Ludzie od zarania dziejów próbują na wszelkie możliwe sposoby poznać przyszłość. Były również takie przypadki, że kibice poprzez telewizyjne programy wróżbiarskie mieli zamiar dowiedzieć się, czy dany zawodnik wreszcie zacznie prezentować dobrą formę. Pamiętamy wszyscy doskonale historię, kiedy to zdenerwowany widz, zadzwonił do Wróżbity Macieja i pragnął zasięgnąć wiedzy dotyczącej kilku najbliższych miesięcy w wykonaniu transferowego niewypału Lecha Poznań – Jana Zapotoki. Fani Chelsea najwidoczniej także będą zmuszeni skorzystać z usług osób zajmujących się tą profesją.
Timo Werner miał z miejsca podbić Wyspy Brytyjskie i załadować pokaźną liczbę bramek dla The Blues, a na dziś, co najwyżej zapewnił radochę osobom lubującym się we wszelkiego rodzaju statystykach dotyczących upływu minut bez gola.
Skoro poruszyliśmy wątek dywinacji, to gdyby rok temu niemiecki napastnik wybrał się do wróżki, a ona powiedziałaby mu, że za 12 miesięcy będzie znajdował się w tak dużym kryzysie formy strzeleckiej, zapewne tylko uśmiechnąłby się z politowaniem. Wówczas był bowiem w szczycie formy. Miał na koncie 20 bramek w 19 spotkaniach Bundesligi. Polscy kibice tylko zerkali nerwowo, czy przypadkiem nie przeskoczył w klasyfikacji strzelców Roberta Lewandowskiego. A były przecież momenty, gdy Werner wyprzedzał w niej Polaka.
Aktualnie czeka już od 7 listopada na trafienie w Premier League. Zegar tyka, czas płynie, minut przybywa, a Niemiec powoli traci zaufanie swojego szkoleniowca. Przecież w teorii ten transfer nie miał prawa nie wypalić. Na Stamford Bridge przychodził zawodnik, który na własnym podwórku jako jedyny był w stanie przez dłuższy czas dotrzymać kroku najlepszemu piłkarzowi na świecie w 2020 roku. Tylko, że po tamtej dyspozycji nie ma nawet śladu i zamiast walki o tytuł króla strzelców pnie się w rankingach dotyczących największych rozczarowań minionego półrocza.
A może po prostu poprzedni sezon zamazał prawdziwy obraz rzeczywistości ?
Wydatek rzędu 53 milinów euro na gracza, który w poprzednim sezonie w 34 spotkaniach strzelił 28 bramek, tak czy siak, należy uznać za świetny interes. Tym bardziej, że Werner nie był efemerydą, a gościem, który w 222 występach w Bundeslidze zanotował 91 trafień oraz 42 asysty. Wprawdzie Tammy Abraham w poprzedniej edycji rozgrywek walnął 15 goli, ale Niemiec – przy swojej wszechstronności – miał stanowić brakujący element układanki, który pozwoliłby realnie myśleć o mistrzostwie Anglii. Wybitnej klasy snajper jest nieoceniony w spotkaniach, gdy zespołowi ewidentnie nie idzie, męczy się z teoretycznie słabszym rywalem. Wówczas jakieś magiczne dotknięcie, instynkt strzelecki napastnika jest kluczowy dla ewentualnej odmiany losów rywalizacji.
Obowiązkowo należy pamiętać, że w Lipsku Werner nie zawsze występował na klasycznej “dziewiątce”. To nie był system gry oparty na ustawieniu z jednym snajperem, tak jak preferuje to od lat Bayern Monachium. Natomiast statystki sprzed sezonu 2019/20, choć bardzo dobre, wcale nie są kosmiczne, jeśli rozpatrujemy 35-krotnego reprezentanta Niemiec czysto pod kątem umiejętności strzeleckich.
- 2018/19: 30 występów ligowych, 16 bramek, 9 asyst
- 2017/18: 32 występy ligowe, 13 bramek, 8 asyst
- 2016/17: 31 występów, 21 bramek, 7 asyst
Ale no właśnie, Chelsea nie kupowało samych talentów snajperskich, a Wernera z całym bagażem jego talentu. Zwłaszcza imponująca jest liczba asyst, wynikająca z jego stylu gry. Często brał odpowiedzialność za rozegranie akcji oraz kreowanie dogodnych szans dla kolegów, a przecież mając wokół siebie Nkunku, Sabitzera, Laimera, Poulsena, Kampla, Olmo czy Halstenberga przecież mógł ograniczyć się tylko do wyczekiwania na celne podanie w pole karne.
Werner to zawodnik systemowy. Nie jest typowym goleadorem, który pójdzie do przodu i jako jedyny najbardziej wysunięty napastnik będzie ładował gola za golem. Musi zostać idealnie wkomponowany w zespół, pod konkretne ustawienie. A już na pewno zdecydowanie lepiej się czuje, gdy ma obok siebie wsparcie w postaci drugiego kolegi.
Londyński paradoks Wernera
Już pierwsza połowa 2020 roku wskazywała, że z niespełna dwudziestopięciolatkiem dzieje się coś nie dobrego. Zaliczył znaczną obniżkę formy. Po bardzo dobrym występie przeciwko Unionowi Berlin, kiedy to dwa razy ukłuł rywala (18 stycznia), zaciął się aż na cztery kolejki. Przestał ładować bramki z taką regularnością. Ostatecznie w barwach RB Lipsk zanotował jeszcze osiem trafień. Można uznać to za pierwsze objawy poważnego kryzysu, który nastąpił późną jesienią.
Początek pobytu w Londynie również nie jest dla niego szczególnie udany. Pierwszego gola w nowych barwach strzelił w meczu EFL Cup z Tottenhamem, a premierową bramkę w Premier League zaliczył dopiero w 5. kolejce. Już w pierwszej połowie spotkania z Southampton zapakował golkiperowi “Świętych” doppelpacka. To spotkanie było zresztą najlepszym, jakie Werner rozegrał na angielskich boiskach. Generalnie bowiem tylko okres przed wyjazdem na listopadowe zgrupowanie kadry może zaliczyć do udanych.
Poza styczniowym meczem w FA Cup, kiedy to Chelsea grała z czwartoligowym rywalem, ostatnimi czasy trudno mówić o wartości dodanej ze strony Niemca.
*
Liczby Timo Wernera we wszystkich rozgrywkach sezonie 2020/2021:
- PL: 18 meczów, 4 gole, 5 asyst
- Liga Mistrzów: 6 meczów, 3 gole, 1 asysta
- EFL Cup: 1 mecz, 1 gol
- FA Cup : 1 mecz, 1 gol
*
Na czym więc polega ten paradoks? Otóż najlepsze występy zaliczył na pozycji samotnej “dziewiątki”. Czasem zagrał jako podwieszony napastnik za Olivierem Giroudem i nie prezentował się wtedy najgorzej. Natomiast Frank Lampard nie był zadowolony z jego występów i postanowił powierzyć mu funkcję lewego atakującego w ustawieniu 3-4-3 lub 4-3-3.
W rzucaniu go po różnych pozycjach upatruje się jednej przyczyn tak drastycznego spadku formy Niemca. Angielscy eksperci zarzucają Lampardowi, że kompletnie nie ma pomysłu na wykorzystanie potencjału swojego zawodnika, a sam dołożył cegiełkę, by zablokować go. W pomeczowych wypowiedziach dość wyraźnie dał odczuć mu, że nie jest z niego zadowolony. Że nie przykłada się do treningów i nie wykonuje poleceń taktycznych. Były to ewidentne uderzenia w policzek. Może nie jakieś bardzo mocne, ale ich kumulacja sprawiła, że zablokował się na dobre.
Bogiem a prawdą, napastnik “The Blues” bardzo czytelny sygnał “mayday” nadał już 2017 roku, jeszcze jako gracz RB Lipsk. Podczas wyjazdowego spotkania Ligi Mistrzów z Besiktasem Stambuł tureccy kibice dali mu mocno popalić. Nie był w stanie znieść ich głośnego dopingu. Próbował sobie nawet zatykać uszy, ale ostatecznie poprosił w 32. minucie poprosił o zmianę. Po meczu przyznał, że czuł się jak śmieć. To była pierwsza poważna oznaka, że jego konstrukcja psychiczna nie jest stabilna.
Z kolei kolejnym zarzutem w stronę Wernera jest to, że nie nadąża za tempem gry w Premier League. Zwłaszcza uwidoczniły się jego braki, gdy zaczął występować na pozycji a’la skrzydłowego. Nie jest w stanie zagrać 90 minut na równym poziomie. Cóż, czyżby kłaniało się pojęcie mitycznego okresu aklimatyzacyjnego?
Teraz zamiast iść do wróżki, musi dzwonić już po egzorcystę
Oczywiście, nie jest to przypadek nagły ani niespotykany. To dość powszechne zjawisko, że napastnicy miewają poważne kryzysy dyspozycji. Nawet jakby znajdowali się w kościele całym z drewna, to znając towarzyszącego im pecha i tak cegła spadła im na głowę. W przypadku Wernera gol w FA Cup mógł podziałać oczyszczająco – odgonić złe demony. Jednak tak się nie stało. W ostatniej rywalizacji z Fulham szkoleniowiec posadził go na ławce rezerwowych, ale finalnie otrzymał 15 minut szansy na przełamanie. I miał ku temu świetną okazję. Jedna z ostatnich akcji meczu. Chelsea prowadzi 1:0 i Niemiec może pogrążyć rywala. Zupełnie odpuszczony przez defensorów gospodarzy biegnie sam przez pół boiska. Przed sobą ma tylko jedną przeszkodę do pokonania – bramkarza. I co? Uderzył niecelnie obok słupka.
Ta sytuacja bardzo dobrze zobrazowała wszystkim, w jakiej formie mentalnej jest obecnie Timo Werner.
Zresztą, nie tylko on znajduje się na poważnym zakręcie angielskiej przygody. Jego rodak Kai Havertz ma jeszcze większe kłopoty. Z kolei Hakim Ziyech był częściej widziany w gabinetach lekarskich niż na boisku. Letnie wzmocnienie londyńczyków jeszcze nie odpaliły.
Pytanie, czy w ogóle odpalą? Przecież Andrij Szewczenko czy Fernando Torres też rozkręcali się jak “film o facecie w łódce” i ostatecznie po pewnym czasie zostali bez żalu pożegnani. Tak więc może to już odpowiedni czas, aby działacze Chelsea zatrudnili kogoś od spraw szeroko pojętej metafizyki?
Fot. Newspix