Reklama

„Anglicy mają dobre pokolenie, ale my mamy lepsze!”

redakcja

Autor:redakcja

09 grudnia 2020, 09:00 • 15 min czytania 29 komentarzy

W środowej prasie nadal słychać echa losowania eliminacji do mistrzostw świata. Mamy chociażby opinie Jana Tomaszewskiego, który Anglików się nie boi. – Czy Lewandowski jest gorszy od Kane’a? Czy Szczęsny jest gorszy od Pickforda? Oni są lepsi! Poszczególnych zawodników również mamy na równi – twierdzi były bramkarz w „Super Expressie”. Co poza tym? O grupach i terminarzu mówiąc Bogusław Kaczmarek, Włodzimiarz Lubański i Maciej Sawicki, mamy także zapowiedź tego, co czeka nas w lidze.

„Anglicy mają dobre pokolenie, ale my mamy lepsze!”

Sport

Jak losowanie grup mundialu odbierają w krajach naszych rywali? Marco Rossi oraz Edy Reja, czyli trenerzy Węgier i Albanii, nie są zbytnio zadowoleni.

– Anglia i Polska grają w dywizji A Ligi Narodów. Albania była jednym z najtrudniejszych rywali do wylosowania z trzeciego koszyka. A z Andorą w poprzednich eliminacjach MŚ mój poprzednik przegrał 0:1 – przypomniał tę niezbyt chwalebną kartę w historii węgierskiej drużyny narodowej jej obecny selekcjoner, który również mówił o Robercie Lewandowskim jako ogromnym atucie reprezentacji Polski. – On strzelił 16 goli w poprzednich eliminacjach mundialu. I cały czas strzela. Zarówno na poziomie reprezentacyjnym, jak i klubowym – podkreślił Rossi. Tymczasem węgierska prasa również doceniła Lewandowskiego, podkreślając jednocześnie przyjaźń pomiędzy oboma narodami. Dziennik „Nemzeti Sport” zapewnił jednak, że na boisku nie będzie taryfy ulgowej. Co ciekawe, reprezentację Albanii, podobnie, jak Węgrów, prowadzi włoski trener. Nie inaczej jest, jeżeli chodzi o zespół San Marino, zatem 3 z 5 naszych grupowych rywali prowadzą szkoleniowcy z Italii. – Los nas ukarał – przyznał Edoardo Reja, bardzo doświadczony, 75-letni opiekun reprezentacji Albanii. – Anglia jest liderem, ale uważam, że z drugiego koszyka wylosowaliśmy bardzo źle – powiedział, mając na myśli reprezentację Polski, trener, który w swojej bogatej karierze prowadził m.in. Bolonię, Torino, Napoli czy Lazio Rzym.

Komentarz do losowania od Włodzimierza Lubańskiego. Jego zdaniem mamy szansę nawet z reprezentacją Anglii. 

Reklama

Stać nas obecnie na pokonanie takich rywali jak Wyspiarze?

– Oto jest pytanie… Rozstrzygnięcia tych konfrontacji będą zależały od dyspozycji zespołów w danym dniu. Szanse są równie. Nie widzę dużej sportowej różnicy pomiędzy jedną a drugą drużyną. Ale trzeba powiedzieć, że Anglicy w ostatnim czasie mocno ustabilizowali swoją grę. Grają na wysokim poziomie, ponadto mają kilku nowych, młodych chłopaków. Na pewno mecze z nimi to duże wyzwanie. Jeśli jednak chce się wygrać grupę, to trzeba będzie po prostu okazać się lepszym. I tyle. 

Pana kolega z reprezentacji Polski, Jan Tomaszewski, mocno krytykuje selekcjonera Jerzego Brzęczka, mówiąc wprost, że przed eliminacjami mistrzostw świata, które zaczynają się już w marcu, powinien zostać zastąpiony. Jak pan, jako były świetny zawodnik, a potem trener, patrzy na pracę selekcjonera Brzęczka?

– Zawsze jest tak, że trenera bronią wyniki. Jeżeli chodzi o Jurka Brzęczka, którego znam osobiście, to powiem tak: postawiono przed nim zadanie zakwalifikowania się do finałów mistrzostw Europy i to zadanie zostało wykonane. W jaki sposób to uczyniono, jak grała reprezentacja, o tym możemy dyskutować. Każdy by chciał, żeby reprezentacja kraju grała widowiskowo, ładnie, strzelała bramki. Ale to jedna strona medalu. Druga – i najważniejsza – jest taka, żeby wygrywała i zdobywała punkty. Tego ekipa Brzęczka dokonała, a z nim samym przedłużono kontrakt.

A ta krytyka pod adresem kadry?

– Nie ulega wątpliwości, że w ostatnim czasie reprezentacja nie grała dobrze. Zapytam jednak, czy jest to tylko wina trenera, który w taki czy inny sposób prowadzi zespół? Może to wina samych zawodników, którzy w tym danym momencie nie są najlepiej przygotowani? Nie chciałbym jednoznacznie określać, kto, jak i dlaczego jest odpowiedzialny. Zwrócę jednak uwagę, że warunki, z którymi mamy do czynienia – mam na myśli pandemię koronawirusa – sprawiają, iż zawodnicy nie mogą normalnie funkcjonować. To wszystko ma wpływ na postawę kadry. 

Reklama

Jakub Świerczok może przynieść Piastowi zysk. W Gliwicach mogą zarobić na wykupieniu i sprzedaży napastnika.

Co może w takim razie stać się latem? Świerczok za chwilę skończy 28 lat. Jeśli nadal będzie tak grał i strzelał z taką regularnością, to chętni z bogatszych klubów na pewno się pojawią. Już teraz mówi się o zainteresowaniu szkockiego Rangers FC. Duży wydatek transferowy to dla gliwickiego klubu jedno, a pensja dla samego zawodnika to drugie. Dlatego wykupienie piłkarza nie jest sprawą prostą i oczywistą. Kto wie, czy dobrym rozwiązaniem nie będzie skorzystanie z opcji pierwokupu tylko po to, by sprzedać go z zyskiem? Kwoty rzędu 1-1,5 mln euro nie powinny być żadnym zaskoczeniem ani też przeszkodą. Piast mógłby zarobić i mieć fundusze na znalezienie nowego napastnika, a Świerczok mógłby po raz drugi spróbować sił za granicą. Nie wiemy jednak, co podczas wypożyczenia ustaliły strony, czyli piłkarz, jego agent oraz Piast. Na razie kibicom nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się z każdego gola Świerczoka dla śląskiej ekipy.

Bramkarz Rakowa Częstochowa, Jakub Szumski, tłumaczy się z wpuszczonego gola. Nie miał szczęścia.

W końcówce batalii straciliście jednak gola. Jak wyglądała bramkowa sytuacja z pańskiej perspektywy? Pojawiały się głosy, że interweniował pan niezbyt fortunnie.

– Bartłomiej Pawłowski oddał strzał w stronę naszej bramki. Piłka odbiła się jednak od Kamila Piątkowskiego i po prostu mnie zmyliła. Ciężar ciała przeniosłem już na moją lewą stronę i jakikolwiek ruch w drugą był kłopotliwy. Każdy, kto ma pojęcie o bronieniu, zdaje sobie sprawę, jak trudna to sytuacja dla bramkarza. Może to z telewizyjnej relacji wyglądało nieco inaczej, ale ten rykoszet był bardzo nieprzyjemny. Podobna rzecz wydarzyła się w Poznaniu, gdy po uderzeniu Ramireza piłka też zaliczyła „obcierkę” i wylądowała w naszej bramce. Ale tak na chłodno: mimo tych niesprzyjających okoliczności powinienem obronić strzał Pawłowskiego w potyczce ze Śląskiem.

To jedno niepowodzenie chyba was jednak nie zdeprymowało. I z optymizmem patrzycie w przyszłość.

– Oczywiście. Może mieliśmy pewne problemy w spotkaniu z Wartą Poznań, w którym mało było składnych, ciekawych akcji, zagrażających bramce rywala, ale szybko wróciliśmy do swojego grania. Plan mamy jasno wyznaczony. Zamierzamy walczyć o wyższe niż siódme miejsce na koniec sezonu, które z historycznego punktu widzenia byłoby dla klubu wspaniałym osiągnięciem. Takie były przedsezonowe przymiarki, gdy rozmawialiśmy z właścicielem klubu. Mamy naprawdę ciekawy zespół, o dużej piłkarskiej jakości. I nie jest tak, że rywale patrzą na nas, jak na niedawnego beniaminka, którego marzeniem jest utrzymanie się w lidze. Wiedzą, że czeka ich ciężki mecz. Jako zespół mamy swoje cele i chyba normalne jest, że jako zawodnicy swoje piłkarskie ambicje.

Liczby są nieubłagane dla Podbeskidzia Bielsko-Biała. Tracąc tyle bramek misja utrzymania się w lidze jest bardzo skomplikowana.

Na tym etapie sezonu, który zbliża się do półmetka, nie jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Postanowiliśmy przeanalizować osiągnięcia drużyn, które po 12 kolejkach miały najwięcej straconych goli na przestrzeni ostatnich 10 sezonów ekstraklasy. Tylko raz zdarzyła się gorsza defensywa od tej, która prezentuje się obecnie pod Klimczokiem. W sezonie 2014/15 aż 32 stracone gole po dwunastu kolejkach miał Zawisza Bydgoszcz, który później spadł z ekstraklasy. Generalnie taki los wydarzył się w sześciu z dziesięciu omawianych przypadków. Nie ominął Podbeskidzia, które po dwunastu meczach jesienią 2015 roku miało na koncie 22 stracone gole, a wiosną 2016 roku pożegnało elitę. Było to jednak aż o 7 straconych goli mniej niż teraz. Również 22 stracone bramki mieli bielszczanie po dwunastej kolejce sezonu 2012/13, ale wtedy ligowy byt zachować się udało. Ponadto, oprócz Zawiszy i Podbeskidzia, nie udało się utrzymać: ŁKS-owi (11/12, 20 goli straconych), Widzewowi Łódź (13/14, 24), Zagłębiu Sosnowiec (18/19, 25) i ponownie ŁKS-owi (19/20, 23). Tymczasem poza bielszczanami z sezonu 12/13, uratowały się: Cracovia (10/11, 23), Korona Kielce (16/17, 25), a także Cracovia i Piast Gliwice (17/18, po 20).

Real Madryt rozegra dziś mały finał Ligi Mistrzów. Finał, bo ten mecz zadecyduje o tym, czy „Królewscy” wyjdą z grupy, więc jego waga jest ogromna.

Po porażce w Kijowie nasiliły się opinie, że trener Zinedine Zidane powinien odejść. Ale Francuz zaprzeczył, że poda się do dymisji. Dwa kolejne mecze z Sevillą w lidze i Borussią MG nazwano „piłkami meczowymi”. Pierwsza została obroniona, bo golkiper Sevilli jej… nie obronił, sam wrzucił do bramki i Real wygrał 1:0. Zidane często używa w przełomowych momentach słowa „finał”. Tym razem jest jak najbardziej na miejscu, bo mecz z Borussią MG może być finałem występów Realu w tym sezonie i to nie tylko w Lidze Mistrzów, ale w ogóle w europejskich rozgrywkach. Jeśli mistrz Hiszpanii pokona Borussię, a jednocześnie Szachtar nie pokona Interu, to Real awansuje z pierwszego miejsca w grupie. To wariant najbardziej optymistyczny, a tego optymizmu u patrzących na jego grę coraz mniej. Przewidując czarny scenariusz hiszpańskie media zastanawiają się, czy jeśli odpadnie z Ligi Mistrzów to będzie w ogóle zainteresowany grą w Lidze Europy! Nawet nie rozpatrują tej najgorszej opcji – że Real odpadnie z europejskich pucharów. Tak będzie jeśli przegra z Borussią, a Inter na San Siro pokona Szachtara.

Super Express

Michał Listkiewicz komentuje losowanie mundialu. Skupia się rzecz jasna na wątku węgierskim.

– Pan ma sentyment do Węgrów.

– Węgry to nasz najlepszy partner w historii, bo często z nimi graliśmy. Byli naszymi nauczycielami, profesorami, potem podziwialiśmy ich „złotą jedenastkę”. Mieli kryzys, długo nie mogli wyjść z tego dołka. Poprzednio zagrali na Euro 2016, a teraz po barażach przebili się na kolejne finały.

– Jak im się udało opanować kryzys?

– Dopiero ostatnio bardzo się podźwignęli dzięki dużym inwestycjom. Ogromne pieniądze w piłkę wpompował rząd premiera Viktora Orbana. Stworzono system wspierania futbolu, który powoli zaczyna przynosić efekty. Przecież Ferencvaros Budapeszt przebił się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Coś się tam zaczyna ruszać. Jest symbioza klubów i reprezentacji. Trener Ferencvarosu Siergiej Rebrow wspomaga sztab drużyny narodowej. Nie ma sporów, animozji i napięć. Może dzięki temu, że prezesem związku jest Sandor Csanyi. To jeden z najbogatszych Węgrów i wpływowy polityk. Trzyma wszystko bardzo mocną ręką.

Mamy także rozmowę z Janem Tomaszewskim. Były bramkarz z kolei najchętniej opowiada o Anglikach. 

„Super Express”: – Człowiek, który w 1972 r. zatrzymał Anglię, powie nam, jak dziś ją pokonać?

Jan Tomaszewski:– Chciałem Anglików lub Niemców. Mamy potencjał i najlepsze pokolenie, które jest w stanie pokonać Anglików. Niestety, Jurek Brzęczek zostaje na stanowisku selekcjonera, musi zatem do marca zyskać chemię z zespołem. I z Lewandowskim. Ci piłkarze co tydzień w Europie pokazują nowoczesną piłkę, a w reprezentacji grają archaicznie. Jeśli tego nie będzie, to przegramy z Anglikami, a może i z Węgrami. Trzeba zrobić wszystko, żeby wyjść z pierwszego miejsca. Czy Lewandowski jest gorszy od Kane’a? Czy Szczęsny jest gorszy od Pickforda? Oni są lepsi! Poszczególnych zawodników również mamy na równi.

– To nie jest trochę tak, że w rywalizacji z Anglią poddajemy się przed walką? Nawet prezes Boniek mówi o walce o baraże.

– Tak nie można podchodzić! Kazimierz Górski mówił, że ich jest jedenastu i nas też jest jedenastu. Mamy nie gorszych piłkarzy od Anglii!

– To samo mówiliśmy przed ostatnim meczem z Włochami, a okazało się, że Polacy z rzadka wychodzili z własnej połowy.

– No właśnie! Włosi czy Anglicy tak jak w klubach grają w reprezentacji, a nasi nie potrafią. I przegrywamy w kompromitującym stylu. Stąd niezadowolenie Roberta Lewandowskiego. Czy to że zakładając koszulkę z orłem, zapominają, jak się gra w piłkę, to pana wina? Moja? Nie ma chemii pomiędzy drużyną a selekcjonerem. Powie ktoś, że Anglicy też mają dobre pokolenie. Ale my mamy lepsze, więc czego mamy się bać!

Przegląd Sportowy

Znamy terminarz reprezentacji Polski w eliminacjach do mundialu. Maciej Sawicki jest zadowolony z tego, jak on wygląda.

– Tak jak w przypadku eliminacji MŚ 2018 w Rosji oraz EURO 2020 o terminarzu gier zadecydował komputer. Dostaliśmy z UEFA informację o kolejności rozgrywania spotkań i tyle. Przed losowaniem pod uwagę brano kryteria klimatyczne, polityczne, odległości i jeszcze kwestię praw telewizyjnych w pięciu najsilniejszych federacjach: angielskiej, francuskiej, hiszpańskiej, niemieckiej i włoskiej. One grają w prime time – opowiada Maciej Sawicki, sekretarz generalny PZPN. – Jesteśmy zadowoleni z kalendarza. Wszystko w nogach i głowach= naszych piłkarzy. Kwalifikacje do EURO 2020 rozpoczynaliśmy od wyjazdu do Wiednia na mecz z teoretycznie najsilniejszym rywalem i wygraliśmy 1:0 – przypomina. Kampanię przed mundialem w Rosji Polacy też zaczynali od spotkania na terenie przeciwnika – w dalekiej Astanie tylko zremisowali z Kazachstanem 2:2, ale potem zakwalifi kowali się do turnieju. (…) Sawicki zwraca uwagę, że prawdopodobnie w marcu nie wszędzie i nie wszystkie stadiony będą otwarte dla kibiców. W tym momencie nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja z koronawirusem, ale trudno przypuszczać, by ostatniego dnia marca Wembley zapełniło się fanami do ostatniego krzesełka. Od niedawna na mecze Premier League wpuszczana jest garstka widzów – po około 2–3 tysiące. – A jesienią, kiedy będą rozstrzygały losy kwalifikacji, kibice raczej w komplecie wrócą na obiekty. Taką przynajmniej mamy nadzieję. Szanse na to są na pewno większe niż już wiosną – mówi sekretarz generalny federacji.

Wyniki losowania komentuje Bogusław Kaczmarek. Wydaje się być względnie zadowolony.

Bardzo chciał pan uniknąć kogoś z trójki Kazachstan, Armenia i Azerbejdżan.

Tak, bo kraje z Zakaukazia praktycznie w każdych eliminacjach pokazują, że są w stanie urwać punkty faworytom. Sam często wracam wspomnieniami do eliminacji mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii. Pech chciał, że mieliśmy w swojej grupie te trzy reprezentacje. Mecze na Zakaukaziu były kluczowe dla losów awansu, bo swoje punkty stracili tam Portugalczycy, Belgowie i Serbowie. Wpływa na to różnica czasowa, daleka podróż, temperatura i specyficzne boiska, choć pewnie w ciągu ostatnich lat uległy one poprawie. Kadra Adama  Nawałki także doświadczyła meczu w Astanie na sztucznej murawie, gdzie tylko zremisowaliśmy 2:2 w eliminacjach do ostatniego mundialu w Rosji.

Ewentualna strata punktów z inną reprezentacją niż z Anglią powinna być dla kibiców naszej kadry rozczarowaniem?

Uważnie wsłuchiwałem się w opinie ekspertów tuż po ceremonii. Myślę, że znamienne i dużo mówiące były słowa prezesa Zbigniewa Bońka. Brak kwalifikacji do strefy barażowej będzie porażką dla naszej reprezentacji i trudno się z tym nie zgodzić. Z drugiej strony prezes chwilę później dodał, że z Anglią też możemy powalczyć. Moim zdaniem najpierw trzeba spróbować zagrać w piłkę. Można jednak powiedzieć, że w wojnie o Katar najważniejsza będzie bitwa o Anglię. 

Plusem losowania jest fakt, że z żadnym zespołem nie graliśmy w ostatnich latach?

Dobrze, że uniknęliśmy z pierwszego koszyka Holandii, Portugalii i Włoch, które po meczach w Lidze Narodów miałyby nad nami dużą przewagę psychologiczną. Jednak największym przeciwnikiem wszystkich reprezentacji będzie koronawirus. Do startu eliminacji zostały trzy miesiące, a my nadal nie poradziliśmy sobie z tym niewidzialnym rywalem. Mecze z udziałem publiczności dodadzą tym starciom kolorytu. Poza tym na Wembley Polacy mogliby liczyć na duże wsparcie rodaków.

Filip Starzyński był liderem Zagłębia Lubin, jednak ostatnio nieco zgasł. Czy w derbach pokaże swoją klasę?

Atmosfera w Zagłębiu po serii wyjazdowych meczów wyraźnie się więc poprawiła, a Starzyński już wie, że musi się bardzo postarać, żeby odzyskać miejsce w składzie. – Jest dobrze wyszkolonym technicznie piłkarzem, który swoją boiskową inteligencją potrafi bardzo pomóc drużynie. Za każdym razem trzeba jednak powtarzać zastrzeżenie: pod warunkiem, że jest w optymalnej formie fizycznej – przyznaje Eugeniusz Różański, który 35 lat temu jako trener uzyskał z Zagłębiem historyczny awans do ekstraklasy. Od dawna uważnie obserwuje piłkarski rozwój Starzyńskiego. – No i właśnie mam nieodparte wrażenie, że w tym rozwoju niestety się zatrzymał. Szkoda, bo był materiałem na piłkarza regularnie powoływanego do reprezentacji Polski. A już ten kończący się rok jest dla niego mocno średni, na czym oczywiście cierpi też Zagłębie, bo wokół niego była ustawiana gra zespołu – analizuje Różański. Na początku roku szefowie klubu stoczyli twardy bój o Starzyńskiego, któremu wygasała ważność kontraktu i miał bardzo dobrą ofertę z Lechii. Ostatecznie piłkarz został w Lubinie. – Nie można wykluczać, że teraz brakuje mu już takiej motywacji. Według mnie wciąż może grać na wysokim poziomie, ale musiałby zmienić klub. Potrzebuje nowego impulsu, a w Lubinie już się chyba zasiedział – ocenia doświadczony szkoleniowiec.

Felieton Antoniego Bugajskiego, który poświęcony jest Januszowi Kupcewiczowi. Mowa m.in. o jego relacjach ze Zbigniewem Bońkiem.

Nie byłoby medalu reprezentacji Polski na hiszpańskim mundialu, gdyby nie kapitalna gra Zbigniewa Bońka. Nie byłoby jednak kapitalnej gry Bońka, gdyby na boisku w trzecim meczu turnieju nie pojawił się schowany wcześniej na trybunach Janusz Kupcewicz. W środę 9 grudnia kończy 65 lat. „Kupiec” był piłkarzem niepokornym o rozbudowanym poczuciu własnej wartości. Przydawały mu się te cechy jako ofensywnemu i kreatywnemu piłkarzowi. Tu asertywność to podstawa, szczypta egocentryzmu też nie zaszkodzi. Ani na boisku, ani w szatni nie możesz przepraszać za to, że żyjesz, ponieważ nadmierna pokora zostanie odebrana jak oznaka słabości. Rywale wyczują ją momentalnie. Ale to pół biedy – gorzej, że twoją słabość w mig wykorzystają koledzy z drużyny, bo jeśli sam nie masz szacunku do własnych piłkarskich atutów, nie oczekuj go od innych. Problem polega również na tym, że wielu piłkarzy zakochuje się w sobie z wzajemnością. Z przesadzonym optymizmem oceniają własne możliwości, stąd już tylko mały kroczek do narcyzmu. To jednak nie był przypadek Kupcewicza. Nie narzucał się innym, lecz w żadnym wypadku nie pozwalał się ustawiać w kącie. A już naprawdę groźny robił się wtedy, gdy kumpel z boiska chciał mu udowodnić, że jest od niego lepszy. I tu zaczyna się historia napiętych relacji Kupcewicza ze Zbigniewem Bońkiem. Są niemalże rówieśnikami (inne roczniki, ale w rzeczywistości dzielą ich tylko trzy miesiące), zaczynali grać razem w reprezentacji Polski juniorów, potem spotkali się w pierwszej narodowej drużynie. Na mundialu w Argentynie w 1978 roku Boniek dał już spektakularną próbkę swojego talentu, a Kupcewicz nie zagrał ani minuty. Przyjął to spokojnie, zakładał, że jego czas jeszcze nadejdzie. Nadszedł na kolejnych mistrzostwach świata i to w momencie, kiedy mógł się już oswajać z przygnębiającą myślą, że znowu nie powącha murawy. Polacy bezbramkowo zremisowali w grupie z Włochami i Kamerunem, robiło się nerwowo. Kibice, działacze, dziennikarze domagali się znaczących zmian, różnił ich tylko stopień radykalizmu. 

Gazeta Wyborcza

Po śmierci Diego Maradony rozpoczęła się walka o to, co po nim zostało. Rafał Stec przybliża ten temat i wylicza, ile dzieci upomina się o swoją część spadku.

Wojna o banknoty raczej nie rozgorzeje, wybuchnie za to wojna – długa, bezwzględna i okrutna, jak prognozują Argentyńczycy – o pieniądze zostawione przez Diego. Właściwie już wybuchła. Jego pierworodny syn, zrodzony z romansu z neapolitanką Cristianą Sinagrą, nosi to samo imię i urodził się w złotym mundialowym roku 1986, ale sąd zawyrokował o ojcostwie dopiero w 1993, a piłkarz (odmówił poddania się testowi DNA) uznał je w 2007. Był już wówczas po rozwodzie z Claudią Villafañe, przyjaciółką z młodości, z którą miał córki Dalmę (1987) i Gianninę (1989). Zanim się z nią rozstał, spłodził też Janę (1995) – z Valerią Sabalain, argentyńską kelnerką – do której „przyznał się” w 2008 roku, znów wskutek wyroku. Wreszcie w 2013 urodził się Diego Fernando, syn Veroniki Ojedy, który również długo nie widział ojca. O tylu potomkach wiadomo na pewno. Ale jest jeszcze czwórka (Javielito, Harold oraz bliźnięta Joana i Lu), którą Maradona miał spłodzić na Kubie, gdzie przez kilka lat się leczył i pielęgnował przyjaźń z Fidelem Castro – w ubiegłym roku ponoć zaakceptował jako swoje dzieci przynajmniej troje z wymienionych, tak twierdził jego prawnik Matias Morla. O spadek zamierzają też walczyć Magalí Gil, która dorastała w rodzinie adopcyjnej i o nazwisku ojca dowiedziała się od biologicznej matki jako dorosła, oraz Santiago Lara, córka zmarłej na raka modelki. Adwokat tej ostatniej oficjalnie zażądał już ekshumacji zwłok, by pobrać próbkę genetyczną pozwalającą potwierdzić ojcostwo. Podsumowując: nie ulega wątpliwości, że Maradona miał pięcioro dzieci; niewykluczone, że sam uznał w sumie ośmioro; być może spłodził jedenaścioro (z sześcioma kobietami). Wystarczyłoby na pełną futbolową drużynę. Według aktualnej wiedzy testamentu nie spisał, a choć odgrażał się niegdyś, że wszystko przekaże na cele charytatywne, to prawo w Argentynie pozwala pozbyć się tylko trzeciej części majątku – resztę dziedziczą małżonkowie i potomkowie. Dlatego rodaków Diego, od dekad podglądających jego burzliwe, popaprane życie, czeka jeszcze widowisko pośmiertne.

fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

29 komentarzy

Loading...