– Ciężko po takim awansie nagle wszystko przekreślić, odstawić ludzi, którzy wywalczyli ten awans. Zadziałało nasze dobre serce. Ale jak w powiedzeniu – masz miękkie serce, to musisz mieć twardy tyłek. I tego najbardziej żałuję – mówi Krzysztof Brede analizując, co poszło w Bielsku nie tak. Dlaczego Podbeskidzie popełniło typowe błędy beniaminka? Co zrobić, gdy twoi piłkarze sami strzelają sobie gole? Czy warto opierać zespół o piłkarzy, którzy wywalczyli awans? Zapraszamy.
Proszę wybaczyć złośliwość, ale jak to jest przejść do historii? Jesienne Podbeskidzie będzie już na zawsze wspominane jako jedna z najgorszych defensyw w historii ligi, w samym XXI wieku póki co nikt nie miał gorszego bilansu.
Na pewno jest to trudne do zaakceptowania. Tak duża liczba straconych bramek była podyktowana w zdecydowanej większości prostymi, indywidualnymi błędami. Tak proste błędy na poziomie Ekstraklasy są niewybaczalne. Nas też to zaskoczyło, ponieważ w pierwszej lidze nasza gra w defensywie wyglądała dobrze i pewnie. Szukaliśmy rozwiązania poprzez dobry i mądry trening całego zespołu w działaniach obronnych. Po analizie uważam, że zbyt szybko i za często dokonywałem rotacji personalnych. Zdecydowanie mogłem dać więcej zaufania piłkarzom, którzy popełniali te proste błędy, dać możliwość naprawienia ich. To jeden z głównych wniosków, wynikających z szerokiej analizy, której dokonałem. Brak pożądanych rezultatów spowodował coraz większy niepokój w samych zawodnikach, jak i nas trenerach. Jestem szefem i odpowiadam za decyzje i ich konsekwencje.
Tylko raz w trakcie rundy zdarzyło się, by mecz po meczu wystąpiła ta sama linia obrony – z Wisłą Kraków po spotkaniu z Wartą.
Myślę, że mogłem zdecydowanie postawić na sprawdzoną linię obrony, która w głównej mierze wywalczyła awans. Było wiele różnych przeciwności. Kiedy chciałem ustabilizować personalnie linię obrony, przytrafiały się sytuacje, czy to z COVID-em, czy kontuzją Kornela Osyry, który zerwał ścięgno Achillesa. Przykładem niech będzie to, że w jednym momencie mieliśmy zarażonych trzech prawych obrońców – Jarocha, Modelskiego i Mroczko. Musieliśmy szukać nowego rozwiązania.
Zastanawiam się, czy pan jako trener może mieć w ogóle do siebie pretensje, jeśli chodzi o te babole w obronie. Skoro to błędy indywidualne, ciężko powiedzieć, że system nie funkcjonował. Z drugiej strony – ich skala była druzgocąca.
Popełniliśmy błąd nie wprowadzając do linii obrony ekstraklasowych, doświadczonych zawodników, którzy byliby w stanie nią pokierować i wprowadzić spokój w trudnych momentach. Pozyskaliśmy Rundicia, który jest środkowym obrońcą, ale źle oceniliśmy czas, jaki miał na wejście do drużyny. Wydawało się, że jest doświadczonym piłkarzem. Ale kiedy przyjechał do Polski, nie było czasu na to, by rozegrał chociażby jedną grę kontrolną i zrozumiał się z partnerami z drużyny, co na pewno nie było dla niego ułatwieniem. Myślę, że to była była jedna z przyczyn tych prostych błędów, które popełniał. W założeniu miał to być piłkarz, który zmieni tylko koszulkę i Ekstraklasa będzie dla niego naturalnym środowiskiem. Aczkolwiek wiemy, że pozyskanie klasowego środkowego obrońcy w Polsce jest bardzo trudne, szczególnie do beniaminka.
Częstym błędem beniaminków jest to, że po awansie bazują na piłkarzach, którzy wywalczyli awans. Tak było też w Podbeskidziu.
Tak, ma pan rację, graliśmy praktycznie tym samym zespołem, co w pierwszej lidze. Bardzo wierzyliśmy w tych piłkarzy, ponieważ wywalczyliśmy awans w kapitalnym w stylu, grając efektownie i przyjemnie dla oka, za co byliśmy bardzo chwaleni. Ale z 27 piłkarzy aż 17 dopiero debiutowało w Ekstraklasie. Czyli zdecydowana większość. To było dla nich spełnienie marzeń.
Ta drużyna na pewno potrzebowała wzmocnień po sezonie. Szczególnie wtedy są one potrzebne, gdy awansuje się do Ekstraklasy, w której poziom jest zdecydowanie wyższy. To duży przeskok. Trzeba było wprowadzić do tej drużyny nowe jednostki, wtedy ten zespół lepiej by funkcjonował. Miałby więcej pewności i w trudnych momentach zdecydowanie lepiej poradziłby sobie na boisku poprzez doświadczenie tych piłkarzy. Miałem świetny kontakt z drużyną i po całym zajściu rozmawialiśmy o tym, że przez 2,5 roku mojej pracy w każdym okienku transferowym przychodzili zawodnicy, którzy podnosili poziom drużyny i dzięki nim wzrastała jakość piłkarska. Po awansie z różnych przyczyn tego nie zrobiliśmy, lecz cały plan mieliśmy przygotowany i wszyscy razem braliśmy za to odpowiedzialność.
Pytanie, czy w Ekstraklasie chodzi o spełnianie marzeń drużyny, która wywalczyła awans.
Wydawało mi się, że zaskoczymy w Ekstraklasie i wszyscy będą zadowoleni. Życie pokazało, że jednak tak się nie stało. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wybieramy trudną drogę, przed którą niektórzy doświadczeni koledzy mnie ostrzegali.
No właśnie, przed sezonem radził się pan kolegów po fachu, chcąc dowiedzieć się, jakich błędów jako beniaminek uniknąć. Przed czym przestrzegali?
Tak, rozmawiałem z kolegami, którzy pracowali z zespołami, które awansowały. W niektórych przypadkach kończyło się to powrotem do pierwszej ligi, a w niektórych – jak u Marka Papszuna – utrzymaniem. Uśpiło naszą czujność to, że spada tylko jeden zespół. Wybraliśmy wspólnie taką drogę, w którą wierzyliśmy. Ciężko po takim awansie nagle wszystko przekreślić, odstawić ludzi, którzy wywalczyli ten awans. Zadziałało nasze dobre serce. Ale jak w powiedzeniu – masz miękkie serce, to musisz mieć twardy tyłek. I tego najbardziej żałuję.
Czyli wie pan, czego zespół potrzebował, a jednak się na to nie zdecydował.
Tak, zdecydowanie. Pozyskaliśmy Kocsisa, Frelka, Sitka i Rundicia – żaden z nich nie miał doświadczenia w Ekstraklasie. W późniejszym czasie, po kontuzji Polacka, zakontraktowaliśmy Peskovicia. Ten transfer pokazał, że takich ludzi potrzebowaliśmy. Sam widziałem w szatni, jaki był oddech, gdy Michal do nas dołączył. Jestem przekonany, że jeszcze 3-4 nowych piłkarzy z takim doświadczeniem dałoby nam spokój i spowodowałoby, że nie rozmawialibyśmy z tej perspektywy.
Nie ma co ukrywać – prowadziliśmy rozmowy, ale nie byliśmy jako beniaminek konkurencyjni finansowo dla piłkarzy, którzy mieli oferty z innych ekstraklasowych klubów. Razem z działem sportowym złożyliśmy kilka ofert i przeprowadziliśmy indywidualne rozmowy, które nie kończyły się sukcesem.
Planował pan naprawić te błędy w zimowym oknie?
Tak, oczywiście. Mieliśmy przygotowany plan działania po okresowych analizach. Cały plan miał zostać wdrożony na początku roku, lecz szybciej została podjęta decyzja o moim odejściu. Taka jest praca trenera i trzeba się z tym liczyć. Mam nowe doświadczenia i wnioski, które będę chciał wykorzystać w kolejnej pracy.
Próba kontynuowania tego odważnego, ofensywnego stylu z pierwszej ligi nie była zbyt naiwna?
Rozmawiałem ze sztabem i drużyną, czy lepiej stać za podwójną gardą, kontrować, grać według zasady “nie strać, a z przodu może coś strzelimy”. Wszyscy chcieliśmy innej drogi, kontynuacji odważnej gry, wysokiej obrony, szybkich i zdecydowanych przejść po stracie piłki. Według statystyk przedstawianych też przez eksperta Canal+ Filipa Surmę, byliśmy trzecim zespołem, który najwyżej odbiera piłkę. Nie ukrywam, że myślałem, że zaskoczymy ligę taką właśnie grą. I w niektórych momentach to się sprawdzało, za co byliśmy chwaleni.
Lecz znowu wracamy do prostych błędów, które zamazały cały nasz trud i odwagę. Po analizach staraliśmy się troszkę skorygować naszą organizację gry, lecz nie przyniosło to pożądanego efektu. Mam określony styl gry i pracy. I ja mam największy wpływ na moich piłkarzy. Jak w powiedzeniu “pokaż mi swoich uczniów, a powiem ci, jakim jesteś nauczycielem”. Dlatego tutaj nie uciekam od odpowiedzialności.
Cały czas pan mówi “wybraliśmy taką drogę”, wspomina, że była ona wyznaczona wspólnie razem z działem sportowym i prezesem. Jeżeli się razem decyduje na jakąś trudną i ryzykowną drogę, wbrew dowodom z poprzednich lat, że nie warto, a na koniec głowę traci tylko trener…
Nie mogłem liczyć na sprawiedliwość. To jest sport i trzeba brać odpowiedzialność. Miałem na różne rzeczy wpływ i mogłem zrobić inaczej. Nikt nie mówił “masz tak zrobić”, mogłem tego nie akceptować, zorganizować inaczej. Dział sportowy na pewno mniej może niż trener, gdzie ja jeszcze spełniałem nieformalną rolę dyrektora sportowego, nadzorowałem pion sportowy. Nasza praca w tym zakresie była utrudniona przez pandemię.
Dlaczego rekomendował pan jako wzmocnienie Rafała Janickiego? Jeśli mielibyśmy go scharakteryzować, pewnie jednym z pierwszych określeń byłoby “zdarzają mu się błędy indywidualne”. Zatem obrońca, który popełnia błędy indywidualne, ma ratować formację, która popełnia błędy indywidualne. Czy to nie jest podlewanie pożaru benzyną?
Mieliśmy dwie koncepcje – albo doświadczony zawodnik na poziomie Ekstraklasy, albo zagraniczny, też doświadczony. Wybraliśmy więc polski wariant. Zawodnika który wiele sezonów zagrał w Ekstraklasie, który chce coś komuś udowodnić i ma podrażnioną ambicję sportową. Z działem sportowym przeanalizowaliśmy Janickiego bardzo szczegółowo. Zwróciliśmy uwagę na to, że w wielu sytuacjach naprawiał błędy partnerów, a w finalnym momencie wyglądało, jakby to on popełniał proste błędy. Znałem Rafała z pracy w Lechii, zawsze w niego bardzo wierzyłem. Przyjechał do Bielska, porozmawialiśmy o filozofii mojej pracy, ustaliliśmy plan działania. Bardzo wierzę, że pomoże Podbeskidziu i będzie filarem obrony. I będzie kolejnym dowodem na to, że takich wzmocnień potrzebowaliśmy już po awansie. Mocno trzymam za to kciuki.
Dlaczego w pewnym momencie – po dobrym początku sezonu – na ławce usiadł Łukasz Sierpina?
Łukasz był w pierwszej lidze jednym z liderów i kapitanem drużyny. Przy mnie osiągnął swój najlepszy okres w karierze, jeśli chodzi o liczby. Prezentował się bardzo dobrze. W pierwszych meczach Ekstraklasy również pokazywał swoją jakość, co było udokumentowane asystami, lecz w pewnym momencie zauważyliśmy, że obrońcy drużyny przeciwnej mocno koncentrują się na Łukaszu i jest mu coraz trudniej notować asysty czy chociażby wygrywać pojedynki, więc zaczęliśmy szukać innych rozwiązań. Wiedzieliśmy też, że to zawodnik, który może wejść z ławki na zmęczonego przeciwnika i wykorzystać swoje atuty. To nie było tak, że Łukasz usiadł na ławce po meczu, w którym miał dwie asysty. Uznaliśmy, że poszukamy zmian, a do wyboru mieliśmy jeszcze Karola Danielaka, Mateusza Marca i Maksymiliana Sitka, który dodatkowo miał status młodzieżowca.
Który z meczów był dla pana najtrudniejszy emocjonalnie?
Ten z Lechią. Wracałem do klubu, w którym się wychowałem. Przegrana 0:4 po czterech stałych fragmentach gry. Po 20 minutach, w których wyglądaliśmy dobrze, przyszło 70 minut bardzo słabej gry. Z każdą minutą było coraz gorzej. Każda porażka jest trudna. Nienawidzę przegrywać i ciężko pogodzić mi się z porażką. Mam mentalność zwycięzcy. Analizuję wszystko bardzo szczegółowo i szukam przyczyn oraz recepty na to, jak wygrać kolejny mecz.
Po meczu w Gdańsku prezes Kłys napisał na Twitterze „Drodzy Kibice. Naprawdę wiem jak to wygląda. Długa droga z Gdańska…. Będzie czas pomyśleć”. Zasiał ziarno wątpliwości, czy stołek trenera na pewno jest stabilny. Jak pan odebrał takie publiczne wątpienie w sens drużyny, trenera?
Nie chciałbym komentować tego szczegółowo. Prezes ma prawo do takich wpisów. A to, że one brzmią dwuznacznie, sprawia, że jest temat do dyskusji. Prezes w wielu momentach bardzo mnie wspierał i czułem to, lecz takie wpisy – jak można było zauważyć – nie pomagały.
Dość szybko poczuł pan, że stołek stabilny nie jest.
Nie, wręcz przeciwnie. Miałem zapewnienie prezesa, że plan, który nakreśliliśmy, będzie konsekwentnie realizowany. Codziennie rozmawialiśmy o drużynie, jej możliwościach i planie działania. Prezes do ostatnich dni podkreślał, że wierzy we mnie i chce ze mną pracować.
A czy czuł pan, że jest w Bielsku grupa, która nie do końca za panem stoi?
Zawsze są zwolennicy i przeciwnicy. Ciężko znaleźć osobę, za którą wszyscy by obstawali. Tak jest skonstruowany świat. Dochodziły do mnie sygnały, że nie wszyscy są moimi zwolennikami. Znam te osoby, ale nie miałem z nimi żadnego kontaktu. Pracowałem w Bielsku 2,5 roku, poznałem bardzo dobrych i życzliwych ludzi, którzy wielokrotnie mi pomagali i byli blisko mnie w trudnych momentach. I im za to dziękuję. Nie wszyscy muszą lubić trenera Brede i go popierać, lecz swoją dobrą i mądrą pracą dałem środowisku w Bielsku-Białej wiele pięknych chwil i zapisaliśmy wspaniałą kartę w historii Podbeskidzia. Oczywiście mam na myśli awans do Ekstraklasy. Z tego jestem dumny i mam wielką satysfakcję. A podwójną satysfakcję daje mi to, że do Podbeskidzia wprowadziliśmy wychowanków – Gacha, Bierońskiego, Mroczko, Sierackiego – czego dawno w Podbeskidziu nie było. A jest jeszcze kilku zdolnych chłopaków.
Mówi pan naokoło, to ja też zapytam naokoło – czy bielscy radni znają się na piłce?
Myślę, że w Polsce zna się na piłce każdy, więc oni pewnie też się doskonale znają.
Mimo wszystko odczułem, że dobrze wspomina pan ten czas.
Tak, oczywiście. Przeżyłem wspaniały czas w Bielsku. Ja i mój sztab zrobiliśmy wiele dobrego dla Podbeskidzia. To zapamiętam na zawsze. Ludzie, którzy byli nam bliscy i nam mocno pomagali w osiągnięciu celu, będą zawsze w naszym sercu. Nie mam do nikogo żalu. Nie chcę pamiętać o tym, co złe i dziękuję za wszystko, co było dobre.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl