Vincente Parras, trener Alcoyano, co prawda mówił, że marzy o magicznej pucharowej przygodzie. Ale wtedy jeszcze zdawało się, że chodzi mu o jakiś inny puchar. Albo raczej o Puchar Quidditcha. Bo marzenia marzeniami, ale jednak po drugiej stronie Real Madryt. Może słaby Real, może w mocno eksperymentalnym składzie, ale jednak Real Madryt w zderzeniu z trzecioligowcem. A jednak Parras wypunktował Zidane’a. Taktycznie lepiej ten mecz rozegrał. Zrobił świetne zmiany. Do tego doszła determinacja, która sprawiła, że – UWAGA – w dogrywce, grając już w dziesiątkę, Alcoyano zdobyło zwycięską bramkę. Nieprawdopodobne. Ale w sumie – zasłużone. To nie była kwestia farta, Alcoyano pokazało, dlaczego piłkarze przychodzący z Segunda B potrafią być w Ekstraklasie gwiazdami.
Teraz należy się zastanawiać: czy Zidane przetrwa tego dzwona. Przecież to taki mecz, po którym kibice Realu myślą „Wstyd, żenada, hańba, kompromitacja, frajerstwo, nie wracajcie do Madrytu”.
Real wyszedł na mecz składem Łunin, Marcelo, Victor Chust, Militao, Odriozola, Isco, Casemiro, Valverde, Vinicius, Mariano, Lucas Vasquez. Może mało ekskluzywnie. Ale należy to rozumieć. Wiadomo jaki to jest sezon, wiadomo, że kiedy nie dać odpocząć tym, którzy ciągną wózek, jak nie w tym meczu.
Błędy Zidane’a błędami Zidane’a, no ale mimo wszystko miał prawo wymagać, że ci ludzie pokażą coś więcej.
Bo ile zarabia taki Łunin? Tyle co cały skład Alcoyano? Czy on ma płacone od błędów w obronie, wypuszczania piłki? Naprawdę wydaje nam się, że on ten Real Madryt to wygrał albo w chipsach, albo w jakiejś fundacji „mam marzenie”. Niepewny, z maślanymi rękami, nie wzbudzał żadnego zaufania. Po drugiej stronie 41-letni Figueras zaprezentował się jakieś trzy klasy lepiej. Łunin niech dzwoni, spróbuje poprosić chociaż o jakieś ze trzy lekcje. Choć i wymowne – Figueras grał po prostu pewnie, dobrze, nie musiał robić z siebie jednoosobowej ściany. Najgroźniej było przy szansie Viniciusa, ale sobie pewnie poradził.
Real w tym zestawieniu nie grał nic, tyle, że przeważał, ale niewiele z tego wynikało. Jakieś indywidualne zrywy, nic szczególnego. Ale tuż przed przerwą Marcelo w jednym z niewielu udanych zagrań dorzucił piłkę do Militao, a ten załadował do siatki.
I wydawało się, że jakoś ten Real się dowlecze. Szału nie zrobi, ale gdzieś tam się przemęczy. Może wciśnie jakąś drugą. I tyle. Alcoyano będzie mogło powiedzieć po staropolsku, że powalczyło, że wstydu nie było.
Ale Real chyba uśpił sam siebie. Coś tam spróbował, było choćby uderzenie Vazqueza, no ale wciąż miał tylko 1:0, czyli ryzykował, że ktoś odda strzał życia i będzie remis.
Albo przynajmniej wykorzysta stały fragment. Bo z kim byś nie grał, jaka by nie była różnica w potencjale, to stały fragment może coś dać. I tak też się stało – 80 minuta, Łunin nigdzie, trafia Jose Solbes. 1:1.
Zidane uznał, że starczy tego dobrego. Już wcześniej, w trakcie drugiej połowy, wpuścił Benzemę. Po 90 minucie pojawił się Asensio. W 98 minucie za Odriozolę wszedł Hazard, a za Isco Toni Kroos. Sięgnięcie po poważne armaty. Tych, którzy mieli robić różnice.
I nic. Jakieś tam szarpnięcia Asensio, ale w sumie nic, do czego potrzeba by cudu, aby to obronić.
W 110 znowu los podał Królewskim rękę. Ramon Lopez wyleciał z boisko za faktycznie głupi faul, bo na połowie Realu skasował Casemiro. Siedział potem za linią i nawet nie chciał patrzeć na boisko, wiedząc, że w razie czego będzie winny.
Ale Alcoyano całą drugą połowę grało całkiem rozważnie, a przy tym odważnie, widząc, że Real nic wielkiego tutaj nie pokazuje. I nie zmieniło tego nawet osłabienie. W końcu konsekwencją piękna akcja, kiwka na zamach okazuje się skuteczna jak na podwórku, Diakite wypuszczony w pole karne, dogranie i Juanan uprzedza jak zwykle źle czytającego akcję Łunina.
Dla tego, co stało się potem, symboliczna jest jedna sytuacja: Benzema przyjmuje piłkę w polu karnym, ale zaraz traci ją bez asysty rywala. Potem kopie bandę. Wie, że kompromitacja stała się faktem. I on też jest w nią umoczony, tak jak inni doświadczeni gracze – sama młodzież nie zdoła być zepchnięta do roli kozła ofiarnego. Choć wiadomo, do kogo będzie najwięcej pytań: panie Zidane, co pan sądzi o warsztacie Vicente Parrasa.
Piękna historia Alcoyano, gdzie ci chłopcy zyskali nieśmiertelność. Dla Królewskich to również wpis do historii, ale tej, w której ten mecz będzie figurować obok oklepu od Alcorcon z 2009 roku.
ALCOYANO – REAL MADRYT 2:1 po dogrywce
Jose Solbes 80, Juanan 115 – Militao 45
Fot. NewsPix