Reklama

Rybus z Łowicza, który nie stał się ligowym dżemem | KOPALNIE TALENTÓW

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

02 grudnia 2020, 15:08 • 10 min czytania 6 komentarzy

Nie będzie chyba specjalnie naciąganą teza, według której Maciej Rybus jest jednym z najbardziej niedocenianych reprezentantów Polski. Gdy widzi się Rybusa w składzie kadry, jego obecność jest przyjmowana raczej z rezerwą. Może gdzieś w okolicach 2008 roku, gdy „straszyliśmy” Żurawskim w Larisie, czy Golańskim ze Steauy, byłoby inaczej, ale dziś w erze Juventusów i Bayernów, lewy obrońca nie robi takiego wrażenia. A chyba niesłusznie, bo Rybus regularnie gra w Lidze Mistrzów i zdobywa tytuły w Rosji. Dotarł bardzo daleko, przechodząc długą drogę. Która zaczęła się w Łowiczu.

Rybus z Łowicza, który nie stał się ligowym dżemem | KOPALNIE TALENTÓW

Trudno powiedzieć, żeby było to specjalnie piłkarskie miasto. Nawet gdy w polskim futbolu jest dużo dżemu ligowego, to Łowicz słynie po prostu z dżemu, a nie z piłkarskich osiągnięć. Tamtejszy Pelikan najwyżej doszedł do drugiej ligi, poza Rybusem kariery nie zaczynało tam specjalnie wielu uznanych ligowców, bo można wskazać Przemysława Płachetę, Roberta Wilka, ale potem trzeba by już mocniej pogłówkować.

Nie pomaga położenie geograficzne. Do Warszawy jest godzinka pociągiem, niedaleko leży Łódź, więc przeprowadzka kusi. Obecnie w Łowiczu mieszka niecałe 30 tysięcy osób.

Ale Rybus – zresztą honorowy obywatel miasta – wybił się i poszedł w świat.

Natomiast nie miał łatwo z kilku powodów. Na przykład dlatego, że dorastał na niezbyt ciekawym osiedlu – Korabce. Dzisiaj to się zmieniło, już tam nie straszy, ale w czasach młodości Rybusa bywało różnie. Sam piłkarz mówi: – To była najgorsza dzielnica Łowicza. Doczekała się miana Pekinu. Towarzystwo było tam niespokojne, że tak powiem. Rzadko zaglądał ktoś z zewnątrz, dzielnica leży na końcu miasta. Kręciło się mnóstwo policji. Kojarzę kolegów czy znajomych stamtąd, których losy się różnie potoczyły. To nie było ciekawe miejsce do życia. Ale teraz jak przyjeżdżam do domu, to wygląda zupełnie inaczej. Zmieniło się na duży plus. Jednak myślę, że piłka mnie uratowała. Czasem zadaje sobie pytanie – co by było, gdybym nie wyjechał z Łowicza? Co bym dzisiaj robił? Pewnie bym się tam zasiedział. Cieszę się, że to potoczyło się tak, a nie inaczej. Szansa, żebym tam został i poszedł w złą stronę, była duża.

Reklama

Henryk Plichta, trener, który wyparzył Rybusa na turnieju halowym: – Mówiło się, że z tej dzielnicy trudno będzie o dobrego sportowca, ale łatwo o dobrego piłkarza. I rzeczywiście, młodzież z Korabki często zasilała Pelikana w różnych kategoriach wiekowych. No i między innymi przyplątał się właśnie Maciek.

Maciek, który nie imponował warunkami fizycznymi.

Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach patrzono na futbol jednak trochę inaczej. Przynajmniej w Polsce. Piłkarz, ba, właściwie kandydat na piłkarza, musiał imponować warunkami fizycznymi. Małych, chudych, nawet jeśli byli dobrzy, często odstrzeliwano. No i podobnie sprawy mogły się mieć z Rybusem.

Zawodnik mówi: – Zwinność, technika: to mi w dużym stopniu pomogło. Ale na początku odbijałem się od starszych zawodników. Pamiętam, że była konsultacja do kadry województwa, udało mi się zagrać w jakimś meczu, ale trener Mroczkowski powiedział mi, że jestem za niski i za drobny. No i tak się ta przygoda z wojewódzką kadrą skończyła.

Plichta: – Mroczkowski, jak z nim czasem rozmawiam, to cały czas się wstydzi, że przeoczył Maćka. Ale trenerzy wówczas bardzo sugerowali się wzrostem. Stawiano na siłową piłkę i uważano, że ktoś mały będzie miał problem.

Krystian Cipiński, kolega Rybusa z Łowicza: – Faktycznie wtedy był trend, żeby stawiać na zawodników, którzy mają odpowiednie warunki fizyczne. Na zawodników wysokich, o mocnej posturze. To było preferowane i wielu piłkarzom odcinało to drogę do kadry wojewódzkiej. Na szczęście teraz ta tendencja jest zupełnie inna.

Reklama
Rybusa długo ignorowała więc polska myśl szkoleniowa na poziomie, nazwijmy to, reprezentacyjnym, ale i kluby wokół Łowicza nie chciały piłkarza u siebie.

Jak wspomnieliśmy – blisko jest do Warszawy, Łodzi, czy Bełchatowa, a pierwszym krokiem po Łowiczu dla Rybusa były Szamotuły. Dość kuriozalne, ale cóż – nie był wysoki, to jak mógł grać w piłkę?

Plichta: – Niejednokrotnie rozmawiałem z trenerami-kolegami, ale brakowało zainteresowania Maćkiem. Znałem ludzi z Bełchatowa, z Łodzi, natomiast Maciek ich kompletnie nie interesował. Potem się z nich śmiałem, że go nie chcieli, a on poszedł do Legii.

Rybus: – Byłem na testach w Amice Wronki. Powiedzieli, że zadzwonią. Do dzisiaj nikt się nie odezwał!

Cipiński: – Bardzo dobrze się stało, że Maciek poszedł do Szamotuł. Mieliśmy wielu wyróżniających się zawodników, którzy szli do SMS-u Łódź i tam ich kariera hamowała.

Czyli tak: niepreferowany fizycznie, z kiepskiej dzielnicy, a jednak się wybił. No, ale samo się nie stało. Oczywiście, zawsze trzeba mieć szczęście i trafiać na odpowiednich ludźmi, natomiast Rybus sam z siebie zrobił dużo, by na początku swojej drogi nie przepaść. Piłka była jego życiem.

Cipiński wspomina: – Z Maćkiem poznaliśmy się jeszcze jako dzieci. Spędzałem całe dnie na boisku Pelikana, był tam też Maciek, trenował go ojciec. Pokazywał, jak się przyjmuje, podaje, strzela z podbicia. Maciek od początku miał zaszczepioną piłkę przez ojca. I bardzo dobrze, że tak się stało, bo nabór do Pelikana Łowicz odbywał się dosyć późno, dopiero od jedenastego roku życia, po turnieju jedenastolatków. Maciek się tam wyróżniał, a właściwie był chyba najlepszy. Mimo że był znacznie niższy.

No bo trzeba wiedzieć, że w turnieju o którym mówi Cipiński, Rybus występował jako młodszy piłkarz niż reszta. Zawody zorganizowano dla rocznika 88, Rybus jest 89, a mimo to jego Szkoła Podstawowa numer 3 triumfowała, a Rybus został wzięty do Pelikana. Jak mówi: – Na początku trenowałem z chłopakami o dwa lata starszymi, później poszedł do chłopaków starszych o rok. Z racji tego, że nie było jeszcze naboru do mojego rocznika. Ale ja chciałem już grać i być w drużynie, więc tata mnie wysłał, żebym zaczął. Obaw nie miałem, bo się wyróżniałem, ale byłem jednym z najdrobniejszych chłopaków i trochę po nogach dostawałem.

Tata, Marek, miał duży wpływ na początki Rybusa.

Nic dziwnego, sam był piłkarzem. Fragment artykułu z miejscowej gazety, 2010 rok: „Piłkarskiego bakcyla zaszczepił w Maćku jego tata, który przez wiele lat grał w Pelikanie. – Dobrze grał, nigdy nie odpuszczał, to był twardy zawodnik – mówi Jan Wróblewski, kibic Pelikana pamiętający Marka Rybus w II połowie lat 80.. – Dopiero jak weszliśmy w 91 roku do III ligi, „Rybcia” przestał grać – dodaje. Także sam Maciek pamięta, że to dzięki tacie zainteresował się futbolem. – To on zaszczepił we mnie piłkę, on mnie zaprowadził na pierwszy trening, wcześniej sam grał – wspomina.

Jak się można domyślać, warunki do treningu w Pelikanie nie należały do najbardziej komfortowych. Boisko nie było zielonym stołem. Tego koloru tam brakowało.

Cipiński: – W tamtych czasach warunki nie były najlepsze. Teraz mamy dużo obiektów na wysokim poziomie, ale wtedy to było klepisko. Piaszczyste podłoże, tylko miejscami – w rogach – rosły jakieś pnącza. Unikaliśmy grania tamtędy, bo jeśli zaplątała ci się noga, a chciałeś przyspieszyć, to mogłeś stracić zęby. Nie było też siatek w bramkach i przy każdym strzale trzeba było biegać za piłką kilkadziesiąt metrów. Nawet na jednostkę wojskową, leżącą obok! Strażnik musiał się litować i nas wpuszczać. Ale prawdę mówiąc, to wszystko specjalnie nam nie przeszkadzało. Chcieliśmy grać w piłkę.

Rybus: – Warunki mieliśmy nieciekawe. Twardy piach, za dużo trawy tam nie widziałem, bardziej jakieś koniczynki wystawały. Dzisiaj chłopaki w tym wieku mają świetne warunki, wszystko musi być pod nich dopasowane. Ale ja zaciskałem zęby i z radością wychodziłem na każdy trening.

I przy tym ostatnim zdaniu warto się zatrzymać, bo nasi rozmówcy wyraźnie to podkreślają: Rybus nie był leniem, tylko do futbolu rzeczywiście się przykładał i bardzo go kochał.

Cipiński: – U Maćka piłka zawsze była na pierwszym miejscu. Nawet gdy graliśmy na konsolach, to koniecznie chciał wybierać właśnie jakąś grę piłkarską. Było widać, że on jest stworzony do tego sportu. Nawet gorączka go nie stopowała przed przyjściem na trening. Sumiennie podchodził do ćwiczeń. I gdy na przykład była kolejka, to niektórym się nie chciało danego ćwiczenia wykonywać i wpuszczali kogoś przed siebie. Często tą osobą był Maciek.

– Wyróżniał go spokój, którym dysponował. Było widać różnicę poziomów. Pokazywał, że to będzie coś zupełnie innego, niż z czym mieliśmy do czynienia codziennie. W sytuacji, gdzie każdy z nas by spanikował i po prostu chciał uderzać, Maciek umiał przełożyć jednego czy drugiego rywala. Chciał mieć pewność bramki. On zresztą bardzo dużo wymagał na treningu. Gdy ćwiczyliśmy w dwójkach, bardzo chciał, żeby nasze podania i strzały były dokładne. Nie zawsze się nam to udawało, ale teraz czujemy, że ta cząstka nas jest razem z Maćkiem na międzynarodowych arenach.

Plichta: – Nie miałem z nim żadnych problemów. Jeśli chodzi o frekwencję, to chciał być zawsze, dwa-trzy razy musiałem go cofnąć z gorączką do domu, bo mama nie potrafiła mu wyperswadować treningu.

Ale żeby nie było za różowo, i Rybus miewał gorsze chwile. Żaden dramat, ale historię Cipińskiego warto przytoczyć: – Są takie dni, kiedy się nie chce. Będąc na obozie nad morzem, mieliśmy za zadanie biec wzdłuż plaży do jakiejś latarni – celowo mówię „jakiejś”, bo nigdy jej nie odkryłem. Razem z Maćkiem dobiegaliśmy kilkaset metrów do parawanów Nivei i tam z innymi chłopakami czekaliśmy, aż reszta dobiegnie do latarni, wróci i dołączaliśmy się do tej grupy porannej. Ale to tylko epizod. Po prostu ciężko było rano wstać.

Ostatecznie w Pelikanie – jeśli chodzi o drużynę seniorów – Rybus nie zadebiutował. Zespół prowadził wówczas Jacek Cyzio, ale piłkarza w swojej ekipie się nie doczekał, gdyż ten zmienił barwy na wspomniane Szamotuły. I w sumie wiele nie brakowało, żeby Łowicz tak naprawdę nie miał jak się Rybusem chwalić. W latach 88-89 izba porodowa łowickiego szpitala była zamknięta, dzieci rodziły się w Sochaczewie czy Brzezinach. Rybus zdążył na otwarcie porodówki i teraz przy jego nazwisku w różnych metrykach widnieje informacja o Łowiczu. Dla tamtych okolic to ważne, bo tak krótki epizod w Pelikanie mógłby być po prostu omijany.

Natomiast dzisiaj Rybus nie zapomina o swoich początkach.

Cipiński mówi: – Mógłby nie szukać wspólnego mianownika z Łowiczem, a tak nie jest. Robimy turniej Gwiazdy na Gwiazdkę i Maciek regularnie się pojawia, pomaga chorym dzieciom. Dzięki jego pomocy mogliśmy ściągnąć wielu ciekawych zawodników, jak Marcin Żewłakow, Sebastian Mila, Jakub Rzeźniczak. Teraz przymierzamy się do turnieju online przez pandemię. Zawodnicy, w tym również Maciek, zmierzą się w FIFĘ, reprezentując swoje kluby. A równocześnie będą prowadzone licytacje w formule online.

Można się też zastanowić, czy znajomi Rybus są zaskoczeni tym, jak potoczyła się jego kariera? Pamiętają go przecież jako piłkarza stricte ofensywnego, który strzelał sporo bramek – na przykład wszystkie trzy dla swojej szkoły podstawowej w pamiętnym turnieju, licząc od półfinałów. A dzisiaj jest lewym obrońcą. No i na przykład Plichcie się to nie podoba: – Nie do końca rozumiem tę zmianę, wydawało mi się, że na przykład reprezentacji dawał sporo na skrzydle. Ale może przeciwnicy się go nauczyli? Szkoda mimo wszystko.

Natomiast sam Rybus nie narzeka: – W Tereku grałem cztery lata na skrzydle i dopiero na ostatni rok zostałem przestawiony na lewą obronę. Miałem dobry sezon, dostałem szansę w kadrze i wtedy otworzyła się okazja przejścia do Lyonu. Tam zagrałem w Lidze Mistrzów. Na pewno nie żałuję tej zmiany, to był dobry wybór.

Nie ma co ukrywać – na skrzydle brakowało mu liczb. Ma w końcu tylko dwie bramki w kadrze. Z Kanadą i Liechtensteinem. Wydaje się, że zmiana pozycji pomogła mu nie aż tak jak Piszczkowi, to nie ten kaliber kariery, absolutnie, natomiast uratowała Rybusa przed przeciętnością.

I kto pomyślał, że Łowicz – przy odpowiednim ustawieniu – może doczekać się swojej strony na Euro. Rybus plus Płacheta? To brzmi ciekawie.

PAWEŁ PACZUL, MATEUSZ STELMASZCZYK

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
0
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają
Polecane

Sędziowie powinni mieć obowiązek tłumaczenia swoich decyzji!

Paweł Paczul
5
Sędziowie powinni mieć obowiązek tłumaczenia swoich decyzji!

Komentarze

6 komentarzy

Loading...