Reklama

Liverpool wreszcie wygrywa w lidze, Tottenham nie miał dziś pomysłu

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

28 stycznia 2021, 23:40 • 3 min czytania 4 komentarze

Czwartek, godzina 21, mecz Tottenhamu z Liverpoolem. Nie wiemy, jaką ruderę musiałaby ratować Magda Gessler, czy co tam leci o tej porze w telewizji, byśmy zmienili kanał. To spotkanie po prostu trzeba było obejrzeć, bo szanse, że będzie się działo, były cholernie duże. Liverpool podrażniony ostatnimi porażkami, czy to z Burnley, czy Manchesterem United, goniący czołówkę Tottenham. Obiecywaliśmy sobie sporo. I sporo dostaliśmy.

Liverpool wreszcie wygrywa w lidze, Tottenham nie miał dziś pomysłu

Są mecze na które można się „spóźnić” i 90 minut, nie tracąc jednocześnie nic, a tutaj lądowanie na kanapie pięć minut po czasie kosztowało widza wiele. Najpierw kapitalną patelnię zmarnował Mane, który w sytuacji właściwie sam na sam z Llorisem nie trafił w bramkę – źle ułożył stopę i wyszedł klops, a okazję miał zacną. No i wydawało się, że powiedzonko o niewykorzystanych sytuacjach szybko zbierze swoje żniwo. Son wpakował bramę po krótkim rogu, ale ostatecznie to trafienie nie zostało uznane. Oczywiście przez, a może raczej dzięki VAR-owi. Koreańczyk był na spalonym. Nie w momencie, kiedy ruszał do prostopadłego podania, ale gdy zgrywał piłkę. Wystawał minimalnie, o piętę, ale jednak.

Co ciekawe, druga sytuacja Sona w pierwszej połowie rozegrała się na podstawie podobnego scenariusza. Najpierw zaatakował bowiem Liverpool, ale Lloris poradził sobie z dość przeciętną próbą i zaraz odpowiedziały właśnie Koguty. Son miał naprawdę sympatyczną okazję, sporo miejsca i czasu, odległość od bramki wcale nie jakaś daleka, ale tym razem – mimo legalnej pozycji – uderzył źle. Za lekko, w środek, Alisson musiał złapać tę piłkę.

A Liverpool, cóż, najwyraźniej uznał, że jak nie strzeli trzeciej sytuacji, to tym razem Tottenham naprawdę mu konkretnie odpowie, więc już nie cudował. Mane dostał świetne podanie w pole karne, przyjął je na klatkę, popatrzył, zagrał do Firmino i Brazylijczyk z najbliższej odległości otworzył wynik.

I teraz ciekawi jesteśmy: czy była osoba, która spóźniła się i na pierwszą, i na drugą połowę?

Jeśli tak – gratulujemy! W 49. minucie było już 2:1 dla Liverpoolu. Niesamowite, ale co – taka jest Premier League. Najpierw trafił Alexander-Arnold. Lloris poradził sobie z uderzeniem Mane, natomiast dość przeciętnie – niby wybił do boku, jednak wprost pod nogi Anglika, który nie miał problemu ze strzeleniem gola. Tottenham, jako się rzekło, odpowiedział szybko, za sprawą rakiety ziema-powietrze Hojbjerga. Ale mu siadła z dystansu… Kapitalny traf.

Reklama

Niestety dla kibiców Tottenhamu – Koguty nie poszły za ciosem – to było ich jedyne celne uderzenie w tej połowie, a przecież też nie po jakiejś udanej akcji, takie próby najczęściej lądują na dachu. Tam weszło, natomiast nie było to potwierdzenie dobrej postawy ekipy Mourinho po przerwie – jak musiał zejść Kane, to w ofensywie byli całkowicie bezzębni.  Liverpool może nie prowadził gry, ale był po prostu konkretniejszy. Pierwszą próbę podwyższenia wyniku słusznie zabrał mu VAR. Firmino na środku pola zagrywał ręką i może od bramki dzieliło to ze trzy podania, to jednak Brazylijczyk wyraźnie sobie pomógł, miało to wpływ na całą historię.

Natomiast gol na 3:1 i tak padł.

Alexander-Arnold wrzucił, całkiem nieźle, natomiast Rodon powinien to skasować. Tyle że nie skasował, puścił piłkę dalej, a Mane tym razem był skuteczny. I po meczu.

Chyba kamień z serca spada kibicom Liverpoolu. Na zwycięstwo w lidze czekali przecież od 19 grudnia, po drodze notowali bardzo przykre wyniki. Nadal trudno im będzie myśleć o tytule, ale walka się toczy choćby o Ligę Mistrzów. Wiadomo, raczej sobie nie wyobrażamy LM bez nich, natomiast przy formie z poprzednich dni… Nie takie absencje pamięta futbol.

Tottenham – Liverpool 1:3

Hojbjerg 49′ – Firmino 45+4′ Alexander Arnold 47′ Mane 65′

Fot. Newspix

Reklama

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
3
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Anglia

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
3
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Komentarze

4 komentarze

Loading...