Są jedną z najbardziej ekscytujących drużyn tego sezonu Premier League. Mimo że plasują się w środku stawki, potrafią polaryzować spore grupy kibiców, nie tylko przez wzgląd na przeszłość. Leeds United, które powróciło do angielskiej ekstraklasy po 16 latach, można albo pokochać, albo kręcić na nie nosem.
Powodów ku jednemu i drugiemu nie brakuje. Leeds faktycznie znalazło się na świeczniku, poświęca się mu stosunkowo dużo czasu – więcej nie tylko niż któremukolwiek beniaminkowi, ale też stałym bywalcom Premier League pokroju Burnley.
Pawie nie biją się o europejskie puchary, nie grozi im spadek do Championship, a mimo tego dostają sporo czasu antenowego, przez co narażeni są na nieprzychylne komentarze. Sugeruje się, że beniaminek tak naprawdę jest przereklamowaną ekipą, Marcelo Bielsa takowym trenerem i w gruncie rzeczy nie ma nic w ich powrocie ekscytującego lub ciekawego.
Czy to słuszne podejście? Kwestia sporna. Prawdą jest, że o Leeds mówi się często, że ich mecze często są określane mianem “must-watch”, a pomysłami taktycznymi argentyńskiego szkoleniowca ludzie zachwyca się stanowczo zbyt dużo osób, co często nie jest współmierne z wynikami.
Ale czy w tak nudnym sezonie Premier League, w którym intensywność większości spotkań leży i kwiczy, naprawdę powinniśmy narzekać na powiew świeżości? Owszem, ekipa z Elland Road jest niepoprawna, ma duże trudności z dostosowaniem się do rywala, popełnia masę głupich błędów, zbudowana jest na gościach, którzy wywalczyli awans z Championship, czasami gra w myśl zasady “sztuka dla sztuki”.
Niemniej, spłycanie ich roli tylko i wyłącznie do zabawiacza, który pogania Liverpool w pierwszym meczu nowego sezonu, jest błędne. To zespół budowany bardzo świadomie, grający intrygujący futbol i będący ciekawym, również dla postronnego widza.
Zerwanie z przeszłością
Nowe życie Leeds United zaczęło się w 2017 roku, gdy udziały wykupił Andrea Radrizzani. Włoch w gruncie rzeczy zapewnił klubowi nowy dom, wykupując stadion z rąk prywatnego właściciela. Elland Road nie było wówczas ruiną, lecz nie aspirowało do nowoczesnych stadionów. Dach w niektórych miejscach stwarzał ryzyko zawalenia się, więc błyskawiczna reakcja ze strony biznesmena była konieczna.
Podobnie sprawa miała się z kompleksem treningowym. Jeszcze trzy lata temu Thorp Arch było w tyle nie tylko w stosunku do zaplecza, którym dysponowały drużyny z Premier League, ale także większość z Championship. Przebudowa bazy była jedną z pierwszych rzeczy, której oczekiwał Marcelo Bielsa, gdy został zatrudniony w roli szkoleniowca Leeds. Radrizzani ściągając Argentyńczyka ryzykował sporo. 65-latek był postacią tyleż kultową, co szaloną, nie tylko przez wzgląd na swoje podejście do taktyki. Bielsa potrafił zwinąć się z Lazio, zanim jeszcze zadebiutował na ławce trenerskiej – było to pokłosiem niespełnionych oczekiwań transferowych.
Włoch musiał zatem zdawać sobie sprawę, że konflikt z Argentyńczykiem może skończyć się dla Pawi tragicznie. Chciał w końcu zerwać z nieprzemyślaną polityką zatrudniania trenerów, która ciągnęła się za Leeds United od czasów zwolnienia Simona Graysona w 2012 roku. Przez sześć lat między odejściem Anglika, a zatrudnieniem Bielsy, Pawie były prowadzone przez jedenastu różnych trenerów. Rekordziści wytrwali bagatela sześć meczów – Dave Hockaday oraz Darko Milanić zostali pogonieni w ekspresowym tempie.
Trudno zatem powiedzieć, żeby słowo stabilizacja było ulubionym wyrazem w słowniku właścicieli tego zasłużonego angielskiego klubu. Na swoje szczęście Radrizzani nie pomylił się w żadnym aspekcie i Marcelo Bielsa okazał się być szkoleniowcem skrojonym pod Leeds.
Zaskakująca elastyczność
W 2018 roku Leeds miało zatem nowego trenera, odnowioną bazę treningową oraz stadion. Było gotowe, by zacząć swój marsz do Premier League, gdyż taki właśnie cel postawiono przed argentyńskim szkoleniowcem. Czy było to zadanie łatwe? Oczywiście, że nie.
Pierwszy sezony pracy Bielsy na Elland Road nie były pasmem sukcesów. Klub szybko zawinął się z pucharów krajowych, ale znacznie bardziej bolesne były wyniki w Championship. Mimo długiego okupowania pozycji gwarantującej bezpośredni awans, Leeds wywróciło się na samej końcówce. Nie zdołali wygrać żadnego z czterech ostatnich meczów, zdobywając tylko jeden punkt. Pozwoliło to Sheffield United na skok w tabeli i wywalczenie promocji do Premier League.
Pawie dalej miały szansę, ale w jednym z najbardziej kultowych meczów play-offów przegrali z Derby County, czym pogrzebali rozbudzone nadzieje. Widać było jednak podstawy ku temu, by poprawić swój wynik w następnym sezonie.
Bielsa w 100% wyciągał umiejętności zawodników, którzy do tej pory byli przeciętnymi kopaczami na poziomie drugiej ligi. Jasne, dysponował magikiem w postaci Pablo Hernandeza, ale poza tym? Solidni wyrobnicy, jakich nikt nie podejrzewał o zdolność do pressingu przez 90 minut, ani finalizowanie akcji, które poprzedzi 30 podań. A jednak Argentyńczyk potrafił trafić do swoich podopiecznych. Skorzystali wszyscy – począwszy od Luke’a Aylinga, przez Mateusza Klicha, a na Patricku Bamfordzie skończywszy. Bez wątpienia każdy z żołnierzy Bielsy grał pod jego wodzą swoją najlepszą piłkę w życiu, co ostatecznie przyniosło upragniony awans.
Czy jednak mogło być inaczej, jeśli Leeds grało w ten sposób?
Paradoksalnie jednak właśnie w stylu upatrywano największej bolączki Leeds United. Jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, sądzono, że podopieczni Marcelo Bielsy grając tak otwartą piłkę z zespołami lepiej zorganizowanymi niż te w Championship, po prostu będą konsekwentnie dostawali w łeb i szybko pożegnają się z liga.
Nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii Premier League, bo tak właśnie zakończyła się krótka przygoda Norwich City. Ekipa Daniela Farkego błyszczała na poziomie drugiej ligi, w ekstraklasie nie chciała spuścić z tonu i ograła nawet Manchester City. Problem w tym, że nie podołała tym wszystkim Brightonom, Watfordom i innym Sheffield United. Kanarki zajęły ostatnie miejsce w lidze, z 14-punktową stratą do bezpiecznej lokaty. Przepaść.
Okazało się jednak, że Bielsa jest znacznie lepszym i bardziej doświadczonym trenerem niż Farke. Chociaż jego Leeds prezentowało intrygujący futbol z Liverpoolem, Manchesterem City, zaś Manchester United rozłożył Argentyńczyka na łopatki, to w wielu wypadkach 65-latek potrafił zaskoczyć swojego oponenta.
Wzorowym przykładem takiego spotkania jest starcie z Burnley, gdzie spodziewano się niezwykle trudnej przeprawy. Ekipa Seana Dyche’a nastawiona jest na jedną funkcję – destrukcję. Mimo upływu kolejek, wciąż pozostawali najgorszą ofensywą Premier League, a zarazem przodowali zestawieniu defensywy. Dla zespołu, który chce grać w piłkę – a takim jest Leeds United – to najgorszy możliwy rywal.
Niespodziewanie dla wielu osób, Bielsa zdołał przechytrzyć rudego Mourinho.
Dla większości widzów było to okropne spotkanie. Beniaminek postanowił bowiem oddać rywalowi piłkę i… w ten sposób zabił mecz. Burnley – które zostało zmuszone do konstruowania akcji – nie potrafiło sobie poradzić w tym zakresie. Nieźle szło im po stałych fragmentach gry, które pozostają największą bolączką Leeds, ale poza tym? Nic szczególnego.
Pawie nie rwały się do ofensywy, zdołały wyprowadzić kilka celnych kontr. Burnley zaś nie potrafiło do tej ofensywy przejść, co poskutkowało stosunkowo spokojnym meczem dla Illana Mesliera i Nicka Pope’a. Było to pewnym novum. Francuz i Anglik są dwoma z trzech najczęściej zatrudnianych bramkarzy w całej Premier League.
Niby nie była to wybitna myśl taktyczna, ale pokazała pewną elastyczność w grze Leeds United. Klub potrzebował spotkania, które pozwoliłoby zerwać z łatką ekipy grającej pięknie, ale często niezasadnie do rywala. Marcelo Bielsa zachował się jak klasowy gracz UNO i rzucił na stół kartę, która odwróciła bieg meczu.
Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Na uwagę zasługują przecież także i mecze z Newcastle United, które nieopatrznie próbowało grać ofensywną piłkę przeciwko Leeds. I o ile jesteś Manchesterem City, United albo Liverpoolem, to ma to jeszcze racje bytu – obronisz się wartością swoich piłkarzy. Ale jeśli jesteś Newcastle? Kto tam miał zabiegać tych wariatów Bielsy? Sam jeden Allan Saint-Maximin? Dajcie spokój.
Przeciwko temu samemu Newcastle, które zdołało ograć Southampton i Everton oraz zatrzymać Liverpool, Leeds wygrało dwa razy. Bilans bramkowy? 7:3 na korzyść beniaminka. Wynik, którego nikt uważnie śledzący angielską ekstraklasę, nie mógł się spodziewać. A jednak – Pawie otworzyły przed Srokami drzwiczki od rollercoastera i poszły na wymianę ciosów. Poległy w iście spektakularnym stylu, prezentując się znacznie słabiej niż Burnley. O ile bowiem podopieczni Seana Dyche’a czuli pismo nosem, o tyle gracze Steve’a Bruce’a zamknęli drzwi awaryjne podczas gdy w ich domu szalał pożar.
Pobite Lisy
Nie zmienia to jednak faktu, że swe najbardziej imponujące zwycięstwo Leeds odniosło przeciwko Leicester City. Na King Power Stadium jechali z mieszanymi emocjami. Brendan Rodgers i spółka okrutnie sprali beniaminka w pierwszym spotkaniu tych drużyn. Skończyło się wówczas 1:4 dla Lisów, a Pawie miały za sobą jeden z najgorszych występów w tym sezonie.
Pod koniec stycznia 2021 roku przyszedł odwet.
Bielsa ustawił swój zespół w formacji 4-1-4-1, co stanowiło idealną przeciwwagę dla 4-2-3-1 Rodgersa. Argentyńczyk był nawet w stanie poświęcić swojego ukochanego zawodnika – Mateusza Klicha, który zaczął mecz na ławce. Do pierwszego składu awizowany został Stuart Dallas, wrzucony tym razem do środka pola. Było to posunięcie, które de facto rozbiło Leicester City.
Już po pierwszych minutach widać było, że Leeds postanowiło zrealizować jedną z najbardziej samobójczych taktyk we współczesnym futbolu. Krycie indywidualne. Każdy z zawodników beniaminka miał jednego przeciwnika, którego musiał śledzić. Kalvin Phillips neutralizował Jamesa Maddisona, wspomniany Dallas zajął się Tielemansem, zaś Rodrigo zabiegał Mendy’ego, który przy piłce czuje się najmniej pewnie ze wszystkich pomocników Leicester.
Lisy, które zostały pozbawione swojej największej siły, stały się wyjątkowo podatne na ataki rywala. Nie zmieniła tego nawet wymuszona zmiana, w wyniku której boisko opuścił Rodrigo. Klich dalej realizował założenia taktyczne Bielsy, sprawiające Leicester mnóstwo kłopotów w środkowej strefie. Gracze Rodgersa nie potrafili wyjść spod presji krótkimi podaniami, a długie piłki często były zgarniane przez dobrze wyglądających obrońców Leeds.
LEEDS UNITED POKONA CRYSTAL PALACE? KURS: 1,97 W TOTALBET!
Przede wszystkim jednak, kluczową rolę odegrała druga połowa. Rodgers starał się zareagować na wydarzenia na boisku, zmienił nawet formację. W ślad za nim podążył Bielsa, który widząc narastające problemy swej pierwszej linii, cofnął do niej Stuarta Dallasa. Reprezentant Irlandii Północnej zagrał koncertowo – nie tylko wspomógł kolegów w destrukcji, z czego Leicester zupełnie nie mogło sobie poradzić, ale też regularnie podłączał się do ofensywy. Mecz kończył ze zdobytą bramką, wykreowaną szansą, dwoma odbiorami i przechwytem. Był kluczem do sukcesu.
Oczywiście beniaminek nie ustrzegł się błędów, bo stracił kolejnego klasycznego dla siebie gola, który był efektem zbyt dużych odległości między poszczególnymi formacjami. Gdy gospodarzom udało się bardzo głęboko wyciągnąć tercet Bielsy, pojawiała się przestrzeń wielka niczym ocean. Stosunkowo rzadko jednak Leicester mogło wówczas skorzystać ze swoich najlepszych zawodników. W takich sytuacjach najczęściej piłkę holował Mendy i Albrighton, którym daleko do poziomu Barnesa lub Maddisona.
Niemniej, skończyło się na imponującym 4:1, które pozwoliło zbić Leicester z pantałyku i rozgościć się w środku stawki.
Nie powtórzyć tragedii
Mecz z Leicester był także istotny i wyjątkowy z jeszcze jednego względu. Gdy zabrzmiał ostatni gwizdek sędziego, na boisku – po stronie Leeds United – znajdowali się tylko zawodnicy, którzy wywalczyli awans do Championship. To mimo wszystko sytuacja dość niespotykana, szczególnie w Premier League. A jednak – to samo Leeds, które niegdyś zostało żywcem pogrzebane z powodu zbyt wystawnego życia, stało się opanowanym graczem na rynku transferowym. Żadnych pochopnych ruchów, szukanie okazji i bazowanie na tym, co już mamy.
Oczywiście gdyby nie poczyniono żadnych wzmocnień, Pawie pewnie drżałyby o utrzymanie, miotając się gdzieś między Newcastle United, a Sheffield United. W klubie szybko zdano sobie sprawę, że chociaż Bielsa potrafi wyciągnąć z zawodników to, co najlepsze, to potrzeba konkretnych wzmocnień. Liczy się jednak to, że nie mają one nic wspólnego z szaleństwami, których dokonywano za kadencji Davida O’Leary’ego czy Terry’ego Venablesa. Duża w tym zasługa dyrektora sportowego – Victora Orty – który ma świetne rozeznanie na światowym rynku. Leeds ściągnęło do siebie siedmiu zawodników z czterech różnych lig.
Właściwie każdy transfer ma swoje uzasadnienie, nie tylko w momencie dokonywania ruchu, ale też już post factum. Nie broni się właściwie jedynie ściągnięcie Diego Llorente, który przesiaduje w szpitalu oraz Robina Kocha, mającego niewiele wspólnego z pewnym bronieniem dostępu do bramki. Jednakże nawet w tej sytuacji można wyciągnąć jakieś plusy – obydwaj panowie pełnią ważną rolę w szatni, są jej dobrymi duchami. Jasne, to tylko media społecznościowe, ale trudno nie pochwalać tego, z jakim zapałem Robin Koch komentuje wszystkie wydarzenia podczas meczów Leeds.
In Germany we say “GEIL”! 😍😂 https://t.co/cF0Bah9CtE
— Robin Koch (@RobinKoch25) December 16, 2020
Jednak dwójką zawodników, których beniaminek wyrwał do siebie, a która ma niebagatelny wpływ na to, jak dobrze gra Leeds, jest Raphinha oraz Rodrigo. Brazylijczyk i Hiszpan mieli trudne początki w Premier League, lecz z meczu na mecz wyglądają coraz bardziej imponująco.
Były skrzydłowy Rennes miał problemy natury adaptacyjnej. Gdy jednak przywykł do życia w Anglii, dał popis umiejętności na boisku. W swoim pełnowymiarowym debiucie przeciwko Arsenalowi, bez problemu urywał się defensorom Kanonierów, uciekając z piłką na długie metry.
RAPHINHA STRZELI GOLA CRYSTAL PALACE? KURS: 3,70 W TOTOLOTKU!
W jego wypadku zachwyca przede wszystkim szybkość oraz technika. Połączenie tych dwóch czynników, wspartych błogosławieństwem taktycznym Marcelo Bielsy, sprawia, że Brazylijczyka bardzo trudno jest zatrzymać. Notorycznie łamie linie rywala, zbiega z piłką do środka i zaczyna tworzyć. W bieżącym sezonie ma już cztery trafienia i tyleż samo asysty – wynik naprawdę godny pochwały, tym bardziej, że mogło być jeszcze lepiej. 24-latka zawodzi jeszcze skuteczność – jego oraz kolegów. Zmarnował trzy dobre okazje do zdobycia bramki, a partnerzy nie zawsze potrafią skorzystać z tego, że Raphinha ma średnio 1.6 kluczowego podania.
Nie da się jednak ukryć, że Leeds już teraz skorzystało. Brazylijczyk ma dużą boiskową inteligencję, co udowodnił między innymi w starciu z Evertonem, gdzie mierzonym strzałem zaskoczył Jordana Pickforda.
Raphinha wygląda na transfer – kup dziś, sprzedaj jutro. Nie odbił się od Premier League, mimo tego, że wielu zawodników Ligue1 nie podołało. Kosztował zaledwie 17 milionów. Ma za sobą współpracę z taktycznym świrem i wciąż jest bardzo prosperującym piłkarzem. Leeds z pewnością na nim zarobi.
Nieco inaczej może być z Rodrigo. Hiszpan jest już doświadczonym zawodnikiem, zbliżającym się do 30. W dodatku, Leeds wydało na niego 27 milionów funtów. Na Półwyspie Iberyjskim mówiono, że to okazja, w Anglii łapano się za głowę. Rodrigo w ogóle nie dostarczał liczb, miał nieprzyjemne wejście w ligę. Teraz jednak wydaje się, że to Hiszpanie byli bliżsi prawdy. Bielsa wymyślił tego zawodnika na nowo.
Napastnik zanotował skok z drużyny, która niezbyt lubiła utrzymywać się przy piłce, do ekipy, która kocha mieć ją pod nogami. Zmiany były więc wymuszone, tak samo jak rozbudzenie rzekomej uniwersalności Rodrigo. Mówiono o tym, że potrafi grać na wielu pozycjach, ale aż 91% meczów w Valencii spędzał na pozycji numer dziewięć. Bielsa takiego komfortu mu nie dał, bo Hiszpan grał już jako napastnik, dziesiątka, a także pojawiał się na skrzydle i na pozycji a’la Ilkay Gundogan.
Ma to oczywiste przełożenie na jego boiskową użyteczność – porównując liczbę kontaktów z piłką z okresu spędzonego na Mestalla i z tym, co 29-latek gra na Elland Road, dostrzeżemy rozwój w każdej strefie. Przede wszystkim uderza zaangażowanie Hiszpana w budowanie akcji – na połowie Leeds notuje blisko siedem podań więcej, niż niegdyś na połowie Valencii.
Wszędobylskość Rodrigo pozwoliła wydobyć jego największą zaletę – kreatywność. Nowy nabytek Leeds w ciągu meczu stwarza kolegom ponad 4 okazje do strzału. Lepszym wynikiem może pochwalić się tylko sześciu piłkarzy.
***
Leeds United bez wątpienia zadomowiło się w Premier League. Znowu mogą oddychać pełną piersią i cieszyć się minutami na boiskach angielskiej ekstraklasy. Mają w końcu prawdziwy powód do uśmiechu – są wyważone ambicje, rozsądne transfery, dobra młodzież i rewelacyjny trener, który z każdego potrafi zrobić przynajmniej złudzenie piłkarza.
Chociaż – jak głosi legendarne porzekadło – drugi sezon jest dla beniaminka najtrudniejszy, to wydaje się, że Leeds bliżej jest do losu Wolverhampton niż Huddersfield Town.
Fot. Newspix