W teorii tu wiele mogło się wysypać. Gdy masz w składzie diamencik z Anglii, łapczywym okiem spoglądają na niego najpotężniejsze i najbogatsze kluby świata. Gdy w roli szkoleniowca obsadzasz Davida Moyesa… Cóż, sporo ryzykujesz. Gdy przed sezonem zakupy robisz nie w najmocniejszych klubach Francji czy Niemiec, ale w skromnej Pradze – możesz spodziewać się gry a’la Slavia Praga, a nie wiernej kopii wyników Paris Saint Germain.
West Ham United wykonywał w ostatnich miesiącach wyjątkowo nieoczywiste ruchy, włącznie z tym, że w zarządzie zasiadła była aktorka filmów dla dorosłych, o czym rozpisywały się wszystkie angielskie brukowce. Ale z tych małych kroczków zaczyna się tworzyć kawał ekscytującej wędrówki. Może trochę spokojniejszej i cichszej niż w ostatnich latach, za to już teraz: zdecydowanie radośniejszej.
***
West Ham United w ostatnich latach dość często wymachiwał szabelką. Wybaczcie, że zaczynamy od razu od takiego kolokwializmu, ale nasz język nie znalazł bardziej adekwatnego określenia na ich działalność. Wiecie, tu jakiś zakup Arnautovicia, tutaj napinka, że Payet nigdzie się nie wybiera, tutaj wyciągnięcie piłkarza z Lazio, tam transfer z Borussii Dortmund. Cele nie były może wypisywane na afiszach przed londyńskim Stadionem Olimpijskim, ale jeśli wydajesz ponad 100 milionów euro na transfery – a tak zrobiły “Młoty” w sezonie 2018/19 – cele wydają się jasne. Nawet w tak bogatej lidze jak angielska.
Wyniki? Nie szły w parze z napinką – to najdelikatniejsze możliwe określenie.
LIVERPOOL WYGRYWA Z WEST HAMEM? KURS 1,82 W TOTALBET!
Sezon 2015/16 to ostatni zakończony w górnej połowie tabeli. Zaczął się zresztą w dość szalony sposób – West Ham United jako zwycięzca klasyfikacji fair-play otrzymał miejsce w Lidze Europy. W kwalifikacjach skompromitował się już w drugiej rundzie, pokonując maltański Birkirkarę dopiero w rzutach karnych. Trzecia runda? Wpierdy od rumuńskiej Astry Giurgiu. Rotacje, napięty terminarz, niski priorytet dla meczów europejskich pucharów – nic West Hamu wówczas wytłumaczyć nie mogło.
Po takim starcie sezonu można się było spodziewać kolejnych rozczarowań.
Ale “Młoty” akurat wówczas zagrały najlepszy sezon ubiegłej dekady. Duża w tym oczywiście zasługa Dimitriego Payeta, ale nie tylko. 12 goli i 15 asyst to dorobek, który postawił Francuza w topie zawodników całej ligi, ale przecież dzielnie pomagali mu choćby Antonio i Lanzini. Do tego zdrowy i jeszcze całkiem skuteczny pozostawał Andy Carroll. W Pucharze Anglii West Ham United wyeliminował Liverpool, przegrał dopiero po 180 minutach boju z Manchesterem United na poziomie 6. rundy. Czerwone Diabły potem pokonały i Everton w półfinale, i Crystal Palace na Wembley, po czym wzniosły trofeum.
A West Ham United trzymał równa formę i w lidze. Pod względem zdobyczy punktowej to był ich najbardziej owocny sezon od reformy Premier League. Od listopada do kwietnia, na przestrzeni 22 spotkań, “Młoty” przegrały tylko dwa razy – a działo się to m.in. w trakcie absencji Payeta podczas zimowej kontuzji, a także na początku telenoweli związanej z jego transferem.
West Ham United zajął 7. miejsce, przedsezonowe grube inwestycje, 50 baniek na Payeta, Ogbonnę, Obianga i Antonio, przyniosły efekt.
Być może to zgubiło trochę West Ham w kolejnych latach. Od 2010 roku klub był zarządzanych przez ludzi wychowanych niemal w sąsiedztwie stadionu, z herbem West Hamu nie tylko na firmowych aktówkach, ale też głęboko w sercu. I faktycznie, historia początkowo toczyła się w bajkowy sposób. Awans do elity, polityka, która pokazywała, że “Młoty” nie chcą już tylko spokojnego czternastego miejsca w tabeli. Dwukrotna przygoda w europejskich pucharach, wspomniane transfery, wreszcie skok w przyszłość – zamiana wysłużonego Boleyn Ground na Stadion Olimpijski w Londynie, co otwierało nowe możliwości marketingowe, sportowe, organizacyjne.
I co? No i jak zwykle. Piękne pożegnanie ze starym stadionem zbiegło się w czasie z transferowymi żądaniami Payeta. Slaven Bilić, wielbiony za niedawne sukcesy, zaczął tak rotować składem i ustawieniem, że nawet piłkarze przestawali rozumieć, o co mu właściwie chodzi. Kibice, ale i po prostu społeczność wokół klubu wskazywała z kolei na zamordowanie unikalnej otoczki wokół klubu – na nowym obiekcie stewardzi nie pozwalali nawet na chwilę wstać z miejsc.
Antidotum? Szaleństwo transferowe.
W kolejne dwa sezony, West Ham United rozpieprzył na rynku transferowym prawie 140 milionów euro. Apogeum zaliczył w sezonie 2018/19, gdy po stronie wydatków zagościła 9-cyfrowa kwota. 100 milionów euro. Felipe Anderson, Issa Diop, Andrij Jarmołenko, nasz Łukasz Fabiański. Tak, w tym wszystkim było trochę pecha. Alvaro Arbeloa, za którego przecież trzeba było zapłacić, zagrał cztery mecze, potem w atmosferze kłótni stracił miejsce w składzie, a finalnie zakończył karierę. Ayew złapał kontuzję zanim przedstawił się kibicom. Poza tym doszły fochy gwiazd. Po Payecie nagłą i nieprzemożoną chęć do jak najszybszego opuszczenia Londynu poczuł Marko Arnautović.
West Ham United w raporcie Deloitte wylądował w dwudziestce najbogatszych klubów świata, notując przychody sięgające 200 milionów euro w sezonie 2017/18.
CZYSTE KONTO ŁUKASZA FABIAŃSKIEGO Z THE REDS? KURS 4,84 W SUPERBECIE!
W lidze natomiast, już dwa lata później, uwikłał się w walkę o utrzymanie. W sezonie 2019/20 skończył na 16. miejscu, z 5 punktami przewagi nad spadającym Bournemouth. Sumowaliśmy to w styczniu 2019 roku – w okresie od lata 2013 do zimowego okienka sezonu 2018/19, West Ham pozyskał 120 zawodników za 358 milionów euro, oddał 122 za mniej niż 1/3 tej kwoty.
Władze klubu zaczęły się słusznie zastanawiać, czy to na pewno najbardziej właściwa droga.
Co było bolesne? Rozstrzał, pomiędzy jakością poszczególnych zawodników, a grą zespołu jako całości. Przecież nikt nie odmawia umiejętności Payetowi. Skuteczności Arnautoviciowi. Technicznego wyszkolenia Felipe Andersonowi. Nawet i umiejętności trenerskich Manuelowi Pellegriniemu. Ale jednak – czegoś ciągle brakowało. Punkty musiał ciułać ratujący raz po raz swoją drużynę Łukasz Fabiański. Na przełomie 2019 i 2020 roku, właściciele stwierdzili, że trzeba wrócić do korzeni.
Podziękowano Pellegriniemu. Zatrudniono… Davida Moyesa. Znów.
Nic dziwnego, że początkowo furorę robiło prześmiewcze hasełko o Moyessiahu. Upatrywać zbawiciela w Szkocie, którego przygoda trenerska to fajna robota w Evertonie i pasmo porażek? Wydawało się, że WHUFC powoli zaczyna się po prostu przyzwyczajać do realiów Championship.
Tymczasem Moyes… Cóż, Moyes zrobił porządek.
Najpierw kawałek z naszego niedawnego tekstu o nim. A co, żeby przybliżyć postać nie jako trenera, ale normalnego mieszkańca Londynu. Całość znajdziecie TUTAJ.
Pandemia COVID-19 na pewno doświadczyła go jako człowieka. We wrześniu test z wynikiem pozytywnym na obecność koronawirusa wykazywał aż dwukrotnie. Wcześniej jednak sam zgodził się na obniżkę pensji o 30 procent, będąc trzecim trenerem, który sam zdecydował się na taki krok – przed nim taką decyzję podjęli Eddie Howe, wówczas trener Bournemouth i Graham Potter, szkoleniowiec Brighton. W dodatku Moyes pomagał też w trakcie przerwy w rozgrywkach mieszkańcom Lancashire. On sam mieszka w administracyjnym centrum tego hrabstwa, w Preston – gdzie w drużynie North End kończył piłkarską karierę. Wspierał innych, dowożąc asortyment i jedzenie do domu potrzebujących.
„Potrzebowali kierowców w jednym ze sklepów warzywniczych. Jeździłem od drzwi do drzwi i pukałem, zostawiając paczki zakupów, a w nich świeże owoce i warzywa” – opowiada trener. Tęskni też trochę dzisiaj za kibicami West Ham – wskaże zresztą chociażby absurdalność tego, że w kinie Vue Cinema w pobliskim centrum handlowym kibice mogą oglądać mecze „Młotów”, ale już na London Stadium wejść nie mogą.
Moyes zaczął odgrywać rolę, którą swego czasu perfekcyjnie spełniał Bilić. Ale co ważniejsze – kluczowa była zmiana mentalności na pozostałych klubowych szczeblach.
Przede wszystkim – niemal z dnia na dzień skończono z gwiazdorskimi transferami.
Największą symbolikę mają zapewne oba transfery ze Slavii Praga, które okazały się strzałami w sam środek tarczy. Nie bez kozery nawiązujemy do wypowiedzi Hutchinsona, który swego czasu porównał politykę transferową “Młotów” do gry w darts z zawiązanymi oczami. Czasem się coś trafi, ale to raczej fart, niż umiejętności selekcjonowania wartościowych zawodników.
Teraz? Już wykazanie obu najpopularniejszych kierunków transferowych pokazuje zmianę myślenia. Kiedyś West Ham United brał z Lazio czy Borussii Dortmund, teraz wyciągnął po dwóch piłkarzy z ligi czeskiej i angielskiej Championship. Bowen czy Benrahma nie mają ekscytujących nazwisk, ale za to pasują do wizji Moyesa. Nie trzeba za nich płacić setek milionów, wystarczy po dwie dychy. Ktoś powie – no, i tak nie najmniej. Z drugiej strony jednak – po sprzedaży Hallera bilans transferowy wychodzi niemal na zero – “Młoty” wydały o 7 milionów euro więcej, niż zarobiły.
ZWYCIĘSTWO LUB REMIS WEST HAMU? KURS 2,09 W TOTOLOTKU!
Nastąpiła równocześnie wymiana pokoleń. Zabaleta zakończył karierę, z klubu wyfrunęli Wilshere i Sanchez, sprzedany za frytki został Snodgrass, nawet Andersona wypożyczono do Porto. Ten ostatnio może być zresztą symbolem reform Moyesa. Wydawało się, że takiego rodzaju piłkarzy, takiego rodzaju nabytki należy traktować w specjalny sposób. Moyes jednak usadził Brazylijczyka na ławce. Z której ten nie wstaje nawet w Porto, gdzie miał być potężnym wzmocnieniem.
Dodajmy jeszcze, że w pożegnalnym meczu Manuela Pellegirniego wzięło udział trzech Anglików. W ostatnim starciu przeciw Crystal Palace? Siedmiu.
Czy to już nowa-stara tożsamość?
Brakowałoby chyba jeszcze powrotu na Boleyn Ground. Zupełnie serio zaś – na ten moment do West Hamu trudno się w jakikolwiek sposób przyczepić. Urealniona polityka, zmiana priorytetów, którą obrazuje nawet najświeższa sprzedaż Hallera. Napastnika może i dobrego, ale niepasującego do systemu Moyesa. Czas, gdy trzeba było obudowywać wyrobnikami kolejne przepłacone gwiazdy wydaje się mijać. Teraz ważniejszy jest kolektyw – a dzięki temu zyskuje się nowe argumenty, nawet dla najbardziej rozchwytywanych piłkarzy. Weźmy takiego Declana Rice’a, który miałby angaż pewnie w każdym klubie z czołówki. Mówiło się o jego transferze do Chelsea, do Manchesteru United. Dzisiaj te dyskusje są już trochę cichsze – także dlatego, że West Ham przed tą kolejką miał pięć punktów przewagi nad Chelsea.
Czy ta spokojniejsza ścieżka wprowadzi “Młoty” z powrotem do pucharów? Już na tych nowych, zdrowszych zasadach, już z innym zestawem problemów, niż wieczne melodramaty transferowe z udziałem największych gwiazd?
Trudno prognozować. Jedno jest pewne – Moyes zastał drużynę w strefie spadkowej, a dziś po 21. kolejce może nawet przeskoczyć Liverpool. Ale nawet jeśli przegra z The Reds – czy ktoś przed sezonem mógł się spodziewać, że po dwudziestu rozegranych meczach najlepszą drużyną Londynu będzie właśnie West Ham United?
Fot. Newspix