No nie było to najbardziej ekscytujące starcie w historii Premier League. Tottenham Hotspur pokonał 2:0 West Bromwich Albion (bez Kamila Grosickiego) i przełamał tym samym serię trzech ligowych porażek z rzędu. Ale czy to oznacza, że w ekipie Spurs wszystko już funkcjonuje jak trzeba? No nie. Wciąż mamy do czynienia z taktyką: jak trwoga to do Kane’a i Sona.
Bez goli do przerwy
W pierwszej połowie Tottenham miał wręcz miażdżącą przewagę, jeżeli chodzi o kontrolę nad przebiegiem spotkania. Piłkarze West Bromwich ograniczali się wyłącznie do przeszkadzania rywalom i wybijania piłki na uwolnienie na połowę przeciwnika. Ich ofensywny marazm najlepiej podsumowała sytuacja, gdy rzut wolny z własnej połowy próbowali rozegrać jako… daleką wrzutkę w okolice pola karnego Spurs.
Taka była skala desperacji podopiecznych Sama Allardyce’a. Nie mieli pomysłu na atak.
Inna sprawa, że „Koguty” nie bardzo potrafiły to wykorzystać. Przede wszystkim – kiepsko przed przerwą prezentował się Harry Kane, który dość niespodziewanie powrócił na boisko po kontuzji. Angielski napastnik wyglądał na wytrąconego z rytmu przez uraz. Tracił piłki, przegrywał fizyczne starcia, niedokładnie odgrywał, no i zmarnował jedną stuprocentową sytuację strzelecką. Pozostali ofensywni piłkarze Spurs także nie prezentowali się najlepiej. Tottenham bez problemu zamykał oponentów w ich polu karnym, ale gdy trzeba było wyprowadzić cios, gracze WBA bez problemu przyjmowali natarcia gospodarzy na wysoko uniesioną gardę. Jose Mourinho zapewne poczuł zimny dreszcz przebiegający mu po plecach. Strata punktów w starciu z West Bromwich Albion świadczyłaby o tym, że jego zespół znajduje się w naprawdę poważnym kryzysie.
Odblokowani
Na szczęścia dla Portugalczyka – jego ekipa przełamała się tuż po przerwie. A od początku było jasne, że WBA straci w tym meczu jakiekolwiek szanse na zdobycz punktową, jeśli tylko dopuści Tottenham do objęcia prowadzenia. Typowy mecz do pierwszej bramki.
Niemoc londyńczyków przełamał – a jakże! – Harry Kane. Angielski napastnik ewidentnie nie był jeszcze w pełni sił, ale i tak okazał się nieocenionym wsparciem dla swoich kolegów i już po dziesięciu minutach drugiej odsłony spotkania wpisał się na listę strzelców. A kilka chwil później było już 2:0. Prowadzenie Spurs podwyższył Heung-min Son. Chyba nikt nie jest zaskoczony akurat takim zestawem strzelców. Co z jednej strony musi cieszyć Mourinho, bo skuteczność Kane’a i Sona ma pierwszorzędne znaczenie dla Spurs. Ale z drugiej strony jest to też kamyczek do ogródka portugalskiego managera, że nawet w konfrontacji z rywalem tak marnym jak WBA sytuację musi ratować wspomniany duet. Choć trzeba podkreślić, że w dzisiejszym spotkaniu świetnie zaprezentował się także Lucas Moura, który przy drugim trafieniu zanotował asystę.
Po wyjściu na dwubramkowe prowadzenie Tottenham zredukował prędkość z czwartego na drugi bieg z zamiarem dotoczenia się do ostatniego gwizdka sędziego jak najmniejszym nakładem energii. I to się udało. Gracze WBA niby szukali kontaktowego trafienia, dwa razy nawet strzelili gola ze spalonego, lecz realnego zagrożenia pod bramką Hugo Llorisa nie było.
Spurs wracają na zwycięską ścieżkę, ale wciąż nie porywają stylem. West Bromwich pogrąża się zaś w odmętach strefy spadkowej.
TOTTENHAM HOTSPUR 2:0 WEST BROMWICH ALBION
(H. Kane 54′, H. Son 58′)
fot. NewsPix.pl