Zgadzamy się w całej rozciągłości: przez to pandemiczne natężenie meczów momentami można sfiksować. Jeszcze wczoraj ekscytowaliśmy się kolejnym zwycięstwem Warty Poznań oraz Juventusem, który dzielnie goni oba mediolańskie kluby, a już dzisiaj mamy kolejne starcia wagi ciężkiej w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych świata. Liga Mistrzów znów uderza bardzo zgrabnym zestawem, w którym coś dla siebie znajdzie i wierny fanatyk czasopism, które na okładkę wrzucają zagadnienie periodyzacji i zwyczajny Janusz Andrzej Nowak. Postanowiliśmy wyłuskać dla was coś, na czym warto zawiesić oko w przypadku każdej z czterech grających dziś drużyn.
ODNOWIONA CHELSEA
W Chelsea sytuacja jest jasna – przede wszystkim trzeba spojrzeć na to, jak szybko Thomas Tuchel poukładał klocki rozsypane w końcówce kadencji Franka Lamparda. Nie mamy wcale złego zdania o legendarnym pomocniku. Po prostu wydaje się, że był idealnym trenerem na trochę inny czas – gdy ze względu na zakaz transferowy trzeba było wprowadzać do gry młodzież, wykorzystywać ich młodzieńczą fantazję i euforię. Ale po takim okienku, gdy nagle do klubu trafił istny gwiazdozbiór – potrzebny był już nie człowiek zbierający doświadczenie, ale tym doświadczeniem dysponujący.
Jest zbyt wcześnie, by robić z Tuchela cudotwórcę, zwłaszcza, że przecież styl jego rozstania z Borussią i PSG to nie było wręczanie pamiątkowej patery za bezprecedensowe sukcesy. Ale jednak – wyniki mówią same za siebie. Chelsea zagrała pod jego wodzą osiem spotkań, sześć wygrała, dwa zremisowała. Ograła m.in. Tottenham, bardzo dobrze zaprezentowała się z Newcastle, straciła w tych ośmiu meczach zaledwie trzy gole.
Na co warto zwrócić uwagę w meczu z Atletico?
Na ustawienie. Jeszcze w przegranym meczu z Leicester City The Blues zagrali dość nudnym i przewidywalnym, a także do bólu klasycznym ustawieniem 4-2-3-1. Dwaj defensywni pomocnicy, dość klasyczni skrzydłowi, Havertz na kierownicy, Abraham na szpicy. Sami wiecie, tym ustawieniem gra w Polsce pewnie z 85% klubów w niższych ligach, bo nie jest to system wymagający jakiegoś wyjątkowego kombinowania taktycznego. Płynnie może zresztą przejść w 4-3-3, po prostu “dziesiątka” trochę się cofa, a skrzydłowi przesuwają się jeszcze wyżej.
Tuchel za to wpadł i już z Wolves zagrał na trzech stoperów, ale przede wszystkim – dwóch ofensywnych pomocników za plecami klasycznego snajpera. Wypaliło praktycznie od razu, wahadła wreszcie zaczęły funkcjonować, dwa pierwsze ligowe gole za kadencji Tuchela to asysta Hudson-Odoia (wówczas prawy wahadłowy) i gol Alonso (lewy wahadłowy). W tej taktyce zdecydowanie lepiej odnajduje się zresztą również Timo Werner, który zwłaszcza ze “Srokami” zagrał naprawdę porządne zawody. Jeszcze raz wspominamy – jest za wcześnie, by z Tuchela robić geniusza.
Ale na pewno to już trochę inna Chelsea, trochę inaczej grająca, trochę inaczej wykorzystująca swoje najmocniejsze ogniwa. Warto na to spojrzeć, na poruszanie się poszczególnych formacji, ale też na współpracę, zwłaszcza wahadłowych z duetem operującym za napastnikiem. Zwłaszcza, że przymiarki do regularnej gry takim system widać coraz mocniej w wielu polskich klubach.
KOLEJNA MŁODOŚĆ
Jeśli chodzi o listę ligowych bramek dla Barcelony, to za plecami Leo Messiego mamy doborowy kwartet: Griezmann, Fati, de Jong, Trincao. Jeśli zsumujemy dorobek tych czterech spośród pięciu najlepszych strzelców Dumy Katalonii otrzymamy astronomiczny wynik 16 goli.
Tyle samo w pojedynkę nastukał w barwach Atletico Madryt Luis Suarez.
Wiele w historii futbolu widzieliśmy ruchów nielogicznych, pamiętajmy, że naszym głównym obszarem działań pozostaje Ekstraklasa. Wiele widzieliśmy więc też ruchów po prostu absurdalnie głupich. Ale takiego posunięcia jak oddanie Luisa Suareza do Atletico Madryt przy jednoczesnym utrzymaniu go na liście płac, to chyba nie odnotowano nawet w tych słynnych kronikach nagrody Darwina. Nie trzeba było eksperta w kwestiach futbolu, by wyczuwać w tej całej transakcji pewne zagrożenia:
- nie jest specjalnie rozsądne wierzyć, że oddanie Luisa Suareza nie będzie osłabieniem drużyny, której napastnikiem pozostaje Martin Braithwaite
- wybitnej logiki nie trzeba było również do odgadnięcia, że oddanie Luisa Suareza do jednego z dwóch bezpośrednich rywali w walce o wszystkie tytułu MOŻE być dla tegoż rywala wzmocnieniem
- kwestie finansowe Barcelona już od dawna rozwiązuje zgodnie z zasadą: drogo kupić, tanio sprzedać, więc tutaj akurat wykorzystano po prostu wieloletnie doświadczenie w trwonieniu gotówki
No ludzie kochani. Kto mógł się spodziewać, że na tym ruchu Barcelona mocno straci, a Atletico mocno zyska?
Chyba tylko każdy. Albo przynajmniej: każdy, kto ma oczy i nie jest człowiekiem decydującym o transferach w Katalonii. Luis Suarez oczywiście trafił do gościa, który odpowiednią “dziewiątkę” potrafi zarówno stworzyć niemal od zera (Diego Costa), optymalnie wykorzystać taką kupioną za grube miliony (Radamel Falcao) czy nawet umiejętnie przywrócić do żywych wziętą na zakręcie kariery (Alvaro Morata). Suarez w 20 ligowych występach strzelił 16 goli i dorzucił 2 asysty, a przecież po drodze przeszedł przez COVID. W tabeli najlepszych ligowych strzelców jest na równi z Messim, który rozegrał 200 minut więcej.
KURSY NA MECZ ATLETICO – CHELSEA W TOTALBET: ATLETICO 2.80 – REMIS 2.95 – CHELSEA 2.80
Przede wszystkim jednak – Suarez jest w zespole lidera ligi, który nawet po ostatniej wtopie z Levante trzyma 8 punktów przewagi nad Barceloną. Aż się przypominają te płomienne przemowy Donalda Trumpa o tym, jak na granicy z Meksykiem zostanie wybudowany mur, za który zapłaci sam Meksyk. Atletico może dzisiaj nieśmiało mówić o mistrzostwie, do którego ogromną cegłę przyłoży piłkarz wypchnięty z zespołu obecnie przebywającego poza ligowym podium.
Natomiast Suarez wbrew pozorom ma coś do udowodnienia jeśli chodzi o Ligę Mistrzów. Fazę grupową skończył bez gola, wcześniej w sezonach 2017/18 i 2018/19 zdobył łącznie dwie bramki w dwudziestu rozegranych meczach. Po drodze były oczywiście pamiętne klęski z Romą, z Liverpoolem, wreszcie 2:8 z Bayernem, gdzie akurat Suarez miał okazję trafić do siatki. Ogółem jednak ostatnie kilka sezonów w Europie to i z jego strony, i dla niego potężne rozczarowanie. Barcelona pewnie oczekiwała po nim więcej, on też miał prawo spodziewać się więcej po Barcelonie.
Teraz wreszcie może się wykazać w ważnym meczu. To o tyle ważne, że w tym bardzo udanym sezonie na razie rzadko strzela mocnym. Najsilniejszy ustrzelony rywal to chyba Betis. Z Bayernem? 0 z przodu. Real 0 z przodu. Bez goli przeciw Sevilli, Realowi Sociedad i Villarrealowi, z Barceloną nie grał. Już chyba wystarczy tych zer.
ZASIEDZENI?
Lazio w tej czwórce wydaje się najmniej ekscytujące, ale nie powinno się go lekceważyć. Rzymianie w lidze nie będą się już raczej bić z Juventusem i klubami z Mediolanu o mistrzostwo, ale wyłącznie dlatego, że kompletnie nie wyszła im pierwsza część sezonu. Uwzględniając tabelę wyłącznie za ostatnie 10 spotkań, Lazio jest niemal na szczycie – ustępuje o punkt tylko Interowi, a to też wyłącznie za sprawą bezpośredniego starcia, które wygrali mediolańczycy. Podopieczni Simone Inzaghiego ostatnio w lidze są w doskonałej formie – rozbili m.in. Atalantę na wyjeździe, rewanżując się zresztą za porażkę z Pucharu Włoch, wcześniej wygrali 3:0 derby czy mocno napsuli krwi wówczas rozpędzonemu Milanowi.
Nie warto ich skreślać, choćby z uwagi na te 22 punkty w ostatnich 10 meczach Serie A.
A co warto? A spojrzeć na Sergeja Milinkovicia-Savicia warto, spojrzeć na robotę Inzaghiego również warto.
Wspominamy o tym duecie, dlatego, że dostrzegamy tutaj trochę syndrom Hamsika. On w pewnym sensie zasiedział się w Napoli, przez co zdobył status legendy, ale jednocześnie nie zaznał tych największych triumfów. Inzaghi to przedstawiciel młodego pokolenia trenerów, ma dopiero 44 lata. Milinković-Savić to też piłkarz wcale nie stary, zaledwie 25-letni. Ale właśnie. Czy to już nie czas na jakieś konkretne ruchy do przodu? Serb od dawna jest łączony z topowymi klubami, od dawna prezentuje więcej niż solidność we Włoszech. A jednak, nadal jego gablotę w 25% nadal zapełniają pamiątki jeszcze z Vojvodiny. To w barwach ekipy z Nowego Sadu wywalczył Puchar Serbii – potem z Lazio dorzucił już tylko Coppa Italia oraz dwa superpuchary.
W lidze – jak całe Lazio – od pewnego czasu wygląda solidnie. Odkąd powrócił po koronawirusie, w 14 meczach strzelił 3 gole i dołożył 7 asyst, Lazio za ten okres ma bilans 9-2-3. Teraz ma okazję zaprezentować się przed zdecydowanie szerszą publiką niż ta, która ogląda namiętnie wszystkie mecze Lazio. I zapracować, by z czasem taką publikę mieć już na stałe.
Podobnie postrzegamy Inzaghiego.
Chwalony zgodnie przez kibiców i ekspertów. Ładnie przebudował skład, wprowadził sporo innowacji, wylansował kilka nazwisk, kilka kolejnych, które z Rzymu wyjechały, zgrabnie zastąpił. Gdy w ubiegłym sezonie w pewnym momencie wjechał pomiędzy Juventus i Inter, wydawało się, że znajduje się w notesach dyrektorów sportowych od szczytów Premier League, aż po najmocniejszych we Francji czy Niemczech. A jednak, Inzaghi dalej po prostu robi swoje w Rzymie, tak jak w trakcie kariery zawodniczej, gdy przyznawał, że odrzucał wszystkie oferty odejścia z błękitnej części stołecznego miasta.
Liga Mistrzów to dla Simone Inzaghiego przede wszystkim okazja, by się pokazać fanom piłki spoza Włoch. A że warto go śledzić – to udowadnia progres, jakie wykonało Lazio pod jego skrzydłami. A startował z poziomu, przy którym Bielsa załamał ręce i odszedł z klubu po paru dniach przeciągających się targów.
RODAK NA SZLAKU PO MIEJSCE W HISTORII
A dlaczego nie wspominaliśmy o Ciro Immobile? Ano dlatego, że jutro w tym meczu jest miejsce tylko dla jednego snajpera.
Robert Lewandowski w 30 meczach tego sezonu zdobył już 31 bramek, nadal jest w grze o rekord Gerda Mullera, nadal jest w grze o obronę uszatego trofeum. Czy musimy tak naprawdę cokolwiek dodawać? Odkąd Robert przekroczył trzydziestkę, jego meczów po prostu nie wypada omijać. Na naszych oczach pisze się wielka historia, a pióro dzierży człowiek, który prawdopodobnie widział “Dzień świra” i nie raz odczuwał zażenowanie podczas weselnych oczepin.
KURSY NA LAZIO – BAYERN W EWINNER: LAZIO 4.30 – REMIS 4.21 – BAYERN 1.75
Nie wiadomo, kiedy znów się taki na polskiej ziemi objawi.
Poza tym… Kurczę, Bayern w styczniu odpadł z Pucharu Niemiec po porażce z Kilonią, w lutym zaś zremisował z Arminią i przegrał z Eintrachtem Frankfurt. Jeśli kiedyś Bawarczyków skaleczyć, to chyba właśnie teraz, gdy są wybici z rytmu.
To zapowiada ucztę. I ból głowy, gdy trzeba będzie podjąć decyzję, który kanał.
Fot.Newspix