Całkiem ciekawa ta wtorkowa prasa. Mamy tekst drążący, jakim cudem sędzia Wojciech Myć nagle awansował z III ligi do Ekstraklasy. Igor Angulo mówi, co tam słychać w Indiach, jest też rozmowa z Markiem Papszunem. Do tego o swoim zespole mówi trener GKS-u Tychy, Artur Derbin.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Zmarł Gerard Houllier, który prowadził Jerzego Dudka w Liverpoolu, a także był selekcjonerem Les Bleus.
(…) Potem trafił na boczny tor, pozostał w federacji, ale pracował z młodzieżą. Do wielkiej piłki wrócił dzięki Liverpoolowi. Tam zaczęły się jego problemy z sercem. W 2001 roku trafi ł do szpitala z podejrzeniem zawału, gdy źle się poczuł w przerwie meczu z Leeds. Wrócił jednak do pracy. W dużym stopniu ze względów zdrowotnych dekadę później zakończył karierę szkoleniową. Został dyrektorem w grupie Red Bull, a potem był doradcą w Lyonie.
Trzy tygodnie temu poddał się kolejnej operacji serca. Jak ujawnił dziennikarz „L’Equipe” Vincent Duluc, wysłał SMS. „Cierpię, ale wyjdę z tego” – napisał. W niedzielę wrócił do domu. Niestety następnego dnia zmarł. Miał 73 lata.
Sędzia Wojciech Myć w kilka miesięcy z III ligi trafił do ekstraklasy. Dlaczego? Podczas zarządu PZPN szef sędziów Zbigniew Przesmycki miał powiedzieć m.in., że wspomniany arbiter jest… przystojny.
(…) Od jakiegoś czasu pojawiają się też przekazy o aroganckich zachowaniach w stosunku do piłkarzy czy członków sztabów szkoleniowych. Najwidoczniej w taki sposób arbiter reaguje na krytykę, którą słyszy coraz częściej.
Po jednym z ekstraklasowych meczów sprawa Mycia trafiła na zarząd PZPN. Jeden z jego członków poprosił przewodniczącego Kolegium Sędziów Zbigniewa Przesmyckiego o wytłumaczenie, dlaczego Myć w tak szybki sposób awansował z III ligi na szczebel centralny. Świadkowie tamtej rozmowy byli zszokowani odpowiedzią szefa sędziów. – Ma naturalną charyzmę, jest talentem sędziowskim, ma sylwetkę budzącą szacunek. Pracuje też w Służbie Ochrony Państwa (dawny BOR – przyp. red.) i dlatego ma silną psychikę. Bardzo ładnie biega, ma świetną kondycję, no i jest przystojny – miał powiedzieć przewodniczący.
Większość członków zarządu PZPN parsknęła śmiechem, a jeden z nich odparł: „Przepraszam, czy dobrze usłyszałem? Sędzia jest przystojny?”. „Tak” miał odpowiedzieć szef arbitrów. Padło zapytanie, czy ktoś z zebranych ma jeszcze jakieś pytania do przewodniczącego Przesmyckiego i jeden z członków zarządu zaklął pod nosem: „To ja, kurwa, już nie mam pytań”. Próbowaliśmy ustalić, jak przedstawione wymiany zdań wyglądały z perspektywy pana przewodniczącego. Być może był to żart. Niestety nie odpowiedział on na nasze telefony i SMS-a. W przeszłości zdarzało mu się jednak mówić, że w dzisiejszych czasach sędzia musi mieć odpowiednią aparycję.
Alkohol, narkotyki i tabletki nasenne – to były trzy najważniejsze posiłki dnia legendy Southampton, Clausa Lundekvama. Największy problem pojawił się po zakończeniu pełnej kontuzji kariery.
Lundekvam od tamtej chwili miał już wszystko. Do pięknej żony, dwóch córek, domu nad morzem, własnej łodzi i mnóstwa pieniędzy dorzucił jeszcze nieograniczony czas wolny. Ale jak się szybko okazało, nie miał jednego, czego nie był w stanie kupić: meczowej adrenaliny. Podróże na spotkania, gra, regeneracja – jego życie przez całą karierę toczyło się znanym, bezpiecznym schematem. Kiedy tego zabrakło, byłego piłkarza ogarnęła wielka pustka. – Straciłem kontrolę nad swoim życiem. Budziłem się rano rozdygotany i cały spocony. Zaczynałem dzień od szklanki wódki. Później wypijałem sam jedną lub dwie butelki – zwierzał się Norweg magazynowi „Blizzard”.
W taki sposób radził sobie z brakiem codziennych zajęć. Później do pełnego asortymentu alkoholowego dorzucił jeszcze kokainę. Spróbował jej w Marbelli, gdzie był ze znajomymi. – Jeśli myślisz, że można zażyć jej raz z ciekawości i odstawić, mylisz się. Ona z tobą zostaje – przestrzega Lundekvam.
Alkohol, narkotyki i tabletki nasenne stały się jego trzema najważniejszymi posiłkami w ciągu dnia. Żona wytrzymała to pół roku, w końcu spakowała walizki i uciekła z dziećmi do Norwegii. Była gwiazda Southampton została sama, bez opieki i pomocy, coraz mocniej się pogrążając. Używki niszczyły mu umysł, Lundekvam zaczął popadać w paranoję.
SPORT
W ostatnich meczach blok defensywny Piasta Gliwice tworzył duet Piotr Malarczyk-Tomasz Huk i… wcale nie było tak źle, jak niektórzy przepowiadali.
Pozytywne oceny zasłużenie zbiera Malarczyk, który potrafił ukryć swoje słabsze strony i eksponuje atuty, a jednym z nich jest gra głową. Gole w Warszawie i pod Klimczokiem były tego najlepszymi dowodami. Sam zainteresowany część pochwał kieruje jednak w stronę… asystenta. – Wszyscy wiedzą jak dobrze ułożoną lewą nogę ma Gerard Badia i jak precyzyjnie potrafi nią dośrodkować. Mnie nie pozostaje więc nic innego, jak ustawić się w odpowiednim miejscu, wywalczyć pozycję i trafić głową do siatki. Bardzo się cieszę, że to ponownie się udało – wyjaśnia przepis na skuteczność były stoper Korony Kielce.
Nie milkną echa lania, jakie bielszczanom w piątek spuścił Piast. Wczoraj Podbeskidzie zakontraktowało Rafała Janickiego.
Za transfery odpowiada trener Krzysztof Brede, a pomagają mu pracownicy działu skautingu czyli Grzegorz Więzik i Sławomir Cienciała. Być może jednak ulegnie to zmianie. Pojawiły się bowiem informacje, że w charakterze doradcy współpracę z Podbeskidziem podejmie Jan Nezmar. To były czeski napastnik, który rolę dyrektora sportowego pełnił w Slovanie Liberec, a znany jest przede wszystkim z pracy w Slavii Praga, z którą rozstał się w sierpniu br. W klubie tym wykonywał jednak bardzo porządną robotę. Za jego kadencji „Seszivani” dwa razy wywalczyli mistrzostwo Czech, dotarli do ćwierćfinału Ligi Europy i zagrali w fazie grupowej Ligi Mistrzów.
Z nieoficjalnych informacji wynika, że Nezmar nie jest zainteresowany stałym etatem przy Rychlińskiego, ale jest gotów pomagać poniekąd z „doskoku”. W Bielsku-Białej był już pod koniec listopada i oglądał „górali” w starciu ze Śląskiem. Widział również piątkowy mecz z Piastem.
Tymczasem wczoraj na treningu Podbeskidzia pojawił się znany z występów w Lechii Gdańsk i Lechu Poznań, a aktualnie będący zawodnikiem Wisły Kraków Rafał Janicki. We wczesnych godzinach popołudniowych pojawiła się informacja, że klub zdecydował się go zakontraktować.
Rozmowa z trenerem GKS-u Tychy, Arturem Derbinem.
Wśród obrońców niezastąpiony okazał się Nemanja Nedić, który jako jedyny zawodnik z pola rozegrał komplet minut.
– Obok niego na środku obrony grali Kamil Szymura albo Łukasz Sołowiej i każdy z tej trójki zdał egzamin zarówno w defensywie, jak i angażował się przy stałych fragmentach w ofensywie. Na bokach obrony też miałem do dyspozycji grupę zawodników, z których każdy wychodził na murawę i był wartościowym piłkarzem. Krzysztof Wołkowicz, którego w 10 występie wyeliminowała kontuzja, ale także Dominik Połap, Bartosz Szeliga i Marcel Stefaniak, który trzy razy grał od początku do końca, a trzy razy występował w roli zmiennika, udowodnili, że są tej drużynie potrzebni.
Dlaczego środek drugiej linii ulegał najczęstszym zmianom?
– Bo miałem do dyspozycji grupę zawodników do dyspozycji i każdy z nich był gotowy do gry. Oskar Paprzycki, który zagrał 10 całych spotkań, brał na siebie ciężar walki fizycznej i był także aktywny przy naszych stałych fragmentach gry, strzelając 2 gole. Łukasz Norkowski, nie mający takich warunków, miał natomiast inne walory, bo boiskową mądrością i inteligencją piłkarską czytał grę i poruszał się w wolnych przestrzeniach wspierając obronę. Janek Biegański dodawał zespołowi dużo młodzieńczej energetyki, ale także spokoju i mogłem bez obaw 11 razy wystawiać do gry w podstawowej jedenastce naszego 17-latka, który 5 razy grał 90 minut. W tej grupie jest także Kuba Piątek, który grał najmniej z tej grupy, ale w 8 występach udowodnił, że jest zespołowi potrzebny.
SUPER EXPRESS
“SE” sprawdził, co słychać u Igora Angulo w Indiach.
„Super Express”: – Jak oceniasz zespół na starcie sezonu?
Igor Angulo: – Cieszę się, że dobrze gramy, choć na początku brakowało zwycięstw. W Indiach każdy zespół chce być w posiadaniu piłki. Mam nadzieję, że już niebawem wszyscy zobaczą lepszą ekipę FC Goa. W debiucie zostałem wybrany na piłkarza meczu i dostałem nagrodę. Nie był to kogut, jak w Zabrzu, lecz… 50 tys. rupii. Taki bonus.
– To prawda, że w trakcie rozgrywek będziecie całą drużyną mieszkać w hotelu?
– Tak, wyjście poza hotel jest zabronione w trakcie sezonu. Nie możemy wyjść z tej naszej „bańki”. To bardzo frustrujące, ale to gwarantuje nasze zdrowie w czasie pandemii koronawirusa. To decyzja władz ligi i trzeba to respektować. To dla naszego dobra. W ten sposób mogą odbywać się rozgrywki.
RZECZPOSPOLITA
Rozmowa z Markiem Papszunem. Jego Raków Częstochowa ciągle depcze po piętach Legii.
Stracił pan ważnych graczy już po rozpoczęciu sezonu: Felicio Brown-Forbesa i Sebastiana Musiolika. Jest dużo trudniej?
To były zaplanowane ruchy. Już zimą podpisaliśmy kontrakt z Vladislavsem Gutkovskisem i wiedziałem, że dla wszystkich nie będzie miejsca. Felicio miał propozycje z zagranicy. To siedziało w jego głowie, do tego doszły prywatne problemy i był trochę nieobecny. Przypuszczałem, że Musiolik może przegrać walkę o miejsce w składzie, więc dałem zielone światło na wypożyczenie, bo mogliśmy mu zablokować rozwój kariery. On w Serie B może zyskać więcej niż u nas.
Każdy jest na sprzedaż?
Właściciel klubu wyznaje zasadę, żeby nie stawać na drodze kariery i pozwalać piłkarzom zarabiać. Nie należymy do finansowej elity i nie byłoby w porządku, gdybyśmy zatrzymywali kogoś, kto dużo dla nas zrobił, jeśli może mieć lepszy kontrakt.
Pan też miał już propozycje, podobno z Legii i Lecha…
Nigdy nie chciałem odchodzić za wszelką cenę. Żeby zerwać kontrakt, nie wystarczy też sama chęć przejścia do innej drużyny. Jeśli ktoś ma dodatkowe argumenty, osiągnięcia – albo odwrotnie, chodzi o wypalenie zawodowe – to może trzeba się zastanowić, czy warto kontynuować współpracę. Samo: proszę mnie puścić, bo mam propozycję, nie jest argumentem. Kontrakt wiąże i zabezpiecza obie strony.
Ma pan w nowym kontrakcie klauzulę odstępnego?
Nie mam i nigdy nie miałem. Wiem, że właściciel nie chce takich zapisów, a sam nie nalegałem specjalnie. Jeśli kontrakt nie jest bardzo długi, to nie ma sensu się tak zabezpieczać. Jeśli będzie trzeba, to porozmawiamy i dojdziemy do porozumienia.
Fot. Newspix