Gdy realizatorzy transmisji na “moment meczu” wybrali w przerwie niezbyt mocny strzał blisko środka bramki, wiedzieliśmy już doskonale – to widowisko dla koneserów. To było zresztą jedyne celne uderzenie Tottenhamu w całym spotkaniu, bo po przerwie Spurs skupili się na przeszkadzaniu gospodarzom. Ci również nie zagrali wielkiego meczu, więc niedzielny hit Premier League właściwie moglibyśmy opisać jednym słowem.
ROZCZAROWANIE
Przynajmniej sześciu zawodników ofensywnych o wielkiej klasie, którzy są w stanie w pojedynkę zmontować akcję przesądzającą o wyniku spotkania. Ziyech, Werner, Kovacić i Mount po stronie Chelsea, Son i Kane po stronie Tottenhamu. A przecież i w drugim szeregu goście, którzy już udowodnili swoją ofensywną przydatność – patrzymy tu zwłaszcza na Auriera i Reguilona w Tottenhamie, czy Abrahama z Havertzem po stronie Chelsea.
Można się było spodziewać może niekoniecznie hokejowego wyniku, ale jednak – sporej ofensywnej jakości pod obiema bramkami. Tymczasem i Tottenham, i Chelsea składnie, szybko i efektownie grali głównie w środku pola. Tak, fajnie się patrzyło jak wychodzą spod pressingu czy kilkoma podaniami zdobywają kilkadziesiąt metrów przestrzeni. Sęk w tym, że dalej były już dwie twarde ściany, absolutnie nie do sforsowania. Po stronie Chelsea – defensywa wspierana wybieganym Kante. Po stronie Tottenhamu – w najgorszym wypadku Hugo Lloris.
ZAGRAĆ SWOJE
Nie jest to oczywiście zarzut do defensywy Tottenhamu, szczelnej tak, jak w poprzednich spotkaniach. Ale jednak – to gospodarze doszli do dwóch groźnych sytuacji i wówczas ratował ich Hugo Lloris. W takich meczach często decydujący jest jeden zryw – i ten zryw wykonał dzisiaj Mason Mount. Dynamiczne wejście w środek, drybling przed polem karnym, mocny, mierzony strzał tuż przy słupku. Tak, Lo Celso próbował przeszkadzać, stoperzy próbowali blokować, ale piłka szła wprost do siatki bramki Tottenhamu. I wtedy refleksem, ale i zasięgiem ramion popisał się Lloris, parując uderzenie na słupek.
Interwencja na wagę punktów? Chyba tak, bo poza tym strzałem Chelsea miała tylko namiastki okazji w postaci prób Giroud i dwóch sytuacji Abrahama. Ach, był jeszcze nieuznany gol na początku – po kilkumetrowym spalonym Wernera. To dość imponujące, że jeśli już Tottenham dopuszcza do sytuacji, to zazwyczaj właśnie takich – strzał sprzed pola karnego, oczywisty spalony, zabłąkana wrzutka. Chelsea sama nic klarownego nie stworzyła.
Jej zawodnicy w ataku byli bezradni tak samo, jak i podopieczni Jose Mourinho. To nazwisko pojawia się w tym momencie nieprzypadkowo – bo o ile Frank Lampard wydawał się z tej ofensywnej bezsilności wściekać, o tyle Portugalczyk był raczej świadomy, że remis na Stamford Bridge to nie jest zły wynik. Świadczą o tym nawet zmiany – przeprowadzone w 89. i 92. minucie, bardziej po to, by zyskać trochę czasu, niż zmienić obraz gry na murawie.
0:0 udało się dowieźć do szczęśliwego końca – szczęśliwego zwłaszcza dla nas, bo trochę już męczyły nas te zawody w przeciąganiu liny. Tottenham – przy remisie również Liverpoolu – utrzymał 1. miejsce w tabeli i tytuł najlepszej obrony ligi.
CHELSEA – TOTTENHAM 0:0
Fot. Newspix