Reklama

Wielu młodych ucierpiało na przepisie o młodzieżowcu

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

05 lutego 2021, 11:54 • 19 min czytania 36 komentarzy

– Nie wiem, ile pan zarabia, ale musi pan, za przeproszeniem, zapieprzać cały miesiąc, żeby zarobić któryś tysiąc. A tu chłopak jeszcze dobrze piłki nie kopnie, a już ma żądania na poziomie kilkunastu tysięcy. To nie jest normalne. To wychowywanie młodych ludzi? – mówi Waldemar Fornalik o przepisie o młodzieżowcu. Dlaczego młodzi paradoksalnie cierpią na tej regulacji? Czy Dominik Steczyk dostałby 980 minut, gdyby nie przepis? Dlaczego zmieniał Parzyszka w praktycznie każdym meczu? Jakim klubem ma być Piast? Dlaczego nie warto siedzieć w klubie od świtu do nocy? Wywiad z Waldemarem Fornalikiem. Zapraszamy.

Wielu młodych ucierpiało na przepisie o młodzieżowcu
Podczas meczu z Wisłą, przy stanie 0:3, kamera pokazała pana zszokowaną, bezradną, bezsilną twarz. Co się czuje, gdy zespół zaczyna rundę w ten sposób?

Kotłują się różne myśli. Człowiek zastanawia się, gdzie tkwi problem, gdzie jest przyczyna takiej a nie innej postawy drużyny. Krąży po głowie, że może być bardzo źle, skoro po 20 minutach jest już 0:3. Zdawaliśmy sobie sprawę, że na Wiśle nie będzie łatwo, ale to, co się wydarzyło, kilkukrotnie przerosło nasze wyobrażenia. Wisła zaprezentowała się bardzo dobrze, ale też my nie byliśmy taką drużyną, jak w grach kontrolnych. Zimą dobrze funkcjonowaliśmy. Losy meczu na szczęście się odwróciły i wszystko wróciło do normy.

Różne, najczarniejsze myśli krążą po głowie. Włącznie z tym, czy to czasem nie będzie nasza najwyższa wyjazdowa porażka?

Co było momentem kluczowym tego meczu? Nieuznany karny na Forbesie? Indywidualny zryw Świerczoka? Kiedy przestawiła się wajcha?

I jedno, i drugie było istotne, choć ważniejsza była na pewno indywidualna akcja Świerczoka. Gdyby nie zainicjowanie takiej akcji, wciąż byłoby 0:3 czy 1:3 do przerwy. Wtedy wypadałoby nam grać tylko o honor. Dwa szybko strzelone gole – to też ważne, strzeliliśmy je szybko – spowodowały, że przewaga psychiczna była po naszej stronie. Po 0:3 nagle jest 2:3, doszliśmy na jedną bramkę.

Nawet było to widać w wywiadach w przerwie. Patryk Sokołowski – rozluźniony, optymistyczny. Łukasz Burliga – zaskoczony, poirytowany.

Też byłbym zirytowany, gdyby po 3:0 zrobiło mi się 3:2. Tym bardziej, że mieli jeszcze swoje sytuacje – była poprzeczka, wcześniej stuprocentowa sytuacja. Nie dziwię się, że były różne postawy zawodników.

Reklama
Rozumie pan rozgoryczenie Wisły Kraków, która uważa, że sędzia odebrał jej zwycięstwo?

Przede wszystkim zawsze trzeba zaczynać od siebie. Wie pan, my też przegraliśmy u siebie z Lechem Poznań, gdzie przy 1:0 dla Lecha był ewidentny rzut karny dla nas. Media przeszły nad tą sytuacją do porządku dziennego, ktoś tylko wspomniał. Też mógłbym powiedzieć, że gdyby był karny na 1:1, mecz mógłby potoczyć się inaczej. Takie rzeczy są wkomponowane w piłkę. Natomiast, jak mówię – należy zacząć od siebie. Prowadząc 3:0, nie wypadałoby zrzucać całej winy na sędziego.

Jakim klubem docelowo ma być Piast Gliwice? Walczącym co roku o mistrzostwo? Dobijającym do czołówki? Dobrym średniakiem, który raz na jakiś czas napisze fajną historię?

Ostatnie pięć lat i zdobyte medale pokazały, że Piast jest drużyną ze ścisłej czołówki. Po zdobyciu mistrzostwa Polski powiedziałem, że chcielibyśmy być drużyną nie gorszą niż ta, która sięgała po złoty medal. Jeśli weszliśmy na jakiś poziom, chciałbym, by ten poziom był utrzymany. Mam na myśli zarówno funkcjonowanie drużyny jak i pozyskiwanie zawodników o takich umiejętnościach.

Nie zawsze jest to takie proste. W międzyczasie dochodzi do różnych transferów, zmian na poszczególnych pozycjach. Nie zawsze da się tak zrobić, by rok po roku walczyć o mistrzostwo. Udało nam się przez dwa lata namieszać w tej lidze. Teraz mieliśmy słaby początek sezonu – patrząc na wyniki, a nie grę zespołu. Na razie póki co musimy się oglądać za siebie, a nie patrzeć do góry. Chcemy być drużyną, która systematycznie będzie włączać się w grę o europejskie puchary.

Trochę może przeszkodzić w tym fakt, że piłkarze chcą odchodzić z Piasta. Sukces, który udało się tutaj zbudować, chcą przekuć na własne kontrakty w innych krajach. To boli pana jako trenera, że większość kadry mistrzowskiej od razu po sukcesie chciała odejść?

I odeszła, po części. Nie jesteśmy klubem, który ma budżet na poziomie Legii Warszawa. Gdybyśmy mieli większe środki, ci zawodnicy prawdopodobnie nie chcieliby tak chętnie odchodzić. Gdy ktoś dostaje kilkukrotną podwyżkę, możliwość zarobienia przez 2-3 sezony naprawdę dużych pieniędzy, trudno się dziwić. My mamy określony budżet i wokół niego możemy operować. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Zawodnikowi kończy się kontrakt, ma lukratywną propozycję i odchodzi.

Po mistrzowskim sezonie ustawiła się kolejka do odejścia.

Sedlar, Dziczek, Valencia, którzy odeszli. Jeszcze dwóch-trzech na pewno.

Reklama
Podejście piłkarza, który może gdzieś zarabiać dwa razy więcej, lecz klub nie chce go puścić, zmienia się?

Na pewno nie jest to łatwa sytuacja dla zawodnika i drużyny. Niby, można powiedzieć, zawodnik wykonuje swoje obowiązki, ale z tyłu głowy, podejrzewam, zawsze jest to rozgoryczenie, taka myśl, że „klub nie chciał mnie puścić”.

Widział pan to po swoich piłkarzach?

Zostawmy to. Mam swoje przemyślenia. Pewne rzeczy człowiek spotyka po raz pierwszy, to też jest jakaś nauka dla mnie czy klubu. Nie ukrywam, że były problemy. Ale nie będziemy się z tym obnosić ani wyciągać tego na zewnątrz.

Pociągnę za język – mam wrażenie, że Mikkel Kirkeskov zaliczył jesienią swoją najgorszą rundą w Ekstraklasie. Zastanawiam się, czy myślami był już w nowym klubie i tylko wyczekiwał do końca umowy.

Można dyskutować. Większości kibiców zostanie przed oczami ten Mikkel z bardzo dobrego grania, z tego, co dał temu klubowi.

To na pewno.

Uważam, że w tych dwóch sezonach był jednym z najlepszych lewych obrońców w naszej Ekstraklasie. Mikkel miał dwie propozycje – pierwszą po mistrzostwie, drugą później. Natomiast miał wpisaną w kontrakt klauzulę odstępnego i zainteresowane kluby nie chciały jej zapłacić, więc wypełnił kontrakt, a w końcówce złapał kontuzję i już nie grał. Nie była to komfortowa sytuacja – i dla niego, i dla nas.

Co pan sobie pomyślał, gdy zobaczył wywiad Gerarda Badii dla Canal+?

Gerard to szalenie emocjonalny człowiek, bardzo oddany Piastowi. Zawodnik, który ma w sercu klub, społeczność. Dla mnie to nie było nic nadzwyczajnego. Znam go i wiem, że jak coś mówi, to mówi coś szczerze i autentycznie.

A same słowa jak pan ocenia? Pomyślał pan sobie „to prawda o Piaście”?

Nie dziwię się tej wypowiedzi. Z drugiej strony zawodnicy też grają po to, żeby zarabiać, bo przecież każdy chce być dobrze wynagradzany za swoją pracę. To się odbyło w trudnym dla nas okresie. Nie wygrywaliśmy, a graliśmy dobrze. Każdy w takiej sytuacji szuka przyczyn, więc być może to było takie wyrzucenie z siebie tej żółci, która siedziała w Gerardzie. Nie dziwię się, dla mnie to idealnie pasująca wypowiedź do Gerarda.

Stawia pan w Piaście na piłkarzy, których trzeba odbudować, jak niechciany w Koronie Malarczyk, długo wracający do formy Żyro czy bezbarwny ostatnio Lipski. To świadome działanie, bo wie pan, że ma rękę do takich zawodników czy takie są dzisiaj realia Piasta?

Nie chodzi o realia. Przede wszystkim widzę w tych zawodnikach potencjał. Jeśli chodzi o wymienione przykłady – to, że na daną chwilę im się nie układało, niekoniecznie znaczy, że przy systematycznej pracy nie są w stanie pokazać, na co ich tak naprawdę stać. Tym się kieruję. Kiedyś można było powiedzieć, że w Ruchu byliśmy zmuszeni do odbudowywania piłkarzy, bo takie były tam realia. I to się udawało z wieloma zawodnikami. Natomiast teraz takiej potrzeby nie ma. Widzimy możliwości tych zawodników.

Czuje się pan ekspertem od przywracania zawodników na dobre tory?

Nie, choć możemy wspomnieć czasy ruchowskie, gdzie taki Marcin Malinowski grał bardzo długo na wysokim poziomie, Marek Zieńczuk, który praktycznie był już u schyłku, zdobył jeszcze z Ruchem wicemistrzostwo, bo pracował w określony sposób. Można wymieniać i wymieniać. Zauważamy potencjał u zawodnika i pracujemy z nim. To przynosi efekty.

Zimą do Piasta – poza Wincierszem, młodzieżowcem – nie przyszedł nikt. To świadome działanie czy tak wyszło?

Jednym transferem było przedłużenie kontraktu z Kubą Czerwińskim. To bardzo ważny ruch ze strony klubu. Wiemy, kim jest dla drużyny i swojej formacji Kuba.

Czerwiński mówił, że jeszcze przed świętami, dawał sobie 95% szans, że odejdzie z Piasta.

Działania pana Zbigniewa Kałuży, jednego z współwłaścicieli klubu, doprowadziły do tego, że jednak przedłużył kontrakt. Oszacowaliśmy, że nasza kadra nie potrzebuje na tę chwilę spektakularnych ruchów. Okienko jest oczywiście otwarte do końca lutego i mamy jedno miejsce, gdzie jak znajdziemy zawodnika, to tego ruchu dokonamy. Poza tym uznaliśmy, że w miarę jesteśmy zabezpieczeni.

Środek obrony?

Nie, dlaczego?

Wydaje się, że jest tam pewna luka, jeśli chodzi o głębię.

Widzę ją gdzie indziej. Nie ukrywam, że mamy tylko jednego lewego obrońcę, Kubę Holubka. Odpukać, trzeba się zabezpieczyć. Jeśli uda nam się znaleźć wartościowego piłkarza, będziemy się zastanawiać.

Mam wrażenie, że Jakub Świerczok to piłkarz bardzo specyficzny, których bardzo brakuje. Ma ogromną pewność siebie i o ile ona być może kiedyś mu przeszkadzała, tak teraz wykorzystuje ją w odpowiedni sposób.

Kuba wyłamuje się z ram charakterów, które wszyscy znają. Trzeba go dobrze poznać, wtedy można go dobrze go ocenić. Ma mocny charakter. Jest odporny psychicznie. Ma boiskową bezczelność, a to bardzo cenna cecha. A przy tym posiada wysokie umiejętności piłkarskie.

To piłkarz, któremu powinno dać się na boisku luz, nie zamykać w sztywnych ramach? Nawet, jeśli czasem zachowa się nonszalancko, trzeba przymknąć na to oko wiedząc, ile może dać?

Nie pacyfikujemy go, że musi biegać tu i tu, zachować się tak a nie inaczej. Ale musi współpracować z drużyną, jeśli chodzi o zachowania w defensywie i pracujemy nad tym. W ofensywie ma dużo więcej swobody w rozwiązywaniu pewnych sytuacji. Jeżeli to jest nonszalancja, która w efekcie przynosi bramki i punkty – przyjmuję ją.

Od razu pan złapał wspólny język z Kubą?

Tak. Przy pierwszej rozmowie telefonicznej, jeszcze jak był w Bułgarii. Rozmawialiśmy bardzo długo, znałem Kubę o wiele wcześniej. Czułem się, jakbym rozmawiał nagle z zupełnie innym człowiekiem. Bardziej dojrzałym, znającym życie, mówiącym bardzo ciekawie o piłce.

Jaki był wcześniej?

Zostawmy jego przeszłość, bo nigdy nie miałem okazji pracować z Kubą wcześniej. Dochodziły do mnie sygnały, że młody, że zbuntowany.

Kristopher Vida to znaczący transfer Piasta, największy historii.

Ale też przeszacowany w mediach.

To ile on wynosił?

Nie odpowiem. Mówię tylko, że ktoś podał za wysoką kwotę.

Ale to największy w historii Piasta, prawda?

Według mojej wiedzy, chyba tak, ale nie jestem pewien.

Mając wiedzę, jak toczą się jego losy, dokonałby pan tego ruchu ponownie? Średnio odnalazł się w Ekstraklasie.

Ale gdy pojawił się na naszych boiskach, wszyscy piali z zachwytu.

Bo ma dobre CV.

Mówili, że to super ruch Piasta Gliwice. Nie pomogło mu to, że ktoś powiedział, ile ten transfer kosztował. To tak, jakby mu ktoś nagle na plecy wrzucił kilkadziesiąt kilogramów. Czuł się odpowiedzialny, myślał, że „skoro za mnie zapłacono, muszę dać o wiele więcej, niż jestem w stanie”. Mogło go to trochę zdeprymować. Musiał też poznać nową drużynę. Ciągle zapominamy, że ciągle funkcjonujemy w okresie koronawirusa. Gdy zaczął nieźle funkcjonować w drużynie, najpierw złapał kontuzję, pauzował ponad miesiąc, a potem zachorował. Całą jesień miał pod górkę. Liczę, że ta wiosna pokaże, na co go stać. Początek w Krakowie miał bardzo ciekawy.

Ma pan na niego pomysł taki, jak na Valencię i Felixa? Ze skrzydła do środka?

Próbowaliśmy tego wariantu w grach kontrolnych. Na tę chwilę czegoś takiego nie robimy.

W jaki sposób próbuje pan dotrzeć do tego piłkarza, mając na myśli to, że kwota go deprymuje?

Rozmawialiśmy na ten temat tuż przed przerwą zimową, żeby po prostu się zresetował, zapomniał o tym wszystkim, skupił się na tym, co robi dzień po dniu – pracy, treningu. Żeby nie myślał, że wszystkie oczy są skierowane na niego, a dobrze grał w piłkę.

Doskonale zna pan Patryka Lipskiego. Dlaczego jego kariera wyhamowała?

Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Jeszcze w Ruchu mówiło się, że to piłkarz grający w hiszpańskim stylu, może pierwszy od dawna, który z Ekstraklasy mógłby przejść do La Liga. Bardzo sprzeciętniał.

Patryk miał bardzo dobry początek w Piaście – bramka z Dynamem Mińsk, nieźle wyglądał w lidze. Duża liczba meczów, krótki okres przygotowawczy, wpadł w koronawirusa, którego przeszedł bardzo mocno. Od tego momentu coś się zachwiało. W końcówce wracał do jakiejś dyspozycji, ale to nie było to. Teraz jest po okresie przygotowawczym, też niepełnym, dla niego to będzie weryfikacja.

Jak bardzo zmienił się jako piłkarz?

Trudno powiedzieć. Trochę już mi się zamazują obrazki z Ruchu. Wydaje mi się, że zmężniał, stał się mocniejszym piłkarzem.

To też transfer gotówkowy.

Środek pola nam się rozsypywał. Najpierw odszedł Patryk Dziczek, który dobrze współpracował z Tomem Hateleyem. Później zanosiło się, że odejdzie Hateley, więc szukaliśmy rozwiązań do środka pola. Stąd ta decyzja. Temat nam się opóźnił. Patryk powinien być w Piaście o pół roku wcześniej. I myślę, że gdyby to się wydarzyło, dziś byłby w innym miejscu.

Czy w trakcie tego sezonu poznał pan odpowiedź na pytanie, na które żaden trener nie jest w stanie odpowiedzieć – jak pogodzić grę na trzech frontach? Najgorszy okres Piasta w lidze zbiegł się z pucharami.

Trzeba mieć bardzo szeroką kadrę. Taką, że można bez uszczerbku na jakości wymieniać zawodników. Próbowaliśmy rotować i nie zawsze nam to wychodziło. Dziś, z perspektywy czasu, możemy powiedzieć, że nawet mimo iż nie zdobywaliśmy punktów, graliśmy bardzo dobre mecze. Z Pogonią Szczecin u siebie powinniśmy wygrać. Z Jagiellonią też. Jagiellonia oddała dwa strzały, my mieliśmy słupki, poprzeczki… Nie wpadało. Dyskutowałbym, czy udało nam się pogodzić, czy nie. Patrząc na wynik w lidze – nie udało się.

Natomiast przeszliśmy do trzeciej rundy w eliminacjach Ligi Europy. Zabrakło już wtedy Kuby Świerczoka. Gdybyśmy byli wszyscy zdrowi, nawet z tą Kopenhagą byliśmy w stanie wygrać. Mieliśmy tam sytuacje, między innymi słupek. Tak to jest, czasami brakuje detalu, niuansu, snajpera, który – jak Kuba z Wisłą – zrobi tę jedną akcję, która pociągnie drużynę za sobą.

Piast pozostawił po sobie na pewno dobre wrażenie.

Tak uważam. Zagraliśmy na miarę naszych możliwości.

Czy po 1,5 roku przepisu o młodzieżowcu zweryfikował pan na niego pogląd czy dalej jest pan przeciwnikiem?

Dalej uważam, że nie powinno go być. Niech mi pan pokaże którąś zawodową ligę w Europie, gdzie jest przepis o młodzieżowcu.

Nie ma.

My ciągle chcemy się wzorować na najlepszych, a tu akurat mamy swój pomysł. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, ilu młodych zawodników na tym przepisie wręcz ucierpiało. Ktoś się wypromował, oczywiście, bo taka jest prawda. Ale normalnie w pierwszej drużynie byłoby dwóch, może trzech najbardziej utalentowanych zawodników, a ci trzeciego czy czwartego wyboru graliby w pierwszej albo drugiej lidze. Jeśli klub nie ma rezerw na poziomie drugiej ligi, ci zawodnicy cierpią. A trzeba mieć ich pięciu-sześciu. W treningu też różnie to bywa. Nie może grać gier 14 na 14. Wielu z młodych ludzi, którzy rozwinęliby się przez ligę, przepadną. Jestem o tym święcie przekonany. Bez tego przepisu wielu młodych ludzi, w sposób naturalny, potrafiło się wypromować i zrobić karierę.

Chodzi też o aspekt moralny. Zawodnik, który dobrze trenuje, trzyma odpowiedni poziom, musi ustąpić miejsca tylko dlatego, że ktoś jest młodszy. I wcale nie gra lepszy niż ten, który jest na ławce. Jestem zwolennikiem tego, że na wszystko trzeba zapracować systematycznie i w naturalny sposób. A już nie mówię o aspektach kontraktowych, transferowych. W tej chwili to kosmos.

Przepis wywraca rynek. Młodzi są jeszcze bardziej w cenie.

Wywraca. Nie wiem, ile pan zarabia, ale musi pan, za przeproszeniem, zapieprzać cały miesiąc, żeby zarobić któryś tysiąc. A tu chłopak jeszcze dobrze piłki nie kopnie, a już ma żądania na poziomie kilkunastu tysięcy. To nie jest normalne. To wychowywanie młodych ludzi?

Czy Dominik Steczyk dostałby 980 minut w lidze, gdyby nie był młodzieżowcem?

Miałby problem. Mówię teraz z pełnym przekonaniem. Natomiast patrząc na Dominika przez pryzmat jesieni i meczu z Wisłą, to w tej dyspozycji mógłby dostać szansę.

Zaczął dyskusyjnie, ale widać u niego progres.

Tak. Ktoś powie – zrobił progres dlatego, że grał. Może. Pytanie, czy jakby grał o połowę mniej, to czy nie byłby jeszcze lepszy? Dzisiaj ma problem. Na Wiśle doznał kontuzji i nie wiem dokładnie, kiedy wróci do gry. Lekarze na razie mówią o dwóch-trzech tygodniach. Może są to za duże obciążenia dla tych młodych ludzi.

Skąd się wziął pomysł na Sebastiana Milewskiego na skrzydle? Opowiadał nam, że wyszło to spontanicznie, z dnia na dzień. Był zaskoczony, bo nigdy wcześniej na skrzydle nie grał.

Była duża konkurencja w środku pola – Tom Hateley, Tomek Jodłowiec, Patryk Sokołowski i jeszcze Seba. Musielibyśmy pozbyć się jednego z tych zawodników. Patrząc od strony piłkarskiej, wydaje mi się, że najłatwiej jest młodemu człowiekowi odnaleźć się tam, gdzie ma prostsze zadania. Środek pola to strategiczne miejsce dla drużyny. Tam muszą grać zawodnicy, którzy potrafią uregulować tempo gry. Seba jest bardzo, jakby to powiedzieć, spontaniczny, energetyczny. Miał parę meczów na środku, ale uznaliśmy, że łatwiej będzie mu znaleźć miejsce na boku. I to się sprawdziło.

Jeśli już trzeba wstawić gdzieś młodzieżowca, to w miejsce, gdzie mniej rzeczy można zepsuć?

Może nie tyle mniej można zepsuć, co od pozycji środka pola bardzo dużo zależy. Choć można to też tak ubrać w słowa – błąd na skrzydle będzie najmniej bolesny dla drużyny.

Dzięki panu Piotr Parzyszek stał się w czymś najlepszy na świecie. Jak wyliczył dziennikarz Manu Heredia, był najczęściej zmienianym piłkarzem na świecie. Dlaczego niemalże nigdy nie dawał pan mu zagrać 90 minut?

Miałem w kadrze też innych napastników, których też chciałem wpuszczać, dawać im szanse. Ja i moi współpracownicy znaliśmy parametry Piotrka, jego predyspozycje. Wiedzieliśmy, że to dobre rozwiązanie dla niego. Życie też to pokazało – w sezonie mistrzowskim czy kolejnym. Ktoś może powiedzieć, że głupio ze mną dyskutować, bo gdyby grał więcej, to miałby więcej bramek na koncie. Być może. A może też w następnym meczu byłby gotowy tylko na 45 minut.

Najłatwiejsze łupy są w końcówkach, wtedy pada najwięcej bramek.

No tak, ale jeśli utrzymuje się odpowiednią dyspozycję przez cały mecz. Różnie z tym bywało.

Wyglądało to tak, jakby te zmiany były zaplanowane już przed meczem.

Nie. Wie pan, jak miałem Michala Papaopulosa, który w końcówce potrafił zaskoczyć przeciwnika, dać dobrą zmianę, a później Patryka Tuszyńskiego, to wydaje mi się to naturalne.

A czy sam Piotrek miał do pana pretensje?

Nie miał. Natomiast na jego miejscu też byłbym pewnie zły, to jest normalne. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, że zawodnik jest niezadowolony, gdy schodzi. Też bym taki był.

Czyli ta zła chemia, która była w wywiadach, została już załagodzona.

Piotrek wszystko wyjaśnił, ja to przyjmuję. To nie tak, że jestem na niego obrażony, bo coś tam powiedział. Być może się zachłysnął nowym miejscem. Mówi, że jego intencją było coś zupełnie innego i ja to przyjmuję. Nie mam problemu z tym, by się z nim spotkać, usiąść, porozmawiać. To normalne.

Parzyszek Parzyszkiem, natomiast krąży opinia, że u pana trenuje się lekko. Krąży po środowisku anegdota – jeden z piłkarzy spytał pana, czy obciążenia nie są zbyt niskie, bo nigdy z takimi treningami się jeszcze nie spotkał. Pan miał odpowiedzieć: – A ile ty masz medali na szyi?

Widzi pan, jak się rozsiewa plotki. Wziąłem kiedyś Bartka, usiadłem z nim, bo widziałem, że wchodzi w nowe środowisko. Zacząłem z nim rozmawiać na dzień dobry, że to miejsce, gdzie można coś fajnego zrobić. A byliśmy po mistrzostwie.

– Masz jakiś medal? – zapytałem.
– No nie mam.
– A widzisz, a tu jest możliwość zdobycia medalu.

To nie miało nic wspólnego z treningiem. Ktoś puszcza w obieg bzdury. To, że Piotrek powiedział, że we Włoszech więcej biega niż w Piaście, nie znaczy, że u nas się lżej trenuje. Spotkałem się też z opiniami wielu zawodników, że u Fornalika trenuje się bardzo ciężko. Po prostu jest inaczej.

Kibice często biją w ten bęben: jak ciężko trenują, biegają to dobrze, jak mało trenują, nie biegają, to bardzo źle.

Trzeba określić, co to znaczy „biegają”. Biegać bez piłki a z piłką to różnica – i tu, i tu się biega. Nie ma dziś klubu, który nie ma catapult i nie sprawdza dystansów, zakresów, intensywności. To jest ważne. Mogę się z tego dzisiaj tylko śmiać, bo wiem, pod jakim kątem pracujemy i jakie nam to przyniosło efekty.

Jest pan trenerem, który ufa zdobytemu warsztatowi i na nim bazuje czy wciąż pan poszukuje?

My wszyscy poszukujemy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Nie wierzę, by trener na poziomie Ekstraklasy nie zastanawiał się. Ciągle są jakieś wątpliwości. Ktoś mądry powiedział, że dopóki masz wątpliwości, to znaczy, że się rozwijasz. Jeżeli uznasz, że nie masz wątpliwości, to znaczy, że trzeba wtedy usiąść i się zastanowić. W pewnych momentach zmienialiśmy systemy gry. Przechodziliśmy na trzech obrońców, później na czwórkę. Nie mamy gotowców. Nie ma tak, że wszystko jest przygotowane i lecimy na tym przez kilka sezonów.

Rezygnacja Michała Probierza z ostatnich dni to, myślę, znacząca sprawa dla całego środowiska trenerów. Rozumie pan taką reakcję? Po tylu latach w zawodzie można się wypalić?

Nie odpowiem panu dokładnie na to pytanie. Znam się z Michałem bardzo dobrze, już ze 30 lat. Na pewno było to zaskakujące dla wielu, tak jak to, co wydarzyło się po 2-3 dniach. Myślę, że w tym oświadczeniu, które Michał wydał, jest powiedziane bardzo dużo. I przy tym bym został.

Nie chcę pytać konkretnie o trenera Probierza, bardziej o to, czy wypalenie to pewien problem tego zawodu? W dobrym tonie jest powiedzieć, że trener przyjeżdża do klubu o 8, cały dzień trenuje i analizuje, a potem ostatni gasi światło. Trenerzy jadą często na drugi koniec Polski, opuszczają rodzinę, wiszą na telefonach ze swoimi dziećmi.

Na pewno trudniej jest wtedy, kiedy drużyna nie funkcjonuje tak, jakby trener tego chciał. Tak jak my na początku sezonu – siedem meczów, jeden punkt. Gramy, gramy, a punktów nie przybywa. Bardzo ważne jest to, by znaleźć w sobie wtedy siłę i pokonać te przeciwności, pociągnąć za sobą drużynę. Nie jest proste tłumaczyć drużynie, że wszystko robimy dobrze, gdy nie przybywa punktów. Ktoś zawsze powie – no tak, trenerze, ale dlaczego nie wygrywamy?

W takich sytuacjach, jak w tych dwóch dobrych sezonach Piasta, nie ma raczej moim zdaniem zagrożenia, choć wtedy też są ogromne stres czy emocje. Być może coś takiego jak wypalenie istnieje. Są trudne momenty, gdy człowiek mówi, że pojechałby już na jakiś urlop. W moim wypadku to bardzo szybko mija.

Pracoholizm to problem tego zawodu?

Trzeba byłoby wejść z ukrytą kamerą i sprawdzić, czy faktycznie tyle czasu trenerzy spędzają w klubach i czy w ogóle tyle potrzeba. Ja nie uważam, żeby trener musiał spędzić kilkanaście godzin w klubie. Też jesteśmy ludźmi, mamy swoje rodziny, czas pracy, czas odpoczynku. Poza tym to, że ktoś siedzi w klubie pięć-sześć godzin, nie znaczy, że drugie pięć-sześć nie pracuje w domu. Można usiąść, rozpalić w kominku i też robić analizę. Jest to czasami o wiele przyjemniejsze niż praca w biurze. Tym bardziej, jeśli ma się takie warunki – nie mam już małych dzieci i mogę sobie pozwolić na spokojną pracę w domu. To dla mnie bardzo istotne.

Ile pan pracuje dziennie godzin?

Różnie. Dzisiaj przyjechałem do klubu o godzinie 9. Jest 15. Wyjadę pewnie za godzinę. Czyli siedem godzin.

Zwykły etat.

Samej pracy boiskowej jest czasem raptem dwie godziny. W domu też przygotowanie się do jednej odprawy, do drugiej. Zbierze się tego kilka godzin dziennie.

Ale bez maniakalnego podejścia.

To chyba bardziej może zaszkodzić niż pomóc. Też jesteśmy ludźmi. Każdy lubi przeczytać dobrą książkę, zobaczyć film, posłuchać muzyki. To naturalne. Pracując od 8 do 22 nie ma czasu na nic. Tak jak z zawodnikami – jest czas pracy, jest czas odpoczynku. Żeby móc wykonać pracę w stu procentach, też muszę być odpowiednio wypoczęty, chętny. Czasem po prostu siedzę i myślę o piłce. Albo oglądam dobry mecz w telewizji. To też w pewnym sensie odpoczynek. Lubię popatrzeć na mecz nie jako trener, lecz jako kibic.

Da się tak w tej pracy?

Rzadko. Ale próbuję. Faktycznie, oczy od razu uciekają w inną stronę. Jako kibic patrzę tylko na piłkę, co się dzieje wokół niej, a jako trener mam szersze widzenie. Łapię się na tym, że wolałbym patrzeć tylko na piłkę, lecz nie jest to możliwe.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

2 listopada? West Ham po raz pierwszy wyjedzie poza Londyn

AbsurDB
0
2 listopada? West Ham po raz pierwszy wyjedzie poza Londyn

Cały na biało

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

36 komentarzy

Loading...