Co też muszą ostatnio czuć fani Manchesteru United? Przez moment zasmakowali pozycji lidera Premier League, ich zespół wyeliminował z Pucharu Anglii Liverpool, a teraz to i tak jest już mało istotne. Czerwone Diabły postanowiły się kolejny raz skompromitować i ponownie straciły punkty z drużyną znajdującą się w strefie spadkowej. Tym razem nie były w stanie rozprawić się z West Bromwich Albion. W sumie to niewiele brakowało, a skończyłoby się totalną wpadką. Choć remis z przedostatnim zespołem w tabeli i tak należy uznać za karygodny wynik.
Wyobraź sobie, że jesteś menedżerem zespołu, który w ostatnich pięciu spotkaniach wywalczył raptem punkt. Twoja ekipa wygrała zaledwie raz na własnym stadionie i straciła jako gospodarz aż 31 bramek. Przyjeżdża do ciebie wyraźny faworyt, a chłopaki strzelają już w drugiej minucie bramkę na 1:0. Czy można sobie lepiej ułożyć mecz? Przecież taka bramka to dar z niebios. A potem już tylko pozostaje postawić autokar i czekać kontrę.
Wyobraź sobie, że ten zespół to West Bromwich Albion.
Na dobrą sprawę to „The Baggies” awansowali do Premier League tylko po to, by zgarnąć kasę z praw transmisyjnych i napsuć krwi czołówce tabeli. Zdołali bowiem zremisować z City, Chelsea oraz Liverpoolem. Podopieczni Sama Alladryce grają strasznie przaśny futbol. Obserwowanie ich poczynań sprawia mniej więcej taką samą przyjemność jak oglądanie kolejnych sezonów Mody na Sukces, czyli żadnej. A tu proszę, nie minęło 120 sekund i objęli prowadzenie. I to po składnej akcji. Rozgrywali sobie cierpliwie piłeczkę. Wreszcie Conor Gallagher dorzucił balonika w pole karne Czerwonych Diabłów, Mbaye Diagne przepchał Victora Lindelofa, i głową skierował piłkę do siatki. Cud, po prostu cud.
***
No właśnie, fani Manchesteru już widzieli w tym roku takie cuda.
Sheffield United przyjechało sobie na Old Trafford i jak gdyby nigdy nic wywiozło stamtąd trzy punkty. Można? Można. A dziś wróciły koszmary. West Brom umiejętnie się bronił. Okej, momentami szóstką w linii obronnej, ale cel uświęca środki. United mocno ruszyło do przodu, by odwrócić losy rywalizacji, ale Marcus Rashford uparł się, że to będzie jego mecz i wiecznie kiwał się sam ze sobą, tracąc przy tym piłkę albo zwalniając akcje. To może solenizant Edinson Cavani szarpał? No nie, myślami był chyba przy torcie i dmuchaniu świeczek. Nie oddał nawet strzału w tym spotkaniu.
Obstawiajcie, kto tuż przed przerwą wziął sprawę w swoje ręce? No, kto? Ano żadne zaskoczenie – Bruno Fernandes. Otrzymał znakomite dośrodkowanie z lewej flanki i idealnie – z pierwszej piłki – uderzył w same widły. Gol z kategorii: cud, miód, orzeszki. Zawodnicy z Manchesteru w idealnym momencie wyrównali. Wychodząc bowiem na drugą połowę z jednobramkową startą, mieliby zdecydowanie utrudnione zadanie. Gospodarze odpoczęliby przez te 15 minut, a tak spotkanie zaczynało się dla United od nowa.
Mało brakowało, a Manchester United zaliczyłby totalną kompromitację.
Wyszarpany gol nie podziałał pozytywnie na przybyszy z Manchesteru. Ich gra wyglądała na zasadzie: kopiuj, wklej z pierwszej odsłony. Mało tego – zdecydowanie bliżej bramki na wagę zwycięstwa był West Brom. Podopieczni Ole Gunnara Solskjaera walili głową w mur, a „Borsuki” próbowały wyprowadzić cios z kontrataku. I może, gdyby się nie przestraszyli tego, że mogą sprawić ogromną sensację, to ich przeciwnik zbłaźniłby się totalnie. Gospodarze wyszli we trzech na jednego defensora United. Mogli zrobić wszystko w tej akcji, to jeden z graczy stwierdził, że akurat teraz jest czas na podanie z fałsza. Nie trudno się domyślić, że nie trafiło ono do adresata.
Szczęście jednak też sprzyjało ekipie Sama Alladryce. Harry Maguire był ewidentnie faulowany w polu karnym, jednak wcześniej znajdował się na pozycji spalonej. Sędzia podbiegł do monitorka… i stwierdził, że nie było żadnego przewinienia ze strony obrońcy gospodarzy. Dziwna sytuacja, ale koniec końców wyszło sprawiedliwie. W doliczonym czasie los również miał w opiece West Bromwich Albion. Ponownie Maguire był sprawcą całego zamieszania. Tym razem futbolówka po jego strzale głową odbiła się od poprzeczki.
***
Wyraz twarzy szkoleniowca United tuż po ostatnim gwizdku arbitra idealnie podsumował sytuację, w jakiej znalazł się jego zespół. Raz, że ponownie zaliczył wtopę, która absolutnie nie miała prawa się wydarzyć, to na dodatek traci już 7 punktów do liderującego City. A warto odnotować, że ich rywal zza miedzy ma jeszcze jeden mecz więcej w zapasie.
Czyżby oznaczało to, że plany Czerwonych Diabłów, dotyczące mistrzostwa Anglii, muszą poczekać do następnego sezonu?
WEST BROMWICH ALBION 1:1 MANCHESTER UNITED
(M. Diagne 2′ – B. Fernandes 44′)
fot. NewsPix.pl