Reklama

PRASA. Płatek: Boakye obserwowałem już wtedy, gdy interesowała się nim Borussia Dortmund

redakcja

Autor:redakcja

11 lutego 2021, 08:35 • 9 min czytania 40 komentarzy

W czwartkowej prasie rozmowa z Arturem Płatkiem o okolicznościach pozyskania Richmonda Boakye do Górnika Zabrze, Marcin Burkhardt komentuje ostatnie wydarzenia w Pogoni Siedlce, a Marcin Wodecki mówi o swoim powrocie do Odry Wodzisław. Oprócz tego sporo o Pucharze Polski. 

PRASA. Płatek: Boakye obserwowałem już wtedy, gdy interesowała się nim Borussia Dortmund

PRZEGLĄD SPORTOWY

Po opuszczeniu strefy spadkowej w Podbeskidziu odetchnęli i pracują nad transferowym „złotym strzałem”.

Jakich ruchów kadrowych można spodziewać się w Podbeskidziu jeszcze w trwającym oknie (w Polsce zamknie się 24 lutego)? Dopinane jest przejście Davida Niepsuja, który na początku lutego rozwiązał kontrakt z Wisłą Kraków. 25-letni obrońca w ostatnich dniach przechodził w Bielsku-Białej testy medyczne. – Sławek Cienciała (główny skaut w klubie – przyp. red.) i Jan Nezmar (doradca zarządu ds. sportowych – przyp. red.) pracują jeszcze nad „złotym strzałem” transferowym. Ale jeśli nic z tego nie wyjdzie, świat się nie zawali – przekonuje prezes Kłys.

Miroslav Stoch na pucharowy mecz z Chojniczanką może wyjść już w pierwszym składzie Zagłębia Lubin, podobnie jak Djordje Crnomarković, który będzie dłużej pauzował w lidze.

Reklama

Stoch zagrał już w końcówce wyjazdowego starcia w Poznaniu (0:0), ale wtedy Lech niemal bez przerwy atakował i piłkarz musiał się skupić na grze obronnej. Radził sobie z tym zadaniem całkiem obiecująco, co potęguje optymizm. Pytanie tylko, czy jest już gotowy na grę w dłuższym wymiarze czasowym. Tym razem od 60-krotnego reprezentanta Słowacji i ligowego mistrza w czterech różnych krajach wszyscy oczekują działań ofensywnych, z których zresztą jest znany. W pierwszej kolejności liczy na to rodak Martin Ševela. Trener Miedziowych dobrze wie, że choć udało się wreszcie uniknąć porażki, co na Bułgarskiej zawsze jest wyczynem godnym odnotowania, to jednak fakty są takie, że w trzech ostatnich ekstraklasowych meczach, czyli już ponad 270 minut, zespół nie zdołał strzelić gola. Chojniczanka to dobry przeciwnik na przełamanie, na dodatek szefom Zagłębia zależy, by Miedziowi powalczyli o przepustkę do europejskich pucharów, a gołym okiem widać, że droga jest łatwiejsza w tych rozgrywkach niż w ekstraklasie.

Marcin Burkhardt, dyrektor sportowy Pogoni Siedlce, komentuje długie zawieszenie dla kilku piłkarzy jego klubu za niedozwolone kroplówki.

Gdyby nie trzypunktowa „grzywna” bylibyście wyżej od Motoru Lublin, klubu z potężnymi aspiracjami i dużymi pieniędzmi, jak na warunki drugiej ligi.

O pieniądzach, którymi dysponuje Motor wiem tylko z medialnych doniesień i prywatnych rozmów z ludźmi z futbolowego środowiska. Jeśli są prawdziwe, to Pogoń ma mniejsze możliwości finansowe. Ale na boisku radzimy sobie, mimo przeciwności, bo nie tylko pozbawienie nas punktów było kłopotem, ale też niespodziewane „odchudzenie” drużyny dyskwalifikacjami. Wracając do sprawy ukaranych piłkarzy, po ogłoszeniu werdyktu agencji antydopingowej, niedawno do dymisji podał się były prezes klubu, do niedawna członek zarządu. To była ostatnia osoba z czasów, gdy wybuchła ta nieprzyjemna sprawa. Ale dzisiejsze szefostwo klubu, choć nie mające nic wspólnego z tamtą sytuacją nie odcina się od pomocy zamieszanym zawodnikom, bo zostali zmuszeni… Może nie zmuszeni, skierowani…

Ależ zostali zmuszeni! Rozmawiałem między innymi z Kacprem Falonem, piłkarzem Pogoni, który przyznał, że dostali wyraźny, bezdyskusyjny rozkaz od trenera Daniela Purzyckiego na poddania się „wlewce”, gigantycznie przekraczającej dozwolone normy.

Nazwijmy, że był to nakaz trenera. Wysłał chłopaków na te nieszczęsne kroplówki. To nie powinno mieć miejsca. Absolutnie. Ci chłopcy mocno ucierpieli, bo dostali kilkuletnie dyskwalifikacje, które właściwie kończą ich przygodę z piłką. Po ludzku żal mi ich. Na pewno mogą liczyć na naszą pomoc, mimo, iżto nie my byliśmy odpowiedzialni za tę sytuację. Na pomoc prawną, choć wiem, że sami sobie ją zapewnili. Również na pomoc w znalezieniu przez nich pracy. Nie w strukturach klubu, bo na to nie pozwala dyskwalifikacja. Chodzi o zwyczajną pozasportową pracę, by mogli zarabiać na życie. Chęć pomocy zadeklarowali ludzie z zarządu, sponsorzy.

Żal mi ich. Wspomniany Kacper Falon jest zdruzgotany dyskwalifikacją. „Piłce poświęciłem 15 lat życia. Mnie, młodego człowieka, także pozostałych, surowo ukaranych kolegów kosztowało wiele wysiłku, poświęceń i wyrzeczeń, by znaleźć się w ligowej piłce. I choć będę walczyć, dziś jestem załamany”.

Dlatego nie chcemy zostawić ich na lodzie. Jesteśmy otwarci na pomoc. Współczuję im, bo przecież sam byłem, a właściwie jestem piłkarzem i nigdy nie chciałbym, bym z winy kogoś został pozbawiony swojej pasji.

Reklama

Europejskie kluby zawsze są faworytem Klubowych Mistrzostw Świata. Czasem jednak faworyt zawodzi,  Bayern musi o tym pamiętać.

Ostatnim zespołem, który boleśnie się o tym przekonał, była Chelsea. Dziewięć lat temu zespół prowadzony przez Rafaela Beniteza jechał do Jokohamy mocno poobijany. Rzadko się zdarza, żeby triumfator Ligi Mistrzów już w połowie sezonu wiedział, że nie obroni zdobytego w poprzednich rozgrywkach trofeum i nie będzie królem Europy. Chelsea w 2012 roku była już poza burtą w LM i zwycięstwo w KMŚ miało nieco osłodzić fanom The Blues kompromitację w najbardziej prestiżowych europejskich rozgrywkach.

– Przebyliśmy długą drogę, tylko po to, by przegrać – stwierdził ze zwieszoną głową Frank Lampard. W tle wciąż słychać było rytmiczne uderzenia w bębny 30 tysięcy kibiców Corinthians, którzy przylecieli do Japonii, by wspierać swój zespół. Oni, dość niespodziewanie, tę wycieczkę zapiszą do jednych z najlepszych w życiu. Wystarczył jeden gol, strzelony w 69. Minucie przez Paolo Guerrero, by do Brazylii wracać z tytułem Klubowego Mistrza Świata. – To była walka trzeciego piłkarskiego świata, z pierwszym. Dla nas to zwycięstwo znaczy o wiele więcej. Potrzebowaliśmy go, by pokazać, że w futbolu, czasem jeszcze zdarzają się tak piękne historie. Że biedni, potrafią pokonać bogatych i zostać mistrzami świata – mówił po tym meczu szczęśliwy obrońca Corinthians Paulo Andre.

SPORT

Sprowadzenie do Górnika Zabrze Richmonda Boakye to jeden z najciekawszych transferów w zimowym okienku.

W Zabrzu ma odpowiadać za zdobywanie bramek. – Co jest moim celem w Górniku? Żeby kibice mnie zapamiętali, żeby wspominali, że był kiedyś taki piłkarz z Ghany, który dobrze sobie radził w ich klubie – mówi.

W rozmowie z Bartłomiejem Perkiem, rzecznikiem prasowym Górnika, Boakye zaskoczył. Nie tylko wiedział, że zabrzanie mają 14 mistrzowskich tytułów, ale też… wszystkie po kolei wymienił, poczynając od 1957, a na 1988 roku kończąc! – Bardzo wierzę w kibiców, bo bez nich nie ma zespołu. To super rzecz być w klubie z taką historią i tradycjami. Crvena Zvezda ma podobne tradycje, jej kibice też są niesamowici. Pragnę dać z siebie jak najwięcej, by pomóc drużynie iść do przodu. Mam nadzieję, że kiedy stadiony zostaną otwarte, będziemy mogli liczyć na duże wsparcie naszych fanów – mówi.

Rozmowa z trenerem Puszczy Niepołomice, Tomaszem Tułaczem po wyeliminowaniu Lechii Gdańsk z Pucharu Polski.

Jakie znaczenie miało dla was to, że formalnie byliście gospodarzem, ale w praktyce graliście w Sosnowcu?

– Właściwie żadnego. Straciliśmy na pewno handicap gry na własnym boisku, szczególnie jeśli chodzi o potyczkę z rywalem ekstraklasowym. Jednak cieszę się, że zespół dobrze zareagował. Podkreślam także w każdym wywiadzie, że słowa uznania należą się osobom, które przygotowały to boisko, bo przy tej pogodzie stanęły na wysokości zadania i chwała im za to. Myślę, że w praktyce był to teren neutralny, choć wszystko skończyło się pozytywnym dla nas wynikiem i bardzo się z tego cieszymy.

Jaki mieliście pomysł na podejście do Lechii?

– Pracowaliśmy nad tym na obozie przygotowawczym i przede wszystkim zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że aspekty jakości piłkarskiej mogą być po stronie rywala. Dlatego chcieliśmy to w jak największym stopniu zminimalizować i udało nam się. Mocno pracowaliśmy nad utrudnieniem gry Lechii, przede wszystkim na bokach, chcieliśmy ograniczyć swobodę indywidualnościom i zespół to zrealizował. Zwracaliśmy też uwagę na stałe fragmenty gry, które są bardzo mocną stroną Lechii. Na początku meczu nie udało nam się tego zneutralizować, ale potem udało nam się temu przeciwstawić. Trzeba było też korzystać z tego, co daje gra Lechii, czyli z jej wysokiego ustawienia, dzięki któremu każda piłka za linię obrony to szansa na szybki atak. Na tym bazowaliśmy.

W Sosnowcu zdali pierwszy egzamin. Jak na warunki pogodowe, murawa podczas meczu Puszczy z Lechią była w naprawdę dobrym stanie.

W stolicy Zagłębia Dąbrowskiego doskonale zdają sobie sprawę, że po dwóch meczach Pucharu Polski murawa Stadionu Ludowego będzie w kiepskim stanie. Skoro jednak dano słowo i użyczono obiekt, to teraz nie ma już co kruszyć kopii. – Daliśmy słowo i go dotrzymamy – krótko kwituje temat Marcin Jaroszewski, prezes Zagłębia, które na co dzień rozgrywa swoje mecze na Stadionie Ludowym.

Wtorkowy mecz pomiędzy Puszczą Niepołomice a Lechią Gdańsk, który zakończył się sensacyjną wygraną I-ligowca, praktycznie przez moment nie był zagrożony. Prace przy przygotowaniu boiska trwały nawet w nocy. Pracownicy sosnowieckiego MOSiR-u, który zarządza miejskim obiektem pracowali pełną parą, aby murawa nadawała się do gry. Zresztą nie tylko oni. Także pracownicy klubu i młodzież z akademii ramię w ramię ściągali lód ze specjalnej rozłożonej plandeki, którą przykryto murawę. – W poniedziałek rano wyglądało to wszystko bardzo źle, ale mimo kiepskich prognoz, nocnych opadów śniegu i mrozu spotkanie odbyło się w naprawdę niezłych warunkach – przyznał prezes Jaroszewski.

Rozmowa z Marcinem Wodeckim, który po dwunastu latach znów będzie grał w Odrze Wodzisław – dziś zaledwie czwartoligowej.

Jak wraca się na stare śmieci?

– Miło. Pozytywnie wspominam swój pierwszy pobyt w Odrze. Byłem wtedy zawodnikiem Górnika Zabrze, niewiele grałem i trener Wieczorek ściągnął mnie na wypożyczenie do Wodzisławia. Tam się odbudowałem. Była adrenalina, graliśmy o utrzymanie, uratowaliśmy ekstraklasę. Fajnie zapamiętałem tamten rok i szatnię z takimi postaciami jak Jasiu Woś, Marcin Malinowski, Darek Dudek, Tomek Moskal czy Piotruś Gierczak. Doświadczeni piłkarze, od których można się było wiele nauczyć. Pomagali mi nie tylko na boisku, ale i poza nim.

Czym przekonała pana IV-ligowa Odra?

– Od jakiegoś czasu trener Burek dzwonił do mnie i powtarzał, że zależy mu na wzmocnieniu drużyny. Ważne jest to, że Odry się połączyły i będą jednym organizmem, tak jak kiedyś. Będziemy trenować u siebie, a nie tułać się po innych ośrodkach. Mamy ambitny cel, czyli awans, do którego jest blisko, ale zarazem daleko. Ważne, że miasto jasno określiło się, iż chce sponsorować Odrę. Dużo czynników złożyło się na moją decyzję. Sądzę, że gdy zniesione zostaną obostrzenia, to na stadion będzie chodzić coraz więcej kibiców i powoli będzie wracał ten klimat, który był w Wodzisławiu przed laty.

Na piątym poziomie rozgrywkowym zawodnik mający w CV ponad 100 występów w ekstraklasie to rzadkość. Spodziewa się pan, że oczy będą skierowane na Marcina Wodeckiego?

– Na pewno. Liczę się z taką odpowiedzialnością, ale ja lubię wyzwania i walkę o coś. Kibice na pewno będą patrzeć, jak gra Wodecki i czy ciągnie Odrę. Jestem na to przygotowany. Wiele już w piłce przeżyłem, zarówno wzlotów, jak i upadków. Teraz otwieram nowy rozdział. Nie wstydzę się grać w IV lidze. Najważniejsze, by o coś walczyć. Być w środku tabeli II czy III ligi, rywalizować o nic – to mnie nie kręci i nie daje takiej adrenaliny, jaką poczułem teraz. Widzę, że w Wodzisławiu zebrała się fajna ekipa, nieprzypadkowo drużyna zimuje na 1. miejscu. Wierzę, że pomogę drużynie, a drużyna mnie i wszyscy razem osiągniemy coś fajnego.

SUPER EXPRESS

Artur Płatek ujawnia kulisy transferu Richmonda Boakye do Górnika Zabrze.

„Super Express”: – Zaskoczyliście tym transferem, bo wydawało się, że jest on poza zasięgiem polskich klubów. Wcześniej piłkarzem miała się interesować Legia.

Artur Płatek: – Moim zadaniem jest śledzić przez cały czas to, co dzieje się na rynku transferowym. Pracowaliśmy nad wzmocnieniem ataku i mieliśmy na uwadze 2–3 nazwiska bardzo ciekawych piłkarzy, ale zdecydowali się przejść do klubów zachodnich. Po zamknięciu ostatniego okienka transferowego w wiodących ligach pojawiła się okazja i ciężko pracowaliśmy, żeby „Richi” trafił do nas. Niezmiernie cieszę się z tego, bo miałem okazję kilkakrotnie go obserwować, gdy interesowała się nim Borussia Dortmund. Najważniejsze było to, żeby przekonać go do naszego planu, szczególnie w momencie, w którym się znalazł. Crvena Zvezda proponowała mu 2,5-letni kontrakt, ale nie zdecydował się go podpisać.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

40 komentarzy

Loading...