Reklama

Czy Lampard musiał tak skończyć?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

26 stycznia 2021, 12:15 • 12 min czytania 6 komentarzy

Od czasów zwolnienia Jose Mourinho w 2015 roku, Chelsea była prowadzona przez pięciu różnych trenerów, w tym dwóch tymczasowych. Zaledwie jeden z nich zdołał być szkoleniowcem The Blues w więcej niż 100 spotkaniach. Wydawało się, że Frank Lampard ma wszystko, by zmienić tę sytuację. Na jego nieszczęście okazało się, że to on jest numerem pięć. 

Czy Lampard musiał tak skończyć?

Wczorajsze zwolnienie Anglika nie było szczególnie zaskakujące. Jego losy od dłuższego czasu pozostawały w rękach Romana Abramowicza, który nie był zadowolony z kierunku, w jakim podąża jego klub. Chelsea powolnie osuwała się w tabeli Premier League, zaliczyła też kilka nieprzekonujących występów w Lidze Mistrzów. Szalę goryczy przelała porażka z Leicester City (0:2), po której Frank Lampard musiał pożegnać się z zawodnikami.

Chociaż fakt, że ostatecznie stracił on posadę, nie jest specjalnie zaskakujący, to niewiele osób spodziewało się tego przed rozpoczęciem bieżącego sezonu. 42-latek miał za sobą rewelacyjną poprzednią kampanię, gdzie wbrew wszystkiemu doprowadził klub ze Stamford Bridge do czwartego miejsca w lidze.

Widziano progres, kibice stali murem za swoją legendą, a wspomniany Abramowicz zaufał mu na tyle, że Anglik otrzymał rekordowy budżet na transfery. Wszystko po to, by Chelsea była w stanie nawiązać walkę nie tylko z Manchesterem City i Liverpoolem, ale też stawiać odważne kroki w Europie. Koniec końców nie wyszło.

Ze wszystkich stałych trenerów, którzy przejęli pieczę w Londynie, to właśnie Frank Lampard ma najgorszy wynik pod względem punktów na mecz. Równa się z nim jedynie Andre Villas-Boas, zwolniony po bagatela pół roku pracy. Pomnik, który były szkoleniowiec Derby County miał wzniesiony przed Stamford Bridge jako piłkarz, został teraz dotknięty korozją. Szkoleniowiec pożegnał się z zespołem po 84 meczach, ale czy na pewno tak musiało się to skończyć?

Reklama

Co stoi za zwolnieniem kolejnej legendy klubu? Czy na pewno nie ma żadnych pozytywów z okresu jego pracy w Chelsea? Przekonajmy się.

Przekleństwo transferów

Paradoksalnie Frankowi Lampardowi zaszkodził sezon, po którym miano w stosunku do niego wielkie oczekiwania. Przejął stery w klubie w bardzo trudnym momencie i niewykluczone, że tylko dlatego. Na Chelsea ciążył zakaz transferowy, w związku z którym Anglik dysponował bardzo ograniczoną kadrą. A jednak doczłapał do czwartego miejsca w lidze. Jasne, The Blues zdobyli tylko 66 punktów, co w większości przypadków nie dawało miejsca w Lidze Mistrzów, lecz to akurat nie był problem Lamparda. Wykorzystał słabość pozostałych rywali, seryjne gubienie punktów Tottenhamu, Arsenalu i fatalną końcówkę sezonu w wykonaniu Leicester City. Wepchnął swój ukochany zespół na bezpieczną lokatę – kolanem, bo kolanem, ale nie ma co tego faktu deprecjonować.

W związku z tym Abramowicz nie miał najmniejszego powodu, by w kolejnym okienku transferowym zaciskać pasa. W klubowej kasie było sporo oszczędności, którymi można było rzucać na prawo i lewo. Chelsea po prostu miała kasę i nie wahała się sprowadzić na Stamford Bridge głośnych nazwisk. W dodatku wydawało się, że są to transfery jak najbardziej racjonalne. Do Londynu przybył Thiago Silva, Ben Chilwell, Kai Havertz, Hakim Ziyech, Timo Werner oraz Edouard Mendy. Załatano więc największe dziury, odpadła konieczność grania Marcosem Alonso i Kepą. Lampard dostał też komfort w postaci klasowego napastnika. Szkopuł w tym, że nie zdołał ich wszystkich wpasować do swojej taktyki.

Można tę kwestię potraktować dwojako. Faktem jest bowiem to, że nie dostał specjalnie dużo czasu. Pół roku po starcie sezonu i pakuj pan walizki. A przecież dopasowanie do siebie sześciu zupełnie nowych elementów trwa zwykle nieco dłużej, prawdziwe życie to nie FIFA. W dodatku okazało się, że niektórzy mają spore problemy ze zdrowiem, więc Anglik nie zawsze mógł skorzystać z ich usług i budować legendarne zgranie.

Reklama

Jednak jeśli spojrzymy na to z drugiej strony, to dojrzymy rażący brak progresu. Zamiast przeć w kierunku rozwoju, Chelsea zaczynała się cofać. W pierwszych jedenastu spotkaniach przegrali zaledwie raz – z Liverpoolem. Do tego odnieśli sześć zwycięstw, lejąc między innymi Leeds United. Do tego remisy z takimi ekipami jak Southampton, Manchester United i Tottenham. Zdecydowanie nie było źle! Jak się jednak okazało, spotkanie z Pawiami było chwilą, ulotnym momentem.

Od czasu wygranej z ekipą Marcelo Bielsy, The Blues dostali w czapkę od pięciu zespołów, w tym Wolverhampton, Evertonu i Leicester City. Do tego remis z Aston Villą, wymęczona wiktoria nad Fulham i dość przekonujące rozbicie West Hamu United. Klub wpadł w wyraźny kryzys, którego spodziewano się nie w tym momencie. Przecież komponenty z biegiem czasu powinny coraz lepiej do siebie pasować. W przypadku Chelsea było jednak odwrotnie.

Lampardowi posypał się cały plan na grę. O ile Timo Werner na początku miał dość niezłą skuteczność, o tyle później regularnie rozczarowywał, marnując dziewięć dobrych okazji. Do historii przeszło już jego zagranie w meczu z Leeds United, gdzie Niemiec po prostu wybił piłkę z linii bramkowej rywala. Thiago Silva również zaczął zawodzić, dając ograć się jak dziecko zawodnikom Manchesteru City. Mendy – po całkiem imponującym początku – przygasł i nie stanowił już muru nie do sforsowania. Nie była to jednak wina samych piłkarzy.

W oczy rzucała się coraz gorsza gra Chelsea pod względem taktycznym. Sezon zaczęli z masą pomysłów na rozwiązanie akcji, a wraz z liczbą meczów, ich produktywność malała. Okazało się, że Lampard nie ma planu B. Jak nie idzie, to nie idzie. Anglik nie był w stanie niczego zmienić. Doszło do tego, że The Blues przyjęli taktykę wyśmiewanego Arsenalu i jedynym sposobem na to, by strzelić gola, było wrzucenie piłki w pole karne. Tak może grać WBA, ale nie klub, który wydaje 200 milionów funtów na transfery.

Koniec końców londyńczycy byli w stanie odwrócić bieg w zaledwie trzech meczach. Wyszarpali punkty wspomnianym The Baggies oraz rozbili Sheffield i Leeds United. Trochę mało jak na 19 kolejek.

Lampard padł więc ofiarą swojego sukcesu. Bez Ligi Mistrzów nie udałoby się na Stamford Bridge sprowadzić takiego zastępu zawodników, o których marzyło pół Europy. Okazało się jednak, że Anglik nie potrafi znaleźć z nimi wspólnego języka. Najdobitniejszym przykładem złych relacji jest postać Kaia Havertza.

Frank, co nie chciał Niemca

Niedawno na jaw wyszły kolejne zastanawiające informacje na temat współpracy Lamparda z wielkim talentem Bundesligi. Otóż – krótko mówiąc – Anglik nie chciał tego transferu. Nie potrzebował go, preferował Declana Rice’a z West Hamu United. Zarząd uznał jednak, że głupio będzie nie skorzystać z promocyjnej oferty i nie wyciągnąć Havertza z Bayeru Leverkusen. Tym bardziej, że Młoty wcale nie chciały sprzedawać swojego defensywnego pomocnika.

Lampard dostał zatem zawodnika, który obdarzony jest niewątpliwym talentem. Problem w tym, że on tego zawodnika niespecjalnie widział w swoim systemie. Ostatecznie 21-latek wylądował na pozycji numer osiem, czyli takiej, którą w mokrych snach angielskiego szkoleniowca najprawdopodobniej sprawowałby wspomniany Rice.  Jak można się domyślać, dla Havertza zaczął się jeden z najgorszych okresów w karierze.

Chociaż od tej brutalnej próby uczynienia z niego pomocnika o nieco bardziej defensywnym charakterze minęło już sporo czasu, to Niemiec dalej nie otrząsnął się z szoku. Wciąż przechodzi obok spotkań, nie oferując zupełnie nic. Kolejnym przykładem w kolekcji był mecz z Leicester City, gdzie cała Chelsea wyglądała po prostu źle. Kai nawet na moment nie wybił się ponad poziom swoich kolegów, miotając się między rozegraniem, a rozpaczliwą próbą wsparcia kolegów w grze obronnej. Oczywiście nic dobrego z tego nie wyszło.

COVID, niechęć ze strony Lamparda, złe przygotowanie fizyczne i system, w którym nie ma dla niego miejsca, sprawiły że Havertz wylądował w hierarchii za większością pomocników na Stamford Bridge. Formą nie jest w stanie przeskoczyć nie tylko Matteo Kovacicia, ale też Billy’ego Gilmoura.

Jakby tego było mało – The Athletic poinformował o… niesłabnącej miłości Lamparda do Declana Rice’a. Kłopoty niemieckiego talentu tylko narastały. Anglik miał odbyć kolejną rozmowę z Mariną Granowskaja, w której nalegał na transfer 22-latka z West Hamu. Prawa ręka Abramowicza na takich ruch nie chciała się zgodzić, co przyczyniło się do bardzo kosztownego dla szkoleniowca konfliktu.

Spalone mosty

Nie pierwszego, jak się okazało. Mimo, że kadencja Lamparda nie trwała długo, to pozostawił za sobą kilka nieprzyjemnych sytuacji. Havertz to jedno, Marina to drugie, przy czym należy pamiętać, że ta relacja pogorszyła się znacznie wcześniej, niż sądzi wiele osób. Anglikowi nie podobały się jego niskie zarobki (rzekomo 4 miliony funtów, mniej niż Ancelotti czy Bielsa), narzekał na to, że w styczniu 2020 roku nie udało się sprowadzić… Aubameyanga oraz Wernera oraz dąsał się na fakt, że Shay Given nie dostał roli trenera bramkarzy. Sporo.

Jakby tego było mało, Lampard stracił szatnię. Niektórych piłkarzy zwyczajnie olał, inni dostawali od niego po głowie w gorszych sytuacjach. W trakcie przerwy meczu z Arsenalem (1:3), Anglik wparował do szatni i wytknął konkretnym graczom ich błędy. Zawodnicy obrywali też na konferencjach prasowych.

Jednym z tych, który zdecydowanie ucierpiał, jest Timo Werner. Niemiec od zawsze miał problemy z siłą mentalną, co dawało znać jeszcze za czasów jego gry w RB Lipsk. Gdy zatem przytrafił mu się kryzys strzelecki, logiczne było, że będzie potrzebował jak najwięcej wsparcia i zrozumienia ze strony osoby, która sprowadzała go do Londynu. I początkowo faktycznie tak było, Lampard bezwarunkowo stawiał na napastnika, starając się znaleźć mu odpowiednie miejsce na boisku. W końcu jednak 42-latkowi skończyła się cierpliwość i zaczął Wernera krytykować, a następnie bronić w wywiadach pomeczowych. Nie przyniosło to żadnego pozytywnego efektu. 24-latek zaciął się na amen, pudłując karnego w ostatnim meczu pod wodzą brytyjskiego trenera.

Swoje uwagi mógł zgłaszać też Kepa, czyli jeden z największych – o ile nie największy – niewypał w historii Premier League. Już w poprzednim sezonie dało się odczuć, że Lampard nie potrafi dotrzeć do hiszpańskiego bramkarza. Stawiał na niego zawsze, nie dawał odpoczynku, potęgował tylko jego problemy. W tym sezonie sytuacja się unormowała, głównie przez wzgląd na przyjście Mendy’ego. Kepa grał przede wszystkim w pucharach i trzeba uczciwie przyznać, że nie prezentował się dobrze. Konflikt potęguje jednak fakt, że Lampard naciskał na sprzedaż młodego zawodnika, a gdy dostał polecenie zaopiekowania się nim, sprawę tę oddał w ręce Petra Cecha. Nie miał czasu, a może po prostu nie chciał, przejmować się Baskiem.

Miał też wywalone na część starszych zawodników. Antonio Rudiger, Matteo Kovacić oraz Cesar Azpilicueta nie byli przez Anglika docenieni. Było to o tyle zrozumiałe, że zastąpili ich zawodnicy w formie, tacy jak Reece James czy Kurt Zouma. Problem tkwi jednak w tym, że to liderzy szatni. Lampard, degradując ich w klubowej hierarchii, zraził do siebie innych zawodników. Nie pomogły też próby udobruchania, bo wrzucenie Rudigera do wyjściowego składu po kilku tygodniach zawieszenia, zakwestionowało pozycję trenera. Co więcej, The Athletic informuje, iż 42-latek był gotów… sprzedać Azpilicuetę. Jedną z – nie ma co się kryć – klubowych legend.

Koniec końców Lampard rozmawiał jedynie z tymi, których lubił.

Szansa dla młodzieży

Niewykluczone, że większość z tego grona stanowiła młodzież. Bo jeśli szukać jakichś plusów w trenerskiej kadencji Lamparda na Stamford Bridge, to bez wątpienia jest to stawianie na zawodników młodych.

Mason Mount otrzymał w końcu pełne zaufanie. W ostatnim meczu był nawet kapitanem zespołu, dźwigając na swoich barkach spore brzemię. Udźwignął je, nie po raz pierwszy w tym sezonie. Młody Anglik jest bez wątpienia tym zawodnikiem, który za 42-latkiem będzie tęsknił. To pod jego wodzą grał najlepszą piłkę w życiu – dojrzał, stał się jeszcze bardziej kreatywny, gdy Chelsea zupełnie nie szło, starał się organizować grę.

Kolejnym, który sporo zawdzięcza byłemu szkoleniowcowi Derby County, jest Reece James. Prawy obrońca to jedno z odkryć sezonu i wyraźny powód, dla którego wspomniany Azpiliceuta został odstawiony od składu. Nie ulega wątpliwości, że Anglik jest obecnie zawodnikiem lepszym. Jego plusy uwydatnia przede wszystkim gra w ofensywie. Na początku tego sezonu, taktyka z Jamesem obiegającym skrzydłowego i posyłającym zabójcze podanie w pole karne, sprawdzała się bardzo dobrze. W bieżących rozgrywkach Premier League, 22-latek zanotował dwie asysty oraz strzelił jednego gola.

Swoje okazje dostawali też Tammy Abraham, Callum Hudson-Odoi oraz Billy Gilmour. Problem w tym, że grali stosunkowo niewiele, a rywali do składu mieli wcale nie w najlepszej dyspozycji. Angielski napastnik przegrywał rywalizację z Wernerem, później zaś został odkurzony Giroud. Jednak koniec końców to Tammy ma najlepszy przelicznik goli/asyst na rozegrane minuty. Niezrozumiałe są też skąpe minuty dla szkockiego pomocnika. Gilmour – za każdym razem, gdy dostawał szansę – grał świetnie. Zaliczył błyskotliwe występy przeciwko Krasnodarowi, Luton Town i Morecambe. Były więc podstawy do tego, by dać mu parę meczów w Premier League. Niestety, Lampard preferował grę Havertzem, Jorginho albo Kovaciciem.

Nie można jednak odmówić 42-latkowi tego, że w gruncie rzeczy odkrył tych zawodników. Szczególnie w pierwszym sezonie – gdy był ograniczony przez zakaz transferowy – nie bał się postawić na gości, którzy do tej pory kopali w Wigan, Derby County, albo należeli do rezerw. Był miłą odmianą po dość wstrzemięźliwym Sarrim oraz Conte. Pozostaje zatem zapytać, dlaczego w momencie, gdy jego posada wisiała na włosku, nie chciał zaryzykować raz jeszcze, postawić wszystkiego na jedną kartę. Kartę, która w gruncie rzeczy dała mu posadę na Stamford Bridge.

Poczucie niedosytu

Chociaż w świetle przedstawionych wydarzeń, zakulisowych wojenek oraz problemów na boisku, decyzja o zwolnieniu Franka Lamparda wydaje się być racjonalna, to razi nieco fakt, że to pierwszy kryzys tego trenera. Do tej pory szło dobrze, do tej pory nikt nie miał większych zastrzeżeń. Załamanie, które nadeszło w okolicach grudnia, przytłoczyło szkoleniowca, poszedł na wojenkę z mediami i swoimi zawodnikami, lecz nie otrzymał czasu, by spróbować to naprawić.

Jasne – perspektywy były liche, Abramowicz nie jest najbardziej cierpliwym właścicielem, ale to właśnie Chelsea w przeciwieństwie do Manchesteru United i Arsenalu, postanowiła zwolnić swoją legendę przy pierwszej dogodnej okazji. Solskjaer odpadł z Ligi Mistrzów, ale uratował posadę i udało mu się wepchnąć Czerwone Diabły na szczyt Premier League. Arteta ogarnął nieco bajzel i zajął się odkrywaniem młodych talentów. Gra również zaskoczyła, bo w tej chwili Kanonierzy są tylko pięć punktów od miejsca pucharowego. A Lampard? Lampard został pożegnany bardzo szybko.

Czy to dobrze? Biorąc pod uwagę zatrudnienie Thomasa Tuchela – raczej tak. Niemiec ma wszystko, by odnieść na Stamford Bridge sukces. Zacznie pewnie od rzeczy, w której Lampard zawiódł najbardziej, a więc od dotarcia do Timo Wernera oraz Kaia Havertza. Potem powinno pójść już stosunkowo łatwo.

42-latek opuszcza Londyn z poczuciem porażki, ale i niedosytu. Dał swojemu ukochanemu klubowi Ligę Mistrzów, odkrył wielu młodych, był pretekstem do ściągnięcia świetnych w skali Europy graczy. Został jednak wyrzucony przy pierwszym pożarze, a nie dostał nawet czasu, by podpiąć wąż do hydrantu i odkręcić zawór. Takie są jednak warunki pracy w Chelsea – to chyba jedyny klub na świecie, który zwolnił swojego najbardziej utytułowanego szkoleniowca oraz… najlepszego strzelca w historii.

 

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Arek Dobruchowski
7
Trener Chelsea wstawia się za Mudrykiem. “Wszyscy wierzymy, że jest niewinny”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...