Reklama

PRASA. Setna rocznica urodzin Kazimierza Górskiego. „Tata żył rytmem rozkładu PKP”

redakcja

Autor:redakcja

02 marca 2021, 08:48 • 11 min czytania 7 komentarzy

We wtorkowej prasie wiele tekstów z okazji setnej rocznicy urodzin Kazimierza Górskiego. Jest też kilka rzeczy poligowych i recenzja książki o Diego Maradonie, która zdecydowanie nie jest cukierkowa. 

PRASA. Setna rocznica urodzin Kazimierza Górskiego. „Tata żył rytmem rozkładu PKP”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Kamil Kosowski uważa, że Cracovia potrzebuje nowego impulsu.

Na boisku Cracovia wygląda jak zespół w rozsypce. Aż się prosi, by osoba z zewnątrz weszła do szatni i dała graczom nowy impuls i inne spojrzenie na piłkę. Recepty nie trzeba szukać daleko. Popatrzmy kilometr dalej na to, jak Peter Hyballa odmienił Wisłę. Powiedział, że będzie ciężko i tak jest, ale efekty widoczne są na boisku i w tabeli.

Nie chcę podważać sensu pracy Michała Probierza, nie wiem, jakie jeszcze asy w rękawie ma trener, ale wydaje mi się, że w Cracovii niezbędne są zmiany. Kadrowo nie jest to na pewno najsłabsza drużyna w lidze, a w meczach wygląda tak, jakby nią była. Nie wiem, jakie decyzje zostaną podjęte i co więcej można zrobić. Nie wiemy, co dzieje się w relacjach między zarządem a trenerem i między trenerem, a piłkarzami. Oko kibica widzi natomiast kabaret. Michał Probierz miał rację, kiedy składał rezygnację. W moim odczuciu było to przemyślane posunięcie. Wiedział, że nie będzie potrafił podnieść drużyny. To nie była rezygnacja z powodu kaprysu, tylko przeanalizowana decyzja. Jestem daleki od zwalniania Probierza, ale w każdym klubie jest tak, że jak trener nie ma przełożenia na piłkarzy i oni się nie rozwijają, to szkoleniowiec jest wymieniany.

Reklama

Lech powoli wychodzi z kryzysu, ale ciągle dla poznaniaków Puchar Polski jest najkrótszą drogą do Europy. Dziś mecz z Rakowem.

Ewentualna porażka z Rakowem Częstochowa w ćwierćfinale Pucharu Polski wysadzi w powietrze plany Lecha Poznań na najbliższe miesiące, bo zminimalizuje szanse Kolejorza na awans do europejskich pucharów.

Oczywiście mówienie o pomyłkach popełnianych wyłącznie przez Żurawia jest uproszczeniem, ponieważ szkoleniowiec nie miał żadnego wpływu na zakażenie koronawirusem Daniego Ramireza czy kontuzje Mikaela Ishaka, które osłabiły siłę ofensywną wicemistrza Polski na początku rundy wiosennej, jednak koniec końców wpadki idą na jego konto. Tak to już jest w życiu trenera. I najpewniej ma rację, że przecież nagle nie stał się znacząco gorszy w tym, co robi, niż był jeszcze w lipcu czy sierpniu, jednak fani Lecha nie chcą słuchać tłumaczeń. Chcą wyników. Nie w przyszłości, tylko teraz. Prawo kibica, on z reguły kieruje się sercem, rzadziej rozumem.

Na razie szefostwo klubu wykazuje się anielską cierpliwością i zrozumieniem, ale czy wytrzyma próbę nerwów w przypadku odpadnięcia z PP? To będzie oznaczało następny, już piąty rok bez nowego trofeum w gablocie i prawdopodobnie sezon bez milionów za występy w rozgrywkach UEFA.

Reklama

Książka Jimmy’ego Burnsa dokładnie pokazuje, co doprowadziło Diego Maradonę do śmierci.

Jeśli bohater książki grozi autorowi pozwem, jego otoczenie apeluje o bojkot lektury, a wszyscy ludzie, którzy zgodzili się na rozmowę na temat gwiazdy, potem znajdują się pod presją, by wycofać się ze swoich słów, nie potrzebuję lepszej zachęty do wizyty księgarni. A tak właśnie jest w przypadku książki „Maradona. Ręka Boga” Jimmy’ego Burnsa, która w przyszłym tygodniu ukaże się nakładem wydawnictwa „Albatros”.

Zdecydowanie łatwiej byłoby Burnsowi klęknąć przed Diego Maradoną i oddać hołd wspaniałemu piłkarzowi, najwybitniejszemu w historii futbolu. Autor wybiera jednak znacznie trudniejszą drogę, ale za to do bólu szczerą. Jego książka nie skupia się na boiskowych popisach Diego, odpowiada natomiast na pytanie, dlaczego futbolowy geniusz rozmienił się na drobne, co ostatecznie doprowadziło do jego śmierci w listopadzie ubiegłego roku. Burns podaje szczegóły: ile Maradona zapłacił za prostytutki, ile wypił alkoholu i ile wciągnął kokainy.

Kiedy byłem w połowie swych studiów nad Maradoną, jego psychoanalityk powiedział mi, że zaczynam wiedzieć o nim więcej niż on sam. Dodatkowo utwierdziły mnie w tym słowa Ossiego Ardilesa: „Kłopot z książką o Diego Maradonie polega na tym, że prawda boli”, pisze Burns. I właśnie dlatego Argentyńska gwiazda starała się nie dopuścić do publikacji książki, wydanej na świecie po raz pierwszy w 1996 roku. [Maradona] zaatakował wszystkich, którzy mi pomagali przy pisaniu, oskarżając ich o zdradę. „Burns na mnie naszczał”, oznajmił na antenie hiszpańskiej stacji radiowej.

W tym numerze 16-stronicowy dodatek w rocznicę setnych urodzin Kazimierza Górskiego. Jest m.in. wywiad z jego synem.

– Pańska mama narzekała, że męża nigdy nie ma w domu, wiecznie w delegacji?

Nigdy. Przynajmniej nie słyszałem. Zawsze na niego czekaliśmy. Szczególnie, gdy byłem dzieckiem. Wiadomo, tęskniło się za tatą. Ale z wiekiem, dorastaniem jego nieobecność pasowała mi. Tato na wyjeździe, mama z siostrą na łyżwach, a ja w miasto.

– Potrafił być surowy?

Nie. Wychowaniem zajmowała się mama. Ona chadzała na wywiadówki. Nie miała udręki ze mną i siostrą, wyłączając nasze drobne występki, jak to u dzieci.

– Jakim rytmem żył pański ojciec?

Rytmem rozkładu PKP. Niemal całe życie spędził na walizkach. Był gościem w domu. Pamiętajmy, że w tamtych czasach komunikacja opierała się głównie na kolei. Bywało więc, że tato kładł się wcześnie, bo bladym świtem musiał jechać na dworzec. Zgrupowania, obserwacje, jakieś spotkania. Dopiero po wyjeździe do Grecji zwolnił. Tam żył inaczej. Miał przede wszystkim więcej czasu dla mamy i córki. Gorący, grecki klimat pozwalał, by trenować mniej intensywnie, rzadziej, bo można było ćwiczyć okrągły rok, a w Polsce ze względu na srogie zimy ten czas przestoju, wyłączając zimowe zgrupowania, należało nadrabiać. Podczas pobytów w Grecji zaczęliśmy z ojcem rozmawiać jak dorośli ludzie. Wcześniej bez przerwy brakowało na to czasu.

– Po sukcesach reprezentacji Kazimierza Górskiego przez wasze polskie mieszkanie przewijała się masa ludzi?

Dom zawsze stał otworem, ponieważ nie było możliwości, żeby ojciec komuś czegoś odmówił. Ale niekiedy wolał spotkać się z kimś na mieście. Później, gdy zachorował, chłopaki, czyli jego kumple wpadali. To były już inne spotkania. Raczej odwiedziny. Ojciec czasami czuł się gorzej, niż zwykle i leciutko sugerował, że jest zmęczony, chce odpocząć. Nigdy jednak nie odmówił komuś, kto chciał do niego wdepnąć, chwilę pogadać.

– Poza piłką, co zajmowało, interesowało pana Kazimierza?

Hmmm… O, już wiem! Filmy przyrodnicze, choć nie tylko. Bardzo lubił oglądać filmy i programy stacji Discovery. Wiadomo, że gdy tego typu kanały weszły na nasz rynek, był to świeży powiew świata. Programy historyczne, podróżnicze, dokumenty. A tato był ciekawy świata i na emeryturze miał więcej czasu.

W Grecji Kazimierz Górski odniósł największe sukcesy w karierze klubowej, ale też miał najwięcej kłopotów z piłkarzami i był świadkiem największej tragedii.

(…) Przyjaciel radził mu jednak, aby odszedł u szczytu chwały, bo takie osiągnięcia będzie mu bardzo trudno powtórzyć. Ten nie posłuchał, a jego relacje z piłkarzami stawały się coraz trudniejsze. Niesnaski w drużynie trafiały do mediów. Pan Kazimierz podejrzewał nawet, że w szatni jest podsłuch, więc przeniósł odprawy na środek boiska. Ale nic to nie dało. 

Kroplą, która przelała czarę goryczy, okazało się mecz z Club Brugge w Pucharze Europy. Po porażce 0:2 w pierwszym spotkaniu przed rewanżem Górski odstawił trzy gwiazdy – Andoniadisa, Domazosa i byłego reprezentanta Jugosławii Borivoje Djurdjevicia. „Miałem powody, by sądzić, że wymieniona trójka w sposób zawoalowany, ale skuteczny sabotuje moje decyzje, opieszale realizując program szkoleniowy, wpływając negatywnie na pozostałych zawodników” – tak pan Kazimierz tłumaczył decyzję w książce. Panathinaikos prowadził 1:0 i do awansu potrzebował jeszcze bramki. Wtedy Górski chciał wpuścić weteranów. Domazos jednak odmówił. Pozostali dwaj wyszli na rozgrzewkę z niechęcią, a Serb przy tym jeszcze przeklął.

Pan Kazimierz następnego dnia podał się do dymisji. Zarząd jej jednak nie przyjął. „Zarzuciłem wymienionej trójce sabotowanie moich poleceń. Ku mojemu zaskoczeniu nie padł ani jeden głos w ich obronie” – wspominał polski szkoleniowiec.

Buntownicy zostali zawieszeni, a niebawem odeszli z klubu. Domazos pożegnał się z Panathinaikosem po 19 latach, a Andoniadis po 10. Ten pierwszy był kapitanem drużyny, która w 1971 roku odniosła największy sukces w historii klubu, dochodząc do finału Pucharu Europy (0:2 z Ajaksem). Andoniadis z 10 golami został wtedy najlepszym snajperem tamtej edycji rozgrywek, był też pięciokrotnym królem strzelców. W 1978 r. mieli już jednak odpowiednio 36 i 32 lata.

Po ich odejściu atmosfera w zespole się poprawiła, ale Panathinaikos skończył sezon na trzecim miejscu. – Górski popełnił wielki błąd, odstawiając mnie i Domazosa, to był największy piłkarz w historii Grecji. To dlatego zespołowi szło potem dużo gorzej – tłumaczył nam Andoniadis. Nawet po wielu latach nie krył żalu do Polaka. – Spotkałem go na Stadionie Olimpijskim, ale z nim nie rozmawiałem, bo mu nie wybaczyłem – powiedział nam w 2012 roku.

Niektórzy chcieli, by Kazimierz Górski na emeryturze robił za sympatycznego starszego pana, z którym można strzelić sobie fotkę, pochwalić znajomością, ogrzać w blasku legendy. Dla świętego spokoju wielki trener zwykle nie odmawiał. I prezesem PZPN też zgodził się być, gdy go o to poproszono.

Na szefa polskiej piłki został wybrany w czerwcu 1991 roku w warszawskim Teatrze Buffo i była to najlepsza opcja. Twardo walczącym za kulisami o władzę w piłkarskim światku działaczom taki kandydat jak Górski spadł z nieba. Wygrał przez aklamację. Nikt poważny nie odważyłby się stanąć z nim w szranki wyborcze, bo jakże to tak rywalizować z żywą legendą. Nikt też nie wypytywał go o program wyborczy, bo co to za głupie pytania – wiadomo przecież, że Trener Tysiąclecia dla polskiej piłki chce jak najlepiej.

Wszelkie procedury tym razem miały charakter czysto formalny. A jeżeli komuś w głowie rodziła się jakakolwiek wątpliwość, wystarczyło, by przez sekundę się zastanowił: kto jeśli nie Górski – i już wyrywał się podnoszeniem ręki za dostojnym kandydatem. Górski łagodził obyczaje i wyciszał spory, jego nazwisko brzmiało jak hasło wzywające do zawieszenia broni. To była jego bezcenna siła. Pragmatyczni aż do bólu związkowi „rozgrywacze” jakkolwiek szanowali Górskiego, oczywiście przed nim nie klękali. W istocie na chłodno wykorzystywali go do swojej gry.

Nadal toczyli walkę o władzę, ale wszyscy umieli się porozumieć w kwestii fundamentalnej: niech prezesem będzie Górski, bo w przeciwnym razie będziemy się kłócić i w końcu stracimy kontrolę nad wyborami. Z takim ryzykiem nikt nie chciał się godzić. Górski nie być marionetką – sęk w tym, że nie miał ambicji rządzenia, nie chorował na władzę. Owszem, został prezesem, zrobił tę uprzejmość rywalizującym między sobą działaczom. W momencie transformacji ustrojowej potrzebowali jego niepodważalnego autorytetu niczym tarczy. Układ był przejrzysty, przynajmniej w tej kwestii nikt nikogo nie oszukiwał. Górski też dobrze wiedział, na co się pisze.

SPORT

Za dobry na ławkę, za słaby na wyjściowy skład? Tak mógłby ktoś pomyśleć, analizując statystyki i liczby Tiago Alvesa z Piasta Gliwice.

Skoro więc Tiago daje pozytywne sygnały, to dlaczego w tym sezonie w lidze od pierwszej minuty zagrał tylko dwukrotnie, a z ławki rezerwowych wchodził aż 13 razy? Być może to sprawy techniczno-taktyczne, gra w obronie jest równie ważna, co w ofensywie. Być może także charakter, bo Portugalczyka najlepiej charakteryzuje jeden przymiotnik – cichy. Tak jak Portugalczycy różnią się od Hiszpanów zachowaniem, tak Alves różni się od „typowych” południowców. I choć może liczyć m.in. na wsparcie Gerarda Badii lub Kristophera Vidy, nie jest typem tzw. duszy towarzystwa. Alves jest cichy i skromny, co w piłce nie zawsze oznacza coś dobrego.

– Staram się zrobić wszystko, co w mojej mocy, by pomóc zespołowi, kiedy tylko trener zdecyduje się na mnie postawić. Chcę pracować zarówno w ofensywie, jak i w defensywie w zależności od fazy akcji. Postaram się również o to przy kolejnej możliwości – to standardowa formułka wygłaszana przez Portugalczyka.

Piłkarze GKS-u 1962 Jastrzębie w tym sezonie nie mają szczęścia do rozjemców, którzy już kilka razy pomylili się na ich niekorzyść.

Nie milkną echa piątkowego występu jastrzębian w Gdyni. Zastrzeżenia do sędziowania meczu z Arką są uzasadnione, chociaż zrzucanie całej winy za porażkę na barki rozjemców jest drobnym nadużyciem. W końcu można było uniknąć straty gola i wówczas przynajmniej jeden punkt powędrowałby na konto GKS-u. Nie da się jednak ukryć, że sędzia Sylwester Rasmus „ograbił” drużynę z Jastrzębia Zdroju z gola, bo czy z kompletu punktów, tego się już nigdy nie dowiemy. Na pewno jednak zaliczenie prawidłowej bramki Daniela Ferugi z rzutu wolnego zwiększyłoby szansę gości na korzystny wynik.

Zgoda, arbiter główny mógł nie dostrzec tego, że piłka ewidentnie odbiła się za linią bramkową Arki, ale dobry i czujny asystent – powinien. Swoją drogą, to nie pierwszy przypadek, gdy arbiter ma bardzo duży wpływ – by nie powiedzieć decydujący – na zdobycz punktową zespołu trenera Pawła Ściebury. W Tychach Paweł Pskit uznał dwa gole dla gospodarzy, których nie powinien uznać, a drugiego nie miał prawa zaliczyć! Broń Boże nie namawiam rozjemców do faworyzowania drużyny z Jastrzębia Zdroju i nie posądzam „sprawiedliwych” o spisek, ale w tym sezonie nie zauważyłem, by sędzia pomylił się na korzyść ekipy z Harcerskiej. Po prostu wypadałoby rozstrzygać boiskowe spory zgodnie
z duchem fair play, a nie według wcześniejszych zasług.

Nowy kapitan w Sosnowcu. W przerwie zimowej opaskę – po raz pierwszy w karierze – przejął Lukasz Duriszka.

Słowak zastąpił w roli kapitana Szymona Pawłowskiego, który pełnił tę funkcję od października 2018 roku. Decyzję w tej sprawie podjął trener Zagłębia, Kazimierz Moskal.

– Na kilkanaście dni przed startem ligi na rozmowę zaprosił mnie trener Moskal i przekazał, że widziałby mnie w roli kapitana zespołu. Zgodziłem się bez wahania, choć od razu dodam, że nigdy wcześniej nie pełniłem tej funkcji. Cieszę się, że zostałem obdarzony przez trenera zaufaniem. To ogromna odpowiedzialność, ale myślę, że sobie z nią poradzę. Zależy mi na Zagłębiu, chciałbym aby ten zespół ze mną w składzie walczył o znacznie wyższe cele niż utrzymanie w I lidze i mam nadzieję, że tak się stanie w przyszłości – podkreśla Lukasz Duriszka.

SUPER EXPRESS

Paweł Janas gościł w Warszawie, co zainteresowało „SE”.

Były selekcjoner reprezentacji Polski Paweł Janas (68 l.) zaczął tydzień od wizyty w PZPN. Jaki był jej cel? Czy może spotkał się z Paulo Sousą (51 l.), który jest już w Polsce? Służbowa kurtka i mała walizeczka mogły sugerować wiele – np. dłuższą naradę z nowym szefem polskiej kadry. Zapytaliśmy „Janosika” o cel wizyty w siedzibie piłkarskiej centrali.

– Szkolimy młodych. Za dwa tygodnie mają egzamin na licencję UEFA A. Mieliśmy ostatnią sesję. Kursy dla młodych szkoleniowców skończyłyby się dużo wcześniej, ale wszystko popsuła pandemia. Jestem w komisji szkolenia trenerów i od czasu do czasu bywam w Warszawie. Teraz mieliśmy tzw. hospitację – tłumaczył nam Janas.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...