Reklama

Zwolnienie Jóźwiaka było spowodowane całokształtem, a nie wynikami

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

08 grudnia 2020, 12:51 • 18 min czytania 12 komentarzy

Dlaczego zwolnienie Marka Jóźwiaka było zaplanowanym działaniem, a nie reakcją na wyniki? Czy w Wiśle Płock trzeba posprzątać po byłym dyrektorze sportowym? Jak gorące jest krzesło Radosława Sobolewskego? W jaki sposób zmieni się skauting Wisły Płock? Jak rozwinie się akademia? W którą stronę pójdzie płocki klub, który nie przeżywa ostatnio najlepszych momentów? Zapraszamy na rozmowę z prezesem Wisły Płock, Tomaszem Marcem.

Zwolnienie Jóźwiaka było spowodowane całokształtem, a nie wynikami
Zwolnienie Marka Jóźwiaka to reakcja na aktualne wyniki Wisły czy coś, co siedziało w pana głowie od dłuższego czasu?

Powiem tak – ostatnie wyniki przyspieszyły decyzję. Kilka sytuacji z ostatnich miesięcy dało mi do myślenia, czy to na pewno droga, którą chcemy podążać. Analizując wszystko uznałem, że czara goryczy się przelała. Wiedziałem, że dalej tak nie pociągniemy.

Weźmy nawet wywiad na waszym portalu, w którym padło stwierdzenie, że zawodnik pomylił kaca z objawami koronawirusa… Było to nie na miejscu. Pracownik klubu, niezależnie jakie stanowisko piastuje, musi czasem ugryźć się w język. Tym bardziej, że o tej wypowiedzi nie wiedziałem ani ja, ani przede wszystkim rzecznik prasowy. Trzeba szanować wszystkie osoby, które z nami współpracują. Przecież mogło się okazać, że zaraz będziemy chcieli dalej współpracować z tym zawodnikiem, a przy takich wypowiedziach nie sądzę, by chciał wrócić do klubu. Mowa właśnie o takich sytuacjach – może niewidocznych na zewnątrz, ale dających do myślenia. Umowy mają swoje zapisy i trzeba pewne decyzje podjąć w danym momencie, a nie za chwilę. To się zbiegło z nie najlepszymi wynikami.

Jeśli dobrze czytam między wierszami, zwolnienie Marka Jóźwiaka teraz, a nie – powiedzmy – za dwa miesiące, było po prostu tańsze?

Tak. Pewne rzeczy w umowach powodowały to, że to był najlepszy moment na rozstanie.

Na początku prezesury powiedziałem, że każdemu trzeba dać szansę. Przyglądałem się z każdej strony nie tylko dyrektorowi Jóźwiakowi, ale wszystkim pracownikom. Wcześniej prezes Kruszewski był odpowiedzialny za działkę sportową i to on miał codzienny kontakt z dyrektorem Jóźwiakiem. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby podziękować dyrektorowi od razu, pierwszego dnia, bo nie znałem całokształtu pracy. Czas od lipca do listopada był odpowiednim okresem, by wyrobić sobie zdanie. Zwłaszcza patrząc na naszą sytuację – za chwilę mamy ważne, zimowe okienko, gdzie margines błędu jest bardzo mały. W zasadzie go nie ma. Nie możemy się pomylić, bo za chwilę możemy obudzić się w miejscu, w którym nie chcielibyśmy być.

Reklama
Będzie sporo sprzątania po Marku Jóźwiaku? Obecnie na kontraktach jest 36 zawodników. Ogromna liczba.

Gdy będziemy chcieli zrobić ruch przychodzący, ktoś będzie musiał odejść. Nie będziemy jeszcze bardziej rozbudowywać kadry. Jest ona zbyt liczna. Będziemy musieli pożegnać się z kilkoma zawodnikami. To nie będą łatwe rozmowy, bo każdy ma kontrakt, więc trzeba się będzie dogadać. Zobaczymy, kogo uda się wytransferować, z kim uda się rozwiązać umowy. Musimy mieć też perspektywę na ściągnięcie piłkarzy. Jest selekcjonowana wstępna lista zawodników, ale na początek musimy troszkę tę kadrę odchudzić i od tego zaczniemy.

Wspomniał pan, że jednym z głównych czynników zwolnienia były różne sytuacje wewnętrzne. Nie chcę o nie dopytywać, ale jak pan ocenia same transfery, czyli to, z czego najmocniej jest rozliczany dyrektor sportowy?

Każdy wie, że po ostatnim sezonie musieliśmy troszkę przewietrzyć szatnię. To zostało zrealizowane. Drugą rzeczą, niezwykle ważną po ostatnich latach – mieliśmy jednego lidera, Dominika Furmana, którego musieliśmy jakoś zastąpić. Czy to się udało?

Marek Jóźwiak twierdzi, że Filip Lesniak jest lepszym piłkarzem.

Na pewno ma zupełnie inne atuty. Dominik Furman miał liczby, których w tym momencie żaden z zawodników nie posiada. Trzeba to sobie głośno powiedzieć – w tej chwili nie ma konkretnego lidera, na którego można stawiać z zamkniętymi oczami z poczuciem, że każdy będzie się go obawiał. Wszystko rozbiło się na kilku zawodników. Musimy się zastanowić, czy nie lepiej było zamiast na trzech piłkarzy, postawić na jednego, konkretnego. Pytanie, czy to nie był błąd. Analizy jest bardzo dużo. Na pewno musimy też z tego ostatniego okienka wyciągnąć wnioski, żeby takie sytuacje w przyszłości się nie powtarzały.

Często słychać argument, że Wisła ma swoje problemy i nie stać jej na piłkarzy będących gwarancją jakości, dlatego trzeba ściągać tańszego Sheridana, który może się odbuduje. I tak się płaci Sheridanowi do odbudowy, Tuszyńskiemu do odbudowy i teraz jeszcze Cabrerze, też do odbudowy. Jeśli to zliczyć w jeden kontrakt, wychodzi pensja dla zawodnika będącego gwarancją.

Pierwsza rzecz – Wisły Płock nie stać na to, żeby zapłacić za napastnika milion złotych, pół miliona euro i tak dalej. Ale jak pan wspomniał – jest trzech zawodników na kontrakcie, którzy też mało nie zarabiają, Sheridan za frytki nie przyszedł. Stać nas na to, by ściągnąć takiego zawodnika. Problemem może być sytuacja na rynku, bo niekoniecznie zawodnik, który daje jakość, jest aktualnie wolny. Trzeba się zastanowić, czy nie lepiej może odłożyć i zrobić transfer gotówkowy niż szukać zawodników z kartą na ręku. Coś przecież spowodowało, że zawodnik nie ma klubu. Jeśli chodzi o Sheridana – potrzebowaliśmy napastnika, on akurat był wolny na rynku, niekoniecznie inni dostępni zawodnicy byli lepsi.

To z drugiej strony problem każdego klubu, bo większość transferów do Ekstraklasy odbywa się bezgotówkowo.

Ważny jest jeszcze jeden aspekt. Może to brzydko zabrzmi, ale do tej pory łataliśmy dziury, bo sytuacja tego wymagała. Widzimy w październiku, że mamy problem z napastnikiem? Na gwałt szukamy kolejnego. Nie było zaplanowanego działania: w tym okienku znajdujemy napastnika, w kolejnym skrzydłowego i tak dalej. Musimy to zmienić. Zbudować trzon zespołu, którego elementy będą wymieniane. Ale takie, do których mamy przekonanie na sto procent, żeby znów nie było zaskoczenia, że ktoś się nie sprawdził. Planowanie długofalowe, a nie łatanie dziur. Gdy zawodnik wie, że piłkarz na daną pozycję jest dla nas priorytetem, inaczej z nami rozmawia. Wymagania się zwiększają.

Jak odniesie się pan do słów Marka Jóźwiaka, który sugerował w rozmowie nami, że ujął się za Radosławem Sobolewskim, któremu chciano dać ultimatum?

Uważam, że w dniu rozstania Marek Jóźwiak nie powinien się wypowiadać. Emocje były duże po obu stronach. Te wypowiedzi były bardzo niefortunne, emocjonalne i niepotrzebne – i dla niego, i dla klubu.

Reklama

Powiem szczerze – nie wiem, co Marek Jóźwiak miał na myśli. Gdyby trener Sobolewski miał odejść z pracy, to odszedłby razem z nim. Nie było w naszych rozmowach tematu „jutro zwalniamy Sobola”, po którym dyrektor miałby powiedzieć „nie, jeszcze dajemy szansę”. Rozmawialiśmy oczywiście o tym, co możemy poprawić, by powalczyć o lepsze wyniki. To normalne przy obecnej sytuacji. Ale też widzimy, jak obecny sztab szkoleniowy pracuje. Treningi i przygotowanie zespołu jest na wysokim poziomie. Trzeba spróbować pomoc trenerowi Sobolewskiemu, by mógł z tego małego kryzysu wyjść. Oczywiście covidowe sytuacje też maja wpływ na naszą formę. Nie chcę się odnosić do tej wypowiedzi, bo jej nie rozumiem. Jak mówiłem – to nie była decyzja spowodowana ostatnimi wynikami, a całokształtem naszej pracy.

Choć też chcę zaznaczyć jedno – nie można mówić, że cały efekt pracy Jóźwiaka był zły. Dużo rzeczy udało się zrobić dobrze. Na przykład to, jak dyrektor Jóźwiak zaangażował się w tematy covidowe, komisję medyczną. Czegoś jednak zabrakło, może w takim kontakcie międzyludzkim. Sam pan redaktor wie, jak to czasem było i sądzę, że ten wywiad u was też pewne rzeczy niektórym pokazał. A mi też dał do myślenia, że – nie chcę, by to źle zabrzmiało – na dłuższą metę ta współpraca mogła nie układać się tak, jakbym sobie tego życzył.

Jak zmieniła się atmosfera w klubie po zwolnieniu Jóźwiaka? Wyleciało przez okno trochę gęstego powietrza?

Ta sytuacja była dosyć napięta, ale wpływ na atmosferę mają także wyniki. Dobrze, że graliśmy od razu w środę, bo dzięki temu nikt nie rozmyślał, co teraz będzie. Paweł Magdoń też nie ma łatwej sytuacji, bo wchodzi z marszu i musi zbudować sobie zaufanie szatni, trenera i tak dalej. Ale na pewno atmosfera troszkę się rozluźniła, tak powiem.

Jakby pan określił stopień temperatury krzesła Radosława Sobolewskiego – ono jest chłodne, gorące, bardzo gorące?

Bardzo gorące nie. Jak powiedziałem – nadal mam zaufanie do trenera Sobolewskiego i chciałbym, żeby mu się udało i żeby pracował jak najdłużej. Na pewno nie można powiedzieć, że jest wszystko super i tak to miało wyglądać. Każdy przed sezonem wyobrażał sobie, że będzie inaczej. Jakaś lampka zaczyna powoli migać. Ale też trzeba brać pod uwagę wszystkie okoliczności, które miały miejsce przez sezonem. Nie ma co tłumaczyć się koronawirusem, bo każdy ma takie sytuacje, ale to na pewno też miało na nas jakiś wpływ. Osobiście chciałbym, żeby nasza współpraca była jak najdłuższa, bo cenię trenera Sobolewskiego jako osobę i zaangażowanie w to, co robi.

A jak pan odebrał wypowiedź trenera Sobolewskiego przed meczem z Cracovią? Człowiek, który raczej unika mediów, nagle zaczyna usprawiedliwiać pandemią gorszą formę drużyny. Nie odmawiam racji, ale sam moment był dziwny. Niektórzy odebrali to jako sygnał, że jego pozycja w klubie jest zagrożona.

Cieszę się, że trener Sobolewski się otworzył i powiedział trochę więcej. To w nim siedziało i w końcu to z siebie wydobył. Choć szkoda, że może nie powiedział tego wcześniej. Trener musi też bardziej otworzyć się w przyszłości. Czy tą wypowiedzią się bronił? Ciężko mi o tym powiedzieć. Wielokrotnie rozmawialiśmy i zdawaliśmy sobie sprawę, że ta sytuacja ma trochę wpływu na formę zawodników i sposób przygotowania zespołu. Na początku sezonu uciekło trochę przygotowań, w ostatnich tygodniach też. Dla trenera nie jest to łatwa sytuacja.

Mam wrażenie, że Wisła Płock stała się najmniej ekscytującą drużyną w lidze. Mizerny styl gry, słabe wyniki, nieszczególnie bogata historia, brak dużej bazy kibicowskiej, wciąż brak stadionu. Ciężko znaleźć powody, dla których ktoś spoza Płocka miałby się przejmować losami klubu.

Może tak to z zewnątrz wyglądać, ale trzeba szanować to, gdzie jesteśmy. Nie każdy – nawet z większych miast – może cieszyć się Ekstraklasą. To ważny punkt w naszym rozwoju. Łatwiej jest budować charakter klubu i przywiązanie do niego, gdy gramy w najwyższej lidze, niż gdy tułamy się po zapleczu. Mamy na pewno powód do dumy jako płocczanie. Na niektórych meczach było widać, że Wisła tych kibiców ma, lecz atrakcyjnego futbolu nie gramy i musimy to zmienić, jeśli chcemy w przyszłości przyciągnąć ludzi na stadion. To na pewno pomoże jeszcze bardziej utożsamiać się z Wisłą. W tym momencie Wisłą interesują się ludzie związani z klubem, kibice z Płocka, ale zdaję sobie sprawę, że ciężko zbudować zainteresowanie klubem, gdy gra nie wygląda najlepiej.

W którą stronę tak właściwie zmierza Wisła?

Wisła musi przede wszystkim zbudować się jako szeroko pojęty klub. Po spadku do drugiej ligi udało się odbudować pierwszy zespół, awansować do Ekstraklasy, jesteśmy w niej piąty sezon. Nie poszło za tym jednak coś więcej. Nie możemy bazować wyłącznie na pierwszym zespole, a patrzeć na klub jako całość. To ostatni moment, żeby to zrobić. Szczególnie, że za chwilę będziemy grali na pięknym, nowym obiekcie.

Mam na myśli zbudowanie struktur całego klubu. Chcemy, by Wisła miała swój charakter i była dobrze postrzegana, bo w ostatnich latach niekoniecznie mówiło się o nas dobrze. Chciałbym, aby ten klub był stabilny. By nie było tak, że co pół roku coś się dzieje – zmiany szkoleniowców, w zarządzie i tak dalej. A przy tym bardziej postawić na płocką młodzież, z której Wisła kiedyś słynęła. To od nas wychodzili tacy zawodnicy jak Sławek Peszko czy Adrian Mierzejewski. Trzeba wrócić do tej tradycji, ale na to potrzeba jest kilku lat. Wisła zmierza teraz ku normalności.

Jaki jest archetyp charakteru Wisły Płock, do którego chce pan dążyć?

Chcę, by wszyscy zawodnicy reprezentujący barwy Wisły mieli ją w sercu, walczyli za klub tak, jakby to był ich klub. Mecz można wygrać bądź przegrać, ale chcemy, by zespół miał charakter. Żeby na boisku widać było walkę, emocje, żeby zespół dało się oglądać i niezależnie od wyniku mówiło się o nas, że dobrze graliśmy.

Wspomniał pan o strukturach, które trzeba zbudować. Wchodząc w detale – co w tym kierunku się dzieje?

W Wiśle jest stowarzyszenie, w którym trenuje czterystu dzieciaków. Drugi zespół gra w tym momencie w IV lidze. To baza, na której możemy zbudować struktury. Moją pierwszą decyzją w tym kierunku było zatrudnienie na stanowisku trenera drugiego zespołu Marka Brzozowskiego, który przez wiele lat uczył się pracy i wizji futbolu w Escoli Varsovia, a potem osiągał dobre wyniki w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki i miał tam dobre wyniki. Mieszka 15 kilometrów od Płocka, więc można powiedzieć, że jest związany z naszym miastem. Trener Brzozowski został zatrudniony, by drugi zespół awansował do III ligi. To niezwykle istotne w rozwoju klubu – łatwiej pozyskać uzdolnionych zawodników do III ligi, żeby się ogrywali z perspektywą gry w Ekstraklasie, niż do IV ligi. Wizerunkowo i sportowo to potrzebne jako zaplecze klubu.

Kolejny etap to cała akademia. Po kilku tygodniach pracy Marka Brzozowskiego w drugim zespole zobaczyłem, że to osoba z pasją, która ma bardzo fajne podejście do młodzieży. Postanowiliśmy, że zostanie także dyrektorem akademii i stworzy od nowa struktury szkolenia w Wiśle. Na pierwszym spotkaniu napisaliśmy sobie kilkadziesiąt punktów, które chcemy zrealizować w niedalekiej przyszłości. Podzieliliśmy sobie to na etapy. Nie mogliśmy rozgrzebać wszystkich tematów na raz, więc zrobiliśmy listę, sześciu-siedmiu najważniejszych punktów, które musimy zmienić od razu. Krok po kroku będziemy wdrażać ten plan poprawy szkolenia. Nawet w zeszłym tygodniu mieliśmy spotkanie, dyrektor Brzozowski przyniósł raport, co zostało już zrealizowane. Jedną z rzeczy, którą bardzo chcieliśmy zrobić, było zgłoszenie się do certyfikacji szkółek. Na pierwszym etapie zostaliśmy ocenieni przez PZPN na złoty certyfikat, więc to pokazuje, że w Wiśle nie ma tragedii. Brakuje postawienia kropki nad i. Chcielibyśmy mieć w perspektywie dwóch lat dwa zespoły w CLJ, bo to też jest niezwykle ważne, by klub z Ekstraklasy miał zaplecze młodzieży grające z najlepszymi w Polsce. Ale tego nie zbudujemy w ciągu pół roku, a z jakąś perspektywą.

Kolejna rzecz to Emil Kot, który pomoże nam w wyszukaniu uzdolnionej młodzieży z roczników 2005 w górę. To najlepszy wiek na pozyskanie zawodnika. Kończy wówczas ósmą klasę, już jakąś drogę przebył, łatwiej go ściągnąć do liceum. Sieć skautingowa kulała. Odzew na nasz projekt jest naprawdę duży (mowa o akcji „Zostań skautem Wisły Płock!” – każdy pasjonat piłki może zgłosić się na skautingowy staż w klubie – red). Emil to kolejna osoba zafiksowana na futbol i działanie. Chciałbym opierać budowanie struktur też na takich ludziach, które żyją piłką 24 godziny na dobę i będą chciały się wykazać, bo dla nich to ogromna szansa pokazania się. To kolejne elementy, które idą do przodu i na pewno spowodują to, że będziemy do wszystkich z tych rzeczy podchodzić bardziej profesjonalnie niż do tej pory.

W przyszłości chciałbym budować Wisłę na osobach związanych z klubem. Tego nam troszkę brakuje w całych strukturach. Paweł Magdoń też taką osobą jest. Staramy się nakreślać ludziom, którzy pracują w Wiśle czy samym zawodnikom, że warto jest pomyśleć o przyszłości. Piłkarz to jedno, ale w przyszłości można robić inne rzeczy – być fizjoterapeutą, trenerem bramkarzy. Funkcji w klubie może być mnóstwo, tylko trzeba chcieć się rozwijać i myśleć też o tym w przyszłości. Ostatnio jeden z zawodników drugiego zespołu został wysłany na kurs trenerski, bo chcemy, żeby został trenerem bramkarzy w Wiśle. Takie małe rzeczy mają przynieść efekty i sprawić, by klub był budowany na ludziach związanych z Wisłą.

Skauting faktycznie kulał. Jak docelowo ma wyglądać ten dział?

Chcemy zbudować ludzi, którzy na początek będą to traktować bardziej jako hobby. Chcemy zweryfikować, jak oceniają zawodników. Mamy stworzony szablon oceny zawodnika. Będzie odbywało się to regionalnie – osoby, które zgłosiły się z Płocka i okolic, będą jeździły na pobliskie mecze i tak dalej. Nasz cel to siatka skautingowa w całym kraju. Osoby, które się zgłoszą, zostaną oczywiście przeszkolone przez Emila, na co mają zwracać uwagę, jak wypełniać formularz. W styczniu planujemy spotkać z nimi w Płocku, przeprowadzić szkolenie, wyselekcjonować grupę osób, która będzie pracowała z Wisłą Płock w przyszłości na innych warunkach. Emil ma już zbudowaną sieć osób, z którymi pracował wcześniej – i oni też będą z nami działać. Zgłaszają się osoby, które już były skautami, mają w tym doświadczenie, ale te wszystkie osoby muszą być też sprawdzone, zweryfikowane. Chcemy skupić się na tym, żeby wychować swoich skautów.

Jak liczna jest ta grupa, z którą już współpracuje Emil Kot?

W tej chwili, razem z Emilem, jest to około 10 osób. To już fajna baza. Docelowo fajnie byłoby mieć w każdym województwie po kilka osób, ale to plan długofalowy. Chcemy mieć bazę danych zawodników z różnych regionów i roczników, by wiedzieć, komu warto przyjrzeć się głębiej. To dłuższy proces. Nie możemy sobie pozwolić na to, że ktoś nam wyśle zawodnika, powie, że jest super i od razu go bierzemy. Przyszłościowo chcemy tych zawodników obejrzeć kilka razy. Najpierw wyselekcjonowani skauci, potem dyrektor sportowy. Fajne jest to, że Emil ma dość liczną bazę zawodników już w tej chwili. Niektórzy już teraz przyjeżdżają na testy do drugiego zespołu. Na tę chwilę bazujemy na zawodnikach, których Emil już widział, ale chcemy tę bazę danych rozszerzać.

Zatrudnił pan na stanowisku dyrektora sportowego Pawła Magdonia, nową twarz. Co za nim przemawiało poza tym, że jest związany z Wisłą Płock i kojarzy się z jej największymi sukcesami?

Napisaliście kiedyś artykuł o tym, że w Polsce praktycznie nie ma rynku dyrektorów sportowych. Nie ma kształcenia w tym kierunku. Niektóre kluby ich zatrudniają, inne nie. Trzeba takie postaci kreować. Co przemawiało za Pawłem Magdoniem? Znamy się od kilku lat, wielokrotnie rozmawialiśmy na temat Wisły i wiem, że mogę mu w stu procentach zaufać, że nie oszuka mnie i klubu, bo ma Wisłę w serduchu. Dostaje szansę. Tak jak Marek Brzozowski czy Emil Kot. Realia w Ekstraklasie i trzecioligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki są zupełnie inne, ale praca, którą tam wykonywał nie mając dużych możliwości, była oceniana bardzo pozytywnie. Paweł zajmował się tam też wieloma sprawami organizacyjnymi. Cały czas był po karierze związany z piłką, obecny w środowisku.

Przedstawił mi wizję, jakby on widział Wisłę za kilka miesięcy, kilka lat. I to było to, do czego ja też dążę. Przypomniał nawet, z czego słynęła Wisła, gdy on tutaj był -z wychowanków, charakteru. Musimy oprzeć Wisłę na zawodnikach, którzy chcą tutaj być i oddadzą serducho, takich jak Jacek Góralski czy Damian Szymański. Nasze wizje są zbieżne. Rozmawialiśmy też o budowie zespołu w dłuższej perspektywie, a nie z okienka na okienko. Mimo że Paweł został zaskoczony telefonem, był przygotowany na rozmowę, przyszedł z konkretnymi wnioskami, zawodnikami, którymi warto się zainteresować. Kolejna rzecz – jak mówiłem, chciałbym budować klub na osobach związanych z Wisłą. To ważne, by takie osoby pokazywały, że życie po karierze jest możliwe. Już nie w koszulce, a w marynarce dyrektora.

Będzie od początku rozliczany jak każdy pracownik czy dostanie czas, żeby nauczyć się zawodu?

Nie ukrywajmy – to nie jest tak, że Paweł już wszystko wie i będzie odpowiedzialny za wszystko. Musi się wdrożyć w kilka tematów i na pewno dostanie na to chwilę. Ale ta chwila nie będzie trwała wiecznie. Od kilku dni Paweł intensywnie rozmawia ze sztabem, zawodnikami, pracownikami klubu. Widać, że jest w stu procentach zaangażowany. Na koniec każdego dnia robimy sobie podsumowanie, co zostało zrobione i jaki jest plan na jutro. Też ja muszę pomóc Pawłowi się wdrożyć, by ta praca szła do przodu. Teraz jest czas adaptacji, za chwilę przyjdzie rozliczenie.

Co oznaczałby dla Wisły spadek z ligi? Katastrofę? Czy struktura jest na tyle stabilna, że udałoby się to bezboleśnie przeżyć?

Do głowy nam nie przychodzi, by taka sytuacja miała miejsce. Na pewno byłoby ciężko. Łatwiej się utrzymać w Ekstraklasie niż do niej z powrotem awansować. Finanse klubu są stabilne, ale też dzięki Ekstraklasie i pieniędzy z praw telewizyjnych. Jakby wyglądało to po spadku – pytanie, jakby się odniósł do tego właściciel oraz obecni sponsorzy, przede wszystkim ten strategiczny, PKN Orlen. Na pewno sytuacja nie jest taka, że spadając mamy wszystko tak poukładane, że możemy sobie pozwolić budżetowo na taką kadrę jak w tym momencie. Trzeba byłoby odbyć długą rozmowę z właścicielem, co dalej. Niestety.

Pan osobiście zgadzał się z odwołaniem prezesa Kruszewskiego?

To była decyzja Rady Nadzorczej i właściciela. Na spotkaniu z Radą powiedziałem swoje zdanie, ale nie mogłem mówić „tak czy nie”. Z prezesem Kruszewskim współpracowałem wiele lat, wdrażał mnie w pewne rzeczy. bardzo mocno go szanuję. To, w którym kierunku poszła Wisła Płock, to przede wszystkim jego zasługa. Trzeba to doceniać, ale również trzeba iść do przodu. Takie były decyzje i nie można ich rozpamiętywać. Nikt w piłce nie przyspawa nas do stanowiska i nie obieca, że będziemy na nim przez całe życie.

Pan – podobnie jak Jacek Kruszewski – też jest klubowym wychowankiem. Pracuje pan w Wiśle już dziewięć lat, jak wyglądała pana pierwsza funkcja?

Byłem referentem do spraw marketingu. Pojawiło się ogłoszenie na stronie Wisły, złożyłem CV i odbyłem rozmowę z ówczesnym kierownikiem działu. Pierwsze miesiące pracy to latanie z aparatem, obsługa strony internetowej, robienie folderów promocyjnych, plakatów, stanie za kamerą, nagrywanie meczów. Mrówcza praca, praktycznie od 8 do 20, więc już od początku byłem rzucony na głęboką wodę. Dział marketingu nie był wtedy liczny, a pomysłów było bardzo dużo. Chcieliśmy iść za trendami i rozwijać klub, jeszcze pierwszoligowy, więc możliwości nie było dużo. Z roku na rok doświadczenia przybywało i dostawałem coraz bardziej odpowiedzialne zadania i awanse. W późniejszym etapie pozyskiwałem sponsorów. Budowałem dział marketingu od podstaw, w pewnym momencie zostałem w nim sam. To, co udało się zbudować przez lata, jest już na fajnym poziomie. Przeszedłem drogę od kierownika marketingu, przez dyrektora marketingu, wiceprezesa, aż do teraz.

Ta praca to też spełnienie marzeń kibicowskich?

Zaczynałem od gry w juniorach Wisły Płock. Niestety, poważna kontuzja spowodowała to, że nie mogłem kontynuować przygody z piłką. ale to były bardzo młode lata. Potem – jak każdy kibic w Płocku – obejrzałem praktycznie wszystkie mecze na własnym obiekcie. Były przeżyte spadki, awanse, Puchar Polski. Marzeniem wielu osób za dzieciaka było to, by pracować w Wiśle Płock, ale nie sądziłem, że losy potoczą się w tym kierunku.

Podobno jest pan pracoholikiem, to prawda?

Można tak powiedzieć. Wczoraj wróciłem do domu o 22. Spraw jest cały czas bardzo dużo. Jestem w zarządzie sam, więc nie jest łatwo pogodzić, bo zajmuję się nie tylko pierwszym zespołem, ale też marketingiem, pionem gospodarczym, księgowością, spotkaniami z potencjalnymi sponsorami. Pracy jest dużo. Trzeba to sobie poukładać. Nie można przyjść o 8 i wyjść o 16, jeśli ten klub ma iść do przodu. Poświęcam na Wisłę bardzo dużą część swojego życia.

Jak pan zamyka oczy i wyobraża sobie Wisłę za trzy lata, co pan widzi?

Widzę pierwszy zespół na pięknym obiekcie, który przyciąga na trybuny po 15 tysięcy osób, walczy w efektownym stylu o wysokie miejsca w lidze, o jego sile powoli stanowi młodzież, na której klub w przyszłości będzie mógł zarobić.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK i Sebastian Wiciński / Wisła Płock

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Szymon Piórek
0
W Niemczech chwalą Grabarę. „Ma duży wpływ na kolegów”

Cały na biało

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

12 komentarzy

Loading...