Jeśli ktoś pod koniec grudnia powiedziałby nam, że Arsenal będzie miał tylko pięć punktów straty do miejsc gwarantujących udział w europejskich pucharach, pewnie popatrzylibyśmy na niego z lekkim niepokojem. Kanonierzy balansowali wówczas blisko strefy spadkowej, niebezpiecznie zerkając w okolice Championship. Pozycja Mikela Artety wisiała na włosku.
Od ósmego listopada do dziewiętnastego grudnia ciągnęło się za stołeczną drużyną pasmo katastrof. Inaczej nie można bowiem nazwać faktu, iż podopieczni hiszpańskiego szkoleniowca nie zdołali wówczas wygrać w żadnym z siedmiu ligowych spotkań. Zgarnęli tylko dwa punkty na możliwych 21, dostając w łeb od Tottenhamu, Aston Villi, a nawet Burnley. Symptomy poprawy nawet nie majaczyły się na horyzoncie. Arsenal grał nad wyraz niemrawo, wysilając się właściwie jedynie w kwestii dośrodkowań. Ich było dużo. Za dużo. Długie podanie w pole karne stało się de facto jedyną bronią Kanonierów, co po prostu źle świadczy o tak wielkim klubie. A już na pewno o takim, który posiada tak bojowniczy przydomek.
Armat nie było, były psikawki. Mimo to, Arteta zachował posadę. Zachował ją właściwie wbrew logice, bo za byłym kapitanem The Gunners nie przemawiało nic. Zawodnicy byli ospali, gra nużyła, wyniki były więcej niż rozczarowujące, zdecydowanie zbyt często serwowano kibicom popisy Williana i Pepe. A jednak Hiszpanowi udało się przetrwać i teraz jego pracodawca zbiera plony swej decyzji.
Nie tak dawno fani Arsenalu łapali się zatem za głowę. Teraz łapią się za serce, bynajmniej nie z powodu zawału. Gra ich zespołu znów zaczęła cieszyć. Kanonierzy powoli, a konsekwentnie, wracają na dobre tory, prezentując dojrzały, atrakcyjny futbol. W tej chwili należą do wąskiego grona czterech klubów Premier League, które w ostatnich pięciu meczach nie zaznały ani jednej porażki. I jest to wielki sukces Mikela Artety. Gościa, którego – zupełnie słusznie – nie tak dawno nazywano wuefistą. 38-latek zrobił jednak wiele, by z tą łatką zerwać. Wrócił na studia i wyciąga swój zespół z marazmu. Jego misja, która mogła uchodzić za autodestrukcyjną, wydaje się możliwa do spełnienia.
To nie jest futbol dla Franciszka Smudy
Legenda polskiej myśli szkoleniowej przez lata wyznawała jedną, jedyną zasadę: P-R-E-S-S. Zawsze, w każdej porze meczu, niezależenie od wyniku. Ekipy prowadzone przez Smudę musiały po prostu biegać jak opętane. Często bez ładu i składu, ale kto by się tym przejmował. Piłkarze do dzisiaj wspominają treningi, po których wymiotowali z wysiłku.
Mikel Arteta widząc takie podejście pewnie krzywi się z niesmakiem. Jego Arsenal też potrafi zaatakować rywala i zadać mu bardzo bolesny cios, lecz czyni to w znacznie bardziej dystyngowany sposób. Kanonierzy w ostatnich kilku meczach wydają się w końcu rozumieć istotę słowa timing.
Dobrze uwydatniło to spotkanie z Southampton Ralpha Hassenhuttla. Austriak stworzył swój zespół pod modłę Liverpoolu Jurgena Kloppa. Święci grają agresywnie, starają się zapędzić rywala w kozi róg. Ich pressing jest silną bronią, szczególnie wtedy, gdy trafiają na rywala, który nie potrafi spuentować tego ustawienia. Przeciwko Soton nie działa zwykłe wybijanie piłki, Arsenal nie wygrałby z nimi, gdyby dalej grał tak, jak przed kilkoma miesiącami. Kanonierzy wygrali to spotkanie ponieważ zastosowali pressing bardzo inteligentny.
Zamiast iść na otwartą wojnę, która mogłaby się zakończyć dla Artety tragedią, gdyż Southampton plasuje się w czołówce najbardziej wybieganych zespołów Premier League, Kanonierzy przyczaili się i czekali na odpowiedni moment, do postraszenia gospodarzy. Wykorzystali fakt, że drużyna z St. Mary’ Stadium regularnie odsłania swą defensywę, operując z tyłu jedynie dwoma środkowymi obrońcami i pomocnikiem w postaci Ibrahimy Diallo.
Jak zauważył Michael Cox – zadaniem Arsenalu na to spotkanie było doskoczenie do rywala w momencie, gdy piłka jest pod nogami Jana Bednarka albo Jacka Stephensa. Zespół natychmiastowo podchodził wyżej, co powodowało popłoch u piłkarzy Hassenhuttla. Polak kilkukrotnie w tym meczu posłał piłkę wprost do przeciwnika. Niemal za każdym razem było to związane z presją, narzuconą przez londyńczyków. Nagle okazało się, że tak chwalone Southampton nie potrafi trzymać prawidłowych odległości między formacjami. Stołeczna drużyna wypunktowała ich w ten sposób zbyt wiele razy, by tego meczu nie wygrać. Swoją szansę już na starcie spotkania miał Lacazette, później Pepe i Saka. Do przerwy Kanonierzy wykorzystali błędy Świętych aż trzykrotnie, strzelając koniec końców dwa gole.
W ciągu dalszej części spotkania okazało się, że gospodarze nie potrafią umiejętnie zareagować.
Southampton przegra z Aston Villą? Kurs 2.35 w SuperBet
We wtorkowy wieczór role odwróciły się, względem ostatniego pucharowego meczu obu tych drużyn. Wówczas Arteta został skarcony za swe próby, tym razem to on dał austriackiemu szkoleniowcowi lekcję. Arsenal wygrał ten mecz w najbardziej przekonujący sposób, od momentu, gdy w grudniu rozbił znajdującą się pod formą Chelsea (3:1). Wreszcie zadziałały wszystkie komponenty.
Inteligentny pressing był bowiem wsparty przez niespodziewanie szczelną obronę.
Liderzy defensywy
W poprzednim sezonie Arsenal miał bardzo przeciętną defensywę. Pod względem wpuszczonych bramek plasowali się w środku stawki. Nic porywającego, nic ośmieszającego klub z The Emirates. Jasne, było kilka pozytywów – Emiliano Martinez okazał się dobrym zmiennikiem Leno, Tierney pokazał, że jeśli tylko jest zdrowy, może rywalizować o miano jednego z najlepszych lewych obrońców w lidze. Z drugiej strony zakwestionowano jakąkolwiek użyteczność Mustafiego oraz Sokratisa.
Trudno było zatem oczekiwać, że w połowie sezonu jedynie Manchester City pozwoli sobie wbić więcej goli niż Arsenal. A jednak – niemiecki golkiper Kanonierów tylko 20 razy wyciągał piłkę z siatki, zachowując siedem czystych kont.
Nawet w momentach, gdy podopiecznym Artety zupełnie nie szło, obrona była jednym z nielicznych powodów, by spoglądać w przyszłość bez krzywienia się niczym Clint Eastwood w „Gran Torino”. Hiszpański szkoleniowiec zdołał poukładać swój zespół w taki sposób, by sforsowanie ich tyłów było zadaniem jak najmniej przyjemnym.
Wielka w tym zasługa samych zawodników, którzy precyzyjnie zaczęli wykonywać polecenia 38-letniego trenera. Arsenal zerwał z wyczerpującą taktyką, opartą na rozgrywaniu piłki od bramki, zawsze i za każdą cenę. Jego obrońcy mają teraz nieco więcej swobody, piłka nie jest już tak często wycofywana do Hectora Bellerina lub Davida Luiza. Cały zespół wziął na swoje barki ciężar rozgrywania, a to stało się kluczem do upragnionego odbicia od dołów tabeli Premier League.
Chociaż początkowym liderem środka obrony był Gabriel, to czerwone kartki, a następnie koronawirus, wykluczyły Brazylijczyka z gry na dłuższy okres. Arteta musiał znaleźć odpowiednie zastępstwo i postawił na Roba Holdinga (co nie było specjalnie zaskakujące) oraz Davida Luiza – jednego z najbardziej wyszydzanych zawodników na The Emirates. Okazało się jednak, iż 33-latek stanowi idealnego partnera dla Anglika. W trzech ostatnich meczach, w których obaj panowie wystąpili od pierwszych minut, Arsenal stracił tylko jednego gola.
W czasach, gdy pandemia COVID powstrzymała napływ kibiców na trybuny, widać, jak wielką rolę odgrywa wsparcie wokalne. Holding i Luiz nieustannie wydają sobie krótkie polecenia, które usprawniają ich wzajemne funkcjonowanie. Stali się partnerami o ograniczonym do siebie zaufaniu – nader często widać, jak się asekurują, jak ciągną za sobą kolegę, by ten nie łamał linii spalonego. W wielu wypadkach taka nieufność byłaby świadectwem niezbyt dobrej relacji. Na boisku jest zupełnie odwrotnie.
Stali się duetem, na który Arteta może liczyć. Ustrzegają się od głupich fauli, od łapania czerwonych kartek i podawania piłki wprost pod nogi przeciwnika. Emanuje z nich pewność, o którą nie tak dawno mało kto ich podejrzewał. W końcu kilka miesięcy temu David Luiz osobiście przepraszał za zawalony mecz z Manchesterem City.
Jednak Brazylijczyk nie jest jedyną osobą, która odbudowała zaufanie kibiców i Hiszpana. Do tego grona niewątpliwie należy Granit Xhaka. Nie ma co się oszukiwać – Szwajcar to nieformalny lider drugiej linii Arsenalu. A być może i całej drużyny.
Jego rolę na boisku doskonale zauważył Art de Roche z The Athletic. Xhaka, nie tak dawno wyszydzany przez 80% fanbase’u Kanonierów, stał się prawdziwym generałem. To on wydaje pozostałym zawodnikom polecenia, by podeszli wyżej. Nie ma w sobie nic ze skrytego Aubameyanga. Sprawuje rządy twardej ręki, a pozostałym graczom wydaje się to odpowiadać. Idą za Szwajcarem w ogień i czerpią z tego korzyści. To właśnie wokaliza Xhaki sprawiła, że Southampton miało tak wielkie problemy, przede wszystkim w pierwszej połowie swojego ostatniego ligowego meczu.
28-latek być może nie porywa swoją grą, wszak stał się specem od czarnej roboty, ale okazało się, że bardzo dobrze reaguje na wydarzenia na boisku. Nie jest już tylko jednowymiarowym defensywnym pomocnikiem, którego jedyną umiejętnością jest odegranie futbolówki do tyłu i wyhamowanie akcji swojego zespołu. Jest kolejnym z liderów, obudzonym przez Mikela Artetę.
Siła młodzieży
Xhaka ma 28 lat. Rob Holding 25. David Luiz 33. Chociaż do końca ich karier pozostało jeszcze dużo czasu, próżno traktować ich jako melodię przyszłości. Na szczęście jedną z niekwestionowanych zalet kadencji 38-letniego szkoleniowca na The Emirates, będzie stawianie na młodzież. Tego jednego Arsenalowi odmówić się nie da.
W ostatnim czasie miejsce w podstawowej jedenastce zdołał wywalczyć Emile Smith-Rowe. Do tej pory Anglik był traktowany jedynie jako piłkarz obdarzony dużym potencjałem, lecz jego występy w tym sezonie Premier League pozwoliły nieco podciągnąć się w hierarchii. Doszło nawet do tego, że fani Kanonierów „niespecjalnie” cieszą się z wypożyczenia Martina Odegaarda, gdyż uważają, że Norweg może zabrać miejsce 20-letniemu wychowankowi londyńskiego klubu. A do takiej sytuacji nikt nie chce dopuścić.
Manchester United nie strzeli gola Kanonierom? Kurs 3.61 w SuperBet!
W świecie poukładanej taktyki Mikela Artety, Smith-Rowe jest nieco niepasującą postacią. Wydawać się może, że Anglik jest po prostu wszędzie. Pierwszy do pressingu i walki w środkowej strefie. Pierwszy do napędzenia akcji. Pierwszy do posłania diagonalnego podania. Biega przez cały czas, czasami oczywiście zaburzając zrównoważony ekosystem Arsenalu, lecz trzeba uczciwie przyznać, że póki co wychodzi to Kanonierom na dobre.
Nie jest może piłkarskim geniuszem, lecz niebywale użytecznym i wieloformatowym pomocnikiem. A to odbierze piłkę, a to dzięki niemu zostanie stworzona przewaga w danej strefie boiska. Mając takiego chłopaka u boku, twoje trenerskie życie jest znacznie łatwiejsze.
Jednak o ile Smith-Rowe dopiero pracuje na swoją markę, o tyle Bukayo Saka zdołał już ją wypracować. W tym sezonie 19-latek to po prostu najlepszy zawodnik Arsenalu i nie ma w tym cienia przesady.
Chociaż początkowo próbowano wystawiać go na lewej stronie obrony, szczególnie wtedy, gdy Tierney miał ogromne kłopoty ze zdrowiem, to obecnie ta przykra konieczność została zneutralizowana. Saka może występować na lewym skrzydle, gdzie sieje popłoch, o którym Pepe lub Willian mogliby tylko pomarzyć. Dwaj znacznie bardziej doświadczeni zawodnicy zupełnie nie wytrzymują porównania z kolejnym wychowankiem, na którego postawił Arteta.
Przeciwko Chelsea był prawdziwym liderem. Żaden inny zawodnik nie miał wyższego % celnych podań na połowie rywala. Żaden inny zawodnik nie przebiegł tyle kilometrów, co 19-letni skrzydłowy. W dodatku zdobył gola, który de facto rozstrzygnął rywalizację. Nie był to pierwszy raz, gdy to właśnie Saka był odpowiedzią na większość pytań, które stawiali sobie kibice Kanonierów. Zdołał nawet sprawić, że nikt już nie płacze, gdy w kryzys formy wpada Aubameyang. Współpraca Anglika z Lacazettem okazuje się być wystarczająca jako doraźny środek. A przecież wraz z upływem czasu może być tylko lepiej.
Most goals scored by a teenager in Europe’s top five leagues this season:
🏴 Bukayo Saka (5)
🇺🇸 Matthew Hoppe (5)
🇪🇸 Ansu Fati (4)
🇫🇷 Arnaud Kalimuendo (4) pic.twitter.com/F0l9S6Lu18— Squawka Football (@Squawka) January 26, 2021
***
Dzisiaj Mikela Artetę czeka test, na który bardzo pilnie się uczył. Zmierzy się bowiem z innym trenerem, którego nazywano wuefistą. Jeśli i z tego pojedynku wyjdzie z tarczą, trzeba będzie uznać go za niezwykle pilnego ucznia, faktycznie godnego pracy na The Emirates.
Oczywiście nawet jeśli się potknie, nikt nie powinien już żądać jego zwolnienia. Hiszpan pokazał – tak jak Ole Gunnar Solskajer – że naprawdę zna się na robocie i potrafi wyciągnąć wnioski. Pucharowe spotkanie z Southampton Arsenal przegrał na stojąco, nie potrafił wykorzystać luk między formacjami Świętych. Gdy oba zespoły zmierzyły się w Premier League, Kanonierzy zastosowali odmienną, skuteczniejszą taktykę. Przeciwko Manchesterowi tak łatwo jednak nie będzie.
Arsenal pokona Manchester United? Kurs 2.9 w SuperBet!
Czerwone Diabły są rozjuszone po kompromitacji, jaką zaserwowali w meczu z Sheffield United. Teraz muszą zrobić wszystko, by zmyć z siebie wstyd. Starcia Manchesteru United z Arsenalem przez lata uchodziły za jedne z najważniejszych meczów w kalendarzu angielskiej ekstraklasy. Rywalizacja Fergusona z Wengerem przeszła do legendy, pisząc setki niezwykłych historii. Dzisiejszego wieczora pizzą prawdopodobnie nikt nie dostanie, ale najwyższa pora, aby Solskjaer i Arteta wsunęli czubek stopy w buty swoich wielkich poprzedników i otworzyli nowy rozdział tej zaciętej rywalizacji.
W końcu obie ekipy mają o co grać. Podobnie jak ich szkoleniowcy.
Fot.Newspix