44-letni Marco Rose o tym, że będzie wielkim trenerem usłyszał od pijanego Jurgena Kloppa, który niezmiennie jest wielkim zwolennikiem jego trenerskiego talentu. Utwierdzali go potem w tym prawie wszyscy wielcy niemieckiej myśli szkoleniowej – od Christiana Heidela, przez Thomasa Tuchela, po Ralfa Rangnicka. 28-letni Rene Marić wybił się prowadząc bloga zgłębiającego meandry i tajemnice taktycznego świata wielkiej piłki. Jako młody chłopak tworzył poważne analizy dla klubów z całego świata, wykorzystując potęgę globalizacji i internetu. W Salzburgu połączyli siły, a aktualnie prowadzą – Rose jako pierwszy szkoleniowiec, Marić jako jego asystent – Borussię Monchengladbach w stronę wielkich sukcesów. Oto ich historia.
I
Max Eberl twierdzi, że Rose jest skazany na wielkość. Dla niego był w stanie zaryzykować bardzo dużo. Wyjść z klubowego komfortu stabilności, czego zwykle stara się nie robić. Dyrektor sportowy Borussii Monchengladbach zazwyczaj wyznaje zasadę bezpiecznego inwestowania, nie tylko finansowego i infrastrukturalnego, w „Beine und Steine”, czyli fundamenty – nogi i kamienie. Każde euro ogląda kilkukrotnie, myśli na wiele kilometrów do przodu, jest uważny, czujny, przewidujący, żeby nie powiedzieć asekurancki.
A więc, kiedy Dieter Hecking odwalał kawał dobrej roboty, prowadząc Borussię Monchengladbach do piątego miejsca w tabeli Bundesligi, na co złożyła się przede wszystkim genialna jesień, kiedy Źrebaki podjęły naprawdę równorzędną walkę z Bayernem i BVB, nic nie zapowiadało, że niedługo Eberl zdecyduje się na jeden z najbardziej szalonych ruchów w swojej dyrektorskiej karierze. No dobra, może lampka ostrzegawcza, sygnalizująca, że dzieje się coś niestandardowego, mogła zapalić się, kiedy klub poinformował w listopadzie 2018 roku, iż kontrakt Heckinga zostaje przedłużony tylko do końca czerwca 2019 roku.
Wszystko to dlatego, że Max Eberl chciał zagrać va banque. Wiedział bowiem, że wraz z końcem sezonu 2018/19 na rynku trenerskim znajdzie się nazwisko Marco Rose’a. A – co zostało już powiedziane – uważał, że Rose jest skazany na wielkość. Wielkość, która miała być też wielkością Borussii Monchengladbach.
II
Marco Rose pierwszy raz usłyszał, że w przyszłości będzie topowym trenerem od Jurgena Kloppa, który prowadził go w Mainz. Takim namaszczeniem przez genialnego i niezwykle charyzmatycznego szkoleniowca można byłoby machać na prawo i lewo jako najlepszą referencją świata, gdyby nie fakt, że i Rose, i Klopp pewnie za bardzo tej rozmowy nawet nie pamiętają. Obaj byli kompletnie nawaleni. Właśnie świętowali awans Mainz do Bundesligi, pili piwo za piwem, podlewając wszystko szampanem, a im późniejsza była godzina, tym naturalnie wzrastał klimat do czułych wyzwań. Takie samo proroctwo, podczas tego samego wieczoru, usłyszał zresztą Sandro Schwarz, który po zakończeniu kariery z przeciętnym skutkiem prowadził właśnie moguncką ekipę, a teraz próbuje swoich sił, na razie całkiem udanie, w Dynamie Moskwa.
REMIS REALU MADRYT Z BORUSSIĄ MOENCHENGLADBACH? KURS: 3,80 W TOTOLOTKU!
Marco Rose jest chyba jednak znacznie bliżej topu. Anegdota jest bowiem urocza, ale absolutnie nie powinniśmy równać pochwalnych słów Jurgena Kloppa z typowo imprezowym i znacząco przedłużanym „kocham cię”, rzucanym na wszystkie strony, stanowczo za często, stanowczo za nachalnie i stanowczo niepotrzebnie. Klopp wiedział, co mówi, na trzeźwo też tak uważał.
W końcu nie tak dawno powiedział:
– Marco Rose jest gotowy do każdej pracy na świecie.
I uśmiechnął się równie szeroko, jak wymownie, tak, jak to tylko on umie. I jak mu nie wierzyć?
III
Ale nie tylko Klopp i Eberl zachwycają się talentem Rose’a. Christian Heidel uważał, że w niemieckim światku trenerki, gdzie nie brakuje otwartych umysłów, on wyróżnia się chęcią absorbcji wiedzy. Z wielu jego pomysłów korzystał też Thomas Tuchel, z którym spotkał się w Mainz i przez kilka miesięcy był nawet jego asystentem, a inspiracje działały również w drugą stronę, co doskonale widać było później po grze zespołów Rose’a.
Mało?
Ralf Rangnick, ojciec chrzestny gegenpressingu, tak upodobał sobie styl gry jego Lokomotive Lipsk, który prostymi, acz cholernie przemyślanymi, środkami przedostawał się pod bramki swoich czwartoligowych rywali, pakując im kolejne bramki, że aż postanowił zaoferować mu pracę w młodzieżowych drużynach Red Bull Salzburg.
I tam też poznał człowieka, z który pomógł dojść do miejsca, w którym jest.
IV
Tym człowiekiem jest, młodszy od Rose’a szesnaście lat, Rene Marić.
Jego historia jest opowieścią o olbrzymich możliwościach współczesnego świata. O pozytywnych wpływach kosmopolityzmu i globalnej dostępności olbrzymiej bazy danych za pomocą jednego kliknięcia myszki. To będzie historia niezwykle osobliwa, jakieś szalone dwudziestopierwszowieczne success story, choć sam Marić pewnie tylko by się zaśmiał, bo Guardianowi tłumaczył swojego razu, że czytając artykuły na swój temat czuje obcość, a romantyczne próby zrobienia z niego wielkiego idealisty współczesnego futbolu, tylko go rozbawiają.
– To tak, jakby zrobili mi zdjęcie i użyli mojego imienia, ale to nie ten sam facet. Prawda jest nieco inna – mówił angielskiemu dziennikowi.
Ale jak tu opowiadać o nim normalnie, skoro każda jedna klisza, każdy jeden obrazek wyjęty z jego trenerskiego życiorysu, to materiał na szerokie rozdziawienie gęby.
V
Zaczęło się od tego, że w rodzinnym Handenbergu nie miał z kim pogadać o piłce. 1200 osób w całej miejscowości. Trudno znaleźć mu było kogoś, kto podzielałby jego pasję nie tylko do kopania futbolówki, nie tylko do prowadzenia zajęć z dzieciakami, nie tylko do zajmowania się trenowaniem młodzieży, nie tylko do dywagacji, czy Messi jest lepszy od Ronaldo, czy może Ronaldo od Messiego, ale również do wielogodzinnego ślęczenia nad fachowymi analizami taktycznymi drużyn piłkarskich z całego świata.
Z pomocą przyszedł internet. Marić pasyjnie przeglądał więc wszystkie możliwe strony, czaty, fora, wdając się w przeróżne dyskusje i szukając dyskutantów, których zajmowałyby tematy taktyczne. Znalazł takich pięciu. Pięciu, z którymi pisał i gadał tak długo, tak często i tak zażarcie, że postanowił namówić ich do wspólnego założenia bloga, na którym mogliby się produkować dla szerszej publiczności.
Tak powstało Spielverlagerung.
Rene Marić i spółka łamy bloga zapełniali od tego momentu setkami analitycznych tekstów. Nie ograniczali się. Każdy pisał, o czym chciał i jak chciał. Byle fachowo. Szybko okazało się, że mają niebanalny dar do określenia wielu zjawisk taktycznych, zachodzących w świecie piłki, które nie były do tej pory nawet nazwane. To oni pierwsi opowiadali światu o różnym mianownictwie środkowych pomocników, o kontr-pressingu, o rolach odwróconych skrzydłowych. Analizowali przy tym wszystkich – od najmniejszych do największych. Pokazywali, wskazywali, rozszyfrowywali.
BORUSSIA MOENCHENGLADBACH WYGRA W MADRYCIE? KURS: 5,04 W TOTOLOTKU!
Pewnego dnia dostali maila od jednego z asystentów Thomasa Tuchela. Sternik Mainz nie mógł wyjść z podziwu dla profesjonalnej roboty, jaką Marić i spółka wykonali przy dokładnym odczytaniu wielu pomysłów Tuchela na grę ofensywną i defensywną swojego zespołu. Zaprosił ich na rozmowę do Moguncji. Przegadali kilka godzin, po czym przez kilka kolejnych miesięcy, za przyzwoite pieniądze, dostarczali mu dodatkowy materiał do analizy. Dziwne? Niespecjalnie, bo dzisiaj wielu trenerów nie ogranicza się do korzystania tylko z klubowych analiz, korzystając również z pomocy zewnętrznych ośrodków analitycznych.
I za taki ośrodek uznany został Spielverlagerung.
VI
– Ludziom wydawało się, że będziemy uprawiać jakiś rodzaj dziennikarstwa komentującego. Nic z tych rzeczy. Ja, na przykład, nigdy nie czułem się ani blogerem, ani dziennikarzem, ani komentatorem. W pierwszej kolejności byłem trenerem – tłumaczył Marić.
O podobne analityczne konsultacje prosiły ich kluby z całej Europy. Zachwycony młodymi Austriakami był chociażby Matthew Benham, właściciel Brentford i Midtjylland, gdzie od lat w świat piłki implementowane są różne nowinki naukowo-technologiczne. Ale dla nich wirtualny sukces był tylko etapem. Pomostem do wejścia w prawdziwą trenerkę, która marzyła się przede wszystkim Rene Mariciowi.
W końcu odezwał się do niego Salzburg. A konkretnie Marco Rose.
VII
I to w tym momencie stykają się losu duetu Rose-Marić. Ten pierwszy, ochrzczony wschodzącą gwiazdę wielkiego szkoleniowego systemu Red Bulla, był absolutnie zafascynowany mrówczą robotą tego drugiego. Nie przeszkadzało mu to, że Austriak jest ledwie po dwudziestce i że jest bardziej teoretykiem niż praktykiem. Dla niego liczyła się wiedza i świeżość pomysłów. Zagrała jego otwartość umysłu, którą wcześniej tak zachwycał się Christian Heidel.
Kilka razy się spotykali, szybko łapiąc wspólny język. Polubili się na tyle, że Marić postanowił zaryzykować i spontanicznie zapytać trenera Salzburga U-18, czy ten w przyszłym sezonie nie będzie potrzebował asystenta.
– Spróbujmy – rzucił Rose enigmatycznie, ale musiał wiedzieć, że to wyjdzie, że to wypali.
VIII
W Salzburgu wykonali kapitalna robotę. Najpierw zdobyli młodzieżową Ligę Mistrzów w sezonie 2016/17. Potem przejęli pierwszy zespół i usłyszał o nich cały piłkarski świat. Marco Rose, z asystującym mu blisko Mariciem, punktował lepiej niż jakikolwiek trener w historii klubu, zdobywając średnio 2.35 punktu na mecz i prowadząc zespół w największej liczbie meczów spośród wszystkich szkoleniowców Salzburga w XXI wieku. W lidze – co jasne – Red Bull lał wszystkich. Dwa mistrzostwa Austrii były formalnością.
Wyróżniały ich boje w Lidze Europy. W sezonie 2017/18 Salzburg został czarnym koniem tych rozgrywek. Nie dość, że łatwo wyszedł z grupy i doszedł do półfinału, to jeszcze po drodze rozgrywał absolutnie epickie dwumecze z Realem Sociedad (2:1, 2:2), Borussią Dortmund (2:1, 0:0), Lazio (2:4, 4:1) i Marsylią (0:2, 2:1).
Żadnych kompleksów.
Rok później również było nieźle, bo zaczęło się od przejścia grupy bez ani jednej straty punktu, wyeliminowania Club Brugge, a skończyło się na postraszeniu faworyzowanego Napoli (0:3, 3:1). Pod ich okiem rozwijali się chociażby Takumi Minamino czy Amadou Haidara, pierwsze występy zaliczali Erling Haaland i Dominik Szoboszlai, a cały zespół grał piłkę ofensywną, nowoczesną, nieprzewidywalną, elastyczną. To były przeróżne modyfikacje najlepszych rozwiązań rodem z umysłów najlepszych trenerów nowej niemieckiej fali szkoleniowej – Kloppa, Tuchela, Schmitda, Naglesmanna, Rangnicka i całej reszty.
REAL MADRYT WYGRA Z BORUSSIĄ MOENCHENGLADBACH? KURS: 1,70 W TOTOLOTKU!
A przy tym jasne było, że duet Rose-Marić ma mnóstwo swoich idei. Stąd też tak wielkie zainteresowanie rynkowe tym pierwszym, a co za tym idzie – ich duetem.
IX
W kontekście zatrudnienia Rose’a, i jego sztabu, wymieniało się całą plejadę bundesligowych klubów – od wielkich, przez średnich, po małych. Nieprzypadkowo Max Eberl mówił, że jedyną wadą tego, że Rose skazany jest na wielkość jest fakt, iż chce go bardzo duża część Europy, co znacznie utrudniało umiejscowienie go w Borussii Monchengladbach. Ale ostatecznie się udało. Aktualnie 44-letni trener postawił wówczas tylko jeden warunek: chce pracować ze swoim sztabem. I tak do Niemiec przyjechali z nim Rene Marić i Alexander Zickler, wzmocnieni przez Franka Geidecka i Uwe Kampsa. Każdy z nich ma swoje wyszczególnione zadanie, odpowiada za coś innego, ale jasno jest też określone, że dwójką jest Marić.
Jak wypadł ich pierwszy rok pracy w Bundeslidze?
Ano dobrze, choć nie udało się wyjść z grupy Ligi Europy, co trzeba uznać za jednoznaczną porażkę. Na szczęście dla siebie Rose i Marić odbili to sobie w lidze. Bayern był poza konkurencją, ale Borussia Monchengladbach skończyła sezon w ścisłej czołówce. Tak wyglądał układ pierwszej piątki:
- Bayern Monachium – 82 punkty
- Borussia Dortmund – 69 punktów
- RB Lipsk – 66 punktów
- Borussia Monchengladbach – 65 punktów
- Bayer Leverkusen – 62 punkty
Co łączy ze sobą Bayern, BVB, Lipsk i Bayer i co zarazem różni je od Borussii Monchengladbach? Ano zamiłowanie do wydawania sporych, choć absolutnie nieszalonych, kwot na wzmocnienia i transfery. Żadnemu z tych klubów nie można zarzucić nieprzemyślanych ruchów rynkowych, szastania pieniędzmi, ale każdy z nich jest wyraźnie bogatszy od ekipy Rose’a i Maricia. Dlatego też czwarte miejsce zostało uznane za spory sukces.
Tym bardziej, że to dopiero początek drogi, a i styl naprawdę mógł się podobać.
X
Borussia Monchengladbach grała naprawdę efektownie. Przede wszystkim w oczy rzucała się wręcz kosmiczna elastyczność taktyczna. Bramkarz i 4-2-3-1, diamentowe 4-4-2, 4-3-3, 3-5-2, 3-4-3 – wszystko to stosowane często, gęsto i skutecznie. Rose i Marić nadali swojej drużynie wyjątkowy styl. Nie polegał on ani na szalonych atakach skrzydłami typu Klopp, ani na szalonym pressingu typu Naglesmann, ani nieprzyzwoitym wręcz posiadaniu piłki typu Guradiola, ani na kopiowaniu pomysłów Tuchela czy Rangnicka.
Atak oparty na konstruowaniu akcji od własnej bramki z bardzo aktywnym Yannem Sommerem, grającym bardzo wysoko i często na granicy ryzyka, ale tak, żeby nie przesadzać i stosunkowo szybko transportować piłkę w luki między formacjami rywali. Świetnie w takim układzie sprawuje się też Matthias Ginter. W drugiej linii rosły talenty Denisa Zakarii i Floriana Neuhausa. W ataku brylowali i brylują dalej Marcus Thuram, Jonas Hofmann, Alassane Plea, Patrick Herrmann, Lars Stindl i Breelem Embolo. Stworzyła się naprawdę fajna układanka.
Układanka, która jest w stanie równorzędnie rywalizować z Realem, Interem i Szachtarem w tegorocznej grupie Ligi Mistrzów.
XI
Obaj są maniakami taktyki, ale nie przywiązują do niej śmiertelnej powagi. Rene Marić tłumaczył to kiedyś tak, że taktyka zdecydowanie nie jest konkretnym, wyrysowanym planem meczowym z ustalonymi wcześniej sekwencjami, sytuacjami i ruchami, a sumą decyzji boiskowych całego zespołu i jego przystosowaniem do tego, żeby prawidłowo reagować.
– Taktyka polega na przykład na tym, że gracz rozumie i widzi, gdzie i jak jest zamykany, izolowany, blokowany, ale wciąż udaje mu się zobaczyć wolnego kolegę z drużyny. A także na tym, jak doszło do tego, że ten kolega z drużyny ustawił się w taki sposób, aby pozostać wolnym, nie dać się zamknąć, nie dać zamknąć całego zespołu, a następnie otrzymać podanie we właściwym miejscu i we właściwym momencie.
New school.
XII
Współczesny trener musi umieć pracować z ego swoich piłkarzy. A w tym też panowie sobie radzą. Marcus Thuram opowiadał, że nikt tak nie upraszcza skomplikowanych spraw jak Marco Rose. Rene Marić lubi za to opowiadać o Ivanie Markoviciu. To jugosłowiański trener z minionego wieku.
– „Dalma” przekazywał swoją filozofię gry w maksymalnie ułatwiony sposób. Często za pomocą samych gestów, zdjęć, obrazków, niekiedy nawet za pomocą zabawnych wierszy. Właściwie to nawet rymowanek. Gracze to pokochali. Wiele z nich znają na pamięć do dziś. Po trzydziestu latach. Prosty przekaz ma moc. Też mam swoje dziwactwa i momenty, w których nie jest mi tak łatwo się z piłkarzem dogadać. Poza tym, wiecie, jestem stosunkowo prostą osobą. Zwykle nie miewam gorszych humorów. Uśmiecham się. Jestem wdzięczna za swoją pracę. Psycholog Carl Rogers nazwał kiedyś autentyczność, zgodność i empatię jako najważniejsze zasady prowadzenia grupy. I ja przyjmuję.
XIII
Fascynująca jest również ich relacja. Tak jak dobrze dogadywali się na początku współpracy, tak dobrze dogadują się do dziś. Znają swoje role. Marco Rose szanuje zdanie Rene Maricia, a Rene Marić na każdym kroku podkreśla, że nie ma ambicji samodzielnej pracy, bo za mało jeszcze o tym wszystkim wie.
Pokora i indywidualność – to ich wyróżnia.
Marco Rose: – Pracowałem z najlepszymi. Oglądałem z bliska Tuchela. Oglądałem z bliska Kloppa. Wszyscy pytają mnie, jak wiele pomysłów taktycznych od nich zaczerpnąłem. Więc odpowiadam: tyle, ile potrzebowałem. Nie więcej. Największa lekcja, jaką wyciągnąłem z pracy z nimi, to konieczność bycia autentycznym.
JAN MAZUREK
Fot. Newspix