Reklama

PRASA. Grosicki: Nie narzekam, nie gadam za czyimiś plecami

redakcja

Autor:redakcja

03 grudnia 2020, 09:02 • 8 min czytania 8 komentarzy

Czwartkowa prasa nie rzuca nas na kolana. Jest rozmowa z Michałem Żewłakowem o Tomaszu Frankowskim, Erik Janża opowiada o koronawirusie, Krzysztof Brede traci cierpliwość do swoich zawodników, a Kamil Grosicki nie narzeka i robi swoje. 

PRASA. Grosicki: Nie narzekam, nie gadam za czyimiś plecami

PRZEGLĄD SPORTOWY

By zachować jakiekolwiek szanse na awans, Lech Poznań musi w Lizbonie pokonać Benfikę.

Oczywiście nawet wtedy dwie wygrane Lecha byłyby wartościowe, zresztą remisy (co zdaje się bardziej realne) również. Po pierwsze, oznaczałyby punkty do krajowego i klubowego rankingu UEFA. Postęp w pierwszym z wymienionych zestawień jest w interesie całego naszego futbolu. Polska zajmuje w nim 30. pozycję i remisu brakuje Kolejorzowi, by awansowała o jedną pozycję i wyprzedziła Białoruś (już bez przedstawiciela w pucharach). Dzięki temu dwie polskie drużyny w sezonie 2022/23 zaczynałyby udział w Europa Conference League od II rundy, a jedna od I. Natomiast zwycięstwo lub dwa remisy oznaczałyby przesunięcie na 28. pozycję i zepchnięcie niżej Kazachstanu (także bez ekipy w pucharach). To zagwarantowałoby start trzem naszym zespołom od II rundy. Natomiast po drugie, wygrane lub remisy wiążą się z zastrzykiem finansowym. Zwycięstwo w fazie grupowej Ligi Europy nagradza się 570 tysiącami euro, a remis 190 tysięcy. Jest o co grać.

Reklama

Rozmowa z Michałem Żewłakowem o książce Tomasza Frankowskiego. Trochę wspominek.

PIOTR WOŁOSIK: – W książce „Franek. Prawdziwa historia Łowcy Bramek” pański kolega z dawnej reprezentacji Polski kilka razy wspomina o panu. Wasze drogi na piłkarskim szlaku przecięły się we wczesnej młodości.

MICHAŁ ŻEWŁAKOW (były obrońca i kapitan kadry): Oczywiście, że pamiętam „Franka” z tamtych czasów. Warszawskie drużyny, w których występowałem, rywalizowały z Jagiellonią w makroregionalnej lidze juniorów. Nie są to miłe wspomnienia. W podbiałostockim Wasilkowie dostaliśmy kiedyś 0:9, a „Franek” zdobył pięć bramek. Bardzo długo wypierałem to z głowy, ale do dziś się nie udało. Jacek Chańko, Daniel Bogusz, Marek Citko, Mariusz Piekarski – to była świetna ekipa prowadzona przez trenera Ryszarda Karalusa. Jestem o dwa lata młodszy od Tomka Frankowskiego i jego kolegów, więc częściej rywalizowałem z Jagiellonią z Radkiem Sobolewskim w składzie. Kiedy drużyna „Franka” tak nas lała, przestałem lubić Białystok. Dziś, mimo tamtych traum, na Podlasie spoglądam z sympatią i lubię je. Pamiętam też chwile triumfu, gdy moja Polonia Warszawa ograła Jagiellonię w finale makroregionu i dotarła do finału mistrzostw Polski. Już w swoim roczniku, 1976, wygraliśmy makroregion i pokonaliśmy też Jagiellonię 1:0 po moim golu.

Na okładce książki znalazło się wasze zdjęcie po golu „Franka” wbitym Anglikom na Old Trafford w meczu kwalifikacji do mistrzostw świata 2006. Ostatecznie bohater eliminacji nie został zabrany przez trenera Pawła Janasa na turniej finałowy do Niemiec. Jego brak w kadrze był szokiem dla futbolowej Polski. Dla pana także?

Każdy był zszokowany. Przyznam, że będąc wówczas w Atenach nawet nie oglądałem transmisji z ogłoszenia powołań. Szukałem mieszkania, bo akurat podpisałem kontrakt z Olympiakosem. Według mnie jedyną kwestią było, który piłkarz zostanie powołany na miejsce 22, 23 w ekipie wyjeżdżającej na mundial. W jakiejś sprawie zadzwonił do mnie Marek Saganowski. Mówię mu, że za chwilę spotkamy się na zgrupowaniu. – Na jakim zgrupowaniu? – pyta. – No, przed mistrzostwami świata – wyjaśniam. Marek walczył o wyjazd, strzelił sporo goli w Vitorii Guimaraes. – Nie, no ja nie jadę. Nie jadą też „Franek”, Dudek, Rząsa i Kłos… Po takiej informacji zacząłem interesować się powołaniami. Fakt, to był szok.

SPORT

Trener Podbeskidzia Bielsko-Biała Krzysztof Brede nie usprawiedliwiał swoich piłkarzy po porażce w Pucharze Polski. Przeciwnie, miał dla nich sporo gorzkich słów.

Reklama

– Cała praca biegowa, techniczna i taktyczna idzie na marne, bo każdy patrzy na wynik. Mocno pracujemy, wymieniamy podania, konstruujemy ładne akcje. A za chwilę popełniamy taki błąd, że aż ręce opadają. Człowiek jest zły. Trzeba z tym zrobić porządek. Na pewno czekają nas rozmowy indywidualne z zawodnikami. Ileż można mówić, że znowu komuś przytrafiła się strata, a błędy się zdarzają? – zapytał retorycznie trener Brede, a następnie jeszcze bardziej napełnił bojaźnią swoich piłkarzy.

– Jeżeli ktoś nie da rady podejmować odpowiednich decyzji, czasami prostych, dla dobra zespołu, to nie możemy z takimi ludźmi funkcjonować. Nie możemy być pobłażliwi. Musimy takich zawodników wymieniać i szukać innych rozwiązań w obrębie tych piłkarzy, których mamy. Grać będą ci, którzy najlepiej rozumieją to, że zależy nam na zwycięstwie. Na tym, żeby nie tracić goli i grać skutecznie w ofensywie – jasno zaznaczył trener Podbeskidzia, choć do nikogo nie odniósł się po nazwisku. Niemniej jednak widać było, że jest zdenerwowany. – Złość jest straszna. Wielokrotnie mogę kogoś usprawiedliwiać i przymykać oko. Ale nie chcę tego więcej tłumaczyć. Można byłoby rozgrzeszyć zawodników, gdyby gole dla rywala padały po pięknych składnych akcjach. Trzeba zmienić to, co jest złe i frustruje nas wszystkich – zakończył szkoleniowiec ekipy spod Klimczoka.

Koronawirus dał się we znaki obrońcy Górnika Zabrze, Erikowi Janży.

Jak się pan czuje po zakażeniu?

– Teraz wszystko jest już w porządku. Najgorzej było na początku, kiedy zostałem zdiagnozowany pozytywnie. Miałem temperaturę, bolały plecy. Przez to leżenie w łóżku straciłem wiele energii. Kiedy potem nastąpił powrót do treningów, czułem się jakbym stracił swoje mięśnie, nie było siły. To było naprawdę kiepskie uczucie. Sporo kosztowało mnie dojście do siebie. Na szczęście po dwóch, trzech tygodniach wszystko wraca do normy, jak było to wcześniej.

Najgorszy był początek?

– Tak, zdecydowanie. Trzy czy cztery pierwsze dni były koszmarne. Nie mogłem nawet normalnie do toalety pójść. Leżałem w łóżku. Potem zaczęło się poprawiać. Kiedy czułem się już lepiej, zacząłem trenować w domu. Ale dalej było ciężko, bo czułem się osłabiony i szybko się męczyłem. Ciężki czas… Dojście do formy, do dobrej dyspozycji w takiej sytuacji trochę zabiera. Pierwszy mecz po mojej przerwie przypadł na Piasta. Przed spotkaniem powiedziałem trenerowi, że nie czuję się dobrze, nie byłem w stanie zagrać od początku. Myślę, że wspólnie podjęliśmy właściwą decyzję, żeby powoli, małymi krokami wchodzić do gry. Tak było rozsądnie, a teraz jest już dobrze.

Choć oba kluby zdążyły już opublikować wyjściowe jedenastki, ostatecznie nie doszedł do skutku wczorajszy mecz Odry z Bruk-Betem. Wrócił temat braku podgrzewanej murawy przy Oleskiej.

– Przez ostatnie trzy dni w Opolu były bardzo duże przymrozki: nie tylko w nocy, gdy temperatura spadała nawet do minus siedmiu stopni, ale też za dnia – opowiada Tomasz Lisiński, prezes Odry.

– W jednej trzeciej boiska – tej najbliżej zadaszonej trybuny – było po prostu niebezpiecznie. Powodem przełożenia meczu nie był zły stan murawy. Ona tej jesieni jeszcze nie była tak dobra, jak teraz, ale po prostu została przymrożona. Po konsultacji z kapitanami drużyn, sędziami, delegatem daliśmy sobie szansę, by spróbować zagrać. Chcieliśmy rozbić ten lód, używając do tego ciągnika czy mechanicznych grabi, ale te prace nie przyniosły takich efektów, by być spokojnym o bezpieczeństwo zawodników. Do ostatniej chwili wahaliśmy się, ale górę wziął zdrowy rozsądek. Kapitanowie stwierdzili, że w obawie o zdrowie nie powinniśmy grać i jeśli mamy możliwość znalezienia nowego terminu, to trzeba z niej skorzystać, a nie ryzykować – dodaje szef klubu z Opola.

Decyzja o odwołaniu meczu zapadła pół godziny po planowej porze jego rozpoczęcia. Drużyny wstępnie ustaliły, że zaległości odrobią w przyszłą środę o tej samej godzinie. – Taki jest pomysł, wszystko konsultujemy z Departamentem Rozgrywek Krajowych PZPN. Sądzę, że do piątku oficjalnie to ustalimy – informuje prezes Lisiński.

Rozmowa ze Stefanem Mleczką, znanym śląskim działaczem piłkarskim i ojcem bramkarza Widzewa – Miłosza.

Które z występów syna pamięta pan najbardziej?

– Podobno, bo tego meczu nie widziałem, ale dużo się o nim nasłuchałem, bardzo dobrze wypadł w towarzyskim meczu z Francją w reprezentacji U-18. Polska z Tymoteuszem Puchaczem, Jakubem Moderem czy Sebastianem Szymańskim wygrała to spotkanie 2:0. Widziałem natomiast jak w meczu z Japonią, tuż przed ubiegłorocznymi mistrzostwami świata U-20, na stadionie Widzewa radzi sobie w spotkaniu wygranym 4:1, a w pomeczowym konkursie rzutów karnych obronił dwie „jedenastki”.

Czy to zadecydowało o tym, że Miłosz trafił do Widzewa?

– Wtedy był bramkarzem Puszczy Niepołomice, w której w sezonie 2018/19 rozegrał 32 spotkania I-ligowe i zaliczył 3 występy w Pucharze Polski. Po tym sezonie wrócił z wypożyczenia do Lecha i był bramkarzem rezerwowym, zaliczając w lipcu debiut w ekstraklasie, w wygranym 3:2 meczu z Lechią Gdańsk. Przed nowymi rozgrywkami otrzymał propozycję z Widzewa, o którym mówi się, że jest klubem, któremu się nie odmawia. Rozmawialiśmy o tej ofercie, bo codziennie ze sobą rozmawiamy i gdy pyta o moje zdanie, to mu podpowiadam. O Widzewie mogłem powiedzieć to, co najlepsze, bo pamiętam jego wielkie europejskie mecze i znam osobiście Józefa Młynarczyka czy Marka Koniarka. Decyzję Miłosz podjął jednak sam i cieszę się, że wywalczył pozycję pierwszego bramkarza.

SUPER EXPRESS

Rozmowa z Kamilem Grosickim po dwóch golach dla drużyny West Bromwich U-23.

„Super Express”: – Czy trener WBA Slaven Bilić widział twój mecz w zespole U-23 i dwie strzelone bramki?

Kamil Grosicki: – Nie oglądał meczu, ale byli jego asystenci i dyrektor sportowy. Poprosiłem o występ w tym meczu, bo chcę utrzymać formę fizyczną i poczuć rytm grania. A gole cieszą bez względu na to, w jakim meczu je strzelasz.

– Po dobrym występie jesteś bliżej kadry na niedzielny mecz z Crystal Palace?

– Tego nie wiem. Od trenera zależy, czy weźmie mnie do kadry. Ja robię swoje i chcę być gotowy w każdej chwili, by wyjść na boisko. Zależało mi, żeby zagrać w drużynie rezerw, w której też trzeba pokazać pełny profesjonalizm. Chciałem wykonać jak największą liczbę sprintów na boisku i poczuć normalne zmęczenie po meczu. Nie narzekam, nie gadam za czyimiś plecami, tylko ciężko pracuję i czekam na szansę od trenera.

Rozmówka z Alanem Czerwińskim przed meczem Lecha w Lizbonie.

– Szanse na awans w LE są znikome, ale motywacji w meczu z Benfiką chyba nie zabraknie, jeśli gra się o duże pieniądze dla klubu…

– Nawet jeśli gralibyśmy przykładowo o 10 tys., to każdy da z siebie wszystko, żeby móc się sprawdzić na tle rywala z wysokiej europejskiej półki. Nie wiem, jaką kwotę dostaje Lech za zwycięstwo, ale wiadomo, że pieniądze są ważne dla przyszłości klubu.

Fot. Newspix

Najnowsze

1 liga

Jarosław Królewski: Wisłę czeka reforma finansowa w wielu aspektach

Damian Popilowski
1
Jarosław Królewski: Wisłę czeka reforma finansowa w wielu aspektach

Komentarze

8 komentarzy

Loading...