To był typowy mecz Manchesteru City z ostatnich tygodni. Dużo wykreowanych sytuacji, niska skuteczność, rywal nieistniejący w ataku, wyraźny brak egzekutora, kilka zmarnowanych patelni. Przypuszczamy, że Pep Guardiola nawet jakoś specjalnie tych meczów nie analizuje na pomeczowych odprawach. No bo co po takim starciu z Newcastle można powiedzieć piłkarzom? Fajnie, że wygraliście, ale nikt tego fetować nie będzie.
Może to rozpasanie tłustymi sezonami ekipy Guardioli tak nas przyzwyczaiło do tego, że jeśli już dostają ligowego średniaka na talerzu, to demolują go czwórką, piątką i bez litości wrzucają kolejne gole. A tego Manchesteru w tym sezonie czasami… No, nie powiemy, że nie da się oglądać. Bo przecież wciąż w tych niebieskich koszulkach biegają znakomici piłkarze. Ale ciągle czegoś nam w tej kapeli brakuje. Trochę jak z zupą – fajna, ciepła, nawet smaczna, ale gdyby dosypać trochę soli, to byłaby zdecydowanie bardziej zjadliwa.
Wydaje się, że taką solą w Manchesterze mógłby być zdrowy i bramkostrzelny napastnik. W meczu z Newcastle sytuacji było nie na to skromne 2:0, a na demolkę z rodzaju tych „pół tuzina goli w bramce, a nam wciąż mało”. Bo przecież Stones w idealnej sytuacji zdecydował się jeszcze na odegranie piłki głową. A bo jeszcze przed przerwą de Bruyne miał sam na sam, to czekał na właściwie nie wiadomo co. I bo Sterling nie trafił w pustą bramkę. No i Silva przy dobitce jego strzału też nie wycelował w pustaka. A w końcówce rezerwowy Aguero mógł pokazać, że tym bramkostrzelnym napastnikiem może być on, to Darlow wybronił mu strzał oddany z kilku metrów.
2:0 z Newcastle to nie jest zły wynik. To wynik, który przybliża Citizens do ścisłej czołówki. Ale to też wynik, który pozostawia niedosyt. Bo Manchester ma potencjał na to, by rywali pokroju Srok po prostu demolować. Dzisiaj sam Cancelo mógł mieć hat-tricka asyst i gracze Fantasy Premier League mający Portugalczyka w składzie pewnie przeklinają tę całą ofensywę Manchesteru. A to przecież jego akcję wykończył Torres po przerwie.
W pewnym sensie symptomatyczny był sposób, w jaki Manchester zdobył bramkę na 1:0. Sterling kręcił rywalami już w okolicach pola bramkowego, na linii strzału tańczyło pięciu-sześciu rywali, więc podał do boku – do Gundogana – by ten minął te potężne zasieki rywali. Sześciu zawodników Newcastle ustawionych we własnym polu bramkowym – a nie mówimy tu o rzucie rożnym, tylko akcji normalnie rozegranej w ataku pozycyjnym.
Sroki były dzisiaj tłem dla rywali. Newcastle już w samej końcówce nawet nie chciało się biegać za piłką, bo wyglądało to jak gierka na orliku – ostatecznie statystyka posiadania piłki wyniosła 76% do 24%. Drastyczna była ta różnica w statystykach na korzyść Manchesteru. I choć wydaje się to wręcz niestosowne – wciąż można mieć pretensje do ekipy Guardioli, że nie potrafili tutaj zdemolować rywala również pod względem liczby bramek.
Newcastle odhaczone, a teraz czas na poważniejsze wyzwania – przed Manchesterem ligowe starcia z Evertonem i Chelsea, a później pucharowy mecz derbowy z Czerwonymi Diabłami.
Manchester City – Newcastle 2:0 (1:0)
Gundogan (14.), Torres (54.)