W poniedziałkowej prasie sporo podsumowań, zwłaszcza plebiscytu „Przeglądu Sportowego”. Mamy ciekawą rozmowę z Robertem Lewandowskim, w której padają wymowne słowa o kadrze, ale hitem dnia są doniesienia „Super Expressu”. „Superak” pokazuje zdjęcia ze spotkania Dariusza Mioduskiego i Roberta Lewandowskiego, którego tematem miała być inwestycja najlepszego piłkarza świata w stołeczny klub. Zapraszamy!
Sport
Bogdan Kłys tłumaczy, co ostatnio działo się w Podbeskidziu. Sporo o tym, jak Jan Nezmar trafił do Bielska.
Jan Nezmar został doradcą zarządu do spraw sportowych. Jak do tego doszło?
– W ekstraklasie jest potrzebny dyrektor sportowy. Poszukiwałem takiej osoby, rozmawiałem z różnymi ludźmi. Od Grzegorza Rudynka z „Przeglądu Sportowego” dowiedziałem się, że jest uznany człowiek na rynku czeskim. Podjąłem temat i Jan Nezmar będzie moim doradcą w sprawach sportowych, na razie do końca czerwca tego roku. Chciałbym, aby to trwało dłużej. Ma swoje sprawy w Czechach, nie może być codziennie w klubie. Sytuacja pandemiczna pozwala nam jednak pracować nieco inaczej. Bardzo się cieszę, że nawiązaliśmy współpracę z Janem Nezmarem. Mam nadzieję, że dzięki temu będziemy się rozwijać.
Czy współpraca z Janem Nezmarem oznacza zorientowanie się Podbeskidzia na czeski rynek?
– Jan nie tylko ma doświadczenie z pracy w Slovanie czy Slavii, ale był niegdyś świetnym zawodnikiem. Ma zupełnie inne spojrzenie. Inaczej ocenia danego zawodnika. Tutaj nie chodzi o to, skąd mają być piłkarze. Narodowość jest drugorzędna. Liczy się przydatność dla Podbeskidzia. Nieważne czy gracz jest Czechem czy Polakiem.
Dariusz Czernik mówi o odwołanym obozie Górnika Zabrze. 14-krotni mistrzowie Polski chcieli ćwiczyć na… Stadionie Śląskim.
Najpierw nie polecieliście na mecz z Red Bull Salzburg, a potem zdecydowaliście, że zostajecie w domu i nie lecicie na obóz na Cypr. Jak wyglądały kulisy tych ustaleń?
– Już w sobotę, po tym, jak zapadła decyzja, że nie wyjeżdżamy na mecz do Austrii, siedzieliśmy 4 godziny i dyskutowaliśmy nad tym, co zrobić. Nie lecimy na Cypr, bo uznaliśmy, że ryzyko jest za duże. Biorąc pod uwagę to, co się stało w zespole i dodając do tego sytuację, z którą mamy do czynienia na Cyprze, gdzie od niedzieli obowiązuje stan wyjątkowy i lockdown, uznaliśmy, że jest za duże ryzyko; że za tydzień czy dwa coś nieprzewidzianego się wydarzy i będziemy mieli gigantyczny problem z powrotem do Polski. Sytuacja jest za bardzo dynamiczna i za bardzo nieprzewidywalna…
Ponoć rozpatrywaliście możliwość prowadzenia zajęć na Stadionie Śląskim, ale zarządzający obiektem wam odmówili. To prawda?
– Sytuacja jest taka, że gdybyśmy tam chcieli „wejść” teraz, na niepodgrzewaną murawę – bo to podgrzewanie ze względu na koszty jest wyłączone – to mamy zielone światło i nie będzie problemów, żeby również i tam trenować. Traktujemy to jako alternatywę, bo na razie naszą bazą numer 1 jest wspomniana hala przy Matejki; trzeba się cieszyć, że dwa miesiące temu została ona oddana do użytku. Gdyby jej nie było, mielibyśmy teraz problem.
Piast Gliwice będzie miał nowego młodzieżowca. Gliwiczanie sięgają po piłkarza Ruchu Chorzów.
Ostatnie dni były niezwykle pracowite dla działaczy gliwiczan, nie tylko z powodu umowy Jakuba Czerwińskiego. Dyrektor Bogdan Wilk na naszych łamach nie ukrywał, że szukają kolejnego młodzieżowca. Wybór padł na Mateusza Winciersza z Ruchu Chorzów, który był jesienią dokładnie obserwowany, a sam Waldemar Fornalik był mocnym orędownikiem tego transferu. W ostatnich dniach zabiegi w celu pozyskania 20-latka przybrały na sile i w sobotę ustalono warunki płatnego transferu, a zawodnik przeszedł testy medyczne i test na obecność koronawirusa. Pomocnik ma trenować z zespołem już na obozie w Turcji.
Z naszych informacji wynika, że gliwiczanie zapłacili za niego około 180 tysięcy złotych plus ewentualne bonusy i procenty z kolejnego transferu. – To transfer korzystny dla wszystkich stron – stwierdził prezes Ruchu, Seweryn Siemianowski. „Niebiescy” zarobili i nie stanęli swojemu wychowankowi na drodze do marzeń.
Śnieg zatrzymał Real Madryt. „Królewscy” mieli olbrzymie kłopoty z powodu pogody.
W czwartek rano trener Realu Madryt Zinedine Zidane dowiedział się, że miał kontakt z zakażoną osobą i znalazł się w izolacji. Ligowy protokół medyczny nakazuje, aby pozostać w niej przez trzy dni, a następnie uzyskać negatywny test przed powrotem do treningu lub meczu. Francuzowi zrobiono dwa testy, oba były negatywne i… w piątek pojawił się na zajęciach. Tego dnia zespół udał się na mecz z Osasuną i utknął na lotnisku w Madrycie. Piłkarze spędzili kilka godzin w samolocie, czekając na pozwolenie na start. W Pampelunie temperatura spadła poniżej zera, boisko odśnieżono, ale było zamarznięte i śnieg padał także w trakcie meczu. Nie oczekiwano wielkiego futbolu, ale lepszej gry Realu na pewno. W przypadku wygranej zostałby nowym liderem, jednak bramki nie było. Osasuna zremisowała czwarty z rzędu mecz, od 11 kolejek nie wygrała. – Murawa nie jest wymówką, obie ekipy musiały na niej grać. Nie możemy być zadowoleni z wyniku. Mieliśmy bardzo niewiele okazji, zespół o naszej jakości musi stworzyć ich więcej, nawet jeśli na boisku trudno jest grać – oświadczył pomocnik Realu Toni Kroos.
„Rzeczpospolita” i „Sport” wspólnie o finansach Ekstraklasy. – Przychody polskich klubów piłkarskich w 2019 roku rosły dzięki środkom z samorządów i spółek Skarbu Państwa. Na transferach zarobiono prawie dwie trzecie więcej niż rok wcześniej, a kibice chętnie wydawali pieniądze na stadionach. Podobnie jak kluby na pensje, mimo że większości z nich nie było na to stać – czytamy.
Kluby Ekstraklasy wygenerowały w 2019 roku 283,6 miliona złotych tzw. przychodów komercyjnych, czyli o 5,6 miliona złotych więcej niż rok wcześniej. Z danych pozyskanych przez „Rzeczpospolitą” wynika jednak, że większość tego wzrostu była możliwa dzięki zwiększeniu zaangażowania samorządów. Ich wsparcie wedle deklaracji poszczególnych gmin wyniosło w 2019 roku prawie 82 miliony złotych brutto, a przekładając to na przychód netto prawie 65 milionów złotych. Kluby są wspierane również przez spółki skarbu państwa, ale tylko kilka z nich publikuje oficjalne raporty. Z naszych szacunków wynika, że sumaryczne wpływy z tego źródła przekroczyły 30 milionów złotych. Łącznie kluby Ekstraklasy zostały wsparte kwotą ponad 100 milionów złotych netto ze środków publicznych. To ponad jedna trzecia tzw. przychodów komercyjnych, a nasze zestawienie nie uwzględnia pomocy udzielanej klubom pośrednio, choćby poprzez atrakcyjne warunki najmu obiektów sportowych, co dotyczy jednak tylko wybranych klubów. Najwięcej środków publicznych otrzymały w 2019 r. Lechia Gdańsk i Śląsk Wrocław, każdy z nich ponad 16 milionów złotych brutto. Kwoty powyżej 12 milionów zasiliły budżety Wisły Płock i Piasta Gliwice. Na najmniejszą pomoc mógł liczyć Lech Poznań, który otrzymał niespełna 500 tysięcy złotych. Szczególnym przypadkiem jest Wisła Płock, która zgodnie z deklaracją gminy nie generuje praktycznie żadnych środków poza sferą publiczną. Ile więc kosztuje klub piłkarski każdego mieszkańca gminy, w której drużyna istnieje? W 2019 r. najwięcej płacili w Gliwicach. Każdy – niezależnie od wieku, płci i statusu – mieszkaniec tego miasta dołożył do sukcesów Piasta (w 2019 roku klub zdobył tytuł mistrza Polski kwotę 67 złotych brutto. Niewiele mniej – 62 złote – dorzucili do funkcjonowania swojego klubu mieszkańcy Płocka. Kwota nie obejmuje jednak dopłat do kapitału, po jej uwzględnieniu każdy statystyczny mieszkaniec dopłacił z własnej kieszeni aż 104 złote brutto. Na przeciwnym biegunie znajdują się Lech Poznań i Wisła Kraków, gdzie wsparcie nie przekroczyło 50 groszy na mieszkańca.
Super Express
Robert Lewandowski rozmawia z… Legią Warszawa! To nie żart, „Superak” ma na to dowody w postaci zdjęć i poświęca temu jedną ze stron.
Kilka tygodni temu gruchnęła plotka, że Pini Zahavi (menedżer Lewandowskiego) jest zainteresowany kupnem Legii. Temat szybko ucichł, jednak tajne spotkanie „Lewego” z Mioduskim może rozbudzić domysły, czy to czasem nie sam Lewandowski chce zainwestować w Legię. Zbliża się do końca kariery, stać go na to, więc mógłby pójść drogą Jakuba Błaszczykowskiego, który kupił Wisłę Kraków i dziś jest grającym współwłaścicielem. – Jest tylko jedna osoba, która wprzyszłości powinna zagrać w Legii pod koniec swojej kariery. To Robert Lewandowski. Rozmowy mogłyby się zacząć, kiedy Robert zdecyduje, że chce wrócić do Polski – mówił w 2019 r. Dariusz Mioduski.
Przegląd Sportowy
Rozmowa ze zwycięzcą plebiscytu na sportowca roku – Robertem Lewandowskim. O tym, gdzie jest jego szczyt, o Lidze Mistrzów, ale i reprezentacji Polski.
Pan od dawna robi to, co kocha, pracuje tam, gdzie chce. Jak w momencie, kiedy osiągnął pan już właściwie wszystko, znaleźć motywację, by dalej walczyć, by iść wyżej? Wciąż przecież słyszymy, że Robert Lewandowski nie wyczerpał jeszcze swojego limitu. Gdzie jest szczyt?
Sam tak naprawdę tego nie wiem. Idę tą drogą już ponad 20 lat, bo zacząłem grać w piłkę jako ośmiolatek. Wiem, że w dzisiejszych czasach to późno, ale kiedyś wyglądało to inaczej. Zaczynałem z chłopakami dwa lata starszymi, zawsze byłem najchudszy, najmniejszy. Wiele osób pukało się w głowę, po co to robię, po co rodzice poświęcają mi tyle czasu. Starałem się jednak nie słuchać ludzi, którzy deprecjonowali moje marzenia. Wiedziałem, że muszę na nie ciężko pracować. Moja droga nie była łatwą. Nie miałem idoli wśród polskich piłkarzy, którzy mogliby mi tę drogę wskazać, powiedzieć, co i jak powinienem robić, na co zwracać uwagę. Często sam musiałem to odkrywać. Życie wystawiało mnie na wiele prób charakteru, wydaje mi się, że niezależnie od tego, co kto mówił, szedłem w kierunku, który sam sobie wyznaczyłem. Pomimo że w tamtych czasach było odczuwalne zakompleksienie, że słyszałem: „Jesteś z Polski, nie dasz rady”, to sam myślałem inaczej. Chciałem mieć szersze horyzonty, udowadniać, że można wejść na sam szczyt, niezależnie od tego, skąd się pochodzi.
W którym momencie w tym minionym 2020 roku uwierzył pan, że naprawdę jest w stanie wszystko wygrać?
Czasem nie zdawałem sobie sprawy, co tak naprawdę mogę osiągnąć. Kluczowym był czas, kiedy po meczu z Chelsea polecieliśmy na turniej fi nałowy Ligi Mistrzów do Lizbony. Będąc tam, od początku byliśmy pewni, że jesteśmy w stanie wygrać Champions League. Przed meczem z Barceloną rozmawialiśmy między sobą nie o tym, czy przejdziemy, a o tym, że możemy wygrać nawet i 5:0. Byliśmy przeświadczeni o naszej sile. Nie aroganccy, ale pewni siebie. W Polsce te dwa pojęcia często są mylone. A pewność siebie jest niezwykle ważna. Wtedy z nas biła. Ten czas pokazał mi, że to może być przełomowy sezon. Kolejne trofea były już kontynuacją sukcesu osiągniętego w Lizbonie.
Bardzo ostrożnie mówi pan o reprezentacji. Co wie pan o kadrzepo listopadowych meczach, po których drużynę narodową zalała fala krytyki?
To był ostatni moment, by zacząć coś zmieniać, żeby faktycznie zobaczyć, co źle funkcjonuje. Widzę pozytywy: pokazało się kilku fajnych, młodych zawodników, których kilka miesięcy temu byśmy nie mieli. Pod tym względem dobrze się dla nas stało, że mistrzostwa Europy zostały przeniesione, bo teraz mamy większe możliwości na skrzydłach i w środku pola. To właśnie nam dali młodzi gracze. Jeśli w tej reprezentacji zaczną funkcjonować automatyzmy, to nasza gra będzie wyglądała dużo lepiej. Stać nas, żebyśmy grali konsekwentnie, robili to, co potrafi my. Wtedy z każdym meczem będziemy się rozwijać, poprawiać.
Jeszcze słowo o plebiscycie od felietonistów „PS”. Dariusz Dziekanowski chwali charakter Lewandowskiego.
Jeszcze dwa słowa o zwycięzcy Plebiscytu, czyli Robercie Lewandowskim. W jednym z wywiadów padło pytanie, czy nasz reprezentacyjny napastnik zna sufi t swoich możliwości. Lewy odpowiedział: „Sam nie wiem, gdzie jest mój limit. Moja piłkarska droga trwa już ponad 20 lat. Ludzie pukali się w głowę, dlaczego to robię. Ja konsekwentnie realizowałem swoje marzenia”. Tych kilka zdań jest esencją jego osobowości – nawet gdy osiąga szczyt, nie dopuszcza do siebie myśli, że to już dotarcie do mety. Wiemy też, że ta jego droga na wyżyny trwała kilka lat – był blisko topu, napotykał na różnego rodzaju przeszkody, ale nie wycofywał się, tylko ciągle wchodził wyżej. Teraz przed nim nowe wyzwania. Jednym z nich będzie podtrzymanie formy w 2021 roku. Poprzeczka wisi bardzo wysoko, bo trudno osiągnąć więcej. Jeśli za dwanaście miesięcy zabraknie mu któregoś z trofeów, to zaraz odezwą się głosy, że nadchodzi koniec jego możliwości. A ja wierzę, że za rok, dwa i trzy Robert będzie znowu jednym z faworytów Plebiscytu. I wierzę, że będzie miał coraz większą konkurencję.
Natomiast Jerzy Dudek oprócz plebiscytu wspomina śnieg w Madrycie, który zaskoczył wszystkich, tylko nie jego.
Podczas Balu Mistrzów Sportu zawsze lubiłem rozmawiać ze zawodnikami z innych dyscyplin. Ciekawiły mnie ich przygotowania i specyfi ka danego sportu, więc Bal był świetną okazją do wymiany doświadczeń. Dla sportowców ta impreza jest często jedyną szansą na poznanie swoich idoli. Pamiętam, że za pierwszym razem dużym przeżyciem było spotkanie piłkarzy z lat 80., których podziwiałem jako dziecko. Na pierwszym Balu siedziałem przy jednym stoliku z naszymi siatkarkami. Słynne Złotka i trener Andrzej Niemczyk cierpliwie odpowiadali na pytania, zaspokajając moją ciekawość. Bal to też okazja do tego, żeby sprawdzić, kto jest królem i królową parkietu. To rzadka szansa, aby móc oderwać się od treningów, i to w tak zacnym gronie!
Jeszcze słowo o Madrycie, w którym nieoczekiwanie spadł śnieg. Hiszpanie sobie z nim nie radzą m.in. dlatego, że jeżdżą na letnich oponach. Ludzie wyszli na ulice nacieszyć się zimą. Też przeżyłem tam taką bodaj w 2010 roku. Przyjechałem na trening do klubu, a trener odesłał mnie do domu. Okazało się, że tylko ja dotarłem do ośrodka, reszta walczyła z żywiołem i zajęcia były odwołane.
Prześwietlenie Łukasza Olkowicza. Dariusz Adamczuk zdradza tajniki transferowych działań Pogoni Szczecin.
Paweł Stolarski będzie jedynym wzmocnieniem?
W piłce nożnej niczego nie można być pewnym, ale jeżeli nie wydarzy się nic nieprzewidywalnego, to tak. Po półrocznych kontuzjach wracają Igor Łasicki i Marcel Wędrychowski, traktujemy ich jako nowych zawodników do grania na wiosnę.
Złożyliście ofertę Kamilowi Grosickiemu?
Nie. Z Kamilem jestem w kontakcie, ale nie było konkretnego tematu jego powrotu do Pogoni.
Co dokładnie dla pana znaczą zawodnicy z mentalnością zwycięzcy, których szukaliście?
Tacy, którzy grali o mistrzostwa, zdobywali tytuły. Transfer Pawła Stolarskiego wpisuje się w ten profil. Wcześniej przyszedł Gorgon, który był mistrzem z Austrią Wiedeń i Rijeką, Zahović wygrywał ligę z Mariborem, a Kucharczyk wielokrotnie triumfował z Legią.
Dlaczego tak wam na tym zależało?
Żeby wygrywać takie mecze, jak z Zagłębiem Lubin po golu Michała z 95. minuty. Nie spuszczamy głów i gramy do końca. Z Wisłą Kraków wyrównaliśmy w 94. minucie po główce Kostasa, ze Śląskiem Kucharczyk strzela z karnego na Drygasie w końcówce. To aspekty trudne do zmierzenia, ale ci, którzy grali w piłkę wiedzą, ile zawodnicy z taką m e n t a l n o ś c i ą mogą wnieść.
Jest pan zadowolony, ile w tej rundzie pograł i jak pograł Kacper Kozłowski?
Tak. Pamiętajmy o jego wypadku sprzed roku, po którym najdłużej ze wszystkich poszkodowanych wracał do zdrowia. Trenować z drużyną zaczął od lipca. Jestem zadowolony z jego minut na boisku i meczów, sześć razy wyszedł w podstawowym składzie. To pokazuje, jak wartościowym jest zawodnikiem i myślę, że grałby nawet bez przepisu o młodzieżowcu.
Nie bał się pan, że straci go na rzecz Legii?
Dużo klubów robi pod niego podchody, być może Legia też. Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia.
Ma klauzulę w kontrakcie?
Nie.
Petar Mamić ma coś do udowodnienia w Bielsku. Chce podnieść się po nieudanym pobycie w Częstochowie.
Po Włoszech przyszedł czas na Polskę. We wrześniu ubiegłego roku Mamić, którym interesowali się też działacze Cracovii, podpisał umowę z Rakowem Częstochowa. Było podobnie jak we Włoszech – nie zagrał w pierwszej drużynie w meczu o stawkę. Słyszymy, że nie wpasował się w specyfi czne ustawienie drużyny Marka Papszuna, grającej trójką obrońców i dwoma wahadłowymi. W Chorwacji Mamić najczęściej występował jako jeden z czterech obrońców. Co na to sam zawodnik? – Kiedy Raków po mnie sięgał, słyszałem: „Będziesz dla nas pierwszą opcją”. Przyjechałem i rozegrałem 45 minut w sparingu. W lidze nie dostałem szansy. Z jednej strony trochę to rozumiałem, bo zespół grał dobrze i zwyciężał, a w takiej sytuacji nie zmienia się za wiele, ale z drugiej brakowało mi szczerej informacji, dlaczego nie dostaję nawet kilkunastu minut – tłumaczy Mamić.
Polacy błyszczeli w Pucharze Anglii. Gola strzelił Michał Helik, a debiut zaliczył Bartosz Cybulski z Derby County.
Polskich akcentów było w ten weekend więcej. Michał Hlik strzelił gola dla Barnsley w wygranym 2:0 meczu z Tranmere. Z kolei w Derby County na boisku pojawił się Bartosz Cybulski. To 18-letni napastnik, który na pewno nie miałby szans na swój 17-minutowy występ przeciwko Chorley (0:2), gdyby zespołu Baranów nie zdziesiątkował koronawirus. Z powodu zakażeń Derby w meczu FA Cup nie mogło skorzystać z żadnego z zawodników pierwszego zespołu (w tym Krystiana Bielika i Kamila Jóźwiaka) oraz dużej części bezpośredniego zaplecza, a więc drużyny do lat 23. Na mecz wyszła więc jedenastka złożona praktycznie z samych nastolatków, średnia wieku wyniosła 19 lat. – Jestem dumny z tych chłopaków, ale szkoda, że bajka się nie spełniła i nie wygraliśmy – powiedział trener Pat Lyons. Ale świadkami bajki i tak byliśmy, bo wygrana zaledwie szóstoligowego Chorley zwróciła uwagę całej Anglii. Zwłaszcza że do spotkania mogło w ogóle= nie dojść ze względu na zmrożone boisko. Pracownicy klubu całą noc rozmrażali je przy użyciu… suszarek do włosów i żelazek do prasowania.
Gazeta Wyborcza
Rozmówka z Radosławem Majewskim z Wieczystej Kraków. Pomocnik opowiada o tym, jak to jest grać na piątym poziomie rozgrywkowym w kraju, kiedy niedawno błyszczało się w Ekstraklasie.
Nie chciał pan pierwszej ligi, to trafił do piątej.
– Lubię wyzwania i dziwne decyzje. Wiedziałem, że ludzie będą gadać, ale jakbym ich słuchał, to kiedyś wyjechałbym z Anglii po dwóch miesiącach [Majewski grał w Nottingham Forest przez pięć sezonów. Ma za sobą prawie 150 meczów na drugim szczeblu rozgrywkowym w Anglii ]. Podjąłem więc dość odważną i pewnie zaskakującą decyzję.
Jak się gra w piątej lidze?
– Podchodzę z szacunkiem do zawodników grających w piątej lidze, przychodzących na mecze po pracy, ale nie wiedziałem, jak to będzie. Myślałem sobie, że mogę nie być już tak szybki jak kiedyś, że ktoś się może spóźnić ze wślizgiem i nieszczęście gotowe. Kto wracał do sportu na wysokim poziomie po zerwaniu więzadeł krzyżowych, ten wie, co mówię. Ja idę drogą okrężną, ale jestem w Wieczystej nie po to, by grać w piątej lidze, tylko by awansować jak najwyżej. Gdybym dostał się z nią do ekstraklasy, to byłoby świetne uczucie. Idealna klamra.
Umie pan w ogóle cieszyć się z gry na tym poziomie?
– Wróciła u mnie radość ze strzelania bramek, z asyst może już trochę mniej. Ja po prostu lubię grać w piłkę. Wyjazd na mecz już nie jest wielką wyprawą, jak kiedyś. Teraz wsiada się do autokaru dwie godziny przed pierwszym gwizdkiem, a np. zawodnicy innych drużyn przyjeżdżają już czasem przebrani w strój meczowy. Stawiam sobie cele, idę małymi krokami.
fot. Newspix