Jeżeli nie kupicie dziś żadnej gazety dla treści sportowych, wiele nie stracicie. Poza wywiadem z Janem Muchą, który jest teraz trenerem bramkarzy w Legii Warszawa, trudno znaleźć coś ciekawszego.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Co zrobić z nastoletnim (ale niepełnoletnim) synem, który dostaje ofertę dołączenia do akademii z zagranicznego klubu? Dariusz Dziekanowski widzi to tak:
Rodzicom przedstawia się ciekawe perspektywy rozwoju pod okiem znanych trenerów. I trudno się dziwić, że wielu pokusie tej ulega. Nazwy klubów działają na wyobraźnie, zwłaszcza kiedy poziom rodzimej ligi idzie w dół. A miarą tego poziomu jest dla mnie częstotliwość gry w europejskich pucharach. Kolejna kwestia, to zaufanie i odwaga trenerów naszych drużyn ligowych. Ilu z nich tak naprawdę nie boi się ryzyka i pokazuje to swoimi czynami, a ilu tylko mówi, że chcieliby stawiać na młodych, a kurczowo trzymają się starszych i niby bardziej doświadczonych. Tu niestety odpowiedź jest jednoznaczna – takich odważnych wielu u nas nie ma. Jeśli trener Czesław Michniewicz mówi po meczu z ŁKS w Pucharze Polski, że żałuje, że nie mógł wprowadzić na boisko więcej młodych zawodników, bo „musiał gonić wynik Luquinhasem i Pekhartem”, to jaki to jest sygnał dla tych młodych? Więc nastolatkowie często wyjeżdżają szukać szansy w lepszych europejskich klubach, bo widzą, że w swoim kraju perspektywy gry nie są lepsze. Szanse przebicia się za granicą są większe, jeśli ktoś wyróżnia się w grupach młodzieżowych w Polsce i spędzi (tzn. pogra) rok–dwa lata w kadrze pierwszej drużyny. Umówmy się, że poziom ekstraklasy nie jest zbyt wysoki i młodemu, zdolnemu łatwiej jest się przebić tutaj niż gdzie indziej. W idealnej sytuacji taki zawodnik powinien wyjechać, kiedy w rodzimej lidze się wyróżnia i zaczyna mieć poczucie, że przestaje ją traktować jako wyzwanie. Tak jak dusić zaczęli się w niej Michał Karbownik czy Jakub Moder.
Ciekawa rozmowa z Janem Muchą. Ile szczęśliwych splotów okoliczności było w jego transferze do Legii? Czy Artura Boruca można jeszcze czegoś nauczyć? Ile razy trener bramkarzy kopię piłkę na treningu?
Czy 40-letniego Artura Boruca można jeszcze czegoś nauczyć?
Nie uważam, że Artura trzeba czegoś uczyć. Idzie według swojego reżimu i nie mam z tym problemu, podobnie jak trener Dowhań. Pomaga mu doświadczenie, ma za sobą świetną karierę. Jego nie trzeba niczego uczyć, choć oczywiście… zawsze można. Artur musiał zmienić styl, teraz częściej używa nóg. Dla niego nie stanowi to żadnego kłopotu. Choć gdy ja czy on zaczynaliśmy bronić, to takich oczekiwań wobec nas nie było. Bramkarz był od tego, żeby złapać piłkę i…
Kopnąć jak najdalej.
A kto wybijał najdalej, ten wyjeżdżał za granicę, ha, ha. Piłka zmieniła się też z naszego punktu widzenia. Artura, Radka Cierzniaka czy mnie, kiedy grałem, nazywali starymi bramkarzami. Musieliśmy się zmienić. Kiedyś na treningach nie grałem pasów, nie brałem udziału w małych grach, a dziś bramkarze muszą to robić.
Ile czasu na treningu poświęcacie na ich grę nogami?
Pracujemy nad tym codziennie, mniej więcej przez 60 procent treningu używają nóg. Do tego dochodzą normalne treningi bramkarskie, a jak jest możliwość, to wrzucamy bramkarzy do gierek, żeby pokopali z innymi. Dla nich to świetna szkoła, mogą reagować. I to jest piękne! Kiedyś mi się to nie podobało, ale dziś bardzo to lubię. Ja nasłuchałem się podpowiedzi: wybij jak najdalej.
Czy pan jest namaszczony na następcę trenera Dowhania?
Myślę, że on będzie pracował długie lata.
Z boiska go nie wyganiamy, ale też trzeba pamiętać, że w tym roku skończył 65 lat i kiedyś sam może po prostu powiedzieć pas.
To zdrowy facet, który dużo ma przed sobą. Swoje lata oczywiście też ma, one lecą. Nie ma ludzi niezastąpionych, oprócz trenera Dowhania. W tym roku minie 20 lat, od kiedy jest w Legii. Wiadomo, że to fizyczna praca. Cierpią kolana, trener Dowhań jest po operacji. Nie możesz liczyć na to, że będziesz trenerem bramkarzy do osiemdziesiątki, to niemożliwe. Dziennie na treningu pokonuję pięć-siedem kilometrów, to obciążenie dla nóg.
Antoni Bugajski chwali Petera Hyballę, który nie szuka tanich wymówek, mimo że akurat miałby podstawy, żeby to robić.
Po piątkowym meczu ze Śląskiem (1:1) Hyballa miał szansę ponarzekać na zbyt krótką ławkę, przyznać, że potrzebuje liczniejszej armii, by realizować śmiały projekt, ale on powiedział coś dokładnie odwrotnego: że to nawet lepiej, gdy zawodników jest mniej, bo w szatni jest spokojniej i wszyscy są bardziej zaangażowani w pracę. Zaznaczył, że w Wiśle nie ma zawodników, którzy są tyko dla alibi. „Alibi-spieler” – fajnie to zabrzmiało w oryginale.
Hyballa musi się jednak mierzyć również z czymś, czego się nie da zdefiniować, ani okiełznać. W meczu z Piastem jego zespół prowadził 3:0, a potem były dwa potężne błędy sędziów i porażka 3:4. We Wrocławiu Wisła też powinna była wygrać, lecz zmarnowała rzut karny, a potem nie umiała strzelić gola, choć przez pół godziny grała w liczebnej przewadze. Niemiecki trener dobrze wie, że w tych dwóch meczach powinno być sześć punktów, a nie jeden. Pechem tłumaczą się słabi. I pewnie dlatego z ust Hyballi taki argument na razie nie padł…
SPORT
Richmond Boakye dziś powinien się już mocniej pokazać w Górniku Zabrze.
Dzisiejszy mecz ma spory ciężar gatunkowy. Zabrzanie od wielu tygodni nie zaznali smaku zwycięstwa, a w środę odpadli z rozgrywek o Puchar Polski, przegrywając w Bełchatowie z Rakowem Częstochowa 2:4. – Niestety, dwa stałe fragmenty gry pod koniec meczu zadecydowały o naszej porażce. Szkoda, że przygoda z Pucharem Polski się zakończyła, bo chcieliśmy zajść naprawdę daleko. Do rozegrania pozostaje jednak jeszcze sporo meczów, dlatego szybko musimy wyciągnąć wnioski, wstać, otrzepać się i wreszcie zagrać tak jak chcemy i potrafimy – mówi Bartosz Nowak, który jeszcze w poprzednim sezonie decydował o obliczu Stali, a obecnie jest jednym z kluczowych graczy Górnika. To także od jego postawy będzie dziś wiele zależało. Jeżeli będzie grał tak, jak w wielu jesiennych meczach, to będzie dobrze, jeżeli jednak jak ostatnio, to mogą być problemy.
W przełamaniu złej serii ma pomóc nowy napastnik. Przypomnijmy, że przed kilkoma dniami „górnicy” zakontraktowali Richmonda Boakye. Reprezentant Ghany zdążył już zadebiutować, wchodząc na końcówkę pucharowego meczu z Rakowem. Być może dziś dostanie szansę od pierwszej minuty. Górnik ma o co grać. Zwycięstwo i przełamanie pasy pięciu meczów bez wygranej pozwoli mu wrócić na 4. miejsce i odrobić stratę do czołówki.
W meczu rozegranym na głównej płycie kieleckiego stadionu, na którym nie mogli pojawić się nie tylko kibice, ale też media, GKS Katowice uległ Koronie w jej próbie generalnej przed wznowieniem walki o I-ligowe punkty.
W styczniu GieKSa wygrywała z Cracovią czy imiennikiem z Tychów, a w lutym musiała uznać wyższość dwóch I-ligowców. Przed tygodniem uległa Odrze Opole (2:3), a w sobotę okazała się słabsza od Korony Kielce. Dla gospodarzy była to próba generalna przed wznowieniem walki o punkty – w sobotę w zaległym meczu zmierzą się z Widzewem – dlatego podjęli decyzję, że na Suzuki Arenę nie zostaną wpuszczeni przedstawiciele mediów. Nie podali też składu, nie prowadzili relacji live, publikując jedynie krótki film z zapisem akcji bramkowej.
A było na co popatrzeć – śmiemy zaryzykować stwierdzenie, że kielczanie rozklepali defensywę katowiczan w taki sposób, w jaki wiosną nie będzie w stanie uczynić tego żaden rywal z II ligi. Piłka krążyła jak po sznurku między Dawidem Lisowskim, Turkiem Kubilayem Yilmazem a Chorwatem Marko Pervanem, który finalnie precyzyjnym strzałem pokonał Bartosza Mrozka.
SUPER EXPRESS
Nic ciekawego.
GAZETA WYBORCZA
Wojciech Kuczok o tym, że Pogoń Szczecin większość meczów, które gra na remis i tak wygrywa.
Wszystkie sporty, w których sytuacja zmienia się dynamicznie, w zespołowych siatkówka i koszykówka na przykład, wykańczają mnie jak kino akcji w 3D, oj, stanowczo wolę slow cinema. Mój kibicowski temperament znosi piłkę nożną właśnie ze względu na bezpieczną dla serca liczbę dłużyzn, retardacji, okresów bezbarwnej gry w środku pola – och, z wiekiem staję się wręcz koneserem bezbramkowych remisów. W sobotę na przykład taka Pogoń z Piastem na zamrożonym kartoflisku uprawiały futbol dyskretny estetycznie, głównie chodziło o to, by nie zrobić sobie krzywdy, obie drużyny grały na zero z tyłu, co w sumie dało i zero z przodu, mecz o palpitacje serca nie przyprawiał, a dla mnie to już spory komfort. Chłopaki biegają, czasem nawet kilka razy z rzędu ładnie w piłkę trafią, a i w światło bramki ją poślą, ale nie jest to bynajmniej przesyłka ekspresowa. Widz ma poczucie bezpieczeństwa w tym parku atrakcji, to nie rollercoaster, raczej ciuchcia dla maluszków, w sam raz dla mnie.
A właśnie: odkąd Szczecin na czele, zacząłem się tej Pogoni przyglądać, a im bardziej patrzę, tym mniej widzę. Właściwie to nie widzę nic i może tu właśnie tkwi siła portowców: robią wynik z niczego, strzelają gole z niczego, wszystkie mecz grają na remis, a większość i tak wygrywają. No i co drugi mecz z czystym kontem – w polskiej lidze nie trzeba mieć Homera w ataku, wystarczy Dante (Stipica) w bramce.
Fot. FotoPyK