prezesa, że możliwa będzie jego współpraca z polskimi piłkarzami, więc mógł co nieco im się przyjrzeć.
Arka Gdynia zaprzecza, że Jarosław Kołakowski pełni w klubie jakiekolwiek funkcje.
W styczniu pisaliśmy o tym, że znany agent mówił w programie „Stan Futbolu” (emitowanym na kanale WeszłoTV w serwisie YouTube i telewizji TVP Sport) o tym, że jest dyrektorem sportowym gdyńskiego klubu. – Ja w Arce Gdynia pełnię funkcję dyrektora sportowego. Formalnie ją pełnię, bo mam umowę doradczą i robię to. W innych klubach też są dyrektorzy sportowi i rozmawiają z trenerami, pytają dlaczego gra ten, a nie inny zawodnik – mówił m.in. Jarosław Kołakowski. Sygnalizowaliśmy, że jest to sprzeczne z przepisami Polskiego Związku Piłki Nożnej. Według nich nie można być jednocześnie aktywnym menedżerem (nazywanym również pośrednikiem transakcyjnym) i pełnić funkcji zarządzającej w klubie.
(…) Po naszej publikacji Departament Rozgrywek Krajowych PZPN poprosił pierwszoligowy klub o wyjaśnienia. Z tego co udało się nam ustalić Arka przesłała do związku pismo podpisane przez jej właściciela i prezesa – Michała Kołakowskiego. Jest to syn Jarosława, który przejął klub w maju ubiegłego roku. PZPN zadał szereg pytań dotyczących wypowiedzi Kołakowskiego seniora w „Stanie Futbolu”. Pytania dotyczyły tego czy faktycznie pełni on jakąś funkcję w klubie, czy pobiera z tego tytułu wynagrodzenie i czy istnieje umowa doradza, o której sam powiedział. Odpowiedzi były we wszystkich sprawach zaprzeczające. Wychodzi więc na to, że ktoś w całej sprawie mija się z prawdą. Albo ojciec, albo syn.
Po dziewięciu miesiącach od zerwania więzadeł Rafał Wolski rozpoczął w Wiśle Płock treningi z pełnym obciążeniem.
Piłkarz trenował z drużyną od stycznia, ale nie brał udziału w gierkach wewnętrznych. Teraz jest już gotowy do podjęcia walki o miejsce w składzie i ma uczestniczyć w podobnych sprawdzianach. Na jego występ w ekstraklasie trzeba będzie jeszcze poczekać. Możliwe, że za dwa, trzy tygodnie będzie wychodził na boisko w końcowych minutach meczów.
W sobotę 66. derby Łodzi. I w ŁKS, i w Widzewie pełna mobilizacja.
– Mieliśmy różne problemy. Było trochę kontuzji, kilku piłkarzy zachorowało na koronawirusa i to miało spory wpływ na naszą dyspozycję w końcówce poprzedniego roku – uspokajał kibiców ŁKS w rozmowie z nami przed startem rundy wiosennej Stawowy.
Problem w tym, że dwa pierwsze spotkania w 2021 roku jego zespół też przegrał, co zapaliło ostrzegawczą lampkę w gabinetach przy alei Unii. Choć nikt nie mówił głośno o zwolnieniu doświadczonego szkoleniowca, to ten musiał się ze słabszej formy tłumaczyć przed prezesem i dyrektorem sportowym. Ostatni ligowy mecz z Odrą Opole udało się wygrać 2:1, więc ciśnienie nieco spadło. I to nie tylko u władz. – Dla nas było to bardzo ważne zwycięstwo, bo pozwoliło złapać nieco luzu przed derbami. Takiego pozytywnego oczywiście. A to bardzo ważne, bo dzięki temu łatwiej będzie nam podjąć odważne decyzje na boisku, a przy naszym stylu gry, to kluczowy element – mówi Michał Trąbka, pomocnik ŁKS.
SPORT
Rafał Boguski w meczu w Płocku dokonał historycznych wyczynów.
36-letni pomocnik, który pod Wawel przybył z ŁKS-u Łomża i 1 kwietnia 2006 roku zadebiutował w ekstraklasie, z jednorocznym epizodem w GKS-ie Bełchatów, nieprzerwanie broni niebiesko-biało-czerwonych barw. Po drodze zdobył trzy tytuły mistrzowskie, a w wygranym w niedzielę meczu odnotował 329. ligowy występ w zespole, którego stał się ikoną. Pod względem ilości występów na najwyższym krajowym szczeblu rozgrywkowym zrównał się z Władysławem Kawulą i wspólnie z obrońcą grającym z „Białą gwiazdą” na piersi w latach 1951-71, zajmuje 3. miejsce w tej klasyfikacji. Oczywiście, krakowscy kibice liczą na kolejne występy 6-krotnego reprezentanta Polski, tym bardziej że prezentowana przez niego forma upoważnia trenera Petera Hyballę do korzystania z bogatego doświadczenia nestora krakowskiego zespołu. Wszedł do gry w 77 minucie, gdy krakowianie przegrywali 0:1. Potrzebował zaledwie 5 minut, żeby sprytnym strzałem niemal z linii końcowej, tuż zza pola karnego, przelobować bramkarza gospodarzy i wyrównać. Ale to nie wszystko, bo w 3. minucie doliczonego czasu gry, wbiegł odważnie w pole karne płocczan, przejął piłkę, ograł obrońcę przeciwników i płaskim uderzeniem z 12 metra przypieczętował zwycięstwo krakowian. W ten sposób został najstarszym w historii klubu zawodnikiem, który w ligowym meczu zdobył bramkowy dublet.
Trener GKS-u Tychy, Artur Derbin hołduje zasadzie, że im więcej pracy, tym więcej szczęścia.
(…) – O tym jaką rolę odegrali zmiennicy, którzy weszli do gry w II połowie, też warto wspomnieć, bo Łukasz Moneta i Sebastian Steblecki rozegrali akcję, która zapewniła zespołowi zwycięstwo. Przypomnę też dobrą robotę, wykonaną na początku przez tych, którzy zeszli z boiska, bo Łukasz Grzeszczyk powalczył o piłkę przed polem karnym gospodarzy, a Szymon Lewicki po wrzutce Maćka Mańki strzelił pierwszego gola. Siłą jest zespół.
– I to jest nasz podstawowy atut, na który zwracałem uwagę na przedmeczowej odprawie i mówiłem też o tym zawodnikom wchodzącym do gry w trakcie meczu. Naszą siłą jest zespół. Są jednak także mankamenty, bo choć w Olsztynie obydwie bramki strzeliliśmy po wygraniu tak zwanych drugich piłek, to jednak ten element jest jeszcze do poprawy. Szczególnie, że taka „walka wręcz” jaką zaproponował nam Stomil, będzie nas czekać w wielu wiosennych meczach, więc musimy ten element doskonalić. Wyszarpane zwycięstwo, w którym najważniejsze będą zaangażowanie i cechy wolicjonalne, da tyle samo punktów co wygrana po efektownej grze. Zdajemy sobie z tego sprawę i trenujemy, żeby w każdym meczu dać z siebie wszystko – kończy Artur Derbin.
Rozmowa z Matyasem Szeli, dziennikarzem węgierskiej gazety „Nemzeti Sport”.
W węgierskiej kadrze są zawodnicy dobrze znani w Polsce, jak Nemanja Nikolić, Gergo Lovrencsics czy Adam Gyurcso. Zagrają na Puskas Arena?
– Nikolić raczej powinien zagrać. Może nie od początku, bo zwykle gramy jednym napastnikiem i tym piłkarzem jest Adam Szalai, ale w drugiej połowie może go zastąpić. Występu Lovrencsicsa do końca nie jestem pewien, bo ostatnio był kontuzjowany. Jeśli będzie na 100 procent zdrowy, to przeciwko wam powinien wystąpić. Z Gyurcso jest interesująca sytuacja. W reprezentacji zagrał ponownie w listopadzie, po trzech latach przerwy. Niedawno zmienił klub, przechodząc z Hajduka do Osijeku po to, żeby więcej grać i mieć możliwość wyjazdu na Euro.
Jaką opinią cieszy się u was trener Marco Rossi?
– Wielu było bardzo zadowolonych, że w 2018 roku Włoch został selekcjonerem naszej reprezentacji. Chciano nawet, żeby jeszcze wcześniej objął tę posadę. Zatrudniono jednak Belga Georgesa Leekensa. Nie szło mu, został zwolniony i w końcu zwrócono się do Rossiego. To dobry szkoleniowiec, lubiany i doceniany przez kibiców. Przez kilka lat z powodzeniem pracował z Honvedem, więc traktowany jest jak swój. W 2017 roku świętował z tym klubem mistrzostwo kraju, choć Honved nie należał do krezusów. Uważano, że jeżeli poradził sobie na klubowym poziomie, to powinien dać też sobie radę w kadrze. Tak też się stało, co potwierdzają ostatnie wyniki.
Rozmowa z Tomaszem Stefankiewiczem, dyrektorem sportowym Polonii Bytom, na dwa dni przed inauguracją rundy wiosennej w III grupie III ligi.
Skoro w weekend rusza III liga, to nasuwa się tylko jedno pytanie: Polonia czy Ruch?
– W naszym środowisku mówi się głównie o Ruchu i Polonii, a ja jak mantra powtarzam, że niedoceniany jest zespół Ślęzy Wrocław. Pracuje bardzo mocno i po cichu od wielu lat. Okres przygotowawczy spędził w najlepszych warunkach z nas wszystkich, mając do dyspozycji pełnowymiarowe boisko pod balonem. W Ślęzie nie ma presji na awans. Cokolwiek wydarzy się w Polonii i Ruchu, od razu jest to nagłaśniane, mówi się o tym, dyskutuje, a we Wrocławiu panuje spokój. Nie zmienia to faktu, że wiosną w Ruchu coś musi się wydarzyć, a w Polonii i Ślęzie… tylko może się wydarzyć.
Ślęza ma 6 punktów straty do Ruchu, a 4 do was. Rzeczywiście można ją postawić w tym samym szeregu?
– Pamiętajmy, że to jedyna drużyna, która w trakcie poprzedniej rundy pokonała zarówno Ruch, jak i Polonię. To też świadczy o sile. Przez pewien czas to Ślęza nadawała ton rozgrywkom, bo my mieliśmy stratę wynikającą z nierozegranych spotkań, a Ruch zaliczył małą zadyszkę. Zgoda – gdy przyszły choroby, kontuzje, odbiło się to na Ślęzie mocno, ale zespół trenera Kowalskiego jest dojrzały i w 100 procentach gotowy do rywalizacji z nami. Obserwowałem zimą dwa sparingi Ślęzy, widziałem materiał z meczu z Odrą Opole i byłem pod dużym wrażeniem. Wyszła na I-ligowca wysoko, agresywnie i wygrała 2:1, pokazując, że ma dostatecznie dużą jakość, by namieszać w III lidze. Skupiamy się głównie na dwóch zespołach, ale my większość sparingów z II-ligowcami przegraliśmy, Ruch miał swoje problemy i zawirowania, podczas gdy wrocławianie w 100 procentach zrealizowali plany, pokonywali wyżej notowane drużyny. Przecież rozgromione przez nich zostały rezerwy Lecha Poznań, które kilka dni później w II lidze wygrały 5:1 ze Stalą Rzeszów. Nie jest to przypadek, a efekt świetnej pracy działaczy, trenera Kowalskiego. Absolutnie nie można Ślęzy lekceważyć.
SUPER EXPRESS
Nic ciekawego, mamy za to popis kreatywności z tytułami. “Był nie w Sousie” – serio?!
Fot. FotoPyk