Reklama

„Dlaczego Polska z Lewandowskim ma nie być faworytem swojej grupy?”

redakcja

Autor:redakcja

14 grudnia 2020, 08:40 • 8 min czytania 23 komentarzy

W poniedziałkowej prasie m.in. Krzysztof Brede nie zamierza podawać się do dymisji (ale pewnie i tak go zwolnią), Dariusz Dziekanowski chciałby widzieć w Polsce faworyta grupy z Anglią, Mateusz Ludwiczak opowiada o portugalskim systemie szkolenia, a Slaven Bilić może wylecieć z West Bromwich szybciej niż Kamil Grosicki.

„Dlaczego Polska z Lewandowskim ma nie być faworytem swojej grupy?”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Krzysztof Brede raczej nie uratuje posady w Bielsku-Białej. Komentuje to Antoni Bugajski.

W Podbeskidziu konsekwencje porażek poniesie Krzysztof Brede, to pewne jak amen w pacierzu. I mnie trenera Górali jest tak po ludzku żal. Trzeba kogoś wyrzucić z sań, bo wilki są tuż, tuż. Już nie liczy się to, że w lipcu był bohaterem, który przywrócił Bielsku-Białej ekstraklasę. Teraz uwiera jak kamyk w bucie. Brede wiedział, że przed nim wyboista droga, nie był naiwny, wystarczyło popatrzeć na skład i porównać go z konkurencją. Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, ewentualnie można się łudzić – a mówiąc wprost: wmawiać sobie – że to wielka szansa dla ludzi z cienia i takich, którzy dopiero chcą się pokazać. Że jak oni wszyscy solidarnie zewrą szeregi i zacisną zęby, to dadzą radę rywalom, braki nadrobią wybieganiem, ambicją i walecznością, no chyba nie od parady nazywa się ich Góralami. Gdy dzisiaj patrzę na skład Podbeskidzia ze sromotnie przegranego meczu z Piastem (0:5), zastanawiam się, czy fakt, że zespół szoruje dno tabeli, powinien zaskakiwać albo oburzać. To raczej dowód, że przynajmniej w niektórych obszarach w piłce działają prawa logiki. Skład najsłabszy, to i miejsce najgorsze. Cóż w tym dziwnego?

Reklama

Mateusz Ludwiczak z Akademii Piłkarskiej Reissa dzieli się swoimi przemyśleniami odnośnie szkolenia w portugalskiej piłce.

Podobno ważne, żeby znaleźć się we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Jak Mateusz Ludwiczak. Jako 21-letni trener najpierw znalazł się w akademii Lecha, gdzie pomagał przy prowadzeniu drużyny siedmiolatków. To zbiegło się w czasie z przyjściem do klubu Amilcara Carvalho, portugalskiego trenera, który do dziś pracuje w Lechu. To on wśród szkoleniowców topowej polskiej akademii rozpowszechnił fundamenty gry, które w rozmowach między trenerami Lecha krążyły w najróżniejszych postaciach. To podziałało też na wyobraźnię Ludwiczaka, który zapragnął jednego – wyjechać do Portugalii i poznać fundamenty u źródła.

W Portugalii taką metodologię stosuje się od czterdziestu lat. Kiedy dziś patrzymy na Bruno Fernandesa (Manchester United), Bernardo Silvę (Manchester United) czy Joao Félixa (Atletico Madryt), czy w naszym lokalnym wydaniu na Pedro Tibę, to łatwiej sobie uświadomić, jak byli szkoleni w ojczyźnie. Trenerzy dzieci stawiają na ich świadomość, pozwalając na autonomię w grze, samodzielne podejmowanie decyzji oraz – co ważne – możliwość popełniania błędów. Bo to już w szkoleniu wcale takie oczywiste nie jest. Trenerzy potrafią na tyle zapędzić się w pogoni za wynikiem, że zaczynają sterować małymi zawodnikami z boku (proste: podaj!, strzelaj!, wybij!). Dziś tacy trenerzy, tak mocno rozmijający się z istotą swojego zawodu, to jeden z głównych problemów zżerających polską piłkę dziecięca od środka. Dostrzegł to też PZPN, stąd najnowsza decyzja o likwidacji lig i tabel u dzieci do dwunastego roku życia. W założeniu ma to powstrzymać dziką pogoń za punktami, a wyzwolić u dzieci więcej inwencji i zezwalania im na wybór rozwiązań, przez które mogą przegrać mecz, ale nauczą się czegoś na przyszłość. Problem zwany punktomanią nie ogranicza się tylko do naszego kraju, mierzą się z nim też w Anglii, Niemczech czy Portugalii.

– Nie zmieniajcie młodzieżowego futbolu w sesje z zaprogramowaną i z góry ustaloną choreografią, gdzie dyktatura autokratycznego lidera podcina skrzydła i ogranicza rozwój młodego piłkarza – apeluje Antonio Fonte Santa, trener związany z akademią Benfiki przez niemal całą swoją karierę. Pozwolenie dziecku na kreatywność procentuje w przyszłości, gdy już w dorosłej piłce widzimy piłkarza pomysłowego, wielowymiarowego i przygotowanego do tego, by zmierzyć się z różnymi sytuacjami na boisku. Ale najpierw to ten zawodnik, a nie trener, musi czuć się najważniejszy na boisku, choćby miał i siedem lat. Od tego się zaczyna.

Kamil Grosicki wreszcie zagrał dla West Bromwich w Premier League, ale jego przyszłość to nadal zagadka.

Reklama

Nagromadzenie spotkań będzie tak duże, że można mieć nadzieję, iż Bilić nie zapomni o polskim skrzydłowym. Jednocześnie w mediach wciąż żyje temat przenosin Grosickiego do Nottingham Forest. Kilka dni temu miejscowi dziennikarze ponownie zapytali trenera Forest Chrisa Hughtona, czy w styczniu zamierza sięgnąć po 32-letniego pomocnika, biorąc pod uwagę, że zespół ledwie wystaje ponad strefę spadkową Championship i potrzebuje wzmocnień. – Możliwe, że tak. Ale nie mam pojęcia, czy okoliczności wciąż będą na to pozwalać. Mówię szczerze: nie wiem, jak to się potoczy – odpowiedział Hughton.

Ewentualny zimowy transfer byłego gracza m.in. Hull City zależy od wielu czynników. Przede wszystkim nie jest pewne, czy o przyszłości piłkarza będzie decydował Bilić. Posada chorwackiego trenera jest mocno zagrożona. West Bromwich Albion znajduje się na przedostatnim miejscu w tabeli, wywalczyło w tym sezonie zaledwie sześć punktów. Na niekorzyść trenera działa zwłaszcza fakt, że już pod koniec ubiegłego sezonu, zakończonego mimo wszystko awansem do Premier League, wyniki WBA wyglądały bardzo słabo. Sumując końcówkę poprzednich i początek obecnych rozgrywek, zespół z The Hawthorns wygrał zaledwie jedno z szesnastu ligowych potyczek.

Dariusz Dziekanowski pyta, dlaczego mamy nie być faworytami w swojej grupy eliminacji mistrzostw świata?

Powtórzę to, co napisałem o szansach Roberta w plebiscycie FIFIA: jeśli nie teraz mamy pokonać Anglię, to kiedy? Mamy w zespole największą gwiazdę, mamy trenera, którego porównuje się z Kazimierzem Górskim i mamy też ambitnego prezesa. Czego więcej trzeba? Skoro wszystko jest na swoim miejscu, to najwyższy czas ten potencjał wykorzystać i nie padać na kolana przed Anglią. Nie narzekałbym na kalendarz, że już w marcu zmierzymy się z najsilniejszymi rywalami, czyli Anglikami i Węgrami. Jesienią mieliśmy dobre przetarcie, nie poszło nam najlepiej, więc raz, że dostaliśmy dobre lekcje futbolu, dwa – że w drużynie powinna utrzymywać złość i poczucie niedosytu. Złość powinna kipieć w zespole i piłkarzy nie można rugać za to, że tę złość okazują na zewnątrz. Tymczasem mam wrażenie, że próbuje się zamknąć im usta i ustami selekcjonera przekonywać, że jest świetnie.

Dlatego drugi mój argument za tym, że mamy dobry kalendarz, jest taki, że w marcu przekonamy się, na co nas stać podczas mistrzostw Europy. Podkreślam: na co nas stać pod wodzą tego selekcjonera, bo jeśli chodzi o potencjał uważam, że nie mamy powodu, żeby mieć jakieś kompleksy. Argentyna z Messim zawsze będzie uznawana za faworyta w różnych rozgrywkach międzynarodowych. Jeśli zawodzi, to wina spada na trenera. Portugalia z Cristiano Ronaldo też – przypominam, mówimy o wciąż aktualnych mistrzach Europy, dzięki Ronaldo i świetnemu selekcjonerowi. Dlaczego więc Polska z Lewandowskim ma nie być faworytem grupy eliminacyjnej?

No i na koniec trochę anegdot i żartów od duetu Wołos-janekx.

Ciekawa zima kroi się też w Rzeszowie. Resovia, po sobotniej porażce z GKS Jastrzębie, zorganizowała klubową Wigilię, połączoną z zakończeniem rundy. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że chwilę przed uroczystością rozgoryczony porażką trener Radosław Mroczkowski postanowił wprowadzić wybitnie „świąteczną” atmosferę,oznajmiając połowie drużyny, że wiosną nie chce jej widzieć w szatni. Piłkarzom śledź zaklinował się w gardle. Cóż, Mroczkowskiemu kariera dyplomaty raczej nie grozi…

Kiedyś nawet w wojsku potrafiono w delikatniejszy sposób i w bardziej sprzyjających okolicznościach przekazać złe wieści.

„Dowódca kompanii wzywa kaprala:
– Słuchajcie, Kowalskiemu trzeba delikatnie powiedzieć, że matka mu umarła.
– Tak jest. Rozkaz.
– Kompania, zbiórka! – zarządził kapral. – Kto ma matkę, wystąp!…
– A ty, Kowalski, gdzie się pchasz baranie?!”

SPORT

Krzysztof Brede nie rozważa podania się do dymisji. Przekonuje, że wie, gdzie leży problem.

– Wierzę, że jestem w stanie odmienić oblicze drużyny. Do momentu straty gola graliśmy naprawdę niezłe zawody. Byliśmy w stanie stwarzać sytuacje pod bramką przeciwnika, ale trzeba umieć strzelić bramkę i przestać popełniać błędy. Nie może być tak, by odpowiedzialna za to wszystko była tylko jedna osoba. To się nie może skończyć kapitulacją. Nauczony jestem walki i podnoszenia się w trudnych momentach – powiedział szkoleniowiec bielskiego zespołu, który podkreślił, że postara się zrobić wszystko, aby drużyna zaczęła grać lepiej.

– Będę robił wszystko, aby podnieść ten zespół, aby drużyna notowała dobre wyniki. Pokazaliśmy już to, że potrafimy. To my jesteśmy zespołem, który awansował do ekstraklasy. Mamy świadomość, że po poprzednim sezonie popełniliśmy wiele błędów. Ale nie byłoby w mojej naturze, gdybym miał się teraz poddać. Nie uważam, aby moja osoba była tutaj problemem. Nie jestem jedynym winnym. Takie stanowisko byłoby nie fair wobec samego siebie. Dlatego nie rozważam dymisji. Z mojej strony, z całą pewnością, tak nie będzie – wyraźnie zaznaczył Brede.

Dwie szybkie żółte kartki wyłapane przez najbardziej doświadczonego zawodnika na boisku ustawiły losy ostatniego tegorocznego meczu GKS-u Katowice, która zimę spędzi w strefie premiowanej awansem.

Przed wyjazdem do stolicy Podkarpacia katowiczanie mieli prawo obawiać się o stan murawy – dzień wcześniej toczyło się na niej I-ligowe spotkanie Resovii z Jastrzębiem. Jej stan rzeczywiście pozostawiał wiele do życzenia, ale te niedostatki zrekompensował gościom Jarosław Fojut.

33-latek, mający za sobą wiele sezonów gry w ekstraklasie czy za granicą, aż do wczoraj nie ujrzał w barwach Stali choćby jednej żółtej kartki. Na konfrontację z GieKSą wybiegł jednak zaskakująco nabuzowany. W 12 minucie ujrzał pierwsze żółtko, za faul na Filipie Kozłowskim. Chwilę później ostro potraktował napastnika raz jeszcze, a za sprzedany w powietrzu łokieć sędzia mógł już wyrzucić go z boiska. W 24 minucie krakowski rozjemca nie miał już
wyjścia. Fojut poturbował Grzegorza Rogalę i udał się pod prysznic. Lewy obrońca GKS-u też nie mógł kontynuować gry, zastąpił go Danian Pavlas. Podopieczni Rafała Góraka skorzystali z liczebnej przewagi i zakończyli rok zwycięstwem.

SUPER EXPRESS

Nic ciekawego, sama ligowa młócka bez autorskich materiałów.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...