Bezradność. To słowo chyba najlepiej oddaje grę Tottenhamu w dzisiejszym starciu z Leicester City. Londyńczycy przegrali u siebie z „Lisami” 0:2 i jest to porażka w stu procentach zasłużona. Ekipa Brendana Rodgersa była dzisiaj lepsza pod każdym względem. Skuteczniej atakowała, sprawniej się broniła, zdominowała środek pola. Podopieczni Jose Mourinho od dawna nie zaprezentowali się w lidze z aż tak marnej strony.
Fatalny błąd
Pewnie Jose Mourinho powie na konferencji prasowej, że spotkanie układało się w sumie po jego myśli i dopiero doliczony czas gry w pierwszej połowie odmienił losy meczu. I może będzie miał nawet Portugalczyk trochę racji, ponieważ rzeczywiście tuż przed przerwą miała miejsce zdecydowanie najważniejsza sytuacja dzisiejszego starcia. Serge Aurier w – nie bójmy się tego słowa – kompletnie idiotyczny sposób przewinił we własnym polu karnym, a właściwie na samym jego skraju, niemalże na linii. Sprezentowany w tak nieodpowiedzialny sposób rzut karny na bramkę zamienił niezawodny Jamie Vardy i „Lisy” do szatni schodziły z wynikiem 1:0.
Wcześniej na boisku niewiele się działo, oglądaliśmy typowy mecz na 0:0. Przewaga należała do gości, ale podopieczni Brendana Rodgersa nie kreowali sobie naprawdę klarownych sytuacji pod bramką Hugo Llorisa. Z kolei Spurs szukali swoich szans w kontratakach, lecz rywale świetnie sobie z tymi próbami radzili. Bardzo przeciętnie prezentował się Heung-min Son, równie słabo grał Harry Kane. „Koguty” w ofensywie są uzależnione od formy tego duetu, więc, jak nietrudno się domyślić, dzisiaj defensorzy Leicester nie mieli za wiele do roboty.
Nie można jednak wszystkie usprawiedliwiać ani kiepską formą dwóch piłkarzy, ani rzutem karnym dla przeciwników. Tottenham miał całą drugą połowę na odwrócenie losów spotkania. I nie zdziałał w tym kierunku nic.
Dominacja po przerwie
„Lisy” w drugiej odsłonie meczu po prostu zmiażdżyły gospodarzy. Nie znalazło to może odzwierciedlenia wyniku, bo rezultat 0:2 to przecież nie jest pogrom, ale z taktycznego punktu widzenia dominacja Leicester była niepodważalna. Goście po raz drugi trafili do siatki już po trzeci minutach od wznowienia gry, ale wtedy jeszcze ekipę Mourinho uratowała interwencja VAR-u. Okazało się, że James Maddison znalazł się w bramkowej akcji na milimetrowym spalonym. Jednak dziesięć minut później nie było już mowy o ofsajdzie. Jamie Vardy wyskoczył najwyżej w polu karnym do górnej piłki i skierował ją wprost na nogę… Toby’ego Alderweirelda. Belgijski obrońca pechowo wpakował piłkę do własnej bramki.
Czy wynik 0:2 pobudził Tottenham do żwawszych ataków? Otóż nie. Tak naprawdę „Lisy” cały czas kontrolowały spotkanie i były znacznie groźniejsze w swoich ofensywnych poczynaniach. Spurs grali wolno, przewidywalnie, bez pomysłu. Momentami można było odnieść wrażenie, że jedynym planem gospodarzy na odrobienie strat jest kopnięcie piłki w pole karne z nadzieję, że któryś z obrońców Leicester zagra ręką. Gracze „Kogutów” notorycznie sygnalizowali arbitrowi, że należy im się jedenastka.
Ani razu nie mieli racji. To był po prostu wyraz ich bezradności.
Leicester zalicza zatem w Londynie w pełni zasłużone, wręcz imponujące zwycięstwo. Rodgers tym razem zmiażdżył Mourinho taktycznie i dzięki temu „Lisy” wspięły się na pozycję wicelidera Premier League. Tottenham spada natomiast na czwartą lokatę. Spurs z ostatnich pięciu meczów ligowych wygrali zaledwie jeden. Czyżby coś się zaczynało tam psuć?
TOTTENHAM HOTSPUR 0:2 LEICESTER CITY
(J. Vardy 45+4′, T. Alderweireld 59′ sam.)
fot. NewsPix.pl