Reklama

Kamil, który został dryblerem | KOPALNIE TALENTÓW

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

15 grudnia 2020, 09:24 • 10 min czytania 22 komentarzy

“Nie holuj tyle”. “Nie drybluj”. “Podaj, graj zespołowo, nie strać”! Gdybyśmy mieli stworzyć jakiś leksykon zwrotów, które zabijają w dzieciakach kreatywność, a jednak wciąż są doskonale słyszalne na wszelkich turniejach młodzieżowych – to byłyby pierwsze hasła. Być może dlatego w polskiej piłce dryblerów jest coraz mniej? Być może dlatego też aż tak mocno wyróżniają się piłkarze jak Kamil Jóźwiak. Piłkarze, którzy akurat drybling ćwiczyli swobodnie, od pierwszych momentów swojej przygody z piłką. Z korzyścią dla siebie, swoich klubów, a teraz – również dla reprezentacji Polski. 

Kamil, który został dryblerem | KOPALNIE TALENTÓW

***

7 grudnia 2019 roku, stadion Lecha w Poznaniu. W doliczonym czasie gry Kamil Jóźwiak drybluje z lewej strony pola karnego. Stojąc twarzą w twarz z Janem Grzesikiem, prawym obrońcą ŁKS-u Łódź, zatrzymuję piłkę pomiędzy stopami, po czym piętą podbija nad rywalem. Ostatecznie nie udaje mu się dojść do piłki, ale i kibice, i przeciwnicy są w szoku. Takich zagrań we współczesnym futbolu nie obserwuje się wiele, takie zagrania pozostają w pamięci na długo. Szczególnie, gdy wykonuje je 21-letni Polak.

Styczeń 2012, halowy turniej w Szamotułach. Kamil Jóźwiak stojąc twarzą w twarz z obrońcą, zatrzymuje piłkę pomiędzy stopami, po czym piętą podbija nad rywalem. Trener Wojciech Tomaszewski z Lecha Poznań już wie, że tego człowieka trzeba jak najszybciej przetransportować do stolicy Wielkopolski.

***

To był tak naprawdę mój słabszy okres. Grałem wtedy już w Zielonej Górze, ale była przerwa w szkole, więc mogłem spokojnie pojechać na turniej razem ze Zbąszynkiem. W UKP było wielu zawodników, którzy byli wówczas lepsi ode mnie, z niektórymi mam kontakt do dzisiaj, nikt wtedy by nie powiedział, że to ja z tamtej drużyny pójdę do Lecha Poznań – wspomina w rozmowie z nami Kamil Jóźwiak. – W teorii nie powinno mnie nawet być na tym turnieju w Szamotułach. Zaprezentowałem się jednak na tyle dobrze, że skontaktował się ze mną trener Wojciech Tomaszewski z Lecha Poznań.

Reklama

– I chyba ten zwód mógł mieć znaczenie. Od dawna się go uczyłem, tak, że faktycznie zaczął mi dobrze wychodzić, wtedy w Szamotułach też tak zagrałem. Gdy już trafiłem do Kolejorza, to trener Tomaszewski przywołał tę sytuację i ten zwód. Kto wie, może dzięki temu zwodowi trafiłem do Lecha! Grałem dobrze na turnieju, ale to było coś, co mogło mnie jeszcze dodatkowo wyróżnić. 

Potem Kamil powtarzał ten dość karkołomny trik w kolejnych drużynach juniorskich w Poznaniu. Potem w drugiej drużynie, pod wodzą Ivana Djurdjevicia.

– Obiecałem sobie, że jeśli trafię kiedyś do pierwszego zespołu, to w Ekstraklasie też coś takiego zrobię. Nie udało się do końca, wykonałem to dobrze technicznie, ale Jan Grzesik wybił mi piłkę. To zresztą też było fajne, że po meczu Grzesik się do mnie odezwał, napisał, że mega szacunek i że był w szoku, gdy zobaczył, co ja zrobiłem. I oczywiście żebym dalej to robił, bo niewielu jest w Ekstraklasie ludzi, którzy to robią.

ZAUFANIE

By móc zagrać w taki sposób, piłkarz potrzebuje nie tylko technicznej szkoły, najlepiej od najmłodszych lat. Równie ważne, albo może i jeszcze ważniejsze, są jego pewność siebie oraz zaufanie kolegów czy trenerów. Świadomość, że jeśli ta efektowna sztuczka zakończy się stratą, to trener nie użyje tzw. “wędki”, a koledzy nie rozniosą dryblera po zejściu do szatni.

– Nigdy nikt mi nie zabraniał dryblowania. Czy w Zbąszynku, czy przez chwilę w Zielonej Górze, czy już potem w Lechu. Być może dlatego, że wszyscy we mnie wierzyli w tym aspekcie? – zastanawia się Kamil Jóźwiak. – Gdy przychodziłem do Lecha, wszyscy wiedzieli, że to jest moja mocna strona. Nie wiem, jak to odbierali starsi koledzy, ale trener Śledź mocno mnie do tego zachęcałem. Grałem z chłopakami starszymi o trzy lata, więc miałem naprawdę sporo strat, a nigdy nie usłyszałem od niego, żebym przestał próbować w ten sposób. Wręcz przeciwnie, były komunikaty: kiwaj, drybluj, rób tak, jak robisz. Może faktycznie ten brak dryblerów w Polsce wynika z temperowania takich zapędów? Czy to przez trenerów, czy przez kolegów z drużyny. Wchodzi młody zawodnik do seniorskiej szatni, robi parę strat, przy słabszym charakterze może się wycofać.

Podobnego zdania jest pierwszy trener Kamila Jóźwiaka, Sebastian Łeszyk.

Fachowiec, który spotkał się z reprezentantem Polski w Zbąszynku, w którym szkoli do dzisiaj. Znamy historię od obu stron – to Kamil w rozmowie sam wywołuje nazwisko Łeszyka, wspomina indywidualne treningi, jego podejście do piłkarzy. Ale odwiedziliśmy pierwsze boisko reprezentanta Polski, uścisnęliśmy dłoń ludziom z tego klubu – ich wspomnienia są identyczne.

Reklama

– “Nie holuj”? Nie. Zawsze starałem się unikać tego typu haseł ograniczających piłkarzy, a już szczególnie w stosunku do Kamila – uśmiecha się Sebastian Łeszyk, pierwszy trener Kamila w Zbąszynku. Wówczas był to klub Junior, po fuzji z 2014 roku – Zbąszyniecka Akademia Piłkarska Syrena. – On akurat od zawsze dryblował z łatwością, nie było sensu w tym przeszkadzać, wyglądało to bardzo fajnie. Przyznaję też, że nie wszyscy mieli aż taką wolność jak Kamil, mimo że starałem się nikogo nie ograniczać. Czy spodziewałem się, że trafi do reprezentacji Polski? Nie. Nie spodziewałem się, zwłaszcza, że wtedy jeszcze zajmowaliśmy się tutaj w Zbąszynku piłką hobbystycznie. To był UKS, utworzyliśmy to w siedem osób, bez żadnych dotacji, większość własnym sumptem. Kto by to przewidział?

WSPARCIE

Jóźwiak miał trzy bardzo ważne “ułatwienia”. Po pierwsze – trener Łeszyk zawsze był do dyspozycji. Po drugie – Kamil był gwiazdą drużyny, więc i piłkę przy nodze miał najczęściej.

– Pamiętam dokładnie okres transferu do Lecha Poznań. Pracowałem z trenerem praktycznie codziennie, koordynacja, drybling. Zawsze zresztą to wspierał. Ale też wiadomo, jak to jest w mniejszych klubach, mam świadomość, że drużyna momentami polegała na mnie, więc trener też zachęcał mnie, żebym kiwał, żeby robił to też mój kuzyn, który również mocno się w naszym zespole wyróżniał – wspomina sam Jóźwiak.

Kamil w pewnym momencie mógł stać na obronie, przejąć tam piłkę, a potem spokojnie sobie przedryblować aż do bramki przeciwnika. Bardzo szybko zresztą przenieśliśmy jego drużynę wyżej. Kamil – rocznik 1998. Rywale? Rocznik 1995. I bardzo szybkie przejście na piłkę 11-osobową – dodaje Łeszyk.

A trzecie ułatwienie? Bracia. Otoczenie. Jóźwiak od zawsze grał ze starszymi, czasem dużo starszymi.

Kamil pierwszy od prawej, drugi od lewej jego brat, Maciek.

Z bratem to się za dużo nie nakiwałem, jak próbowałem, to do ziemi i koniec! Ale Bartek to jedna sprawa, on był ode mnie starszy, ale nie był najstarszy wśród kolegów, z którymi graliśmy. Oczywiście nie miałem szans fizycznie z chłopakami pięć czy sześć roczników wyżej, ale gdy w Zbąszynku trafiłem do swojej grupy, było widać różnicę. Myślę że gra ze starszymi, również ze starszym bratem, w tym początkowym okresie bardzo dużo mi dała – wspomina Jóźwiak, “średni” z trzech piłkarskich braci.

Wszyscy trafili zresztą do klubu w jednym czasie.

– Kamil od początku miał ksywę “Messi”, ale na tym pierwszym etapie chyba bardziej od koszulki Messiego, w której grał! – żartuje trener Łeszyk. –  Z wyglądu nikt by nie powiedział, że ta trójka Jóźwiaków będzie tak zasuwać! Ale gdy zaczęli grać, było widać przewagę. 

ODWAGA

Zaufanie i wsparcie to ważne czynniki, brakuje trzeciego. Odwaga. Kamilowi nie brakowało jej od początku – w końcu nie jest łatwo jako młodziutki chłopak wsiadać w autokar, w którym znajduje się 17 kolegów i uczniów z Zielonej Góry, oraz on, rodzynek ze Zbąszynka, sprowadzony z miasteczka odległego o kilkadziesiąt kilometrów. “Józiu” jednak już w swojej małej ojczyźnie łapał szlify z najmocniejszymi – a to budowało i pewność siebie, i odwagę.

– Jeździliśmy na turnieje halowe dość często, zdarzały się też zagraniczne wyjazdy. Byliśmy w Berlinie, tam uczestniczyły nawet drużyny z Bundesligi i 2. Bundesligi. Z Polski tylko my, nie większe akademie, ale właśnie my, ze Zbąszynka. Hali swojej jeszcze nie mieliśmy, więc szukaliśmy możliwości. A to Holandia, a to Czechy – wspomina Łeszyk.

– Turnieje halowe na pewno pokazały nam trochę inną rzeczywistość, w tamtych czasach to było naprawdę coś, wyjechać na tak mocno obsadzony turniej, a co dopiero z naszego Zbąszynka, a nie akademii któregoś z klubów Ekstraklasy – dodaje Jóźwiak.

Poza tym – nie ma co się oszukiwać. Dużą rolę odgrywał klub, który ani przez chwilę nie napinał się na wyniki. Sam Łeszyk zapytany o przyczyny zabijania kreatywności u piłkarzy mówi wprost: ambicja trenerów. “Wolą mieć wynik, niż dryblerów, którzy tracą piłkę”. W rozmowie z nami sugeruje nawet, że obecne anulowanie wyników i tabel do 11. roku życia, można byłoby spokojnie przeciągnąć też do rozgrywek dwunastolatków i trzynastolatków.

– Sądzę, że to by rozwinęło piłkę w Polsce. 22 lata uczę dzieciaków, prowadziłem skrzaty, żaki, trampkarzy. Obserwuję zmiany na plus. Są różnice w szkoleniu, widać coraz większy nacisk na technikę użytkową. Coraz więcej zespołów zaczyna od bramki, czasem nawet kosztem błędów. To już nie jest laga na dużego z przodu i drugi duży z tyłu. Ja sam jestem o te czternaście lat mądrzejszy niż w czasie, gdy pracowałem z Kamilem. I gwarantuję wam, że jeszcze o naszych chłopakach usłyszycie. Jeden już jest w Rakowie, dwaj kolejni mieli zaproszenia ze Śląska Wrocław. Kamil rocznik 1998, oni 2008 – raz na dziesięć lat byłoby fajnie kogoś w świat wypuszczać!

NIE SZKODZIĆ

Zbąszynek według danych Głównego Urzędu Statystycznego wjechał w 2020 roku z 5 tysiącami mieszkańców. A przecież w dodatku leży dokładnie na przecięciu stref wpływów ogromnych piłkarskich organizacji. Z jednej strony czyha Lech Poznań, od północy Pogoń Szczecin. Piłkarzy ze Zbąszynka pilnie obserwują w Zielonej Górze i Gorzowie Wielkopolskim, często zaproszenia napływają z Dolnego Śląska – Zagłębia Lubin czy Śląska Wrocław. Ostatni wielki talent wyjechał całkiem niedawno, do Rakowa Częstochowa. Oczywiście pilotował ruch Marek Śledź, znający się z działaczami z ZAP Syreny jeszcze z czasów transferu Kamila Jóźwiaka.

– Na pewno jesteśmy obserwowani, co chwilę mamy zaproszenia od klubów czy to z Lubina, czy ze Szczecina, z Wrocławia, z Zielonej Góry – przyznaje Piotr Kubiak, wiceprezes klubu. – Podchodzimy jednak do tego pozytywnie, tak jak w przypadku Kamila – nie chcieliśmy nigdy go ograniczać, blokować. Wiadomo, że ci najlepsi potrzebują większej intensywności treningów, większej rywalizacji – a my na pewno chcemy, by oni w seniorskiej piłce grali wyżej niż nasza IV liga. Inna sprawa, że po fuzji mamy dość płynne możliwości, by najzdolniejsi nastolatkowie sprawdzali się już w piłce seniorskiej i tam pokazywali się na tle mocniejszych rywali.

Kamil w Zbąszynku.

To czuć w Zbąszynku, w każdym gabinecie. Władze klubu przy nas przeglądają dokumenty dotyczące mechanizmu solidarnościowego. Nie chcą pobierać tego słynnego ekwiwalentu za wyszkolenie, wręcz przeciwnie, zachęcają piłkarzy, by nie obawiali się kroku do przodu. Bo dla Zbąszynieckiej Akademii Piłkarskiej lepsze od jednorazowych zysków są lokaty na całe lata – ambasadorzy, którzy docierają nawet i do reprezentacji Polski.

– Kamil nigdy nie zapomniał o Zbąszynku, zawsze o nas pamięta. Gdy jeszcze mieszkał w Poznaniu, bywał na meczach IV ligi, kibicował swoim braciom, Bartkowi i Maćkowi. Podstawowy bramkarz i jeden z najgroźniejszych napastników. Ich brat zresztą przyjeżdża też na turnieje, czasem wręcza medale, wspiera nas. Otrzymał nawet oficjalny tytuł Ambasadora Sportu gminy Zbąszynek – wymienia Kubiak.

To swoją drogą mówi sporo o miasteczku.

Dwa boiska, hala, orlik, teq-ball. Ośrodek, który może już teraz przyjmować na zgrupowania nawet i drużyny I-ligowe. Srebrna gwiazdka od PZPN-u. Własny plan szkolenia, bez trudu spełniane warunki licencyjne w IV lidze. Około 150 ludzi w klubie – seniorzy i grupy juniorskie właściwie w każdym roczniku. To efekt fuzji sprzed sześciu lat, gdy akademia funkcjonująca w Zbąszynku połączyła się z tamtejszą drużyną seniorską. Powstała organizacja, którą zwyczajnie warto obserwować.

Dlaczego?

Bo tutaj się nikogo nie blokuje. Młodocianych dryblerów, wyróżniających się piłkarzy, tych, którzy chcą zrobić krok do przodu. Na murawie, dosłownie, kiwając rywala, czy w swojej karierze, przechodząc do lepszych klubów. Takie podejście powinno się kopiować – a może z czasem dorobimy się większej liczby dryblerów klasy Kamila Jóźwiaka.

Wystarczy przecież zaufanie. Wsparcie. Odwaga. To wszystko wsparte pracą musi przynosić efekty. Marzenia spełniają się jedno po drugim, nawet jeśli są trochę bezczelne – jak próba założenia sombrero obrońcy w meczu Ekstraklasy. Ale czy nie na takiej bezczelności to wszystko powinno polegać?

– Kiedyś zrobiłem piłkarzom ankietę, w jakim klubie chcieliby w przyszłości zagrać. Kamil napisał: w Lechu Poznań i w Barcelonie. Połowę już zrealizował.

JAKUB OLKIEWICZ i MATEUSZ STELMASZCZYK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokusi się o transfer medyczny? Trzeba zastąpić Sakę

Antoni Figlewicz
1
Arsenal pokusi się o transfer medyczny? Trzeba zastąpić Sakę

Komentarze

22 komentarzy

Loading...