Louis van Gaal twierdził, że Frenkie de Jong popełnił błąd przechodząc do Barcelony, bo jest w katalońskiej układance elementem zbędnym. Ruud Guulit dodawał, że choć jego znacznie młodszy rodak ma wszystkie cechy idealnego zięcia i niewątpliwy talent, to po wielomilionowym transferze do Hiszpanii wyraźnie przygasł i rozmył się w odmętach przeciętności. Joe Bogers, trener pomocnika z czasów gry w Willem II Tilburg, zauważał z wyraźną goryczą w głosie, że zadziwia go nieśmiałość, jaką prezentuje jego dawny wychowanek w barwach Blaugrany. Wszystko to miało pokrycie w rzeczywistości, bowiem Frenkie de Jong długo zawodził, ale zdaje się, że Holender powoli odgania czarne chmury i wraca do formy, którą zachwycił cały świat w Ajaksie Amsterdam.
ZA PLECAMI INNYCH
W minionym sezonie miał szczęście, że gromy spadały na innych. Cała drużyna cieniowała i nie mogła odnaleźć rytmu. Wyniki się nie zgadzały. Stara gwardia słabowała. Leo Messi narzekał i latem był o krok od opuszczenia Camp Nou. Antoine Griezmann zawodził na całej linii. Zwolniony został krytykowany na wszystkie strony Ernesto Valverde. Na ławce trenerskiej zmienił go Quique Setien, który miał tylko chwilę względnego spokoju, po czym praktycznie codziennie musiał udowadniać swoją przydatność wobec wielowarstwowego i rozszerzającego się kryzysu, któremu nijak nie umiał zapobiec. W międzyczasie pojawiła się pandemia koronawirusa i zaczął powstawać wielki front przeciw Josepowi Marii Bartomeu, który zdmuchnął go z wygodnego fotela prezydenta Barcelony.
Barcelońskie morze było więc na tyle wzburzone, że dyskretne występy Frenkiego de Jonga przechodziły właściwie niezauważone. A było to o tyle zaskakujące, że przecież w normalnych okolicznościach trudno byłoby przeoczyć fakt, iż młoda perełka, kosztująca Barcelonę całe 85 milionów euro, ewidentnie nie spełniała pokładanych w nim nadziei. Holender przychodził z opinią jednej z największych gwiazd młodego piłkarskiego pokolenia. Po genialnym sezonie w Ajaksie, z którym był o krok od finału Ligi Mistrzów i w którym był prawdopodobnie najbardziej spektakularną postacią. Imponowała jego przebojowość, odwaga, dojrzałość z piłką przy nodze. Robiły wrażenie jego rajdy od jednego pola karnego do drugiego. Miał wszystko, żeby odnaleźć się w Barcy – dynamikę, szybkość, talent do podań na każdą odległość, wyczuwanie tempa, piłkarskie IQ, grację, futbolową kulturę, parcie do przodu.
Ale w Barcelonie nie bardzo mieli na niego pomysł.
Ernesto Valverde i Quique Setien rzucali go po różnych pozycjach w środku pola. Grał pół-prawego i pół-lewego środkowego pomocnika przy Sergio Busquetsie na defensywnym pomocniku. Był ni to ósemką, ni to dziesiątką przy Sergim Roberto, Arturo Vidalu i Arthurze. Trudno było określić, czy spełnia się jako pomocnik box to box, czy jako ofensywny pomocnik, gdzie naturalnie w paradę wchodził mu Messi, czy jako ktoś w rodzaju Andresa Iniesty, który przecież miał zupełnie inne cechy i atrybuty niż on. W konsekwencji nie miał ani określonej roli, ani tak oczekiwanych przez wszystkich liczb (42 mecze, 2 gole, 4 asysty we wszystkich rozgrywkach), ani wielkiego wpływu na grę albo przynajmniej takiego, jakie powinien mieć – rzadko rozgrywał mecze, o których można było powiedzieć, że zrobił różnicę, zrobił show, chociaż w tej jednej akcji, którą potem można byłoby wyciąć do highlightsów. Dusił się. Zrobił się przeciętny.
Lepsze spotkania zagrał tylko z Valencią (gol i asysta) i z Betisem (gol), poza tym było najwyżej solidnie, a zdarzało mu się zawodzić jak chociażby podczas wiosennego El Clasico, za które porządnie mu się dostało.
ACH, TEN BUSQUETS
Kataloński Sport powodów jego słabości doszukiwał się głównie w osobie Sergio Busquetsa. Wybitny hiszpański pomocnik zaliczył potężny zjazd w porównaniu do złotych lat swojej kariery. Uwidoczniły się jego braki. Nogi przestały podążać za głową. Hamował ofensywę i gubił się w defensywie. Nie był w stanie gonić nie tylko za gwiazdorami drugiej linii w Lidze Mistrzów, ale też za zwykłymi ligowymi przeciętniakami, którzy objeżdżali go samą szybkością i młodzieńczą fantazją, kiedy tylko mogli. A przy okazji Busquets blokował możliwość rozwinięcia skrzydeł De Jongowi.
Busquets, przyzwyczajony do tego od lat, odgrywał w drużynie rolę, z której wcześniej w Ajaksie zasłynął jego młodszy holenderski kolega. To on odpowiadał za destrukcję, to on odpowiadał za wyprowadzanie piłki, to on odpowiadał za wchodzenie między stoperów w momencie konstrukcji, to przez niego przechodziła gra, to zwalniał i przyspieszał grę, nadawał wszystkiemu tempo i rytm. Wychodziło mu to raczej średnio, ale ani Valverde, ani Setien nie zamierzali niczego zmieniać.
Louis van Gaal powiedział nawet, że Frenkie de Jong i Matthijs de Ligt popełnili transferowe błędy i powinni byli zamienić się klubami. Że pomocnik powinien trafić do Juventusu, gdzie na gwałt szukano przebojowego piłkarza do środka, a obrońca do Barcelony, gdzie pojawił się olbrzymi kłopot ze stoperami. Inna sprawa, że sam Frenkie de Jong miał nieco inny pogląd kwestię rzucania go po różnych pozycjach w środku pola.
PRZYJŚCIE KOEMANA
– Gram na wszystkich pozycjach. Czasem muszę wystąpić jako defensywny pomocnik, czasem bliżej lewej strony, czasem bliżej prawej i nie mam z tym problemów. Dla mnie to korzystne, bo uczę się systemu, nawiązuje relację, poznaję rytm – opowiadał w Fox Sports.
Tak czy inaczej, jego pierwszy sezon w Barcy był po prostu średni, co nie przeszkodziło mu w październiku przedłużyć kontrakt z katalońskim klubem do 2026 roku z horrendalną klauzulą wykupu w wysokości 400 milionów euro. Swoją robotę zrobił też fakt, że na Camp Nou zawitał Ronald Koeman, o którym De Jong ma – tak się przynajmniej wydaje – bardzo wysokie mniemanie.
– Kiedy Koeman mówi, słuchasz go, ponieważ ma autorytet, ma siłę, która go wyróżnia. To imponuje – zachwycał się nowym trenerem, który nie pozostawał mu dłużny.
– Mam na niego plan. De Jong powinien grać na pozycji, na której występował w Ajaksie i na której występuje w reprezentacji Holandii. Wystawienia go gdzieś indziej jest niedorzeczne. On musi mieć piłkę przy nodze, miejsce na rozpędzenie się i więcej czasu na podejmowanie decyzji, bo jest w tym świetny. Jednej rzeczy nie rozumiem. Barcelona wydała mnóstwo kasy na bardzo młody i bardzo wielki talent, ale postanowiła nie wystawiać go na pozycji, na której błyszczał w Ajaksie. U mnie będzie grał tam, gdzie czuje się najlepiej. Obiecuję – deklarował Koeman.
De Jonga taki układ zadowalał. Przyznał, że w jego naturze leży otrzymanie piłki we wcześniejszej fazie ataku i budowanie gry, a nie bierne czekanie na futbolówkę w okolicach trzydziestego od bramki rywala. No a Koeman, jak powiedział, tak zrobił i Barcelona zaczęła grać na dwóch defensywnych pomocników – De Jonga i Busquetsa – w układzie przypominającym ten z Ajaksu, kiedy obok Holendra grał Lasse Schone. Efekt? Długo nijaki. Serio.
Frenkie De Jong miewał mecze lepsze, jak chociażby te z Juventusem, Ferencvarosem, Celtą Vigo czy Villarealem, ale raz, że nie były to jakieś wielkie występy, dwa, że przeplatał je występami bezbarwnymi, a trzy, że Barcelona punktowała okrutnie marnie i długimi momentami męczyła bułę.
RENESANS HOLENDERSKIEGO ARCHITEKTA
Ale wtedy przyszedł grudzień. Grudzień, który przyniósł renesans Frenkiego de Jonga.
Z Levante po raz pierwszy przypominał siebie samego z amsterdamskich czasów. Odważny, przebojowy, przekonujący. Udane dryblingi, wygrane pojedynki. Rajd przez pół boiska, który mógł zakończyć się golem Messiego, gdyby nie niefortunne usytuowanie sędziego, który przeszkodził w sfinalizowaniu akcji. Ale co się uciecze, to nie odwlecze i pod koniec spotkania De Jong sprawnie podziałał w pressingu i asystował przy golu genialnego Argentyńczyka.
Podobnie przebojowo wyglądał w starciu z Realem Sociedad, w którym biegał od jednego pola karnego do drugiego, stworzył dwie doskonałe okazje do strzelenia bramki dla swoich kolegów, a i sam wpakował swoją brameczkę. Z Valencią zagrał prawie idealnie pod względem czysto statystycznym – 100% wygranych pojedynków na ziemi, pięć udanych przerzutów na pięć wykonanych, 98% celnych podań, w tym trzy kluczowe, cztery udane dryblingi, tylko dwie straty.
Mało? Im dalej w las, tym było lepiej – gol na wagę zwycięstwa z Huescą, asysta przy bramce Pedriego w Bilbao. Klasa.
Nieprzypadkowo w tym sezonie rozegrał już 1924 minuty. Najwięcej spośród wszystkich piłkarzy Barcelony. Ronald Koeman w niego wierzy, a on odpłaca mu się pięknym za nadobne. Trudno nie zauważyć, że renesans formy De Jonga jest właściwie równoczesny z renesansem formy całej drużyny, która po porażkach z Cadiz i Juve na początku grudnia zalicza serię ośmiu meczów bez porażki.
Holender w końcu gra na miarę oczekiwań.
Wyraźnie odetchnął, wyraźnie wyluzował. Nie wygląda na zmarniałego. Pcha piłkę do przodu. Zdobywa przestrzenie. Dominuje cały środek pola. Zresztą obczajcie, jak wygląda jego sezonowa heatmapa. Trudno powiedzieć, gdzie w swojej grze kładzie największe akcenty. Jest wszędzie.
Rozumie się z Leo Messim. Nie blokuje rozwoju Pedriego. Nawet nie można już powiedzieć, że dubluje się z Busquetsem, który wyraźnie oddał mu pole przy wyprowadzaniu piłki, nawet w sytuacji, kiedy De Jong ustawiany jest wyżej. To wszystko przynosi efekt w postaci coraz lepszych występów.
– Życie w Katalonii jest bajką. Klimat śródziemnomorski mi służy. Jest dużo lepszy niż ten w Holandii. Mamy plażę, góry, ludzie są to otwarci, ciepli, mili, życzliwi. Rozwijam się. Zresztą trudno nie rozwijać się w tak genialnym klubie jak Barcelona – mówił niedawno sam zainteresowany.
I coś nam się wydaje, że jeśli w kimś Barcelona miałaby doszukiwać się nadziei na optymistyczniejszą przyszłość, to właśnie nie tylko w Messim, nie tylko w Pedrim, ale też w De Jongu, który – słabszym pierwszym rokiem – trochę pozwolił o sobie zapomnieć, ale zdaje się, że ten okres już za nim.
Fot. Newspix